Za dwa tygodnie lecę do Polski. Stresuje mnie to trochę, bo chyba się starzeję i przyzwyczajam do moich małych rutynek, a jak się trzeba z nimi rozstać, to się tworzy niepewność emocjonalna. Przykładem może być taki zwyczajny prysznic z zasłonką, pod którym się staje i woda o ustalonej temperaturze leje się na łepetynę :) Może to szczegół, ale jak człowiek coś takiego robi dzień w dzień przez kilkanaście lat, to potem brakuje. Wanna jest zimna i czasochłonna.
Poza tym jest jeszcze do wykonania niemożebna ilość czynności przed tym wyjazdem. I długaśny lot, mimo, że przedzielony przystankiem w Niemcach, też mnie już dawno przestał bawić... żeby się chociaż jakieś fajne sąsiedztwo trafiło :)
Na szczęście wykonałam już jakieś 80% zakupów prezentowych, łącznie z walcem tandemowym dla siostrzeńca. Mam nadzieję, że taki, jak trzeba, bo na walcach się akurat nic a nic nie znam. Trzeba jeszcze przejrzeć garderobę, czy jakieś ciuchowe zakupy mnie nie czekają, albo obuwnicze.
Chodzenia na nogach w ilości olbrzymio większej, niż tutaj nie boję się wcale. Nawet lubię, chyba, że trafi się jakieś wyjątkowo zakopcone miejsce. Chybotliwie znoszę natomiast konieczność czekań na busiki, pociągi i autobusy i generalnie bardziej skomplikowany transport. Chodzi pewnie o rodzaj niezależności i trochę o lenistwo, bo tu wsiada się w pojazd i zum zum jest się na miejscu. Bez czekania, gniecenia się wśród sardynek w minibusach i poczucia, że jak jest ciemno, to trzeba się bać. Zepsuta jestem tymi wygodami :)
czwartek, 29 października 2009
środa, 28 października 2009
627. kara musi być. | glittery cards
W ramach kary za opisywanie na blogasku jajecznic, skarpetek i innych powiedzonek T postanowił kupić mi prezent. Kara zaś polegała na tym, że zadzwonił mi o owym zakupie w środku dnia wczorajszego, ale nie powiedział CO. Tyle tylko, że za siedem dolarów, nie do picia i nie do jedzenia, i że w życiu nie zgadnę.
Czem prędzej sporządziłam krótką listę możliwych zakupów. Zawierała ona m.in. podręczny słownik poprawnej góralszczyzny, śmieszną naklejkę na zderzak, mieszadełko kuchenne, kartę 4 GB do aparatu, skrobadełko do szronu na aucie i jeszcze kilka innych pomysłów.
Przychodzę do domu, węszę – T mówi, że na biurku w kraftpokoju jest. I wiecie co? PIECZĄTKI mi mój małżonek-najlepszy-na-świecie zakupił! Dzisiaj przedstawiam jedną – bańkę choinkową, z której od razu wytworzyłam kartki świąteczne, bo jakże by nie. Wzorek znakomicie nadaje się do kolorowania, wycinania i warstwowego sklejania, do błyszczydełek... ha, może na Simon Says Stamp zapodam te kartki?
Dostałam również zestaw akrylowych zawijasków, fajnych i wszechstronnych – przedstawię je, kiedy zostaną wykorzystane. Pewnie nie dobiorę się dziś do nich, bo po pracy lekcja, potem biblioteka i zakupy jeszcze... ale to nic. Czasem fajnie jest sobie tak rozciągnąć przyjemność nowych kraft-prezentów :)
My best-in-the-world husband bought me stamps yesterday – no reason at all, no birthday, no anniversary. He dug out this wonderful bauble stamp in Hobby Lobby, which I just HAD TO use right away, as it lends itself nicely to multiple techniques. He also bought me a sheet of acrylic swirls, cool and versatile, but I will introduce it once I use it for something :) And I just realized that since I used a lot of glittery glue, I can submit these cards for the Simon Says Stamp Challenge.
Czem prędzej sporządziłam krótką listę możliwych zakupów. Zawierała ona m.in. podręczny słownik poprawnej góralszczyzny, śmieszną naklejkę na zderzak, mieszadełko kuchenne, kartę 4 GB do aparatu, skrobadełko do szronu na aucie i jeszcze kilka innych pomysłów.
Przychodzę do domu, węszę – T mówi, że na biurku w kraftpokoju jest. I wiecie co? PIECZĄTKI mi mój małżonek-najlepszy-na-świecie zakupił! Dzisiaj przedstawiam jedną – bańkę choinkową, z której od razu wytworzyłam kartki świąteczne, bo jakże by nie. Wzorek znakomicie nadaje się do kolorowania, wycinania i warstwowego sklejania, do błyszczydełek... ha, może na Simon Says Stamp zapodam te kartki?
