piątek, 30 grudnia 2011

Colorado Living


This guest post from Edgardo Rosa
Colorado is the place for me and I can’t believe it took me this long to realize it. There’s something about the outdoor nature of all the people here as well as the open air and the freshness of the trees that just makes me feel more at home than I’ve ever felt in my life. I love that at any moment I can get outside and go for a run or a bike ride or even skiing and that’s part of the draw when it comes to living here, you know? I recently looked into ADT security colorado springs had to offer because I’m thinking of buying my own place – even in Colorado roommates are less than ideal. I would like to come home just once NOT to smell patchouli burning and tons of disgusting dishes in the sink but I’m going to have to wait a few more months until I can get more money saved up. There’s no reason to rush a big decision like this one!

środa, 28 grudnia 2011

1059. pałac i pastwisko

Na kraftostole (i, jak się okazało, kraftopodłodze) odbywają się obecnie przygotowania do szkółek niedzielnych w nadchodzący weekend. Tematem jest Dawid - pasterz, król i muzyk. Pasterz wystąpi na paszach zielonych i nad wodami spokojnymi, razem z owieczkami, strasznym lwem i nie mniej strasznym niedźwiedziem. Potem dzieciaki będą robiły swoje owieczki, tzn. głównie przylepiały do nich waciane kulki.


Dawid - król zasiądzie w pałacu na tronie. Trochę ten pałac muszę jeszcze podrasować, bo coś pustawo w nim - tak naprawdę nie wydaje mi się, że królowie izraelscy mieszkali w takich kolorowych budowlach z gotyckimi oknami, widzę ich raczej w kamiennych zamkach, ale na potrzeby tej godziny pałac się trochę naciągnie, choć generalnie jestem zwolenniczką trzymania się realizmu.


Zostaje jeszcze muzyk - będę produkować liry :) oraz książeczki mówiące, o czym śpiewał Dawid, czyli tematyka jego psalmów: stworzenie, historia Izraela, pasterstwo, modlitwa, Słowo Boże, perypetie z Saulem.

No i jeszcze historia całkiem odrębna - zdobywanie Jerycha, do której potrzebne mi będą obrazki oraz... poproszono o... kartonowe miecze.Tyyyyle jeszcze do wycięcia i uklejenia!

W kolejce czeka sławetna, napoczęta już sztuka z Alaski oraz pierwsze kartki do Gromadziennika o Izraelu; tradycyjnie robię wpis w okolicy zakupienia biletów albo robienia rezerwacji. Na razie mam stertę materiałów.


I całe szczęście, że na stole siedzi pomocnik, bo przecież sama nie dałabym sobie z tym wszystkim rady!

wtorek, 27 grudnia 2011

1058. od Dan do Beerszeba

Święta, święta - i po świętach. Jakoś szybko te dni zleciały, ale miło i spokojnie. Wczorajszy dzień przeleżałam na kanapie z powodu przeziębienia, a taaaakie miałam plany... Obłożyłam się książkami i przewodnikami odnośnie następnej wyprawy i nawet udało nam się zakupić bilety na samolot! Po raz kolejny doszłam do wniosku, że choć uwielbiam przemieszczać się i zwiedzać, ten początkowy etap wymyślania dat i zakupu biletów normalnie boli.

Wedle najbardziej pierwotnej wersji mieliśmy się zatrzymać na jakieś dwa dni w Stambule, ale T wymyślił, że może lepiej byłoby to zamienić na Eilat nad Morzem Czerwonym. Polska grupa wróciłaby sobie do domu, a my ruszylibyśmy w dalszą drogę. Nic z tego jednak - podróż wypadłaby w sobotę, a tam ani rusz, asfalt zwinięty, kółka odkręcone, nie da się jechać. Dopiero kiedy przyczepiliśmy ten dodatkowy etap z przodu, wszystkie kawałki układanki ślicznie wskoczyły na swoje miejsca.

