Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkola. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkola. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 maja 2014

14:40. na szybko

Na szybko, bo tyyyle wszystkiego w życiu do zrobienia :) Ale.. gdyby to wszystko znikło? Oj, nie byłoby dobrze!

Przebijam się przez siódmy tydzień wykładów o Bliskim Wschodzie. Jeszcze ósmy i dziewiąty, potem egzamin - i z głowy. Zaraz potem są na Courserze następne zajęcia, które by mnie interesowały, ale nie zamierzam się na nie zapisywać, bo trzeba przekierować wykorzystanie czasu w inne kanały. Dopiero w październiku wbijam widelec w Upadek i powstanie Jerozolimy - czyli czasy niewoli babilońskiej, zdaje się, że w szerokim ujęciu geograficznym i czasowym.

Ale widzę, że jest postęp. Nazwy krajów Bliskiego Wschodu od razu lądują w moim mózgu na mapie. Sunnici i szyici przestali być wielką tajemnicą (a jeszcze doszedł wahhabizm). Porozumienie między Fatah i Hamasem to już nie puste słowa, a wspomniana też gdzieś w bieżących wiadomościach umowa Sykes-Picot też wiąże się z jakimś okresem czasu i ogólną tematyką (nie żebym pamiętała wszystkie szczegóły, zaś bez przesady :)

Materiału do ogarnięcia jest masa, ale przynajmniej jestem w stanie przyswoić jakieś tendencje, pojęcia, nieco nazwisk (chociaż te arabskie tasiemce są nie do spamiętania). Kto by pomyślał np. w czasach licealnych, że kiedyś będę się dobrowolnie zapisywać na naukę historii, skoro wtedy był to największy szkolny koszmar :)

W ramach odskoczni ułożyłam sobie na biurku collage - bo czemu nie.


I jeszcze zrzut ekranu z fejsbuka - bo mnie rozbawiło sąsiedztwo dwóch pustyń na mojej ścianie:


piątek, 12 lipca 2013

1350. pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę

Nie wiem, z jakiego utworu literackiego pochodzi tytułowy cytat - przeżycia T z wczorajszego wieczoru można by zawrzeć w następującym poemacie:

Cztery baby i ja
Na poziomie dwa.
Raz - dwa - trzy,
W połowie lekcji awansujesz ty!
 
T udał się mianowicie wczoraj do szkół (czytaj: wypchaliśmy go z Pisklakiem) - w kościółku niemalże naprzeciwko naszego osiedla otwarła się szkółka języka angielskiego. Za cztery miesiące nauki płaci się dość śmieszną cenę (mam nadzieję, że na koniec semestru nie trzeba się obowiązkowo nawrócić na ichniejszą denominację :), a jeszcze dają xionszkę i nawet dożywiają raz na kilka tygodni.
 
Zasiadłam więc wczoraj do mojego seminarium hebrajskiego, a T wystroił się w kantkę i odprasowaną koszulę w drobne krateczki i udał się również na naukę. (Pisklak się obija, bo ma akurat wakacje, ale normalne też miewał w czwartki swoje zajęcia.)
 
Nie mogłam się doczekać na jego powrót - z nerwów odpucowałam całą podłogę. Zaczynałam się już obawiać, że od razu po pierwszej lekcji zostawili go w kozie.
 
Aliści okazało się, że lekcja była całkiem przyjemna. Najsampierw trzeba było przejść drobny test kwalifikujący, po czym zaklasyfikowano T do średniaków. Zaprowadzili go do klasy, gdzie siedziały już cztery uczennice i gdzie od razu wdał się z Panią w dyskusję o naszym osiedlu (okazało się, że sąsiadka i nawet Pisklaka zna z widzenia, bo jak się widzi takie frędzle, to trudno nie zwrócić uwagi).
 
Nie minęły trzy kwadranse, a Pani wyszła i wróciła z drugą. Stwierdziły, że T powinien się jednak przenieść do starszaków, czyli na poziom trzeci. Takoż i powędrował do innej sali, gdzie już trzymali go do końca i dyskutowali o stanach ducha i odczuciach. Było nawet kilka nowych słówek, które T karnie spisał w pomarańczowym kajeciku - i dostał Zadanie Domowe! Następna lekcja w poniedziałek, więc pewnie będzie to zadanie odrabiał w niedzielę o dwudziestej trzeciej, albo w ogóle w poniedziałek w lancz na kolanie.
 