Dostałam również zestaw akrylowych zawijasków, fajnych i wszechstronnych – przedstawię je, kiedy zostaną wykorzystane. Pewnie nie dobiorę się dziś do nich, bo po pracy lekcja, potem biblioteka i zakupy jeszcze... ale to nic. Czasem fajnie jest sobie tak rozciągnąć przyjemność nowych kraft-prezentów :)
My best-in-the-world husband bought me stamps yesterday – no reason at all, no birthday, no anniversary. He dug out this wonderful bauble stamp in Hobby Lobby, which I just HAD TO use right away, as it lends itself nicely to multiple techniques. He also bought me a sheet of acrylic swirls, cool and versatile, but I will introduce it once I use it for something :) And I just realized that since I used a lot of glittery glue, I can submit these cards for the Simon Says Stamp Challenge.
wtorek, 27 października 2009
626. dialogi na cztery nogi, czyli zamieszanie kolorystyczne
Mam pewne zamieszanie w rozumie co do kolorystyki przypisanej małym dzieciom. Myślałam, że różowy dla dziewczynek, niebieski dla chłopców to ustalenie ogólnoplanetarne, a tu docierają jakieś wieści, że w Polsce jest odwrotnie? Przynajmniej na okoliczność chrztu? A kto wie, może w ogóle?
Nie bardzo mi się udaje wyssać od kogokolwiek konkretną odpowiedź, a i tak nie czuję się specjalnie przywiązana do takich ustaleń – Pisklak z Pisklakową też chyba nie bardzo, bo jak na razie mają dla Alicji ubranka zielone. (Zielone jest piękne, popieram całą sobą.)
Mierzi mnie jednak ta kwestia, choćby dla samej ciekawości – no i dlatego, że dla wspomnianego wczoraj wnuk-siostrzeńca zakupiłam już dawno temu skarpetulki właśnie z niebieskim. I CO TERAZ?
Brzęczałam sobie na ten temat wczoraj wieczorem, na co T z właściwym sobie wdziękiem rzucił:
- Zdaje się, że w tym zestawie są cztery skarpetki? To się w sam raz dla kota nadadzą na zimę.
I wszystko jasne. Nie darmo pewien znajomy w kościółku powtarza mi, że mąż jest źródłem mądrości wszelakiej.
Nie bardzo mi się udaje wyssać od kogokolwiek konkretną odpowiedź, a i tak nie czuję się specjalnie przywiązana do takich ustaleń – Pisklak z Pisklakową też chyba nie bardzo, bo jak na razie mają dla Alicji ubranka zielone. (Zielone jest piękne, popieram całą sobą.)
Mierzi mnie jednak ta kwestia, choćby dla samej ciekawości – no i dlatego, że dla wspomnianego wczoraj wnuk-siostrzeńca zakupiłam już dawno temu skarpetulki właśnie z niebieskim. I CO TERAZ?
Brzęczałam sobie na ten temat wczoraj wieczorem, na co T z właściwym sobie wdziękiem rzucił:
- Zdaje się, że w tym zestawie są cztery skarpetki? To się w sam raz dla kota nadadzą na zimę.
I wszystko jasne. Nie darmo pewien znajomy w kościółku powtarza mi, że mąż jest źródłem mądrości wszelakiej.
poniedziałek, 26 października 2009
625. kraftu kraftu
Gdzie ten weekend przeleciał? Mam wrażenie, że ciągle coś robiłam, ale żeby rezultaty były jakieś powalające, to nie powiem. Przenosiny do kraftpokoju jeszcze nie skończone, tyle tego wszystkiego jest... ale wyjechały też dwie reklamówki na śmietnik.
Zrobiłam trochę nieplanowaną piramidkę w tematyce kociej dla pani z pracy, która zawsze wspiera mnie we wszelkich zwierzęco-schroniskowych wysiłkach, a w piątek akurat były jej urodziny. Zostawiłam miejsce na fotki kotów, bo koleżanka owa posiada chyba ze trzy.
Zrobiłam trochę nieplanowaną piramidkę w tematyce kociej dla pani z pracy, która zawsze wspiera mnie we wszelkich zwierzęco-schroniskowych wysiłkach, a w piątek akurat były jej urodziny. Zostawiłam miejsce na fotki kotów, bo koleżanka owa posiada chyba ze trzy.
Następnie posuwają się powoli do przodu zasoby kartek świątecznych, nadal płaskich :)
Następnie w zeszłym tygodniu również zostałam ciocio-babcią, ale zdjęć żadnych nie pokazuję, bo nie wiem, czy państwo rodzicielstwo by sobie życzyli. Natomiast z całą pewnością mogę pokazać gębulę naszej wnuczki (łaaaaaaaaaaaaaa*), którą mi Pisklak dostarczył celem umieszczenia w albumie. Bo przecież musi być Alicjowy album, od samego początku. Nawet wózkową pieczątkę już mamy na składzie.
niedziela, 25 października 2009
poranne dźwięki niedzielne
Siedzę sobie w ęternecie, jak widać, za pół godzinki biorę się do kościółka. T wspaniałomyślnie:
- Zrobić jajecznicę? Zjesz sobie przed kościółkiem...
- A poproszę, taką niewielką, z dwóch jajek.
Po czym w kuchni nastąpiło szuranie, lekki brzdęk patelni o piec i kilkakrotne otwieranie lodówki.
- O, chyba mi się trochę za dużo boczku dało.
- A ja tam nawet nie idę patrzeć, jak to robisz.
- Nie?
