poniedziałek, 31 grudnia 2007

sprawozdanie z nutek

Najsampierw udaliśmy się na przystanek kolejki, żeby uniknąć ponaddwudziestodolarowej opłaty za parking w Mieście. Okazuje się jednak, że postawienie auta koło przystanku to nie taka prosta sprawa, bo teren jest upstrzony gęsto oznakowaniem. Człowiek siedzi zatem i kombinuje, bo:
- od 2:30 do 6:00 nad ranem trzeba mieć w tym miejscu specjalne pozwolenie;
- w środy od 8:00 do 10:00 nie parkuje się w ogóle (pewnie zbierają śmieci z kubłów);
- nie parkuje się stąd do skrzyżowania;
- od 10:00 do 17:00 wolno parkować tylko godzinkę, ale dotyczy to jedynie dni od poniedziałku do soboty;
- nie parkuje się od 8:00 do 22:00, jeśli są dwa cale śniegu – odholowują. Ale tylko w dni parzyste.
Analiza wykazała jednak, że żaden zakaz nas nie obejmie. Zajechaliśmy więc do Miasta – nawet nieco za wcześnie, więc obwędrowaliśmy budynek filharmonii. Cyknęłam nawet dwa zdjęcia Sali, zanim uprzejma pani pilnowaczka zakazała tak czynić. Fakt, jest znak – i wyjaśniło się, dlaczego nie tak łatwo jest znaleźć w sieci fotki tego miejsca.




Na przerwie wyjrzeliśmy z szóstego piętra, gdzie mieściła się nasza grzęda – całkiem fajnie widać było Art Institute, razem z kolejką (ciekawe, po co) oraz tablicami protestacyjnymi typu „zatrąb, jeśli chcesz zwolnić Busha” czy „wojna w Iraku kosztowała nas dotychczas xxxx milionów $$”.
Po koncercie zrobiłam jeszcze kilka zdjęć nocnych, ale udało się w miarę tylko jedno – ponownie Art Institute.

Sam koncert był niesamowity. Z jednej strony można powiedzieć, że to do pewnego stopnia fajans – przesadzone może sukienki, fraki, milionpiencet ukłonów i cała ta kurtuazja... ale z drugiej strony tworzy to niesamowity, uroczysty nastrój, jak całkiem inny świat. Dyrygent Austriak na samym początku zaznaczył, że mówi z obcym akcentem, ale jak ktoś oglądał jakiś film z Arnim, to jego też zrozumie. I potem posypały się walce, polki, fragmenty operetek, Gwiazda Sopran w niemożebnie czerwonej sukni, Gwiazda Tenor z Budapesztu, balet... I jeden z utworów, który dyrygent przez kilka minut zapowiadał jako światową premierę, bo walc, owszem, stary, ale był napisany dla jakiegoś miasta w Rosji i dlatego zawarte były w nim „stare rosyjskie instrumenty”. Jeden z członków orkiestry od dziesięciu lat spędza urlop u guru i uczy się obsługi tychże instrumentów i będzie grał na kukułajce.
Myślałam, że wyjadą na scenę jakieś super cymbały albo „gitara”, a tu – gość wyciągnął z kieszeni jakiś drobny instrumencik, z naszej grzędy zupełnie niewidoczny, na którym w odpowiednich momentach wyświstywał „ku-ku”. Na tym jednak nie koniec, bo znienacka odezwał się z tyłu inny instrument „tiurli-tiurli”; pan ku-ku się zmieszał i poszedł sprawdzać w nutach u dyrygenta, czy tiurli-tiurli było zaplanowane; w międzyczasie jeden ze skrzypków odwrócił mu nuty (bo do grania na kukułajce konieczna jest partytura), więc – co łatwo było przewidzieć – przy następnym wejściu „ku-ku” zostało zagrane odwrotnie.
W oficjalnym programie nie umieszczono ani Modrego Dunaju, ani Radetzky’ego – rozczarowałam się nieco, ale miałam nadzieję, że jest to tak stała część, że nie trzeba jej zapowiadać. I rzeczywiście! Przed jednym z licznych bisów dyrygent zapowiedział, że zwykle grają w tym momencie bardzo znany utwór, ale on by to chciał zmienić i przedstawi utwór zaginiony, a niedawno odkryty, o czym pisano we wszystkich gazetach – „Nad piękną, modrą rzeką Illinois”. Po czym pojechano, rzecz jasna, z tym, czego wszyscy się spodziewali.
Przedostatni bis poprzedzony był ostrym tarararam i już było wiadomo – cała sala klaszcze z nami! Przecież gdyby tego nie zagrano, to by chyba fotele poleciały na orkiestrę, pomimo fraków i wyfiokowanych fryzur. Wzruszyłam się do łez, ale to jeszcze nie był koniec – zagrano „Aulde Lang Syne”, tradycyjną melodię noworoczną (wedle kultury tubylczej, bo w Polsce śpiewają ją na pożegnanie harcerze) i wtedy dopiero można było się rozejść. I zabrać ze sobą wrażenia na długie wspominanie.