Grupka jest fajna, cztery osoby - więc w sam raz do nauki; nie ma litości, wszystko musi być po angielsku, bo jakże inaczej dogadałby się Polak, Boliwijczyk, Południowa Koreanka i Rosjanka? Chyba ciężko sobie wyobrazić większy rozrzut językowy :)
 
A ja zmagam się z tym izraelskim tłumaczeniem (w sensie o Izraelu) i idzie mi to jak po grudzie... myślałam, że rozdział naukowy był trudny, ale teraz dobrnęłam w ostatnim dodatku do spraw polityczno-historycznych i chwilami wymiękam. Ale przecież się nie poddam, trzeba zacisnąć ząbki i jeszcze przetrwać te kilka stron. Dowiem się przy tym niejednego, więc pod tym względem owo tłumaczenie jest chyba najbardziej pouczającym tekstem (ale i wymagającym), jaki przyszło mi przełożyć.

czwartek, 19 lutego 2009

435. Pisqlakowy szkicownik

Pisqlak czasem bazgrze sobie na zajęciach, kiedy się nudzi... Wychodzą różności, na przykład obrazek wysoce meteorologiczny, ze słonecznym promieniem przechodzącym przez kroplę wody i tworzącym tęczę...
A to na dole, to nie ogień, tylko trawa.

Albo może też powstać krajobraz księżycowy. Widać ludka na gałęzi?

piątek, 23 stycznia 2009

416. bucik

Zapodaję dzisiaj rysunek w nader dziwnych kolorach, a to dlatego, że był sfotografowany w bardzo marnym świetle i musiałam go maksymalnie podkręcić w fotoszopie. Rysunek przedstawia bucik machnięty na zajęciach przez ni mniej, ni więcej, tylko Pisqlaka, który pół roku temu nie orientował się jeszcze, że istnieje więcej, niż jeden rodzaj ołówka, ani jak się cokolwiek tym ołówkiem tworzy.
A tu but.

W ogóle w domu zapanowała niemożebnie naukowa atmosfera. T jedzie do przodu z angielskim, ja sobie przyniosłam tę księgę do Excela, a u Pisqlaka w pokoju narosła nowa sterta podręczników: wyższy stopień wtajemniczenia matematycznego, tomisko do psychologii (hehe) i spiralna książka o tym, jak się rysuje framing, czyli szkielety domów. Bardzo skomplikowane, nawet nie próbuję zrozumieć.

czwartek, 20 listopada 2008

przed wyjazdem

Prezenta spakowane.
Ciuchy spakowane. Łącznie z ostatniominutowymi zmianami, bo się okazało, że się będę w operze ukulturniać, to i trzeba było zabrać ciucha na wieczór. I tak nie jestem pewna, czy jest wystarczająco odpowiedni, ale co tam.
Buty spakowane.
Kosmetyki dołoży się w ostatniej chwilce.
Włóczki przygotowane - czerwony szal będę robić teraz w drodze, na samoloty powrotne mam włóczkę czarną.
Krafty w miarę spakowane – jeszcze trochę na stosikach, szczególnie te pocięte elementy.
Album śmieciowy związany sznurkiem, ale bez dyndadełek i zdjęcia też nie wklejone. ALE – fajna wiadomość – trzy babki z pracy, zobaczywszy album, zapodały, żeby się w styczniu zebrać i zrobić kraftową sesję, właśnie z takim albumem, tylko mniejszym. Jedna przyniesie papu, druga zapewni miejsce, trzecia materiały, ja pewnie kupę papierów i narzędzia oraz instrukcje. Już zaczynają zbierać tektury i inne śmieci :D
Większość gratów robótkowych udało mi się upchnąć na półkach i w klozecie, żeby się Panowie nie musieli z nimi użerać, tym bardziej, że Pisklaq robi konkurencyjny bałagan na własną rękę, z foamcorów i kartonów. W jeden wieczór działaliśmy na obu frontach i T w rozpaczy wyniósł się z książką do sypialni.
Buduje właśnie na zaliczenie zajęć w szkole model kapliczki w Seattle – oto fotki. Chciałam zwrócić uwagę na miseczkę z gruszkami, bo stanowi ona dowód, iż jestem całkiem fajną macochą, która ciężko kraftującemu Pisklaqowi obiera owocki, kroi na kawałki i przynosi w miseczce z widelczykiem.
Natomiast nie biorę odpowiedzialności za dziurę na kolanie.


A tu zaległa fotka śniegowej piżamki.

