Collage Caffe odrodziło się niedawno pod nowym hasłem Kawa i Nożyczki, a na początek zapodano czytelnikom zadanie słoikowe o teście Rorschacha. Wśród malowań i ciachań okołoświątecznych powstało takie coś:
No i nie wiem, co to mi wyszło - maska na bal? Hełm z przyłbicą? Jakaś wkurzona postać? Czarne ślipia oczywiście doklejone, a otoczenie przedstawia się następująco:
Wygrzebałam w tym celu zapomniany nieco art journal, gdzie ostatnia strona powstała jakoś chyba w kwietniu (note to self: koniecznie datować wpisy). Złociste maziaje to podkładka z malowania ramek do kartek świątecznych, a oprócz tego mamy rozmaite ścinki.
I gruby już ten żurnal, niniejsze dzieło to strona numer siedemdziesiąt. Tyle, że okładek się jeszcze bidok nie dorobił, ale zrobiłam mały stosik ilustracji, z których się może wreszcie ta okładka wykluje.
Fajnie było grzebnąć na chwilę w pudle z najmniejszymi ścinkami, bo mieszczą się w nim rozmaite skarby, jak choćby skrawek prastarego papieru z Ikei:
I to tyle na dziś. Czekam z niecierpliwością na weekend :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwania. Pokaż wszystkie posty
piątek, 12 grudnia 2014
środa, 12 grudnia 2012
1242. zimowo, śnieżyście
Koleżanki z Collage Cafe zapodały w ostatniopiątkowym słoiku śniegową piosenkę, ciut jakby nazbyt przygnębiającą, jak na moje gusta... pozwoliłam sobie odpowiedzieć utworem Enyi, zdaje mi się, że bardziej pogodnym... oraz bardzo białymi stronami w daaaawno już nieruszanym art journalu, zawierającymi ścinki z tworzonych właśne kartek.
...i potem jeszcze drugi brokat, a co sobie będę żałować. Śniegu u nas, póki co, nie ma, to przynajmniej na papierze sobie pobłyszczę.
Lubię ten art journal, choć powstaje on w tempie arcyślimaczym. Lubię grubaśne, sztywne kartki, zlepiane z wielu warstw. Fajnie byłoby mieć motywację do częstszego ich dodawania, choć to raczej sztuka po nico... ewentualnie w charakterze terapeutycznym.
I gesso, i malowanie perliście, brokatowo...
...i potem jeszcze drugi brokat, a co sobie będę żałować. Śniegu u nas, póki co, nie ma, to przynajmniej na papierze sobie pobłyszczę.
Lubię ten art journal, choć powstaje on w tempie arcyślimaczym. Lubię grubaśne, sztywne kartki, zlepiane z wielu warstw. Fajnie byłoby mieć motywację do częstszego ich dodawania, choć to raczej sztuka po nico... ewentualnie w charakterze terapeutycznym.
czwartek, 18 października 2012
1219. fiat lux!
Niech stanie się światło!
Craftypantki postanowiły zaradzić wcześnie zapadającemu mrokowi (ach, te przysłowiowe długie jesienne wieczory... czy też może zimowe?) za pomocą świetlanych kraftów. Zapraszam na blog naszej dzielnej drużyny celem obejrzenia dzieł naszych Twórczyń (oraz zgłoszonych już prac)!
U mnie powstał świecznik kuchenny, który narodził się w Sklepie Drugiej Szansy. Początkowo miałam ochotę pomalować go na jakieś szalone, meksykańskie kolory, ale jakoś mi miedziana farba wlazła na stół i skończyło się na podróbie metalu.
Taki oto wyszedł mi efekt końcowy:
Składa się on z drewnianej łyżki, dwóch kieliszków na jajka oraz zewnętrznej części młynka do pieprzu (który już w sklepie był niekompletny.) W ferworze pracy zapomniałam zrobić zdjęcie na samym początku procesu, więc jest ze środka, kiedy materiały przeleciałam już byłam papierem ściernym i pogessowałam.