czwartek, 27 grudnia 2007

...i po świętach.

Nie do końca jeszcze po świętach, bo będzie ciut wolnego noworocznego, ale potem to już tyrka do maja... albo do lutego, bo całkiem poważnie zabieramy się do przygotowań do Gwatemali. Może nawet wysmażę małą podstronkę z planami. Wczoraj omal nie kupiliśmy biletów, ale oboje chyba mamy lekkiego cykora :)
Lecielibyśmy do Cancun w Meksyku, następnie wypożyczylibyśmy pojazd mechaniczny i udali się na południe, do Belize, gdzie ogląda się rafy koralowe, delfiny i pozostałości po starych cywilizacjach. Dalej jedzie się do Belize City i na zachód do Gwatemali, do miasteczka Flores, które ponoć jest bazą wypadową do najgłówniejszego cely wyprawy - ruin miasta Tikal, schowanego w gwatemalskieh dżungli. Potem zmierzamy w kierunku północno-zachodnim, by w innych częściach Jukatanu zbadać dalsze ruiny, np. Chichen Itza. I może ewentualnie jakiś wulkanik dymiący by się trafił.
Póki co jednak, święta minęły trochę leniwie - przybyła półka z Ikei, na której znalazły się sterty kraftowych klamotów. Z radości sporządziłam całą stertę ateciaków.

We wtorek rano pojechaliśmy do Downtown pooglądać świąteczny świat; udało nam się wreszcie wsadzić nos do "krużganków" - naprzeciwko Hancock Building, jednego z najwyższych wieżowców na świecie, jest prezbiteriański kościół z krużgankami właśnie, pachnący starą Anglią, mający w środku cudo-witraże... Budynek ma niecałe sto lat, ale i tak wrażenie jest niesamowite, kiedy wśród wielkich i nowoczesnych struktur trafia się taka perełka.



Zabrałam się za nieco poważniejszy rozmiarowo przykład crazy quilt. Docelowo zamierzam zrobić sobie w ten sposób okładzinę na "gołą" torebkę zakupioną w kraftowym sklepie. Poniższy przykład jest wielkości mniej więcej pocztówki.


Zanim się zabrałam za pocztówkę, powstał jeszcze jeden ateciak.
A jeśli się nie ma czasu na igłę, to można crazy quilt zrobić też z papieru i konturówki :)

piątek, 21 grudnia 2007

kraftowo i świątecznie

Dzisiaj będzie cały przedświąteczny "kiermasz" rozmaitości, bo tyle się różnych pomysłów przewinęło przed moimi oczętami przez kilka ostatnich dni, że nadążyć nie mogę. I aż mi się ręce trzęsą przy robieniu zdjęć :)
Kto pamięta Zalipie? O tę malowaną wieś mi chodzi? Tak mi się jakoś przypomniało i aż grzebnęłam w necie i natknęłam się na artykuł, z którego pożyczyłam poniższe zdjęcie. Fantastycznie są te kwiatysie!

Na którejś ze stron o ateciakach wyczytałam hasło "zentangle". Dziwna to trochę sztuka, bo nie wymagająca jakichś specjalnych uzdolnień - może z wyjątkiem cierpliwości, bo narysowanie takiego czegoś trwa w nieskończoność. Znalazłam stronkę z objaśnieniami i galeriami - stąd i obrazek poniższy.