- Nie. Mam do ciebie zaufanie kuchenne i od dawna nie odczuwam potrzeby pędzenia do kuchni, kiedy coś tam pitrasisz.
Chwilka ciszy.
- Eeee, już myślałem, że coś sprytnego powiesz, a tu tylko takie burumburum.
No i teraz się zastanawiam, czy powinnam się przejąć faktem, że mój małżonek słyszy moje wypowiedzi jako burumburum??
- - -
Kot natomiast dzisiaj wyjątkowo cichutki, bo zwykle od za piętnaście szósta na sygnale jeździ.
- Zrobić jajecznicę? Zjesz sobie przed kościółkiem...
- A poproszę, taką niewielką, z dwóch jajek.
Po czym w kuchni nastąpiło szuranie, lekki brzdęk patelni o piec i kilkakrotne otwieranie lodówki.
- O, chyba mi się trochę za dużo boczku dało.
- A ja tam nawet nie idę patrzeć, jak to robisz.
- Nie?
- Nie. Mam do ciebie zaufanie kuchenne i od dawna nie odczuwam potrzeby pędzenia do kuchni, kiedy coś tam pitrasisz.
Chwilka ciszy.
- Eeee, już myślałem, że coś sprytnego powiesz, a tu tylko takie burumburum.
No i teraz się zastanawiam, czy powinnam się przejąć faktem, że mój małżonek słyszy moje wypowiedzi jako burumburum??
- - -
Kot natomiast dzisiaj wyjątkowo cichutki, bo zwykle od za piętnaście szósta na sygnale jeździ.
piątek, 23 października 2009
623. wodnisty wpis
Szarugi ciąg dalszy. Mimo przygnębiającej pogody udało mi się popchnąć do przodu przeprowadzkę – tylko, że to straaaasznie powoli idzie, jeśli się chce przy okazji zrobić przegląd rupieci, powyrzucać conieco, posortować.
Wysypałam przykładowo wstążki i inne pasmanterie z pojemników i uporządkowałam je w osobnych pudełkach. Pasmanterie mieszkają na rolkach ze zwiniętego papieru, przylepiam koniuszek taśmą, nawijam, przypinam szpilką, ewentualnie przyklejam taśmą. Wstążeczki zaś przychodzą ze sklepu na oryginalnych szpulkach.
Po raz kolejny okazuje się, że powinnam się trzymać z daleka od sklepów...
Taki widok mam z okna...
Wysypałam przykładowo wstążki i inne pasmanterie z pojemników i uporządkowałam je w osobnych pudełkach. Pasmanterie mieszkają na rolkach ze zwiniętego papieru, przylepiam koniuszek taśmą, nawijam, przypinam szpilką, ewentualnie przyklejam taśmą. Wstążeczki zaś przychodzą ze sklepu na oryginalnych szpulkach.
Po raz kolejny okazuje się, że powinnam się trzymać z daleka od sklepów...
Taki widok mam z okna...
...a taki na stole. Niewyraźny trochę, jak widać :D
Irytuje mnie tylko troszkę to, że nie mogę się zorientować, czy to ma być wszystko na poważnie z humorystycznymi momentami, czy to generalnie wesoły film.
I jeszcze chciałam serdecznie podziękować za wyróżnienie Rybiookiej, o której zawsze się coś dzieje :)
Na dobranoc obejrzałam sobie pierwszy odcinek serialu o Rozlewisku. Ha! Niemałą radość sprawiło mi znalezienie w sieci miejsca z serialami polskimi i po polsku, o czym pewnie wiedziało już jakieś 90% populacji, a ja przyspałam. Serial nawet dość mi się fajnie ogląda, chciało mi się ostatnio babskiej książki bądź filmu. Czytam w necie zarzuty, że powoli, że nic się nie dzieje, ale właśnie to jest fajne. Spodziewam się, że w dalszych odcinkach będą jeszcze rozwlekłe widoki na wsiową naturę :). Przywyczailiśmy się chyba do tego, że cała historia musi być zawarta w niecałej godzinie serialowego czasu i kiedy trzeba poczekać dłużej na rozwój akcji, to właśnie „nic się nie dzieje”.
Irytuje mnie tylko troszkę to, że nie mogę się zorientować, czy to ma być wszystko na poważnie z humorystycznymi momentami, czy to generalnie wesoły film.
I jeszcze chciałam serdecznie podziękować za wyróżnienie Rybiookiej, o której zawsze się coś dzieje :)
czwartek, 22 października 2009
dzień deszczowy... kapu kap.
Od samego rana wieczór... Na zakładzie czekają tabelki i cyferki, więc nie czuję się specjalnie osamotniona :)
Od rana chodzę z myślą, że wieczorem MUSZĘ przenieść trochę klamotów do kraftpokoju. Chyba się po prostu podskórnie boję wgryźć w te sterty wszystkiego, udaję, że zrobię to "jutro" i siedzę prowizorycznie, sklejam kartki, latając w te i we wte między pomieszczeniami. Strategia unikania w pełnym rozkwicie.
Może blogasek ma jakąś magiczną moc przyspieszająco-nakłaniającą. Prawie jak postanowienie noworoczne.