Plan na dzień dzisiejszy jest zatem następujący:
Etap 1 - w Turcji  mamy 8h czasu podczas przesiadki, więc planujemy szybki wyskok do Hagia Sophia i Błękitnego Meczetu, żeby choć z wierzchu zobaczyć, a może się uda wsadzić nos do środka. Liczymy na szybki transport metrowo-tramwajowy :)
Etap 2 - w niedzielę jedziemy autobusem z Tel Avivu do Eilat, tam w poniedziałek pożyczamy auto i udajemy się do "kopalni Salomona" w Timna oraz zwiedzamy okolicę; w drugi dzień zapisujemy się na wycieczkę do Petry. Gdzieś po drodze upychamy rafy koralowe. W środę wracamy autobusem do stolicy. Gdyby jeszcze jakimś sposobem udało się zatrzymać w Beerszebie, to byłoby fantastycznie.
Etap 3 - z grupą z Polski robimy półtoratygodniową pętelkę z Tel Avivu na północ, aż do Dan, z Jeziorem Galilejskim, Morzem Martwym, Cezareami, Tyberiadą, plus kilka dni w Jerozolimie.

Teraz, kiedy już wiemy, gdzie i kiedy lecimy, nadeszła część najprzyjemniejsza - czytanie, planowanie szczegółów, napawanie się zdjęciami. I tworzenie Dokumentu Podróżnego, zalinkowanego po prawej stronie :)

Dla uczczenia tego wydarzenia - radosna piosenka żydowska, Hava Nagila, w której T z jakiejś przyczyny słyszy "Chałwa, Tequila" :)


czwartek, 22 grudnia 2011

1057. dzień drobnych misji

Dziś czeka mnie sterta małych czynności - zaczęłam od... rozprostowania gałązek na choince, ustrojonej już parę tygodni temu przez Dziadka z Wnuczką. Małe sprzątania, wyprawa do biblioteki, zakupy tycie, składanie prania, takie tam. Jedna większa - pieczenie ciasteczek, co też znalazło odbicie w dzisiejszym tagu. I mam całą kolejną rozkładówkę!


16 - przyszła paczka z PL
17 - piekłam serniki z limonkami i czarnymi ciasteczkami
18 - kończenie kartek-domków
19 - rozdawnictwo kartek w pracy, pakowanych z niebieskimi wstążeczkami
20 - wizyta audytora Larry'ego
21 - wyprawa do Hobby Lobby po ramkę na Sztukę z Alaski (nie minęło półtora roku, a już...)
22 - przyszło nowe wydanie Cloth Paper Scissors
23 - snickerdoodles!



W muzeum dziś kolejna błyszcząca kartka - taka sobie białoperłowa, z wytłoczeniami. Prosta, skromna, a jest się w co zapatrzyć.



Kartka druga (to by było za wczoraj :) jest całkiem niezwykła w dotyku, bo wydrukowana na jakimś takim zamszowym papierze. Po pierwsze się więc maca i prawie że wącha :) Po drugie - trzeba ją odsunąć trochę od nosa, żeby zobaczyć, że stoi na niej rządek brzóz, bo z bliska może to wyglądać na jakieś abstrakcyjne plamy.


Po trzecie zaś - patrzymy pod światło, żeby przeanalizować dodatek srebrzystej folii w zagłębieniach oraz jej kontrast z wspomnianym zamszem.


Ta ciekawa poligraficznie kartka przyszła daaaawno temu do pewnej redaktorki, która już u nas od paru lat nie pracuje. Z odwrotu dowiadujemy się, że przysłała ją firma FiberMark, specjalizująca się właśnie w niecodziennych materiałach drukarskich, a zamsz nazywa się Senzo.


A żeby dzień wśród domowego kurodomostwa nie wypadł nazbyt przygnębiająco - kitek świąteczny! (Niniejszym muzeum jest na bieżąco :D) Nie jest to nawet prawdziwa kartka, tylko reklamka producenta kartek, z całą listą ofert na odwrocie - ale przecież takiego obrazka nie można wyrzucić! 