Crazy quilts! Od jakiegoś czasu mnie intryguje ta sztuka, w której zeszywa się nieregularne kawałki szmatek, ozdabiając dzieło koralikami, wstążeczkami, cekinami, koronkami - czym popadnie. Na flickrze jest piękny zestaw fotek z twórczości pewnej pani z Norwegii. Zainspirował mnie do tego stopnia, że złapałam wczoraj za igłę i wytworzyłam tą techniką próbnego ateciaka (bo takie też można robić i jest to znakomita wprawka, zanim przejdzie się do jakichś bardziej czasochłonnych projektów. A marzy mi się np. torebka... albo okładka na kajet...)

Wczoraj wpadłam też na moment do "sklepu drugiej szansy", żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie ma tam pieczątek za śmiszną cenę. Nie było - za to nabyłam po 25 centów dwie karteczki-świąteczki, których chyba nikomu nie wyślę, bo się już zdążyłam przywiązać. Jedna to staloryt (?), a druga przypomina mi czasy dzieciństwa, lata siedemdziesiąte i osiemndziesiąte, kiedy na uroczystych kartkach pojawiał się taki specyficzny brokat. Takoż i na choince jest obecny, choć na zdjęciu niezbyt go widać.

W pracy zawierucha kartkowo - prezentowa - pochwalę się ulubionym prezencikiem: herbata-nie-w-torebkach i zaparzałka. T uważa, że jest to herbata o smaku choinki. Hm.

Uff, dojechaliśmy wreszcie do masy solnej. Gwiazdki wykonane, rozdane - i radocha, bo jedna koleżanka z Kurnika chciałaby sobie zrobić tą techniką ozdóbki na ślub! Zapewne ma na myśli jakieś różowe serduszka. Ponieważ parę innych osób się zainteresowało, w czwartek po świętach przynoszę klamoty do pracy i będą małe warsztaty masosolne. Yessssss! Zasiało się!

I jeszcze na koniec kartka urodzinowa na 25 grudnia - kwadraciki z masy solnej z dziurką na środku. Nie do końca jestem pewna, czy przylepienie ich na gorącym kleju będzie trwałe - w każdym razie napisałam wewnątrz, że jest to produkt eksperymentalny i że w razie rozklejenia można zwrócić do naprawy :)

czwartek, 20 grudnia 2007

nastepna zagadka!

Poprzednia zagadke rozwiazuje szybciej, niz myslalam - chodzilo o tort urodzinowy, wiec gratulacje i wirtualny uscisk reki prezeski dla tych, ktorzy mieli prawidlowe skojarzenia. Powodem pospiesznego ujawnienia rozwiazania jest fakt, ze mam juz nastepne znalezisko jezykowe, przypuszczam, ze trudniejsze od poprzedniego: stapłerk, czy tez stabłerk - w wyrazeniu "dostalismy dzisiaj stapłerka na budowie". Podpowiem, ze ma to zwiazek z inspektorem.
Jakos sie niechristmasowo zrobilo na blogasku, i niekraftowo... jutro koniecznie musze cos w tym temacie.

środa, 19 grudnia 2007

zagadka

Dziś tylko zagadka. O czym mówi członek Polonii amerykańskiej, kiedy mówi, ze musi iść kupić burdykiejk? Odpowiedź za kilka dni.



wtorek, 18 grudnia 2007

Zło-dziej, czyli zło się dzieje

Mam dołek pocztowy. Znowu nie dotarła do mnie przesyłka z Polski... wysłane w październiku ateciaki wsysło bez śladu. Wyobrażam sobie, że siedzi na poczcie jakiś wymalowany babsztyl z rudą bądź barszczową miotłą na łepetynie, stempluje koperty i zabiera co grubsze - bo może pieniądze tam jadą, albo jakiś cenny przedmiot. Otwiera, wyciąga, patrzy - a tam papier. I FRU do kosza. Bo co za kołki papier wysyłają i jakieś tam obrazeczki, wstążeczki. Ludzie gupie.
Boli. Au. Jak kompletnie niezawiniona krzywda - w imieniu swoim i wysyłającej, i jeszcze tych, które te ateciaki na wymianę zrobiły.
I zdaje mi się, że to właśnie polska poczta zjada korespondencję, bo są to jedyne listy, jakie poginęły - od wielu, wielu lat. Z Nowej Zelandii prędzej przyjdzie, z Ukrainy... Czytam też na różnych blogach polskich twórczyń, że przesyłki nie dotarły... I smutno mi. ZŁO-się-DZIEJE.

