piątek, 27 czerwca 2014

14:71. czasem ludzie idą sobie gdzie indziej

...i trzeba im zrobić kartkę na pożegnanie.

Koleżanka, z którą siedziałyśmy przez długi czas prawie że dziupla w dziuplę, znalazła sobie bardziej wymarzoną pracę. Będzie mi jej brakowało, bo to kobietka nadzwyczaj bystra - matematycznie, językowo, księgowościowo i w ogóle życiowo. I taka, która na widok problemu nie jęczy, nie marudzi, tylko kombinuje, jak go rozwiązać i jedzie z koksem dalej. Oby więcej takich ludzi na świecie - nie tych, którym się nic nie chce albo takich, co to popadają w analysis paralysis (wyrażonko pozyskane właśnie od niej :) i nie mogą dojść do konkretnego rozwiązania. Albo czekających, aż ktoś inny poszuka wyjścia.

Musiałam zatem zrobić karteluszkę pożegnalną i wykorzystałam do niej złote myśli z Pinterestu, który był też częstym tematem naszych rozmów.





Zdjęcia tradycyjnie marne, bo choć kartkę planowałam zrobić wczoraj, to kompletnie połknęły mnie słowa i nie zdążyłam nawet zacząć, więc kleiłam dziś rano i potem na jednej nodze pstrykałam fotki, żeby był zapis historyczny.

Ale cieszę się bardzo, że pohulałam sobie pistoletem z gorącym powietrzem, bo leżał i kurzył się od miesięcy :)

czwartek, 26 czerwca 2014

14:70. 'sperymenty i 'spiracje

Od dawna chodził już za mną eksperymencik polegający na stemplowaniu tła za pomocą tuszu przenoszonego niejako na taśmie maskującej, takiej malarskiej, jak na przykład tu albo tu. No i mam taką próbkę - na zdjęciu wygląda chyba lepiej niż na żywo... a może trzeba ją trochę oprawić, sama nie wiem.


Ale na pewno podoba mi się efekt naklejenia drugiej latarni na podkładce z tektury:



Co zaś się tyczy kolorków... nie wiem, może takie lekko fajansiarskie są jednak fajniejsze:


A dziś rano trafiłam na piękne zdjęcie opala (opalu? hm.) i pomyślałam sobie, że byłaby to fajna inspiracja kolorystyczna na kartkę jakąś!

Źródło

I oczywiście musiałam zerknąć za dalszymi przykładami... i wiadomo, że nie ma cudów, już ktoś musiał wymyślić takie zestawienia, ale takie agaty znakomicie przypominają o możliwościach:

Źródło

Źródło

Źródło

I na koniec jeszcze jeden jaspis, jak lody mangowo-malinowe. I trochę pistacji.

Źródło

środa, 25 czerwca 2014

1469. zapominam...

Dziś to właściwie same obrazki, bo mi się w rozumie przelewa. Od słów, od ludzi mącących i niezdecydowanych, przeraźliwie niekonkretnych, którzy - jeśli podjąć decyzję, którą na człowieka wyraźnie składają - będą miesiącami narzekać i marudzić, strzelając fochy na prawo i na lewo, a sami nie są w stanie NIC. Od ludzi udających, że są niewiadomojak bystrzy i oczytani, a jawne bzdury wygadujących. Od niepozbieranych, rozlazłych, niekompetentnych, wszystkowiedzących, skrzydła podcinających...

Od wiadomości przygnębiających o ludziach nierozumnych i okrutnych, męczących dzieci i zwierzęta,  ryjących pod bliźnimi, niszczących świat dookoła.

Lepiej pójść na mały spacer i odetchnąć naturą, która niczego nie udaje. Popatrzeć w górę, posłuchac kosmosu.








