środa, 31 października 2007

nie lubię halloween...

...szczególnie, kiedy robi się obowiązkowe. Jak u nas na zakładzie. Trudno.
Dla równowagi mamy piękną kartkę z malowidłęm typu polichromia, z jednego z krakowskich kościołów. Bardzo lubię nasturcje - kolor i kształt, i nasionka, i liście też. Zagadka: kto to namalował? Oraz druga zagadka, na którą nie znam odpowiedzi: gdzie tu jest dół? Można by przejść się do tego kościoła i rzecz zbadać...

Znowu zaczerpnę kartkowy pomysł z książki z biblioteki - myślę, że ten pomysł znakomicie można zaadaptować na święta! Choćby na ramkę do śniegowych gwiazdek...

Eksperymenty z filcem trwają. Wycięłam dziś rano doświadczalną poinsettię. Muszę jeszcze nieco popracować nad tymi złotymi nitkami i naszyć je trochę porządniej, ale prototyp jest. Mogłabym dołożyć też więcej koralików, ale muszę zakupić jakieś mniejsze, bo takie grubasy by się źle wysyłały w kopercie.

wtorek, 30 października 2007

co przysłano...

Dzisiaj zaczynamy od przedstawienia Sztuk, jakie dotarły do mnie ze źródeł zewnętrznych. Najsampierw mamy kartkę urodzinową made by my sister - gałązka jarzębiny z modeliny, z listkami z bibułki. Tyyyle pracy - nadaje się chyba tylko na pojedyncze egzemplarze, bo nie wyobrażam sobie zrobienia przykładowo dwudziestu na jakąś okazję :)


Druga ciekawostka to kartka od Karen-z-redakcji, sporządzona z masy, którą prędzej czy później muszę obadać - nazywa się to cotton linter. Coś w rodzaju mielonego papieru :) Karen sama zrobiła formę, a w formie - gruszki.
Wieczorem eksperymentowałam conieco z gwiazdkami z filcu.

I jeszcze cytat z książki o kartkach, przywleczonej wczoraj z biblioteki w towarzystwie dwóch pozycji o architekturze. Pisklak zapragnął bowiem poczytać książkę o architekturze w tubylczym języku, co połączyliśmy z jego ćwiczeniem jazdy w nocy. Siedzę więc sobie na fotelu pasażera i przez 80% czasu powstrzymuję się od komentarzy na temat jego jazdy... a przez pozostałe 20% nie udaje mi się powstrzymać. Nie żeby było jakoś cienko - ogólnie dobrze mu idzie, tylko ćwiczyć musi, żeby wyrobić sobie pewne odruchy automatycznie, żeby się pewnych manewrów nie obawiać. Dobrze pamiętam moje własne początki na tut. asfalcie :D

Akwarela malowana na mokro, po wysuszeniu śniegowa gwiazdka - embossing na gorąco.

poniedziałek, 29 października 2007

tym razem nie o Wisconsin

Wpis będzie krótki a obrazkowy - przedstawię wysłane w weekend ateciaki oraz nowe kartki Xmasowe.
W zakresie ateciaków mamy trzy serie pod hasłem Southwest, czyli elementy arizońskie, indiańskie, kaktusowe itp. Wymiana z trzema osobami po trzy karty. Od razu mówię, że tło w pierwszej serii to pociachana pocztówka, a nie moje własne rysowanie.
Druga wymiana, do której odnosi się pojedyncza karta, polegała na tym, że trzeba było zasuszyć listek ze swojego otoczenia i wmontować go w kartę.
Wymiana trzecia - karty z elementem pomarańczowym.
(Muszę sfotografowac jakoś seryjnie to, co poprzychodziło ostatnio do mnie... wygląda na to, że mam zaległości z powodu chwalipięctwa :D).

Wczorajszy wieczór spędziłam pod znakiem kartek świątecznych. Te najbardziej czerwone, "jasełkowe", są dla teściowej. Z fioletowych jedna będzie dla teściowej, jedna na kiermasz jako freebie - pocięłam jedną kartkę celem uzyskania obrazków, podkleiłam kartonem z bibułką pomazaną akrylówką i lakierem z brokatem. Świeci się to trochę, czego na zdjęciach nie widać.
Następnie mamy wycinanki z zieloną bibułką i śnieżynki udekorowane farbą 3d. Chyba teraz muszę się przestawić na następną serię - albo wydobyć maszynę do szycia, albo podziałać ze stadem stempelków.
Na koniec jeszcze trochę papieru, bo papier jest fajny.

czwartek, 25 października 2007

wisconsin - ostatni odcinek

Pendarvis - miejsce, którego z braku czasu nie zwiedziliśmy, był tylko krótki przystanek na cyknięcie fotki. A jest tam parę ciekawych rzeczy do obejrzenia: domki dziewiętnastowiecznych osadników z Kornwalii, ogrody, kopalnia przy ulicy Merry Christmas.