- - -
Grzebiąc wczoraj w blogach, u Mirabeel zobaczyłam piękny zestaw wykonany przy uzyciu pięknego papieru Webster's Pages, o którym jakoś nie miałam pojęcia. Ten zestaw chyba najbardziej mnie urzekł, na dziś przynajmniej. Trzeba się będzie zainteresować, czy gdzieś w okolicy jest - moze uda się wykorzystać bony kraftsklepowe, jakie otrzymałam na urodziny? Wczoraj podjęłam próbę, chciałam nabyć takie dwa dziurkacze Marthy Stewart, a tu akurat w najblizszych sklepach ich nie było.
Od rana chodzę z myślą, że wieczorem MUSZĘ przenieść trochę klamotów do kraftpokoju. Chyba się po prostu podskórnie boję wgryźć w te sterty wszystkiego, udaję, że zrobię to "jutro" i siedzę prowizorycznie, sklejam kartki, latając w te i we wte między pomieszczeniami. Strategia unikania w pełnym rozkwicie.
Może blogasek ma jakąś magiczną moc przyspieszająco-nakłaniającą. Prawie jak postanowienie noworoczne.
- - -
Grzebiąc wczoraj w blogach, u Mirabeel zobaczyłam piękny zestaw wykonany przy uzyciu pięknego papieru Webster's Pages, o którym jakoś nie miałam pojęcia. Ten zestaw chyba najbardziej mnie urzekł, na dziś przynajmniej. Trzeba się będzie zainteresować, czy gdzieś w okolicy jest - moze uda się wykorzystać bony kraftsklepowe, jakie otrzymałam na urodziny? Wczoraj podjęłam próbę, chciałam nabyć takie dwa dziurkacze Marthy Stewart, a tu akurat w najblizszych sklepach ich nie było.
środa, 21 października 2009
621. klei się, klei
Pisklak z Pisklakową złożyli nam wczoraj trochę niespodziewaną wizytę – dobrze, że zadzwonili trzy minuty przed wejściem, bo już miałam w ręce piżamowe spodnie, w których mi się znakomicie klei kartki :) Dziwne trochę to uczucie, ledwo wyszłam za mąż, a już za teściową robię? Młodzież bardzo przyjemna, poklachaliśmy o tym i owym, ziuuu, pojechali.
Potem zaś zabrałam się za papier – powstała kartka dla gostka z pracy, który gra w zespole na gitarze elektrycznej, a na zakładzie zajmuje się literkami. Jutro obchodzi jesienne urodziny i stąd tematyka oraz kolorystyka.
Intrygowało mnie, jak przytwierdzić struny – okazało się, że to nie jest taka znowu trudna sprawa, mikro-kropelki kleju typy Tacky Glue posadzone co kilka centymetrów dość nawet trzymają.
Potem zaś zabrałam się za papier – powstała kartka dla gostka z pracy, który gra w zespole na gitarze elektrycznej, a na zakładzie zajmuje się literkami. Jutro obchodzi jesienne urodziny i stąd tematyka oraz kolorystyka.
Intrygowało mnie, jak przytwierdzić struny – okazało się, że to nie jest taka znowu trudna sprawa, mikro-kropelki kleju typy Tacky Glue posadzone co kilka centymetrów dość nawet trzymają.
Jest też kilka nowych kartek świątecznych – waham się, czy tu na przodzie przytwierdzić jeszcze jakiś napis Merry Christmas, czy może już wystarczy. Oglądam na blogaskach kartki z mnóstwem szczegółów, koralików, wiązadełek, kwiatysiów – z jednej strony fajnie byłby umieć takie robić, ale z drugiej coś mnie jakoby od środka powstrzymuje i pozostaję w świecie geometrycznym, symetrycznym, pełnym prostych kształtów, z jednym centrum uwagi. No i te super-ozdobne karteluchy nie bardzo nadają się czasem do wysyłania w zwyczajnych kopertach, trzeba raczej jakies pudełka kombinować, ewentualnie wręczać osobiście.
poniedziałek, 19 października 2009
620. diwali, czyli szczęśliwego nowego roku!
Mamy dziś na zakładzie małą celebrację, mianowicie indyjski nowy rok. Tu można sobie poczytać o samym święcie, a tu jest świetlista fotka diwalowych lampek, jako że jest to święto światła, symbolizujące zwycięstwo światła nad ciemnością, dobra nad złem.
Koleżanka Hinduska zjawiła się dziś mimo chłodu w pięknym sari i przyniosła ichnie słodycze, bo w to święto należy też obdarowywać ludzi łakociami.
A ja miałam możliwość pobawić się w (przedłużony) weekend papierem, wgryźć się wreszcie w ten nowy świąteczny zestaw z K&Company. Poniżej jest część rezultatów, bo mam jeszcze dwie piramidki w trakcie budowy (na prezent), oraz kartki z okazji narodzin dziecięcia, ale się jeszcze nie narodziło, więc nie pokażę :D
Siostra przysłała mi z okazji urodzinowej zimowo błyszczący karton – krafciarki w Polsce zapewne poznają, bo chyba ten dyzajn jest w niejednym sklepie. Wykorzystałam go od razu w bombce, chociaż jak zwykle łamałam się, bo chciałabym papier mieć jak najdłużej, a jednocześnie coś z nich zrobić. Chyba stary krafciarski dylemat :) Pocieszam się jednak, że jak mi braknie, to sobie w Polsce zakupię nową kartkę, już za miesiąc.