środa, 8 października 2008

Wczorajszy urobek | Yesterday's yield

Pisklak cały wieczór kroił i lepił foamcory. Budował pudełko na te swoje figury, przy czym to nie miało być byle pudełko, tylko takie, żeby każda figura miała swoje miejsce i nie latała.
Można powiedzieć, że mnie zaskoczył - byłam przekonana, że tego w jeden wieczór nie dokona. A tu pudełko w zasadzie gotowe, tylko trzeba jeszcze ponoć taśmą okleić.
The Younger Unit spent the whole evening working on the box for the figures. It's quite a special box - the figures are not supposed to move inside, hence all the internal walls.

A ja w tym czasie siedziałam przy stoliku i lepiłam zawieszki do prezentów, które będą częścią Christmasowego kramiku na zakładzie. Najchętniej tworzyłabym same śnieżne i bałwańskie, ale chyba popyt jest raczej na bardziej standardowe tematy świąteczne. Bu.
Jeśli będzie loteria na rzecz rodziny Maxa, to obiecałam, że też coś dorzucę - pewnie właśnie zestawy zawieszkowe i kartkowe.
In the meantime, I made a few gift tags, which will be a part of the Christmas thing sale at work. If there is a fundraiser for Max's family, I promised to throw in some items as well - probably tags and Christmas cards.

Powstała również kartka... nie wiem, czy jestem z niej skrajnie zadowolona, no ale jest.
I also put together a card... not sure, if I'm entirely satisfied with the result, but oh well, here it is.

I wreszcie przygotowuję do wyjazdu alabastrowe okna. Zdjęcia niestety nieszczególne - rano jeszcze mrok, więc kiepsko wychodzą.
Finally, the alabaster window chunky book pages are ready for their trip... Unfortunately, the photos are not that great due to the poor lighting in the morning. Will need to figure out some other way of taking pictures.


poniedziałek, 6 października 2008

12 zdjęć z weekendu | 12 weekend photos

Dwa dni, a tyyyle sprawozdania... Po pierwsze - jagodowe babeczki, jako kontynuacja kurodomostwa. Miałam wykorzystać nowy przepis na kruche ciasto z pięknego bloga Charlotte, ale z braku czasu wymiękłam. Tamto ciasto musi się chłodzić półtorej godziny w lodówce, więc może jakimś innym razem.
Moje spody były z ciasta "37 dkg". Dziwna to trochę miara, przepis przyjechał ze mną z Polski, ale zdaje mi sie, że przyszedł jednak stąd, bo jeśli się te osobliwe ilości poprzelicza na tutejsze filiżanki, to wychodzi równo.
Two days and so much to talk about... I was going to use the recipe from Charlotte's beautiful blog to make the blueberry "babeczki", but due to the lack of time I gave up. That dough needs to stay in the refrigerator for a while, so maybe some other time.
I used the 37 dkg recipe, which came with me from Poland. The measurements in metrics are kind of weird but when I changed them to cups, they came out nice and even, so I think this recipe was originally from here.

Posegregowałam materiały na dwa następne projekty. Po pierwsze - chunky pages, czyli moje alabastrowe okna. I proszę, od razu mi się udało je skończyć! Tu jeszcze w fazie organizowania.
I organized the supplies for two upcoming project. One of them was actually WIP - my beloved alabaster window chunky book pages. And guess what - I'm done! Organization does help.

Następnie - zapasy zebrane do zrobienia prostego albumiku ze zdjęciami do pokazywania w Polsce w listopadzie. Baza - przewodnik dla cukrzyków po hiszpańsku. Na pewno mi nigdy nie będzie potrzebny :D A mam go, bo jedna z drukarni przysłała nam go jako próbkę grzbietu-spirali. Wykorzystuję też nieaktualny papier listowy naszej redakcji - kolory idealnie pasują.
A te wielkie ceramiczne korale kupiłam za kilka centów w Sklepie Drugiej Szansy, na wyprzedaży. To już chyba taniej się nie da.
Next - supplies gathered for the brag-album which I am going to take to Poland in November. The base is a guide for diabetics in Spanish, sent to us as a sample of spiral binding by one of the printers. I am also using old letterhead from our office (perfect color match!) and big fat ceramic beads purchased on sale at a resale store :)