Cóż to za piękny pomysł, żeby uliczkę nazwać Merry Christmas! Biegnie ona po zboczu wzgórz i wyobrażam sobie, że w zimie, w Święta, jest tam przepięknie, kiedy w okolicznych domach palą się ciepło światła.

Kolejna galeria mieściła się w starym kościele.

I jeszcze miasteczko na D, przez które przejeżdżaliśmy w drodze powrotnej.

Wisconsin żegnamy za pomocą kolorowego drzewa w parku Tower Hill, gdzie zaczęliśmy niniejsze zwiedzanie.

Nic nowego z papieru nie zrobiłam, więc zamieszczę kolejny cytat z magazynu Paper Crafts - można choinkę wyszyć na maszynie! Chętnie bym spróbowała...

Wspomnę jeszcze o teatrzykowej zabawie - wczoraj odbyła się premiera sztuki "Król, trzy królewny i smok". Odbyła się nawet dwukrotnie - pierwszy raz mnie ciut podłamał, bo aktorzy bardzo się przejmowali rolami i namieszali tak, że ledwo można było ich zrozumieć. Albo w ogóle nie. Z wyjątkiem Smoka - jego "jestem smok, jestem głodny smok" słyszano chyba wyraźnie w całym sąsiedztwie.
Potem jednak aktorzy się nieco uspokoili i... z własnej woli stwierdzili, że pokażą rzecz raz jeszcze, na spokojnie. I wtedy aż mi się gęba radowała, bo poszło im o niebo lepiej, a nawet starali się nie wszystko czytać, tylko trochę mówić z pamięci. Zaczęły się już rozmowy o następnym przedsięwzięciu - na Święta! Ni mniej nie więcej, tylko jasełka... :D Szkieukowa będzie więc tworzyć nowy scenariusz z wielce uproszczonym tekstem i koniecznie z muzyką. Yessss!
Cieszy mnie też, że T coraz więcej się odzywa w tubylczym języku, a czasem nawet opowiada dwujęzyczne kawały. Choć akurat w tym dziale nie mam zupełnie żadnej zasługi, bo uczy się z płyt.

środa, 24 października 2007

wisconsin raz jeszcze (i to nie ostatni odcinek)

Na pierwszym obrazku mamy ulubioną sztukę T - prehistoryczne zardzewialce, zdobiące klomb przed studiem metalowo-szklanym. Chętnie by miał coś takiego w ogródku, ale trochę cena odstrasza, a poza tym nie mamy ogródka.

Kolejne studio - była stacja benzynowa (bizuteria i fotografia.)

Ten dom był niesamowity - odkryłam, że ludzie tam mieszkają i mają sklep w zasadzie w jednym i tym samym pomieszczeniu, tzn. z tyłu jest kuchnia z całym mnóstwem starych przedmiotów (ale i nowoczesną zmywarką), potem przepierzenie do połowy pomieszczenia, a potem pracownia krawiecka, znowu ze starociowymi półkami i ladami. Niesamowite!
T stwierdził też, że sama konstrukcja domu jest nietypowa. I ładna!
Kilka kartek świątecznych z wczoraj...

...i jesienna kartka urodzinowa. Listki z punchera pod bibułka, na wierzchu złota akrylówka.


wtorek, 23 października 2007

wisconsin - ciąg dalszy

Przedstawiam dziś studio malarskie w Spring Green. Jest ono przytulone do zwykłego domu przy zwykłej ulicy. I można było też zrobić zwykłe wejście, prosto z chodnika - ale nie, żeby dostać się do pani Malarki, trzeba przejść przez ogródek - amfiladę zielonych pokoików. W lecie musi to wyglądać obłędnie!
T stwierdził, że jest to miejsce "za sto punktów", co w jego klasyfkacji jest bardzo wysoką oceną. Wchodzi się przez dość niewinnie wyglądającą bramkę wśród zielska, a potem to już co pół kroku jest coś ciekawego. Samo dojście do pracowni jest natchnieniem.