Koleżanka Hinduska zjawiła się dziś mimo chłodu w pięknym sari i przyniosła ichnie słodycze, bo w to święto należy też obdarowywać ludzi łakociami.
A ja miałam możliwość pobawić się w (przedłużony) weekend papierem, wgryźć się wreszcie w ten nowy świąteczny zestaw z K&Company. Poniżej jest część rezultatów, bo mam jeszcze dwie piramidki w trakcie budowy (na prezent), oraz kartki z okazji narodzin dziecięcia, ale się jeszcze nie narodziło, więc nie pokażę :D
Siostra przysłała mi z okazji urodzinowej zimowo błyszczący karton – krafciarki w Polsce zapewne poznają, bo chyba ten dyzajn jest w niejednym sklepie. Wykorzystałam go od razu w bombce, chociaż jak zwykle łamałam się, bo chciałabym papier mieć jak najdłużej, a jednocześnie coś z nich zrobić. Chyba stary krafciarski dylemat :) Pocieszam się jednak, że jak mi braknie, to sobie w Polsce zakupię nową kartkę, już za miesiąc.
piątek, 16 października 2009
619. wczesnie rano
Dalam sobie dzisiaj prezent urodzinowy w postaci... urlopu. Ha! Plany mam obszerne, zobaczymy, jak to pojdzie. Mam nadzieje, ze uda sie przeniesc spora czesc krafciarni, bo myslalam i pisalam juz o tym tyle razy, ze klamoty powinny samoczynnie sie podniesc i przewedrowac te kilka(nascie) metrow.
Pogoda pasqudna, pluchowata, w sam raz do siedzenia i dlubania w chalupie... i do kakauka, ktore sobie zaraz zrobie.
Pogoda pasqudna, pluchowata, w sam raz do siedzenia i dlubania w chalupie... i do kakauka, ktore sobie zaraz zrobie.
wtorek, 13 października 2009
618. mały raport ze stołu
Krafto-stołu, rzecz jasna. Przenosiny do Pisklakowego pokoju sprzyjają przyspieszeniu twórczości – co prawda, chłopek mój Tomuś tkwi samotnie w living-roomie, ale za to ma komputer, telewizor i... bliżej do lodówki :D. Cel jest taki, żeby miał tam również odgracony stół i ogólnie pomieszczenie, co drobnymi kroczkami też się już dzieje.
A tak wyglądają różne półprodukty na rzeczonym stole – eksperymenta z rozcinaną kartką, prefabrykaty do kilku projektów.
Obok stołu leży natomiast i cieszy oko zestaw świątecznych papierów K&Company. Zakupiłam je, bo podstępny sklep przysłał kupon na 50% zniżki – jeden pocztą, a potem, żeby nie zapomnieć, jeszcze raz emailem. Obiecuję sobie jednak, że już nie będę nawet PRZEJEŻDŻAĆ koło tego sklepu, bo wciąga strasznie. A na świąteczne krafty powinno mi starczyć tego, co już nasmyczyłam.
No ale jak nie kupić TAKICH papierów?????
A tak wyglądają różne półprodukty na rzeczonym stole – eksperymenta z rozcinaną kartką, prefabrykaty do kilku projektów.
Obok stołu leży natomiast i cieszy oko zestaw świątecznych papierów K&Company. Zakupiłam je, bo podstępny sklep przysłał kupon na 50% zniżki – jeden pocztą, a potem, żeby nie zapomnieć, jeszcze raz emailem. Obiecuję sobie jednak, że już nie będę nawet PRZEJEŻDŻAĆ koło tego sklepu, bo wciąga strasznie. A na świąteczne krafty powinno mi starczyć tego, co już nasmyczyłam.
No ale jak nie kupić TAKICH papierów?????
poniedziałek, 12 października 2009
617. w co tu ręce włożyć, i rozum
Zakupiłam bilecik na wyjazd do Polski – równy miesiąc od dzisiaj. I siedzę sobie teraz lekko sparaliżowana natłokiem pomysłów, jakie przydałoby się wykonać przed wyjazdem. Ustawiły się w kolejce trzy tłumaczenia (jedno z nich spokojnie mogę zrobić w P, drugie – po drodze, więc nie ma wielkiej paniki.) Krafty rozmaite, które wymyśliłam na prezenty. Kartki Christmasowe i inne świąteczne elementy – jeśli będę zwlekać tak, jak w zeszłym roku, myśląc, że zrobię je w Polsce albo po powrocie, to znowu dam plamę. A jeszcze dzieciaki od polskiego mają produkować kartki – muszę zapytać, czy moglibyśmy to zrobić po powrocie, bo wcześniej będzie ciężko. Niki namawia mnie na udział w świątecznym bazarze kraftowym... co też wymagałoby intensywnej produkcji. Łaaaaa. Tak się właśnie czuję :) Łaaaaaaaa.