W niedzielę byliśmy w muzeum samochodów i nie tylko w Roscoe, jakąś godzinę-półtorej stąd. Szkoda, że lało, bo miała być też wystawa starych aut na zewnątrz. Było ich trochę, ale zapewne w ładną pogodę zjechałoby się więcej.
Samo muzeum natomiast jest niesamowite - niby w małym miasteczku, gdzie wrony zawracają i gdzie dookoła same pola kukurydziane, a tam takie skarby! Nie dość, że banda prezydenckich limuzyn, to jeszcze sterty pamiątek po prezydentach właśnie, po aktorach, piosenkarzach... Będą zdjęcia na shutterfly, dużo. A poniżej małe zajawki: piękne skrzydlate auto i kiecki Jacqueline Kennedy, oryginały.
Sunday we visited the car museum in Roscoe, IL. Totally worth the trip! Lots of presidential limousines and other memorabilia, as well as memorabilia connected with tons of actors, singers and other celebrities. I'm just showing two pics - a beatiful car with "wings" and a couple dresses that belonged to Jackie Kennedy. Yes, they are for real.


Pisklak wycinał całą niedzielę swoje figury. Tu widać, że kot również uczestniczył, jako że uwielbia rozkładać się na wszelkich papierach, kartonach itp.
Rano natomiast na stole była konstrukcja trzymająca dysk, żeby się nie rozlazł podczas suszenia.
The Younger Unit spent the whole Sunday working on the Figures for school. The cat passively participated, since she loves to lay on cardboard, paper, foamcore etc.
In the morning today I saw a structure that was holding the discus together while the glue was drying overnight... the need is the mother of invention, as we say in Polish.


No i wreszcie moje produkcje - wymodziłam prototyp kartki świątecznej do rozdawania w redakcji. Będzie mniej więcej taka, jak ta pierwsza, z tym, że drzewka i słońce będą takie, jak na drugiej - w sensie że słońce niżej, drzewka wyżej. I nic a nic nie przejmuję się tym, iż T określił ze kartki jako klingońskie, bo słońce nazbyt buraczkowe. Nic to, słońce się zmieni na żółte.
Finally, my yield - I made prototypes of the Christmas cards for the office. They will mostly be like the first one, except the trees and the sun will be like in the second one.
And I'm not paying any attention whatsoever to the DH's comment that these must be Klingon landscapes, since the sun is way more red than it would be in our earthly conditions.

Korzystając z Pisklakowych odpadków, podkleiłam sobie wspomniane wcześniej pieczątki. Foamcore rządzi.
Taking advantage of the leftovers from The Younger Unit's figures, I mounted the unmounted stamps purchased recently on Ebay. Foamcore rulezzz!
Na koniec: eksperyment z drzewkami. Wycina się dziurkaczem kwiatki, tnie się na pół, składa nie-na-pół. Potem się przylepia, ale to nie taka prosta sprawa, jak mi się wydawało, bo wszystkie trzy choinki niestety pozostawiają wiele do życzenia w zakresie kształtu.
Finally, experimenting with snowy trees. You punch out flowers, cut them in half, fold not-in-half, glue. Not as easy as it might seem - all three trees' shapes are imperfect. I'm determined to learn it, though :)

piątek, 22 sierpnia 2008

foto-album

Oto kilka ilustracji nawiązujących do poprzednich wpisów. Sfotografowałam "party favor" z tajlandzkiego wesela, czyli mały prezencik, jaki znalazł przy swoim nakryciu każdy z gości: drewniane pudełeczko w celofanie, ze złotą nitką, szkielecikowym listkiem i świeczkami w środku: różyczką i serduszkiem. Jestem przekonana, że przyjechały z Tajlandii.
Here are a few images going back to previous posts. I photographed the party favor from the Thai wedding: a little wooden box in cello, with a gold thread, skeleton leaf and tiny candles inside: a rose and a heart. I'm sure they flew here from the Thai land.

Kartki, które w piątek pojechały do zwierzątek. Cards which went to the shelter on Friday.

Blankety - the blankets.


Zmiana tematu - Pisklakowe książki do szkoły. Najfajniejsza jest ta z budynkiem - fura ilustracji i mnóstwo ciekawych faktów. Ach, mieć czas to czytać...
The Younger Unit's coursebooks - the one with the building is the most interesting.

Do tego sterta wielkich szkicowników - then all the drawing papers.

Słynna Skrzynka - the famous Box.

Oto co mieszka na górnym piętrze Skrzynki - ołówki, kredki, pisaczki. This is what lives on top floor of the Box - pencils, colored pencils, skinny markers.

Rezydenci niższego piętra - the residents of the lower floor.