Jeden z prezentów urodzinowych przyszedł do mnie w torbie wypchanej kapitalną zieloną bibułką. T uważa, że jest to zieleń niechoinkowa, ale ośmielam się z nim nie zgadzać. Bibułkę zmięłam (bo i tak już była trochę zmięta), przykleiłam na kartonie, a następnie pomalowałam lakierem do paznokci, z brokatem.
Wczoraj znowu dorwałam bibułkę beżową - w ramach dalszych eksperymentów po nałożeniu kleju na karton podłożyłam pod nią sznurek, a po wierzchu pociapałam złotą akrylówką. Coś mi się zdaje, że w następnej kolejności podłożę wyciupane w puncherze listki klonowe, bo akurat mi się kroi jesienna kartka urodzinowa...
I na pewno już to ktoś kiedyś wymyślił, ale strasznie lubię odkryć jakąś technikę na nowo - dla siebie :)

poniedziałek, 22 października 2007

ochy i achy

Byliśmy wczoraj na fantastycznej wycieczce w Wisconsin - na Fall Art Tour w okolicach miejscowości Spring Green. Impreza polega na tym, że w jeden z październikowych weekendów okoliczni artyści otwierają swoje studia dla publiczności, co łączy się (dla nich) ze sprzedażą dzieł, a dla nas - z superciekawymi demonstracjami.
Dodać trzeba, że pogoda była cudna, jesienna i kolorowa, i że był też całkiem nieoczekiwany plusik-bonusik: otóż studia owe mieszczą się w bardzo ciekawych budynkach: a to stary kościół, a to browar, a to była stacja benzynowa, skład serów :), albo domy - ale stare i pełne niezwykłej, magicznej atmosfery.
Przedstawiam zatem zdobycze, a zarazem moje prezenty urodzinowe: kubek na kawę wyprodukowany w starym browarze, opisanym poniżej, oraz drewnianą śnieżynkę zakupioną na pierwszym artystycznym przystanku, u Pani Jury zajmującej się w starym składzie serów wyrobem papieru z bawełny i lnu.

Przed udaniem się na Art Tour pojechaliśmy w naturę i historię, do Tower Hill State Park (mapka w formacie pdf). Jest to klif nad rzeką Wisconsin, gdzie wybudowano niegdyś śrutownię. Miejsce nadawało się znakomicie, gdyż produkcja śrutu polega na laniu roztopionego ołowiu do głębokiej dziury; podczas spadania ołów się schładza i formuje kuleczki.
Poniższa rycina pokazuje, jak to wyglądało: na górze budka z płynnym ołowiem (dostarczano go z okolicznych kopalń), następnie szyb - częściowo na zewnątrz skały, częściowo w niej wydłubany. Na dole tunel do dna owego szybu, domek, gdzie sortowano śrut, oraz mała przystań, gdzie produkt ładowano na łodzie i transportowano w świat.
Oto widok ze szczytu wzgórza:
Na dole mamy wejście do tunelu:

Rzeka u podnóża klifu.
Jesienna wędrówka Tomasza po lesie.

Jeśli zaś chodzi o studia artystów, to zwiedziliśmy ich kilka i można będzie o tym opowiadać cały tydzień. Dziś zacznę od Brewery Pottery, gdzie nawet nie zamierzaliśmy jechać, tylko nam się trochę źle skręciło (punktów do zwiedzania jest prawie 30, więc objechanie ich w jeden dzień raczej nie jest możliwe.) A tu - serendipity! Poczynając od tego, że sam budynek jest kapitalny:

Wewnątrz - mnóstwo ciekawych przedmiotów: ceramika, szkło, metal, papier, mydło... A w centrum tego wszystkiego bardzo miła artystka demonstrująca koło garncarskie. Toż ja tyle czasu marzyłam, żeby coś takiego na żywo zobaczyć, a tu znienacka mi się marzenie spełniło!

Człowiek wędruje sobie z jednego pomieszczenia do drugiego, ogląda, dotyka, wącha... Na koniec znajduje salkę pełną ceramicznego bałaganu, a na samym środku piec do wypalania. I mozna podejść, dotknąć wszystkiego, wsadzić nos... piękna sprawa!

Na koniec mamy jeszcze mały filmik "jak to z gliną było".

PS. PANIC MODE!