"Nie wolno ci kraść" - powiada Księga Wyjścia, rozdział 20, werset 15. JPII też by się z tym na sto procent zgodził, jeśli dla kogoś Pismo Święte nie jest autorytetem. A istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że powinno być - bo domniemana pani na poczcie zapewne należy do 97-procentowej większości rzymskokatolików w Polsce. I to jeszcze bardziej pogłębia mój dzisiejszy dołek pocztowy.
Dziś wieczorem zrobię sobie jakiegoś fajnego ateciaka. Albo komuś. Na swoje pocieszenie.

piątek, 14 grudnia 2007

drobiazgi

Pierwsza gwiazdka masosolna skończona! Część jest jeszcze nie zaczęta, część na różnych etapach malowania. Trzeba będzie się streszczać:

Po wypisaniu i zaadresowaniu jakiegoś pół miliona kartek zrobiłam wczoraj małego ateciaczka z drobnych ścinków, jakie mi jest żal wyrzucić i trzymam nie (niewiadomopoco) w osobnym pudełku. Teraz już wiadomo - można z nich zrobić ateciaki.
Znalazłam wymianę, na której trzeba wysłać szesnaście (!) kart i później też dostaje się szesnaście. Może przez święta się uda - toż to ilość hurtowa.

Zimne zdjęcie, musi być.

czwartek, 13 grudnia 2007

Część Pierwsza - z dialogów domowych:
(skoro ojciec zna cztery białe kolory, to może i synowi nie zaszkodziłoby tego wiedzieć. Zawsze może pozytywnie zszokować jakąś upatrzoną kobietę. Przepytuję zatem Pisklaka.)
- No to wymień, jakie znasz białe kolory.
- Biały, liliowy, perłowy...
- Zaaaaaraz zaraz, jaki liliowy? Przecież liliowy jest fioletowy!
- A to lilie nie są białe?
(opad rąk i poszłam uczyć raki polskiego.)

Część Druga - kilka linków fajnych.
Raz - do fajnej gwiazdki trójwymiarowej, której jeszcze nie robiłam.
Dwa - do trochę innej gwiazdki, myślę, że łatwiejszej.
Trzy - do oglądanego dziś rano w telewizji kraftowej pudełeczka origami, które można wykorzystać jako ozdóbkę choinkową. Tu jest instrukcja, jak się je robi, z tym, że trochę mnie na początku zmyliła, bo jestem przyzwyczajona do tego, że jak się skończy czytać jedną linijkę, to następną zaczyna się od lewej strony, a te instrukcje czyta się wężykiem.

Część Trzecia - zrobiłam dwa śnieżynkowe ateciaki. Napaliłam się, że w śniegowej wymianie przyjdą cudeńka, bo temat taki piękny, a tu zjawił się krzywo przycięty kawałek tektury z falką w środku, mający na sobie jeszcze część jakiejś metki; zawinięty był następnie w takoż krzywy kawałek papieru do pakowania prezentów, niedbale zlepiony taśmą. Myślałam, że to tylko opakowanie i rozcięłam tę taśmę... a tam bura tektura :(
Po raz kolejny stwierdzam, że panie na swap-bocie raczej się nie starają, albo nie wiem, może nie umieją inaczej i trzeba po prostu przyjąć, że takie jest życie. Nie uważam, że moje "dzieła" są jakąś wspaniałą sztuką, daleko mi do rozmaitych przykładów do naśladowania, jakie widuję w necie - ale na pewno wkładam w te karty trochę więcej myślenia i czasu, niż zapakowanie kawałka tektury w zmięty papierek... i może dlatego czasem z koperty wyskakuje małe rozczarowanie.
Za to karty otrzymane z Polski są nadal na stole, bo szkoda mi je schować do segregatora - lubię sobie popatrzeć np. na kota na wózeczku :) A jak sobie już kupię tę półkę, którą mam na myśli, to może przy okazji tego urządzania wymyśli się jakiś sposób zaprezentowania ulubionych kart na ścianie, w jakiejś ramce albo coś w tym rodzaju.