Trzy najdziwniejsze sprzęty: zwijane papierki do zamazywania narysowanych obiektów, conte crayons i blaszka z dziurkami, dzięki której można precyzyjnie podmazywać narysowane obiekty.
Three strangest objects: smudge sticks, conte crayons and the little metal plate with holes, which facilitates precise erasing of certain parts of drawings.

czwartek, 21 sierpnia 2008

so many ideas, so little time

Pisklak zaliczył pierwszy dzień w szkole. Nie targał ze sobą bynajmniej tych wszystkich mądrych ksiąg, jakie niedawno sprowadził do domu; ledwie co długopis sobie wziął i jedyny kajecik, jaki posiada, niewielki, mieszczący się do kieszeni. Literatura rzeczywiście nie była potrzebna; przyniósł natomiast długaśny spis zabawek wymaganych do zajęć z architektury. Rozkminialiśmy ów spis w trzy osoby, a i tak nie wszystko stuprocentowo rozumiemy.
Dobra wiadomość jest taka, że większość tych zabawek – ołówków, ekierek, kredek, gumek, nożyków, papierów, pędzelków i linijek – zawarta jest w Skrzynce, czyli komplecie, jaki studenty zakupić mogą w koledżowej księgarni (czyli „bibliotece”, jak mawia Pisklak, ale już się przyzwyczaiłam, że jeśli mówi o bibliotece, to chodzi mu o księgarnię.) Część będzie trzeba zdobyć w sklepach artystyczno-kraftowych, a część po prostu mamy, na przykład kleje.
Aż się doczekać nie mogę tych wszystkich projektów i modeli. Toż to krafty całą gębą! Zobaczymy, co ten Pisklak wymodzi – na razie go to wszystko cieszy i ekscytuje.
A ja sobie znalazłam dwie następne rzeczy do wypróbowania... jak mi się już natchnienie skończy na wszystko inne. Bo zalegam z kilkoma ateciakami, do tego fajnie byłoby zrobić kilka dodatkowych kartek dla zwierzaków (jutro mam dostarczyć na niedzielną imprezę, gdzie będą to sprzedawać z dochodem przeznaczonym na schronisko). Niezbyt wiele tym razem mam przedmiotów, ale za to zawiozę górę blanketów – chyba z piętnaście.
A jeszcze lekcja na sobotę (będzie o olimpiadzie, o wakacjach i o planie tygodnia). Zmuszam dzieciaki do tworzenia zdań, co jest czasem niemożebnie trudne. Ostatnio dość nawet się udało – tworzyliśmy wspólnie plan tygodnia przy użyciu ściąg z czasownikami; w sobotę będą robić swoje własne.
Aha, nie napisałam, co znalazłam: blackwork (wiki, ciekawy obrazek) i matchbox shrines. Jeden kraft starodawny, jeden nowoczesny. Jeśli zaś mowa o ciekawych linkach, to mam jeszcze stronkę, na którą natknęłam się w pracy w związku z jednym z artykułów w naszych magazynach. Wyjątkowo mnie urzekła swoją urodą (choć ceny przedstawionych na niej dóbr raczej zwalają z nóg), a kiedy weszłam sobie na podstronę i zaczęłam jeździć kursorem po obrazku, to aż się zadziwiłam. Jeszcze takiego me oczy nie oglądały!
The Younger Unit went to college first time yesterday. He doid not take any wise volumes with him (as I would); he merely carried a pen and the only notebook that he owns, which happens to be pocket-size. The literature indeed wasn’t needed, but he came back with a lengthy list of supplies required for the architecture class. All three of us pondered over it and we still couldn’t figure out some of the items.
The good news is that most of these toys – pencils, colored pencils, crayons, erasers, knives, blades, paper, brushes, rulers, compasses – is included in the Box – a kit that architecture students can purchase in the college bookstore. (Or – the Library, as TYU calls it; I got used to the fact that when he says “library” it should really be understood as “bookstore”). The rest we will need to obtain in craft and art stores. Some we already have at home, like glues, for instance.
I’m so looking forward to all his drawings and projects! Especially the models – this is full-fledged crafting! We’ll see what he comes up with – for now, he is quite excited about his studies.
I, in turn, found a couple new things to try.... as soon as I get done with everything else. I need to make a few promised ATCs, and then possibly a couple more cards for the shelter – they will be selling hand-made stuff Sunday, with all the proceeds going to the shelter. Meow! I don’t have too many cards and bookmarks this time, but I will deliver a pile of crocheted blankets.
Then I need to get the Polish class ready for Saturday – the Olympics, vacation and week day planner. I’m trying to make the kids produce complete sentences, which is sometimes close to impossible. Last time was decent – we were creating the week day planner together, and Saturday everybody will be making their own.
Hah, I didn’t say what I found: blackwork (wiki, interesting picture) and matchbox shrines. One olde-tyme craft, one modern. And as far as cool links go, I came across a site which I found exceptionally beautiful. When I went to a sub-page and started riding my cursor on the image, an interesting thing happened, which I hadn’t seen before!