Zawijaski i kwiatysie wzięły się z naklejenia kształtów wyciętych dziurkaczem (lekcja na przyszłość: zapewne łatwiej byłoby je przylepiać do drewna przed gessowaniem...)
Obecnie zaś działam na zaśnieżonym polu kartek świątecznych - kiedy przyszłam wczoraj do domu, na kuchennym stole czekało Magiczne Pudełko od T, pełne papierów, pieczątek akrylowych i drewnianych, sznureczków, jak również fantastycznych ruskich czekoladek. Mniam kraftowy i mniam smakowy! Nie zdążyłam nawet jeszcze wszystkiego wypróbować... ale to nic, kolejny wieczór JUŻ DZISIAJ :D
Craftypantki postanowiły zaradzić wcześnie zapadającemu mrokowi (ach, te przysłowiowe długie jesienne wieczory... czy też może zimowe?) za pomocą świetlanych kraftów. Zapraszam na blog naszej dzielnej drużyny celem obejrzenia dzieł naszych Twórczyń (oraz zgłoszonych już prac)!
U mnie powstał świecznik kuchenny, który narodził się w Sklepie Drugiej Szansy. Początkowo miałam ochotę pomalować go na jakieś szalone, meksykańskie kolory, ale jakoś mi miedziana farba wlazła na stół i skończyło się na podróbie metalu.
Taki oto wyszedł mi efekt końcowy:
Składa się on z drewnianej łyżki, dwóch kieliszków na jajka oraz zewnętrznej części młynka do pieprzu (który już w sklepie był niekompletny.) W ferworze pracy zapomniałam zrobić zdjęcie na samym początku procesu, więc jest ze środka, kiedy materiały przeleciałam już byłam papierem ściernym i pogessowałam.
Zawijaski i kwiatysie wzięły się z naklejenia kształtów wyciętych dziurkaczem (lekcja na przyszłość: zapewne łatwiej byłoby je przylepiać do drewna przed gessowaniem...)
Obecnie zaś działam na zaśnieżonym polu kartek świątecznych - kiedy przyszłam wczoraj do domu, na kuchennym stole czekało Magiczne Pudełko od T, pełne papierów, pieczątek akrylowych i drewnianych, sznureczków, jak również fantastycznych ruskich czekoladek. Mniam kraftowy i mniam smakowy! Nie zdążyłam nawet jeszcze wszystkiego wypróbować... ale to nic, kolejny wieczór JUŻ DZISIAJ :D
czwartek, 11 października 2012
1215. liści szeleszczenie, wężowe syczenie
Craftypantki ogłosiły właśnie nowe wyzwanie, o którym szczegółowo rozpiszę się później, bo dziś chciałam nawiązać do innych zajęć proponowanych w tymże miejscu przez jedną z naszych koleżanek: otóż Habka wciągnęła do zabawy swoje dziecię - Przemka - i razem stworzyli całą serię cudnych jesiennych dzieł, opartych na znaleziskach z wyprawy w naturę.
My też mamy skarby z wyprawy, ale na razie się suszą... razem z wnuczką Alicją nazbierałyśmy w ostatnią niedzielę kolorowych liści, powkładałyśmy je do książek i przy następnej wizycie planuje się stworzenie małego albumu-zielnika o wycieczce.
Byliśmy mianowicie w dwóch miejscach - najpierw w skanseno-parku, gdzie wędrowaliśmy kolorowymi ścieżkami i pstrykaliśmy zdjęcia, w tym poniższe, moje ulubione :)
Główną atrakcją, przynajmniej dla dzieciaka w tym wieku, jest Interpretive Center - budynek ze zwierzętami i rozmaitymi eksponatami. Mieszka tam, między innymi, wężysko, które najwyraźniej potrafi stać na ogonie...
...a także stuletni, ogromniasty żółw - nie wiem, czy starczyłoby przestrzeni w standardowych taczkach, gdyby przyszło go transportować. Żółw spędza większość życia zalegając na dnie akwarium, a od czasu do czasu wyprawia się na powierzchnię celem zaczerpnięcia powietrza. Właśnie trafiliśmy na tę chwilę i mogliśmy go zobaczyć z bliska... cóż, pysk raczej niewyjściowy:
Potem zakupiliśmy strawę z wielkiego kotła...