Część Czwarta - nie może się obejść bez zimnego obrazka :)

środa, 12 grudnia 2007

nowa zabawka

Nową zabawką jest strona postcrossing.com, gdzie można się zapisać i wysyłać pocztówki. Automat (tak myślę, przecież nikt w tym pudełku nie siedzi i nie wysyła emaili) przydziela adresy z końca świata, tam się wysyła kartkę i kiedy zostanie ona zarejestrowana przez odbiorcę, mój adres ląduje w puli do losowania przez następnych chętnych. Ha! Zobaczymy, czy przyjdzie coś z Japonii, coby zaspokoić małżonkowe pragnienie otrzymania przesyłki stamtąd właśnie.
A Tomuś zasługuje na nagrodę, bo w końcu który facet instalowałby w chałupie świąteczne oprzyrządowanie bez wyraźnego nakazu? A tu mamy choinkę wytaszczoną z pudła (fakt, w tej sprawie zamówienie złożyłam, ale nie mówiłam nic o regulacji migania światełek). Na drzwiach wejściowych mamy zaś świąteczny wieniec.
Drugi powód przyznania nagrody jest taki, że T zna aż cztery białe kolory, co jak na faceta jest moim zdaniem niesamowitym osiągnięciem. Rozwodziłam się właśnie wczoraj nad faktem, że zna biały, kremowy i perłowy, na co T wychylił się z kuchni i oznajmił: "A jeszcze znam ivory!" Tak, że jestem pod wrażeniem. Nie dość, że zna, to jeszcze w zagranicznych językach.
Pora teraz na rozwiązanie zagadki fotograficznej sprzed pewnego czasu, mianowicie fragmencików Krakowa. Na pierwszym zdjęciu jest górna część (fryz?) budynku Starego Teatru. Na drugim - łepetyna z Sukiennic, jedna z wielu. Na trzecim zaś znajdujemy się we wnętrzu Kościoła Mariackiego - na dalszym planie widać ołtarz Wita Stwosza.
Tyle na dziś - wracam do pracy. Pa!

wtorek, 11 grudnia 2007

zimowo i świątecznie

Dzisiaj będzie cała seria zimowa i świąteczna właśnie. Zacznę od dwóch filmików z sobotniego koncertu: pierwszy to wielki finał, można powiedzieć; pierwsze koncertowe "numery" to mniejsze chóry i zespoły muzyczne, a po przerwie wjeżdża (część instrumentów literalnie na kółkach) cała orkiestra i wchodzą połączone chóry, wspólnie wykonujące kilka utworów. Przedostatni z nich to "O Come, o, Ye Faithful, Joyful and Triumphant" z pięknym, rzeczywiście triumfalnym zakończeniem. Po nim następuje - nie wiem, czy nie tradycyjnie, bo w zeszłym roku też było - "Silent Night" ze świecami i ogólnym nastrojem o wiele cichszym, uspokojonym. Z tym, że zafunfowano małą niespodziankę, bo po ostatnim akordzie Pani Dyrygentka podniosła jeszcze ręce i na samiuśki koniec wszyscy zebrani zaśpiewali ostatnie linijki z "O Come, o Ye Faithful".
Jakość filmików jest dość marna, szczególnie pierwszego, gdyż siedzieliśmy w miejscu raczej nie sprzyjającym widokowi na scenę, kiedy publiczność wstawała (a wstawała właśnie do wspólnego śpiewania). Niemniej jednak mam nadzieję, że conieco atmosfery uda się przenieść :)







Dzisiaj rano była kolejna lodowa burza - nie wiem, czy w Polsce takie zjawisko nie występuje, czy może nigdy nie zwróciłam uwagi? W każdym razie jest kilka obrazków pięknej natury oraz dowód, że ice storm atakuje również pojazdy, nawet pomarańczowe. Za kuchennym oknem mamy zaś zwieszające się z dachu nad balkonem wielgaśne sople (a T zastanawia się, kto je sponsoruje, bo jeśli są sople, to znaczy, że skądś wydostaje się ciepło. Czyżby nasze?)