piątek, 1 sierpnia 2008

Happy Friday : D

Hurra! Przyszły papiery z Chicago Title. Widać wiadomość zostawiona na telefonie kierowniczki poskutkowała.
Dobra wiadomość z innej strony – na forum atcsforall.com poprosiłam o wskazówki dla świeżego studenta z zagranicy. Posypały się rady, a dziś dostałam fantastyczny link do słownika matematycznego z terminami, jakie delikwent powinien znać przed studiami. Pisklak się na razie opiera, ale mam nadzieję, że uda mi się go zmusić do paru sesji. Sama się podciągnę – będę wiedziała, co to irrational numbers, quadrilaterals i factorials. Słówka absolutnie niezbędne w codziennym życiu.
Aha, i jeszcze paliwo zeszło poniżej 4$ za galon.

czwartek, 31 lipca 2008

Przejaśniło się… | Brightening up

Ucho już prawie w normie – zgodnie z Wikipedią przechodzi po siedmiu dniach.
Pierwsza lekcja wczoraj nawet dość, raki pamiętają sporo słówek, ale schody zaczną się w sobotę, jak będziemy powtarzać czasowniki, tworzenie zdań i słowa pytające.
Pisklak zrobił kolejne kroki w szkole. Dostał PIN, adres emailowy i konto na stronie szkoły. Zalogował się – a tam nie dość, ze od razu było wiadomo, na jakie kursy jest zapisany, to od razu wyskoczył guzik z połączeniem do listy książek, jakie mu są na te kursy potrzebne, link do szkolnej księgarni wraz z wykazem cen książek używanych i nowych, oraz możliwość natychmiastowego zakupu. No już bardziej chyba nie można podtykać wiedzy pod nos – ewentualnie jakby jeszcze te podręczniki dostarczali delikwentowi do domu.
The ear is almost fine – just like Wikipedia said, it took seven days to heal.
The first Polish class yesterday was quite good, the kids remember lots of words. It’s going to get more tricky on Saturday, though, because we will be revisiting action words (“verbs” means nothing to them), putting together sentences and using “question words”.
The Younger Unit has made some more progress at school. He received his PIN, email address and an account on the college’s Web site. He logged in – and right away the system knew which courses he is registered for. What impressed me even more was the list of books he needs, together with a link to the school bookstore and pricing for the used and new books. And the opportunity to purchase them online. Knowledge really gets shoved in kids’ faces – the only other thing they could do would be delivering them books to the students’ desks!

Pora teraz na obrazki. Najsampierw – legitymacja Jego Wysokości Studenta.
And now – a few pictures. First, the ID card of His Student Highness.

Z tydzień temu Pisklak wracał wieczorem do domu i na szybie w klatce schodowej natknął się na takiego zwierza – miał co najmniej z dziesięć centymetrów średnicy. Niesamowite – całe to futerko i szczoteczkowate czułki!
A week ago The Younger Unit was returning home in the evening and this is what he saw in the hallway. A big furry beast, with comby antennae!

Ateciaki z Finlandii. ATCs from Finland.

Ateciaki z Seattle – ciekawa technika, której niestety nie widać na zdjęciach. Dziełka są mianowicie woskowane – skleja się kilka warstw (tutaj przykładowo serwetki), a na wierzchu właśnie ten wosk, tylko nie wiem, jak się go aplikuje. W każdym razie daje to niesamowite kolory.
ATCs from Seattle – a very interesting technique, involving tissues and wax. I don’t know yet how it’s done, but I’ll surely find out one day!

Od Marthy przyszły też fantastyczne obrazki – szczególnie ten po prawej. Chyba go sobie w jakieś rameczki oprawię i umieszczę na ścianie w pracy, gdzie będę go mogła stale oglądać. Tłem jest arcyciekawy papier, również z tej samej wymiany.
Martha from Seattle also sent me two amazing pictures. I absolutely love the one on the right – goes together perfectly with my Japanese Graphic Art book. I think I will frame it and hang it on a wall.