Wczoraj sporą część dnia poświęciłam na tłumaczenie artykułu o Saulu – na angielski. Dym szedł mi z mózgu od myślenia, podobne teksty z angielskiego na polski mogę jechać praktycznie bez słownika i dość szybko. A tu – jak utknę czasem na jakimś zdanku, to sieeedzę i kombinuję zdawałoby się w nieskończoność. Całe szczęście, że tekst jest ładnie napisany po po polsku, bo gdyby mi jeszcze przyszło odcyfrowywać, co autor miał na myśli, to bym się do nowego roku nie wygrzebała.
Powinnam może częściej tłumaczyć w tę stronę, bom zupełnie wyszła z wprawy. Druciki przyzwyczaiły się do przewodzenia słowek tylko w jednym kierunku.
Było też i trochę wycinania i klejenia – mam już całą garść świątecznych bombek. Zawiesiłam je na dżunglu, czyli na sztucznym drzewku w kącie pokoju. Zasypiałam już, a tu brzdęk – dżungiel się wywalił i przy okazji zepchnął z postumenciku doniczkę z prawdziwymi kwiatkami. Nic się na szczęście nie pobiło, tylko gleba się wysypała. Niefajnie jest zmiatać ziemię z włochatej wykładziny w późny niedzielny wieczór.
Wczoraj sporą część dnia poświęciłam na tłumaczenie artykułu o Saulu – na angielski. Dym szedł mi z mózgu od myślenia, podobne teksty z angielskiego na polski mogę jechać praktycznie bez słownika i dość szybko. A tu – jak utknę czasem na jakimś zdanku, to sieeedzę i kombinuję zdawałoby się w nieskończoność. Całe szczęście, że tekst jest ładnie napisany po po polsku, bo gdyby mi jeszcze przyszło odcyfrowywać, co autor miał na myśli, to bym się do nowego roku nie wygrzebała.
Powinnam może częściej tłumaczyć w tę stronę, bom zupełnie wyszła z wprawy. Druciki przyzwyczaiły się do przewodzenia słowek tylko w jednym kierunku.
Było też i trochę wycinania i klejenia – mam już całą garść świątecznych bombek. Zawiesiłam je na dżunglu, czyli na sztucznym drzewku w kącie pokoju. Zasypiałam już, a tu brzdęk – dżungiel się wywalił i przy okazji zepchnął z postumenciku doniczkę z prawdziwymi kwiatkami. Nic się na szczęście nie pobiło, tylko gleba się wysypała. Niefajnie jest zmiatać ziemię z włochatej wykładziny w późny niedzielny wieczór.
piątek, 9 października 2009
616. mgły i śniegi
Wczoraj nasze biuro otoczyła mgła... bardzo to dziwne było, snuła się powoli przed oknami, robiła thrillerową atmosferę – tym bardziej, że z powodu świeżo rozwiniętego asfaltu nikt nie mógł opuścić parkingu podczas lanczu. Mgła nas uwięziła... (oczywiście wzięła się z rzeczonego asfaltu, kładzionego w chłodzie i lekkiej mżawce.)
W domu zaś sypie śnieżek – papierowy na razie, produkuję bowiem śnieżynki metodą embossingu na zimno. Pokażę, jak się przyczepi do czegoś :)
W domu zaś sypie śnieżek – papierowy na razie, produkuję bowiem śnieżynki metodą embossingu na zimno. Pokażę, jak się przyczepi do czegoś :)
czwartek, 8 października 2009
615. lightbox, czyli świetliste pudełko
Zmajstrowałam sobie podświetlane pudełko celem ułatwienia pracy z blaszkami, czyli embossingu na zimno. Składa się ono z pudełka po czekach, połowy pudełka na cedeczko, przedłużacza i małej lampki, którą się wtyka prosto do kontaktu celem oświetlenia ciemnego korytarza na przykład. Lampeczka jest dość słaba, więc nie daje za bardzo po oczach, ale do podświetlenia papieru w sam raz wystarcza.
To teraz mogę jechać z koksem – zrobiłam na razie w ten sposób jedną śnieżynkę i uwierzyć nie mogę, jak takie pudełko ułatwia pracę!
Druga radosna wiadomość – zakupiłam wczoraj bilety na koncert świąteczny – tę samą imprezę, na której byliśmy dwa lata temu. Miejsca tym razem są o wiele bliżej sceny, a cieszę się tym bardziej, że bilety rozchodzą się wtrymiga: kupowałam jakieś trzy godziny po otwarciu sprzedaży i więcej, niż połowa sali była już sprzedana, z najlepszymi miejscami na czele, rzecz jasna.
Zabieramy Pisklaka i Pisklakową, jak również Pisklakównę – niech sobie Alicja też posłucha muzyki (z przyczyn technicznych i tak się nie będzie dało jej nie zabrać :D) Na razie wspomnieniowo zapodam filmik z poprzedniego koncertu.
To teraz mogę jechać z koksem – zrobiłam na razie w ten sposób jedną śnieżynkę i uwierzyć nie mogę, jak takie pudełko ułatwia pracę!
Druga radosna wiadomość – zakupiłam wczoraj bilety na koncert świąteczny – tę samą imprezę, na której byliśmy dwa lata temu. Miejsca tym razem są o wiele bliżej sceny, a cieszę się tym bardziej, że bilety rozchodzą się wtrymiga: kupowałam jakieś trzy godziny po otwarciu sprzedaży i więcej, niż połowa sali była już sprzedana, z najlepszymi miejscami na czele, rzecz jasna.