W zakresie kraftów działam, rzecz jasna, z kartkami, a w niedzielę zrobiłam też pierwszą partię solnych gwiazdek. Na razie się suszą, a poniżej jest prototyp. Prototyp pękł - dobrze, że dalsze egzemplarze są już grubsze!

Będzie jeszcze jakieś zawieszadełko, no i inny wzorek na każdej gwiazdce. I jeszcze muszę wpaść do sklepu typu budowlanego, bo wyczytałam, że na wierzchu trzeba gwiazdki przeciągnąć substancją o nazwie varnish - byłżeby to werniks? I jeszcze trzeba zakupić jakiś większy pędzelek, bo się do Wielkiejnocy nie wyrobię z malowaniem :)


NA sam koniec jeszcze niezwykle przyjemna niespodzianka, jaka mnie wczoraj spotkała. Zamiast tradycyjnych czekoladek jedna z drukarni przysłała nam (Laurze i mnie) dwie rury pełne cudnych papierów do pakowania prezentów. Zostawiam sobie tylko kilka, bo prezenty mam już z głowy, no ale samo wyciąganie z rury i oglądanie było pięknym przeżyciem! Sometimes I loooove my job.


poniedziałek, 10 grudnia 2007

chrr

Śpiący dzień. Buaaa... Na dodatek rano trzeba było wyciupać pojazd z lodu, żeby cokolwiek widzieć. Śnieg bardzo lubię, ale jeśli na wszystkim, a szczególnie na szybach auta, jest centymetr lodu, to tymczasowo nie cierpię zimy.
Wczoraj podziabałam trochę kartek, Małżonek już nawet swoje wypisał i zaadresował. A ja mam z milionpiencet komponentów do sklejenia za pomocą kleju zwykłego oraz gorącego. Mogłam wczoraj zrobić więcej, ale był Międzynarodowy Dzień Lenia i popołudnie spędziliśmy oglądając maraton Monka, grając w grę komputerową, czytając, wysyłając Pisklaka po żywność i generalnie się obijając. Kto to widział – w gorącym okresie przedświątecznym tak się obijać! Dobrze, że chociaż zmobilizowałam się do wyprodukowania pierwszej partii gwiazdek z masy solnej, które to gwiazdki mają stanowić świąteczne cosie dla towarzystwa w redakcji.
W sobotni wieczór była za to wielka atrakcja – koncert kolęd w pobliskim college’u. Będą zdjęcia, będą filmiki – potelepane nieco, bo mi się ręce ze wzruszenia trzęsły razem z głosem. Ale jak tu się nie wzruszać, kiedy ze dwa tysiące ludzi na sali plus kilkusetosobowy chór plus orkiestra symfoniczna cudnie śpiewają „o come, let us adore Him, Christ the Lord”? Toż to jakby się niebo otwarło i chóry anielskie wystąpiły!
Książkowo wybrałam się na wycieczkę do południowej Wielkiej Brytanii, zagłębiając się w przywiezioną z Polski „Kochanicę Francuza”. Grzebnęłam w necie, żeby znaleźć jakieś miejsca z tamtych okolic – wizualizacja krajobrazu, znaczy się. Brzeg morza zawsze wydawał mi się nieco przygnębiający, zadumany, a nawet złowrogi. Tak też jest i w tej powieści: potargane skały, urwiska, wyczekiwanie, smęcenie.
A z dzieciakami produkowaliśmy w sobotę śnieżynki z filtrów do kawy – znalazłam też stronkę z mnóstwem podpowiedzi w zakresie wzorów. Niby to proste, ale moje śnieżynki zawsze były jakoby na jedno kopyto, a teraz mam urozmaicenie :).
I jeszcze dwie strony z fotoforum, które mnie zaciekawiły, choć część zdjęć jest cienkawej jakości – o szkle i o.... gniotach.
I tyle.

czwartek, 6 grudnia 2007

it's śnieking

Tak mówi mój azjatycki znajomy, kiedy z nieba sypie białe. Ma sypać więcej...
A koło kratki ściekowej pojawiły się śliczne omrożenia. Chciałam je nazwać freezings, ale obawiam się, że nie ma zbytnio takiego słowa. Niewykluczone, że będę go jednak używać, bo jest fajne.
Koło śmietnika ktoś postawił skórzany fotel. I stoi sobie...