I tak sobie myślę, że znakomicie odpowiadałaby mi dziś druga część piosenki Michała B.:

Zapominam

O armatach karabinach
Dyktatorach i reżimach
Snobach i zwyczajnych świniach
Zakonnikach i pielgrzymach
O bolesnych odleżynach
Szkole gry na mandolinach
O grymasach, fochach, minach

Zapominam zapominam

O powodzi w Indochinach
Czekoladach i pralinach
Muzułmanach beduinach

Zapominam zapominam

O wyścigach na drezynach
O tych którzy jedzą szpinak
O brunetach i blondynach
Strzale złego Tatarzyna
O wieczności koło młyna
Liliputach i olbrzymach
Fortepianach i pianinach
Grafomanach kobotynach

Zapominam zapominam
Zapominam zapominam

A na finał
Finał wielki
Zapomniałem
Słów piosenki


 

poniedziałek, 23 czerwca 2014

14:68. biedroneczki są w kropeczki

Dziś dokończenie serii biedronkowej:


Karteczka łąkowa, można powiedzieć, z trawą z kartki ze starej książki, pomazianą kiedyś dawno akrylówkami. I mam jak znalazł! Tu widać również, że kropy na biedronkach świecą się od Glossy Accents, no i sam papier na skrzydełkach też ma w sobie trochę delikatnego błyszczenia.


Ostatnia biedronkowa kartka idzie trochę w stronę kolorków ekologicznych i nawet ma w sobie nieco recyklingu, bo tekturka z fakturką, na której zasiadł owad, pochodzi z osłonki na kubek w jakimś Starbucksie albo innej Panerze. Nie mogę się powstrzymać od ich zakiszania, bo takie są miłe w dotyku, ale z drugiej strony mają taki kształt, że udaje się wyciąć taki właśnie kawalątek i reszta jest w zasadzie do wyrzucenia. Czyli się przesadnie nie gromadzi.


A jak skończę latarnie (mam już trzy :), to w następnej kolejności będą kwiatysie i fiolety. Bo blok cudnych papierów czeka już na pociachanie odniewiadomokąd.


W dziale słówek... Koło dwa i pół tysiąca słów przeciupałam w weekend i nawet mi dość sprawnie szło. Jedyne dłuższe zawieszenie się to belligerency, słowo użyte w Rezolucji nr 242 Rady Bezpieczeństwa ONZ, dokumencie bardzo ważnym i wielokrotnie cytowanym w sporach związanych z konfliktem arabsko-izraelskim. Wygrzebałam dość przyzwoite tłumaczenie tej rezolucji na polski - co prawda, na blogasku, ale przeglądnęłam, porównałam z oryginałem i wyszło mi, że nie jest źle.

Ale to nieszczęsne belligerency autor bloga/tłumacz oddał jako zapędy wojenne, co po pierwsze brzmi dla mnie mało poważnie. Czasem jednak się mylę co do powagi jakiegoś mało znanego terminu (albo nawet jego istnienia - wczoraj odkryłam też, że Słownik Języka Polskiego nie ma żadnego problemu z wyrazem akceptowalny, a ja bym się wręcz kłóciła, że to kalka!)

Znalazłam kapitalną stronę do wspierania wyczucia językowego - frazeo.pl. Można tam wrzucić dane wyrażenie i poszukać, czy występuje na jakichś stronach, zdaje się, że głównie w wiadomościach. Albo sprawdzić kolokacje jakiegoś tam wyrazu. Jeśli więc danego  sformułowania nie widzę za bardzo na frazeo, a i w ogólnym guglaniu nie wychodzi - znaczy się, że prawdopodobnie coś pokręciłam.

Wracając jednak do belligerency: nie wiem, czy nie zostało w powyższym tłumaczeniu pomylone troszkę z bardzo podobnym słowem belligerence - oznaczającego właśnie wojowniczość, zacietrzewienie, agresywność, a nawet awanturnictwo, czyli gdzieś by to szło w stronę tych zapędów wojennych. Dokopałam się bowiem do wiadomości, na przykład w Encyclopaedia Britannica, że belligerency to termin prawny oznaczający stan wojny czy też zaangażowania w wojnę.

No i teraz pozostaje kontekst i w ogóle pojęcie o sytuacji, bo te zapędy wojenne i stan wojny nie są znów tak od siebie odległe. Do czego może wzywać ta rezolucja? Co się dzieje między Arabami a Izraelczykami? Czy mają przerwać zapędy wojenne, czy stan wojny? W sumie oba te zjawiska są tam obecne...

Długo nie mogłam się zdecydować, szukałam jakichś interpretacji tej rezolucji, ale nie wygrzebałam nic konkretnego. Trzeba było podjąć jakąś decyzję - użyłam stanu wojny, choć nie mam stuprocentowej pewności. Wydaje mi się jednak, że rezolucja ONZ spokojnie może wykorzystywać terminologię z prawa międzynarodowego, a stan wojny brzmi bardziej poważnie niż zapędy wojenne.