1056. przedświąteczne opowieści

Mam wrażenie, że w ubiegłym tygodniu przedświąteczne przygotowania trochę mnie wypaliły - okoliczności niejako wymusiły zrobienie sterty rzeczy na dzień i na godzinę, po czym jjakoś mi skrzydła opadły... razem z tymi klapkami, które trzymają okulary na nosie, bo dzień po dniu urwały mi się obie, ale już naprawiłam za pomocą zestawu zakupionego w Walmarcie :)

Zatem, zamiast sprzątać, pitrasić, kupować sterty prezentów, a nawet kleić - czytałam sobie grubachną księgę, 420 stron (możliwe, że to najgrubsze tomisko w tubylczym języku, jakie kiedykolwiek przeczytałam). I nawet nie będę używać w stosunku do niej słowa "przebrnęłam", bo choć to biografia, frunęło się przez nią z przyjemnością.



Muzeum Kartek też trochę się zapóźniło, więc nadrabiamy, żeby się wyrobić przed Wigilią. Na zeszłą niedzielę przypadła karteluszka z obrazkiem, który na pierwszy rzut oka można by uznać za kicz, ale jakoś te zimowe scenki lubię. Ta poniżej pochodzi z litografii opublikowanej przez firmę Currier & Ives, założoną przez dwóch (nieco oddalonych) szwagrów na przełomie XIX i XX wieku, a na tyle słynną, że odniesienie do nich znajduje się nawet w popularnej świątecznej piosence (1:35).


Currier & Ives naprodukowali masę ilustracji upamiętniających scenki z amerykańskiego życia - krajobrazy, wyścigi koni, portrety, statki, wydarzenia historyczne - ale największą popularność zdobyły obrazki zimowe, do dzisiaj przedrukowywane na kartkach i innych świątecznych artykułach.

Moja kartka obramowana jest kropeczkowatą złocistością, a dodatkowo obszar samej ilustracji ma fakturę udającą płótno. Mimo być może "nadsłodyczy" lubię się przyglądać obrazkowi i jego fantastycznym szczegółom- płatków śniegu nie widać, ale każdą omrożoną trawkę owszem :)


Kartka poniedziałkowa jest w porównaniu z powyższą szokująco prosta - ot, okrąg ze złocistych kropeczek, lekko embossowanych, plus trzy ciepłe słowa: Joy, Peace, Cheer.



Wreszcie wtorek - kartka świadcząca o tym, że w święta niemożliwe jest użycie zbyt wielkiej ilości brokatu :) Tutaj pokryto nim całą powierzchnię i dzięki temu kartka sprawia wrażenie, że sama świeci!


wtorek, 20 grudnia 2011

1055. ket szmet

Stół w jadalni do dzisiejszego poranka stanowił pobojowisko wzniecone klejeniem kartek. Dziś jednak musiałam wreszcie na nim posprzątać, bo miał się zjawić Pan od Podatków. (Za to w kraftowni ogłosiłam stan klęski żywiołowej, bo ciężko dostrzec, jakiego koloru jest wykładzina).

Wysprzątałam zatem, niezbędniki ustawiłam na szafce z gramofonem, resztę wyniosłam, wyprasowałam biały obrus, rozłożyłam, poszłam myć gary, a kiedy wróciłam...


... stół został zawłaszczony przez Kotka Szprotka. Kto by przypuszczał, że kotu tak zależy na uporządkowanym stole i białym obrusie.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

1054. postęp w pracach przedświątecznych

Ta-dam, z radością stwierdzam, że zakończyłam dziś działalność kartkową - ostatnie dwie, lokalne, poszły w pocztę oraz rozdałam pracowe domki. Domkoza zatem również dobiegła końca, przy czym na finiszu, kiedy miałam karteluchy pakować do kopert, okazało się, że coś gdzieś pokręciłam z wymiarami i dach ani rusz to koperty nie wlezie.

Takoż i sklejałam czem prędzej stertę wiekszych kopert, udając, że przecież tak było od samego początku zaplanowane. Przydała się przy tym bibułka z dolarowca, z ładnymi srebrno-niebieskimi zawijaskami.