Kupiłam bilet do Polski... na za trzy i pół tygodnia. Ajajaj! Zagapiłam się totalnie z tym wyjazdem. Przed tym dniem trzeba: zrobić zakupy prezentowe, zakupy ciuchowe (nie mogę wyglądać w tej Polsce jak łachmyta), zaklepać wizytę u dentystki w Polsce, polecieć tu do fryzjera (patrz nawias o łachmyckim wyglądzie), skończyć album dla Marcelego, przygotować zdjęcia i bazę do albumu rodzinnego (poskleja się w Polsce albo w samolocie, o ile będzie się kleiło taśmą dwustronnie lepną), zrobić stertę kartek świątecznych na kiermasz w redakcji, jak również pomyśleć o kartkach prywatnych... rrrrety! A listy zadań do wykonania w pracy nawet mi się nie chce pisać...

piątek, 19 października 2007

cytacik

Dzisiaj zacytuję zdjęcia z magazynu "PaperCrafts", który dostałam na urodziny, numer listopadowy. Otóż można szyć papier bez nici i jeśli w środku albo na lewej stronie jest biały, to wyjdą wypukłe, wybielone kropeczki. Koniecznie muszę spróbować!

Miały być jeszcze opisy i zdjęcia kartek urodzinowych, ale blogasek znów się popsuł i nie chce przyjąć dalszych zdjęć.

czwartek, 18 października 2007

to miał być wczorajszy post

Wybrałam się wczoraj do zapodania nowego postu, ale automat do zdjęć się był popsuł. Takoż i dzisiaj dopiero przedstawiam nowe ateciaki.

Pierwszy wziął się z torby z mąką - krajobrazik ze snopkami w kolorze niebiesko-holenderskim. Dalej mamy dwa zestawy po trzech Mędrców wędrujących przez mniej lub bardziej pofalowaną pustynię piaszczystą. Inspiracja - Związek Weteranów przysłał mi (nieproszony) naklejki na listy i paczki świąteczne, ale ze starym nazwiskiem. Intencja przesyłki jest taka, że wyślę im pocztą zwrotną pieniążki. Kiedyś już to uczyniłam, załączając prośbę o zmianę nazwiska, ale nie zmienili, a za to sprzedali mnie do jakichś stu piętnastu organizacji zajmujących się rozmaitymi działalnościami charytatywnymi, od wysyłania ryżu do Afryki po badania nad rakiem jelita grubego. Skutek - setki, jeśli nie tysiące nalepek z adresami, wszystkie ze złym nazwiskiem.
Wracając do ateciakowego tematu - dalej mamy dwie karty z jedną z moich ulubionych pieczątek, na tle akwarelkowym. I na koniec torbka z herbaty. Tyle.

Gdyby się ktoś zastanawiał, czy nadal dostaję róże od Małżonka - dowód jest powyżej :) Rozświetla mi życie przy myciu garów i innych kurodomostwach.
Jeszcze napomknę, że lekcja wczoraj była o wieeeeele lepsza, niż w ostatnią sobotę. Robimy TEATR, proszę państwa. "Teatr Trzy Minuty" się to nazywa, sztuka jest o Królu, trzech Królewnach i Smoku. I trwa ze trzy minuty właśnie :) Wygląda na to, że dzieciaki strasznie lubią się popisywać i występować przed rodzicami, więc będą gadały PO POLSKU jak najęte. Najbardziej mnie bawi, jak ośmioletni Smok przykłada się z całej siły do wykonania swojej roli i po siedemnaście razy sprawdza na kartce, czy już jest jego czas, żeby przelecieć przez scenę z okrzykiem "Jestem smok! Jestem głodny smok!"
A w Redakcji zapowiada się ciężka tyrka od grudnia do marca... Zmieniamy bazę danych, co oznacza przeprowadzkę mnóstwa informacji. W tej chwili trwają przygotowania, u mnie polegające na sprawdzaniu, co w tej bazie siedzi obecnie, gdzie jest bałagan, co można wymazać, co uporządkować. Dziubanina, ale lubię :)

wtorek, 16 października 2007

Śmieją się z nas...

Może nie śmiechem „ha-ha-ha”, ale ironicznym tonem i kontekstem. W chicagowskich wiadomościach zapodano dziś rano informację o tym płomieniu, co to w Wadowicach się był w JPII ukształtował. Nie omieszkano również wspomnieć o postaciach na drzewach i o zaciekach pod wiaduktami. Dobrze, że nie dowiedzieli się jeszcze o tej dziousze w Olsztynie, która na polecenie Cyganki wyjęła z banku wszystkie pieniądze (bo inaczej znikną z konta), wręczyła je owej Romce (bo tak trzeba), po czym odwróciła się do niej plecami (bo inaczej zaklęcie się nie uda). Pieniądze ulotniły się razem z Cyganką, czego można się było spodziewać przy odrobinie zdrowego rozsądku, którego dziewczę najwyraźniej nie posiada.
Ech...
W ramach obrazków mamy kobalta na parkingu tuż obok innego pomarańczowego autka – coś się ten kolor popularny robi! I kobalt jako marka takoż, ale mam nadzieję, że niewiele osób porwie się na wydanie kasy na pojazd w nietypowym odcieniu :). A jeszcze o zachodzie słońca jak to zgrabnie się prezentuje...