Główny rezultat jest zaś chyba taki, że znowu się dowiedziałam paru rzeczy :) Oraz rozwlekłam wpis ponad miarę,  a miało być jeszcze o odkryciu związanym ze słówkiem wax. Ale to może zostawimy na jutro.

czwartek, 19 czerwca 2014

14:67. czerwone detale

 Na szybko kartka z biedronką raz...


...druga biedronka przygotowana, tylko mniejsza, żeby nie zajmowała całej kartki.


Z zeszłych tygodni mam jeszcze nieco truskawek, takoż czerwoniastych.




W następnej kolejności prawdopodobnie pójdą latarnie z tych oto stempelków...


...a to poniekąd w związku z następną wyprawą:


W długi weekend z okazji 4 lipca wybieramy się mianowicie w północne strony stanu Wisconsin, na "narodowe wybrzeże", co brzmi dziwnie, ale nie mam innego pomysłu na national lakeshore. I trzeba by jeszcze uwzględnić, że to narodowy lakeshore, a nie seashore, bo takie też istnieją. W Polsce chyba takie obiekty w ogóle nie występują... no i na każdym kroku pojawia się jakaś zagwozdka językowa!

Cała nazwa naszej głównej atrakcji to Apostle Islands National Lakeshore - chodzi o grupę wysepek na Jeziorze Górnym. Prosiłoby się, żeby ich było 12 - a guzik, są 22 :) Wysepki i zresztą sam brzeg sa pięknie wyrzeźbione przez wodę. Zwiedza się je za pomocą rejsu statkiem. Można też ambitnie, kajakiem, ale to jednak jest ponad nasze siły.

Ostatniej zimy Jezioro Górne zamarzło i w zagłębieniach skał potworzyły się piękne jaskinie. Rozważaliśmy nawet, czy by tam się nie wybrać, ale jednak wymiękliśmy - ponad siedem godzin jazdy podczas siarczystej zimy oraz wędrowanie kilka kilometrów po lodzie w  temperaturze minus dwudziestu stopni trochę straszy.

A lód z tejże siarczystej zimy widać było jeszcze na wodzie na początku czerwca - możliwe, że w jakichś chłodniejszych dziurach siedzi tam i dziś.

Spać będziemy w miasteczku Cornucopia czyli Róg Obfitości, co mnie też cieszy, bo fajna nazwa. Ostatnie miejsce namiotowe udało nam się wyhaczyć, a zabipie tam jest takie, że w celu rezerwacji trzeba wysłać CZEK, bo karty kredytowe nie docierają.

Tylko z latarniami trochę cienko - jest ich kilka na wyspach, ale ze statku nie będzie się wysiadało, więc pozostaje oglądanie z dalsza. T obiecuje, że w drodze powrotnej pojedziemy brzegiem Jeziora Michigan i tam się jakaś latarnia na pewno znajdzie.

środa, 18 czerwca 2014

14:66. letnio, biedronkowo

Wśród słów (od 5 maja przebiłam się przez ponad 33 000 w Książce, plus kilka tysięcy słów tłumaczenia korespondencji i pisań rozmaitych) wyciupuję małe odcinki czasu na poklejenie, jako że obiecałam przywieźć w lecie trochę dzieł na aukcję na obóz dla dzieci niepełnosprawnych. Cieszę się, że mam kartki pozaczynane kilka miesięcy temu, więc wiele im nie trzeba - dołoży się to i owo i można sklejać.

Tyle, że czasem powstają przeszkody - okazuje się nagle, że klej się był wylał (jak u Brzechwy - idzie klej i po kolei napotkane rzeczy klei.) I mycie poklajstrowanych przedmiotów zabiera połowę odcinka czasu wyznaczonego na krafty. Dobrze, że klej nie zdążył jeszcze całkiem zaschnąć i stworzyć z ołówków, dziurkaczy i pędzelków trwałej rzeźby nowoczesnej.



Na jutro zaś potrzebna mi szybka kartka z biedronką - zrobiłam więc najpierw prototyp...


... a potem już na czysto, ale jeszcze nie sklejone. Rozważam dorzucenie spodniej warstwy skrzydeł z kalki.