Z kolei gruba część soboty odbyła się w kuchni, gdzie czyniłam przygotowania do polsko-kościółkowej wigilii wigilii, bo okazało się, że za tydzień większość ma już plany. Niczym Martha Stewart wysmażyłam dwa serniki i trzy sałatki, przygotowałam dekoracje na stół, wykleiłam kartki, zafarbowałam włosy i nauczyłam się grać kolędy :) A ostatnią karteluchę wysmarowałam o siedemnastej, 20 minut przed wyjściem.

Najprzyjemniejszą częścią tej działalności był sernik limonkowy. Pierwszy raz robiłam sernik po amerykańsku i chyba pierwszy raz korzystałam z limonki. Na dno z pokruszonych krakersów (takich miodowatych, graham crackers) wlewało się biały ser, a na to ser podbarwiony lime curd oraz samo curd. Nie ma co udawać, że kolor wziął się z limonki - kapnęłam conieco barwnika spożywczego, jak wskazywał przepis.


A potem jeździ się po tym nakapaniu patykiem do szaszłyka i robi marmurki! Zabawa przednia - i niewykluczone, że teraz zwykłych, białych serników już nie będzie, tylko same wzorkowate :)


Sernik na czarnym dnie z Oreo cookies też się udał, ale nie był aż taką frajdą.


Nadrabiamy dziś właśnie za opisaną powyżej sobotę - bardzo mi się podoba ta geometryczność i oryginalne kolory. Okazuje się, że fajne kartki nie muszą być czerwono-zielono-złote :)


A tutaj pniaczki w kominku z bliska - kartka jest też bardzo miła w dotyku, wydrukowano ją na grubym kartonie bez żadnej blyskotliwości, ponoć w 100% z materiałów recyklingowanych. Przyszła do nas w pracy, zdaje się, że z jakiejś agencji reklamowej.

piątek, 16 grudnia 2011

1053. bordowo, tagowo

Wczorajszy dzień zakończył drugą grudniową tago-rozkładówkę w art journalu. Jakoś mi wszystko na bordowo wyszło, czyżbym się jakoś podświadomie zainspirowała tłem?


8 - próbka serii bombkowych kartek
9 - pierwszy śnieg
10 - wysyłka magazynów w drukarni + lunch głównie z seniorami
11 - koncert świąteczny w Chicago
12 - próbka kartek z koronkami
13 - instalacja gałęzi... perypetie z pianką florystyczną
14 - śniadanie  Egg Harbor Cafe w pracy
15 - Dzień Produktu w pracy, czyli rozdawnictwo kosmetyków


Przez kraftostół przelatuje ostatnia seria kartek - praktycznie każda trochę inna, ale schemat ten sam. Na razie naciupałam sobie baz.


Jutro zaś będę się zajmować sałatkami i sernikami - zobaczymy jak to pójdzie. W planie jest sernik czekoladowy z czarnymi ciastkami oreo oraz sernik zielonkawy, limonkowy. Oba eksperymentalne, jak na mnie - dość ambitne :)


Na koniec tygodnia w muzeum wrzucamy wesołą kartkę zimową - misie słuchają I-coda (gra słów z I-podem, oczywiście, cod to dorsz :)


czwartek, 15 grudnia 2011

1052. kratka z kremem

Przedstawiam dziś kartkę w kratkę- wykorzystałam na niej resztki barwionego papieru z listopadowego wyzwania Craftypantek (tu przypomnienie - czekamy na kreatywne opakowania prezentów!) oraz niebieską siatkę, której ścinek wyhaczyłam, kiedy niedawno ocieplano redakcyjny budynek. No przecież nie można wyrzucić takiej fajnej siateczki!



W muzeum dziś śnieży orientalnie - przyglądam się tej małej, skromnej karteluszce i niby nie ma na niej nic oficjalnie japońskiego, ale nie mogę sie oprzeć wrażeniu, że to właśnie japoński ogród. Uwielbiam takie grafiki, szczególnie jeśli mają ciekawe szczegóły, na przykład rozgwieżdżone niebo :)


Japońska kartka była za wczoraj, a dziś ocieplamy atmosferę za pomocą malowniczej góry owoców. Pachnie mi tu przedświąteczną kuchnią, a jednocześnie jakimś starym almanachem, z którego już wylatują kartki, ale przecież za nic w świecie nie można się go pozbyć, bo każda kartka to wspomnienia i tradycje.