I jeszcze fotka z wczorajszego podwieczora - baaardzo lubię motyw bezlistnych drzew na tle ciekawego nieba, na przykład takiego pocieniowanego. W sensie gradient.

środa, 5 grudnia 2007

posypało na biało...

Od wczoraj trwa alarm śniegowy, czego rezultatem są piękne krajobrazy za oknem.

Piękne - ale jakie to ma złośliwe haczyki! Nic dziwnego, że się czepia!

W redakcji urwanko głowy, jak zwykle w grudniu bywa - wczoraj 10 godzin tkwiłam przy biurku. Poza pracą powstają zaś gwiazdki...

wtorek, 4 grudnia 2007

matka i syn

Dzisiaj będzie kilka fotek z Polski, nawiązujących do tamtejszych kraftów. Moja siostra M wyprodukowała próbne elementy z... bibułki, jaka towarzyszy obuwiu w pudełkach. Podobno jest mocniejsza niż zwykła i lepiej poddaje się skręcaniu w rozmaite kształty. Nie ma jeszcze kartki w całości, tylko właśnie ekperymentalne próbki.

M robi też conieco origami - tu przykładowy mikołaj. Powstało takich mikołajów całe stadko na gazetkę szkolną:
Z matki przechodzimy teraz na syna ośmioipółletniego (czy to się aby pisze tak właśnie jako jedno słowo?) Syn jest fanem lotniska w Balicach, z czego wynikło całodniowe niemal siedzenie i konstruowanie go z kartonu. Fajnie było się tak pobawić - na codzień nie zdarza mi się budowanie wieży kontroli lotów :) Oto rezultat:

poniedziałek, 3 grudnia 2007

szkoda, że weekend taki krótki...

...bo jeszcze by się narobiło różnych ciekawych rzeczy. Można by, przykładowo, natrzaskać więcej ciekawych zdjęć, albo zwiedzić miejsca - ale i tak w sumie była niefajna pogoda. A propos pogody - muszę uważać na wyrażanie życzeń, bo chyba w piątek powiedziałam, że chciałabym się dowiedzieć, jak wygląda ice storm. A pogoda na to: "mówisz i masz!" I cyk, wszyściusieńko w sobotę oblodziło. Nie omroziło, tylko właśnie oblodziło, łącznie z powierzchniami najzupełniej pionowymi. Szkoda, że nie cyknęłam jakichś zdjęć.
W zakresie podróży zaś, to zwiedzam miejsca... we śnie. Cztery noce pod rząd: Białogard (!), następnie wrzucano nas do morza w przezroczystej skrzyni, żebyśmy sobie mogli wraki pooglądać; Rzym, i ostatniej nocy Wielki Kanion, z tym, że przeniesiono go pod Chicago i można było sobie wypady weekendowe robić.
Tomuś wybrał się za to w realu do Chicago, żeby sfotografować choinkę:

Pisklak podpowiedział mu dodatkowo, że jest w Chicago całkiem zwyczajna ulica...

...na któej jest hotel tylko dla facetów!

Ja zaś siedziałam i conieco kleiłam. Powstały kartki ze "średniowiecznymi" obrazkami - wydrukowane, wymoczone w herbacie, podzłocone, przetarte papierem ściernym. Na jednej z kartek są też kropencje ze złotej farby trójwymiarowej.

Zrobiłam też pięć karteczek z choinkami i cekinami. Dodatkowe ozdóbki - pieczątkowanie złotym tuszem i ramki ze złotego papieru, który powstaje w ten sposób, że maluje się kartkę złotą akrylówką (bo prawdziwy złoty karton jest drogaśny, więc sobie znalazłam inną metodę. Mam nadzieję, że farba nie odpadnie, ani nie stanie się z nią nic innego dziwnego.) Merry Xmas!


PS. Bombka w świątecznym bannerze pożyczona jest z fajnej ceramicznej strony.