A co do słów jeszcze - przez to, że nieustannie kontroluję to moje tłumaczenie, nasiliła się chyba wrażliwość (delikatnie się wyrażając) w dziedzinie językowej. Odkąd pozbyliśmy się kablówki, podglądamy czasem tutejszą polską telewizję, chwilami robioną przeraźliwie nieprofesjonalnie. Wiadomo, nie każdy wie, jak się zachować przed kamerą, ale fantastycznie byłoby, gdyby znalazł się tam ktoś w rodzaju szybkiego trenera, kto pouczyłby gości przed występem, że patrzenie się w stolik albo sufit podczas mówienia wygląda nieciekawie itp. I że przed kamerą nie dłubie się w nosie. Albo też ktoś z "okiem", kto by dostrzegł, że sadzanie dość korpulentnego pana redaktora za biurkiem nie kryjącym niezgrabnie rozłożonych nóg to nie jest najlepszy pomysł.

Jeśli zaś chodzi o słowa - gołym okiem widać, które wiadomości przeciupano na chybcika z angielskiego, jak na przykład tę wczorajszą, o wegetacji w Kalifornii - w sensie roślinności. Okoliczna wegetacja ucierpiała w pożarze. Brr. Nie wspominając o drobnych przekrętach językowych w rodzaju siedzi jak mysz kościelna pod miotłą. Dzwonią niby, ale nie do końca wiadomo, w którym kościele.

I trochę to smutne, bo telewizja czy radio "na obczyźnie" powinny nieść przysłowiowy kaganek oświaty i pilnować polszczyzny. A tu takie niedbalstwo i potem nie ma się co dziwić, że mamy cziskejk z piczesami.

Żeby jednak nie było samego narzekania - wczoraj pojawił się w programie pan profesor inżynier mostolog i mówił PIĘKNIE. Balsam dla uszu, mniam.

PS. Nigdy nie wiem, jak pisać - Kaliforni czy Kalifornii. Okazuje się, że jest na to regułka (cytuję z sjp.pl):

Wyrazy zapożyczone zakończone w Mianowniku na -nia ;w Dopełniaczu, Celowniku i Miejscowniku zapisujemy z kończówką -nii.

Czyli jedziemy do piekarni* w guberni w Kalifornii grać na waltorni.

*Albo też do piekaterii - w mianowniku wymawia się piekaterija, piękne słówko wymyślone przez T w Kostaryce na wzór ichniego panadería, frutería, zapatería itd.

czwartek, 12 czerwca 2014

14:65. konforemny zbiornik słówek

Przebywam obecnie w rejonie Zatoki Perskiej i po kilku stronach względnej ciszy znów znalazłam się pod (słówkowym) ostrzałem. A tak mi gładko szło, klepałam sobie zdanie po zdaniu... i nagle brzdęk, autor rzucił wyliczeniem, gdzie w każdym punkcie pojawia się jakieś ustrojstwo bojowe.

Mamy więc tytułowy konforemny zbiornik paliwa - conformal fuel tank. Jest na ten temat nawet artykuł w wikipedii (odpada grzebanie w czeluściach internetów). W sumie jak się popatrzy na słówko, to nie jest takie odjechane, bo takie zbiorniki integrują się z bryłą samolotu, czyli jest con+forma. No, ale do dzisiaj rano nie wiedziałam nawet, że takie coś istnieje.

Tu widać dodatkowe zbiorniki paliwa
doczepione do F-16. (Żródło)

Później pojawiło się trałowanie min, które wynikło z mine plow. Trałowanie i trałowce kojarzyły mi się do tej pory z morzem, ale okazuje się, że można i na lądzie. Ucieszyłam się z tego trałowania, ale nie mam pewności, czy to jest ścisły odpowiednik, bo jest różnica w wyglądzie między mine plow a mine flail (odpowiednik tegoż trałowca). Podobnie jak jest też różnica między pługiem a cepem :) Tak, że bezpieczniej będzie chyba zastosować coś w rodzaju niszczyciela min, bardziej neutralnie, a nie zapędzać się w szczegóły techniczne. W obu przypadkach chodzi o to, że pojazd unieszkodliwia miny.

Mine flail czyli "cep" (Źródło)
Mine plow czyli "pług" (Źródło)
Kolejna rozkminka wiązała się z mostami i hasłem mobile bridges. W pierwszej chwili przyszły mi do głowy mosty pontonowe, ale pooglądałam obrazki i chyba nie każdy mobilny most jest mostem pontonowym. Bardzo niewiele jest odniesień w guglu do mostów mobilnych (w wiki nie ma wcale), ale chyba tak zostawię, bo jakby co, to jest to zrozumiałe, a zarazem bezpieczne.