Zabieramy Pisklaka i Pisklakową, jak również Pisklakównę – niech sobie Alicja też posłucha muzyki (z przyczyn technicznych i tak się nie będzie dało jej nie zabrać :D) Na razie wspomnieniowo zapodam filmik z poprzedniego koncertu.
środa, 7 października 2009
614. liniuszek, czyli piękne pismo
Nie mam (na razie) aspiracji do pisania prawdziwym pismem kaligraficznym (gr. kallos – piękno; graphe – pismo), bo to i poćwiczyć trzeba, i narzędzia odpowiednie nabyć. Miałam jednak ochotę zrobić ręczne napisy na niektórych kartkach świątecznych.
Okazuje się, że to nie taka prosta sprawa – mimo, że poćwiczyłam najpierw na papierze z linijkami, ostateczny rezultat na kartce bez linijek w ogóle mnie nie zadowalał. Zrobiłam nawet LINIUSZEK – przypomniałam sobie wyraz z dziecięctwa i nie wiem, czy to było nasze domowe określenie, czy może szerzej znane? Podkładało się kartkę z grubymi czarnymi krechami pod papier bez linijek i w ten sposób pisało się w miarę równo.
Po kilkunastu próbach poddałam się jednak i napisy będą drukowane, jak w poniższym prototypie.
Okazuje się, że to nie taka prosta sprawa – mimo, że poćwiczyłam najpierw na papierze z linijkami, ostateczny rezultat na kartce bez linijek w ogóle mnie nie zadowalał. Zrobiłam nawet LINIUSZEK – przypomniałam sobie wyraz z dziecięctwa i nie wiem, czy to było nasze domowe określenie, czy może szerzej znane? Podkładało się kartkę z grubymi czarnymi krechami pod papier bez linijek i w ten sposób pisało się w miarę równo.
Po kilkunastu próbach poddałam się jednak i napisy będą drukowane, jak w poniższym prototypie.
wtorek, 6 października 2009
613. czerwono-zielona | red and green
Skończyłam bombkę, więc mogę ją zgłosić na czerwono-zielone wyzwanie Simon Says Stamp.
I finished my bauble, so I can participate in the red-and-green challenge from Simon Says Stamp.
I finished my bauble, so I can participate in the red-and-green challenge from Simon Says Stamp.
poniedziałek, 5 października 2009
612. połamana szkieuka
Jak na niemal-babcię przystało (a na dniach mam dodatkowo zostać ciocio-babcią), mam sobie mały kłopocik zdrowotny – tzn. dzisiaj jest już mały, ale wczoraj mnie praktycznie unieruchomił. Prałam sobie mianowicie sweter w misce ustawionej w wannie i mi się najwyraźniej kręgosłup popsuł. Troszkę zaczął boleć, ale to nic, bo sweter skończyłam.
Pojechaliśmy z T na randkę po sklepach budowlanych zakończoną chińskim bufetem – i trrrrach, tuż przed jedzeniem plecy zaczęły mnie boleć tak, że nie szło iść. Postrzykło mnie najwyraźniej, jak to niektórzy nazywają. Dokładnie czułam, które części kręgosłupa i okolicy są potrzebne do przestawiania nóg.
T podwiózł mnie pod samą klatkę, zawędrowałam powoluśku na górę i zamiast wycinać i kleić, jak miałam zaplanowane, resztę dnia spędziłam na kanapie. Cieszył się z tego kot, wpychał mi się na kolana i na brzuch, wnet by na twarzy zasiadł.
Dzisiaj jest lepiej, choć nie ma co się jeszcze rozpędzać; nawdzianie spodni sprawiło niejakie kłopoty, ale nawet udało mi się wysklejać jedną świąteczną bombkę. Na razie fotki niet, bo nie ma zawieszki, a poza tym fotografowanie by bolało :)
Pojechaliśmy z T na randkę po sklepach budowlanych zakończoną chińskim bufetem – i trrrrach, tuż przed jedzeniem plecy zaczęły mnie boleć tak, że nie szło iść. Postrzykło mnie najwyraźniej, jak to niektórzy nazywają. Dokładnie czułam, które części kręgosłupa i okolicy są potrzebne do przestawiania nóg.
T podwiózł mnie pod samą klatkę, zawędrowałam powoluśku na górę i zamiast wycinać i kleić, jak miałam zaplanowane, resztę dnia spędziłam na kanapie. Cieszył się z tego kot, wpychał mi się na kolana i na brzuch, wnet by na twarzy zasiadł.
Dzisiaj jest lepiej, choć nie ma co się jeszcze rozpędzać; nawdzianie spodni sprawiło niejakie kłopoty, ale nawet udało mi się wysklejać jedną świąteczną bombkę. Na razie fotki niet, bo nie ma zawieszki, a poza tym fotografowanie by bolało :)
sobota, 3 października 2009
611. przemiła przygoda
Wybrałam się dzisiaj do Archivers głównie po karton na kartki i inne okołoświąteczne dzieła (w bliższych sklepach nie ma, niestety, porządnego kartonu.)