A w ramach muzealnego bonusu przedstawiam Christmasowe znaczki, jakimi  w tym roku uraczył nas urząd pocztowy:

wtorek, 13 grudnia 2011

1051. białozłociście

Zrobiłam bardzo koronkową kartkę z pokazanym wczoraj elementem - nie mogłam się zdecydować, czy te falbanki kropeczkować, czy nie, ale w końcu poszłam na całość. Prostota pozostała w bardzo ograniczonej kolorystyce, a poza tym - hulaj dusza!



Na zakładzie dziś wymiany kubków świątecznych, ciastek, do tego trzydzieste urodziny jednej z graficzek... a u mnie cała para idzie w klejenie, jakoś nie mam głowy do tych wszystkich (trochę wymuszonych, jak dla mnie) tradycji biurowych. Z wyjątkiem tego, że na wspomniane urodziny ma przybyć śpiewany telegram, zamówiony przez przyjaciół z Kanady. Nigdy jeszcze nie widziałam takiego zjawiska, wiem tylko, że istnieje, więc czekam z niecierpliwością :)


W muzeum nadrabiamy dziś za wczoraj - taka kartka była zaplanowana, eko- i politycznie poprawna (drukowana na papierze z recyklingu), ale za to niezwykła kształtem (chuda i wysoka) i fajnie zilustrowana. W widocznych na poniższym zdjęciu dziurkach przeciągnięta była jeszcze kukardka, ale trzeba było ją oczywiście usunąć, żeby kartkę otworzyć.




A na dzisiaj, żeby kolorystycznie pasowało do zrobionej rano kartki, wrzucimy sobie taki oto obrazeczek, wydrukowany na papierze fotograficznym - takim groszkowatym, jak dawne zdjęcia:


Patrząc na front, można by mieć wątpliwości, czy to aby na pewno kartka świąteczna, ale wnętrze to potwierdza:


Pojęcia nie mam, kto to Mary i Frank - i nie wiem też, skąd eksponat znalazł się w moich zbiorach :)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

1050. przedświąteczna atmosfera

Świąteczną atmosferę podkręciliśmy wczoraj za pomocą koncertu - wybraliśmy się w szóstkę, co nam się jeszcze chyba nigdy w kwestii muzyki nie zdarzyło. Fantastyczna muzyka Christmasowa, kolędy z najbardziej znanych - i utwory, których wcześniej nigdy nie słyszałam. No i można było śpiewać z chórem, a zaśpiew przez trzy tysiące osób (w przybliżeniu) naprawdę robi wrażenie.

Koncert zakończył się brawurowym Hallelujah z Mesjasza - podziwiam chór, że po dwóch godzinach występu miał w sobie tyle mocy. Fajnie jest budować sobie takie wspomnienia :)


Na kraftostole nie działo się zbyt wiele, bo pochłonęły mnie inne zajęcia, powstała jedynie malutka karteluszka dziękująca za pomoc koleżance z pracy (bez której nie rozplątałabym supła fakturowego, największego wyzwania w tym roku). Karteczka jest wielkości mniej więcej dwóch pudełek zapałczanych i składa się głównie ze ścinków.


A oprócz tego jedzie się z koksem komponentowym - zimny embossing na następną serię kartek.




W muzeum mamy zaległości, bo weekend przeleciał pędem... na sobotę zaplanowana była kartka wypiekowa. Wydrukowano ją na zwykłym półkredowym (?) kartonie, ale bardzo lubię się przyglądać temu zdjęciu, bo tyyyyyle na nim wszystkiego!


Na niedzielę zaś przypadła kartka artystyczno-religijna drukowana na grubszym kartonie udającym kanwę - niniejszym dziękujemy Leonardowi za urozmaicenie muzeum :)