Uradowały mnie noktowizory - chyba jeden z rzadkich przypadków, kiedy polskie wyrażenie jest krótsze od angielskiego - night vision goggles :)

Mam w związku z tym następującą obserwację: paragrafy polskie notorycznie wychodzą mi dłuższe od angielskich, przynajmniej wizualnie. ALE od czasu do czasu sprawdzam ilość słów - i jest całkiem podobna! Po prostu polskie słowa są dłuższe (co właściwie wiadomo od dawna).

No i jeszcze mamy drony czyli bezzałogowe aparaty latające, system ochrony przeciwrakietowej Patriot, systemy naprowadzania, modyfikacje awioniki, pojemniki transportowo-startujące na rakiety Tomahawk... i to wszystko przed wyjściem rano do pracy. I w ten sposób dołożyłam sobie konforemny zbiornik słówek :)

wtorek, 10 czerwca 2014

14:64. Bert, przyjaciel Polski (Herbert Hoover 1)


[Metanotka: niniejsza seria postów napisała się po drodze, na wycieczce, jako że ze względów tłumaczeniowych pojechał ze nami laptop. Bardzo fajna sprawa - od razu można zapisywać wrażenia :)]

Do ostatniej niedzieli o Herbercie Hooverze wiedzieliśmy tyle, że był i że to właśniej dla jego upamiętnienia nazwano Tamę Hoovera na granicy Newady i Arizony.

Źródło

Jadąc do małego miasteczka w Iowa, tradycyjnie wśród niekończących się pól kukurydzy, wśród prostych jak strzała dróg przecinających się nieodmiennie pod kątem prostym, też nie spodziewaliśmy się zbyt wiele – ot, miejsce urodzenia, pewnie będzie jakaś chatka, warsztat kowalski (bo ojciec Hoovera był kowalem), stara szkoła, grób. I biblioteka oraz muzeum.

Chatka była, owszem, i kuźnia, i trochę domków – a wszystko to tworzyło miniaturowe miasto z chodnikami z desek i żwirową drogą pośrodku. Bardzo ładne i przyjemne, szczególnie fikuśności w domkach.

Bardzo mały prezydent i były prezydent.

Prezydencka kołyska

To akurat nie są książki Prezydenta,
ale zaintrygował mnie sposób ich noszenia.

Śliczny miętowy domek

Sala zebrań - na przykład schodzili się
tu na medytację kwakrowie

Powyższy budynek od środka.
1 - nie ma mównicy (dla księdza, pastora itp.) -
ponoć każdy mógł się wypowiedzieć.
2 - panele na środku jeżdżą w górę i w dół, czyli
można było regulować wielkość sali.

Jednoizbowa szkoła

 Potem powędrowaliśmy do grobu – z którego to miejsca (na pewno zrobiono to specjalnie) kapitalnie widać domek, w którym urodził się prezydent (i vice versa).


Obok grobów jest preria (taki rezerwat),
a nad prerią - wszyscy widzą co :)

Tu spod grobu widać domek...

...a tu spod domku grób.

 Sam domek jest malusieńki – dwa niewielkie pokoiki (toć moja kraftownia chyba jest większa!) i tycia kuchnia, jakby przybudowana do pudełka z pokojami. I tam mieszkałi rodzice z trójką dzieci i ponoć jeszcze przyjmowali sporo gości.

Domek na archiwalnym zdjęciu oraz współcześnie.

Kuchnia. To właściwie było wszystko.

 W bibliotece-muzeum była wystawa tymczasowa z kieckami Pierwszych Dam, ale nie wolno było robić zdjęć, więc niestety mamy tylko kilka zdjęć pożyczonych z innych stron – a tam były taaaakie cudeńka! Kilkadziesiąt przepięknych kreacji, od XIX wieku po Michelle Obama. Rękodzieło – szczególnie przy tych starszych sukniach – kompletnie zatyka. Staliśmy oboje (bo nawet T się podekscytował szmatkami) i analizowaliśmy wielką ilość szczegółów: falbanek, koralików, koroneczek, perełek, plisek, zakładek, hafcików – nie umiem sobie nawet wyobrazić, ile czasu zabrałoby stworzenie takiego dzieła – nawet w czasach, gdy istniały już maszyny do szycia.

Źródło

Źródło

Źródło

Źródło