Ileż tam skarbów! Ozdóbek przezrozmaitych, oprócz papieru i kartonu. Można godzinami siedzieć.
Zrobiłam sobie stosik kartonu i wzięłam też kilka kartek fajnego papieru z wyprzedaży. Poszłam do kasy, patrzę, a nad działem z kartonem wisi tablica, że jak się kupi dziesięć, to drugie dziesięć jest za darmo... a ja miałam czterdzieści! I połowa nic mnie nie kosztowała!
Powycinałam sobie też różne fajne kształciki mniej i bardziej świąteczne, korzystając z ichnich narzędzi, jakich w domu nie posiadam. A na koniec jeszcze okazało się, że ten sklep nie jest znowu tak przeraźliwie daleko - jakieś 20 minut w jedną stronę. Nie wiem, czy to jest aby na pewno dobra wiadomość :D
Ileż tam skarbów! Ozdóbek przezrozmaitych, oprócz papieru i kartonu. Można godzinami siedzieć.
Zrobiłam sobie stosik kartonu i wzięłam też kilka kartek fajnego papieru z wyprzedaży. Poszłam do kasy, patrzę, a nad działem z kartonem wisi tablica, że jak się kupi dziesięć, to drugie dziesięć jest za darmo... a ja miałam czterdzieści! I połowa nic mnie nie kosztowała!
Powycinałam sobie też różne fajne kształciki mniej i bardziej świąteczne, korzystając z ichnich narzędzi, jakich w domu nie posiadam. A na koniec jeszcze okazało się, że ten sklep nie jest znowu tak przeraźliwie daleko - jakieś 20 minut w jedną stronę. Nie wiem, czy to jest aby na pewno dobra wiadomość :D
piątek, 2 października 2009
610. kusudama wysklejana
Skończyłam wczoraj, ale z efektu jestem zadowolona tylko w połączeniu z myślą, że to pierwszy, szkoleniowy egzemplarz. Następnym razem będę składać równiej i zaciskać brzgi mocniej. Wczoraj miałam problem przy sklejaniu półkul – musiałam je naciągać, przy czym rozlazły mi się trochę dziurki na środku kwiatków. Poodpadały cekiny przylepione na tychże dziurkach. No i rogi nie we wszystkich przypadkach się zeszły tak, jak powinny.
No, ale jest – na tle czernideł w pokoju, gdzie umyłam wczoraj okno, przy mężowskiej pomocy przestawiłam meble i posprzątałam. Można zacząć wnosić kraft-klamoty!
A dzisiaj rano jeszcze powstała na szybko jesienna karteczka.
No, ale jest – na tle czernideł w pokoju, gdzie umyłam wczoraj okno, przy mężowskiej pomocy przestawiłam meble i posprzątałam. Można zacząć wnosić kraft-klamoty!
A dzisiaj rano jeszcze powstała na szybko jesienna karteczka.
czwartek, 1 października 2009
609. czwartkowy wieczor
Siedzimy w domu, ogladamy na amerykanskiej kablowce arabski kanal, a na nim singapurska opere mydlana po angielsku, ktorej bohaterami jest malzenstwo chinsko-hinduskie.
608. pomarańczowość
Składam sobie kusudamę z papierów w znacznym stopniu pomarańczowych. Na razie leży w pudełku, jestem mniej więcej w połowie procesu. Myślę, że lepiej się takie coś robi z papieru do origami, bo ten skrapowy – chociaż cienki – i tak jest nieporęczny w miejscach, gdzie spotyka się dużo warstw. Następnym razem trzeba się też bardziej przyłożyć do cięcia, bo widzę, że niektóre kwadraciki są odrobinę niekwadratowe i to widać. No, ale to jest kusudama ćwiczebna.
Zaczęłam też sprzątanko w pokoju zwanym roboczo krafciarnią. Na malowanie trzeba będzie poczekać (nie taka prosta sprawa kupić farbę oops w wymyślonym kolorze), więc będę siedzieć w pomarańczowych ścianach. Pisklak zostawił conieco przedmiotów, które poukładałam w jednej szufladzie. Po pobieżnym odgraceniu będę myć okno. Potem chcę przestawić biurko pod okno, bo jakoś zawsze tak mi się marzyło, a to będzie wymagało przeniesienia pozostałych mebli. Nie mam jeszcze na to pomysłu.
Tak to wygląda w tej chwili – czerń z pomarańczem, plus kilka szczegółów, które miały wprowadzać nastrój piwniczno-futurystyczny.
Zaczęłam też sprzątanko w pokoju zwanym roboczo krafciarnią. Na malowanie trzeba będzie poczekać (nie taka prosta sprawa kupić farbę oops w wymyślonym kolorze), więc będę siedzieć w pomarańczowych ścianach. Pisklak zostawił conieco przedmiotów, które poukładałam w jednej szufladzie. Po pobieżnym odgraceniu będę myć okno. Potem chcę przestawić biurko pod okno, bo jakoś zawsze tak mi się marzyło, a to będzie wymagało przeniesienia pozostałych mebli. Nie mam jeszcze na to pomysłu.
Tak to wygląda w tej chwili – czerń z pomarańczem, plus kilka szczegółów, które miały wprowadzać nastrój piwniczno-futurystyczny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)