I jeszcze działania papierowe – sukienkowy ateciak i kartka z kolejnymi domkami oraz tłami do ateciaków i kartek świątecznych. Trzeba chyba poćwiczyć tworzenie bardziej stonowanych odcieni, bo poniższe są nad wyraz jadowite.

poniedziałek, 15 października 2007

papierowa niedziela

Największym dokonaniem weekendu – choć sporą jego część spędziłam w moim papierowym bałaganie – było uporządkowanie plików na laptopie. Zajęło mi to chyba z pięć godzin i zmęczyło bardzo, bo ileż można kopiować i przesuwać pliki z folderu do folderu? Sprawdzać, które zdjęcia się powtarzają i co powyrzucać?
Efekt jest jednak wart wysiłku – materiał przygotowany do wypalenia 12 płytek, co oznacza, że prawie 8 giga opuści lapka. A jeszcze są „Alternatywy”, które też by można zgrać, i Pisklak trzyma tam stertę swoich plików... tak, że się poluzuje i jak już przyjdzie nowy komputer, to nie trzeba będzie przepychać tych wszystkich staroci. Choć podobno można, przez drucik.
O sobotniej lekcji wspominać wiele nie będę, bo była jedną z najgorszych w historii... jednego raka dwa razy stawiałam do kąta, po czym doznałam wypalenia pedagogicznego, bo co zrobić, jeśli delikwent stojący w kącie jeszcze TAM robi to, czego nie powinien, czyli popycha stojące dobry metr od niego organy motywując to tym, że się obawia, że stukną go w głowę??? Jak wymyślić drugi poziom stawiania do kąta?
Nic to – w środę idę z nastawieniem, że zaczynamy od początku. Nauczyłam się na tych lekcjach, że nie należy się poddawać i męczyć siebie myśleniem, że człowiek jest beznadziejnym nauczycielem, tylko pójść sobie na spacer (albo zrobić kartkę) i zebrać siły na następny raz.
Przechodząc zaś do wspomnianych kartek – wyprodukowałam jesienną kartkę imieninową / opakowanko na cd ze zdjęciami dla Teściowej (takie małe cedeczko, nie w zwykłym rozmiarze), oraz stertę kartek świątecznych. Na Kiermasz, jak to Pasiakowa nazwała i bardzo mi się ta nazwa podoba!
Nie wiem, czy nie za dużo w tej kartce wszystkiego, bo i liście i kwiatki są jednakowo intensywne - ale co tam, kartka poszła :) Najwyżej następnym razem zrobię inaczej. Ale trzymadełka na CD to miła rzecz, taki skok w bok w fabryce kartek.
Kolorki czerwono-zielone... wolałabym nie opuszczać niebieskości, ale trudno. Najbardziej jestem zadowolona z kartki w lewym górnym rogu.

Po prawej stronie mamy choinkę eksperymentalną. "A to w ogóle jest choinka?" - zapytał niewinnie T. Jest, jest, tylko taka nowoczesna.

Dwie górne kartki to efekty recyklingu. Nie za bardzo wypada je sprzedawać za pieniądze, bo ktoś ma copyright na te wzory, ale wymyśliłam sobie, że na kiermaszu będzie można wziąć sobie taką jedną za darmo, jeśli się kupi np. trzy. A zieloność i recykling są ostatnio modne. Aż nazbyt.
Drzewka zostały wyciupane ze starej kartki, na dole przylepiłam pasmanterię.
Natomiast kartka na dole to dwie gwiazdki wycięte z papieru scrapbookowego naklejonego na karton, rogi trochę podwinięte i pozłocone.
Pieczątki! Zakupiłam zestaw świąteczny i mamy tu właśnie próby bałwankowe i dzwonkowe.

Na koniec jeszcze wieża zegarowa, gwiazdki i kolejny recykling. The end! Dzisiaj gotuję, piorę i sprzątam, bom się zaopuściła w kurodomowych obowiązkach.
PS. A "dewoł" to oczywiście devil :).