...coś w rodzaju fasolki po bretońsku.
Następnie udaliśmy się na bagna, wielokrotnie odwiedzane już Volo Bog.
Miałam trochę obawy, jak to pójdzie z chodzeniem po chwiejnych i wąskich pomostach, ale Alicja zasuwała po nich bez żadnych obaw, z hasłem "Come on! Dalej!" [Obserwacje jej języka to osobny temat... nie na dzisiaj :)]
Znaleźliśmy grzyby, cóż za sensacja! Warta natychmiastowego klapnięcia na podłoże.
Odkryciem dnia było to, że niektóre nasiona można rzucać na wiatr i przyglądać się, jak odlatują gdzieś daleko, na mokradła... z nadzieją, że w przyszłym roku wyrośnie z nich nowe zielsko. Takoż i spędziliśmy dobry kwadrans wspomagając jesienne działania natury.
Potem zaś trzeba było odpocząć...
...wykonać niby-telefon do mamy...
...no i oczywiście nie zapominajmy o kolekcji, bo kolekcja musi być. Pół torby żołędzi, szyszki, listki...
Liści na ziemi było jeszcze niewiele, ale kiedy już je znaleźliśmy - cóż za frajda! Nawet nam jakoś się rozumy odmłodziły i sypaliśmy się wzajemnie szeleszczącym listowiem, aż zmieliliśmy je niemal na proszek.
Fajnie jest przypomnieć sobie czasem, że naprawdę niewiele potrzeba do stworzenia nieskrępowanej dorosłością chwili radości :)
My też mamy skarby z wyprawy, ale na razie się suszą... razem z wnuczką Alicją nazbierałyśmy w ostatnią niedzielę kolorowych liści, powkładałyśmy je do książek i przy następnej wizycie planuje się stworzenie małego albumu-zielnika o wycieczce.
Byliśmy mianowicie w dwóch miejscach - najpierw w skanseno-parku, gdzie wędrowaliśmy kolorowymi ścieżkami i pstrykaliśmy zdjęcia, w tym poniższe, moje ulubione :)
Główną atrakcją, przynajmniej dla dzieciaka w tym wieku, jest Interpretive Center - budynek ze zwierzętami i rozmaitymi eksponatami. Mieszka tam, między innymi, wężysko, które najwyraźniej potrafi stać na ogonie...
...a także stuletni, ogromniasty żółw - nie wiem, czy starczyłoby przestrzeni w standardowych taczkach, gdyby przyszło go transportować. Żółw spędza większość życia zalegając na dnie akwarium, a od czasu do czasu wyprawia się na powierzchnię celem zaczerpnięcia powietrza. Właśnie trafiliśmy na tę chwilę i mogliśmy go zobaczyć z bliska... cóż, pysk raczej niewyjściowy:
Potem zakupiliśmy strawę z wielkiego kotła...
...coś w rodzaju fasolki po bretońsku.
Następnie udaliśmy się na bagna, wielokrotnie odwiedzane już Volo Bog.
Miałam trochę obawy, jak to pójdzie z chodzeniem po chwiejnych i wąskich pomostach, ale Alicja zasuwała po nich bez żadnych obaw, z hasłem "Come on! Dalej!" [Obserwacje jej języka to osobny temat... nie na dzisiaj :)]
Znaleźliśmy grzyby, cóż za sensacja! Warta natychmiastowego klapnięcia na podłoże.
Odkryciem dnia było to, że niektóre nasiona można rzucać na wiatr i przyglądać się, jak odlatują gdzieś daleko, na mokradła... z nadzieją, że w przyszłym roku wyrośnie z nich nowe zielsko. Takoż i spędziliśmy dobry kwadrans wspomagając jesienne działania natury.
Potem zaś trzeba było odpocząć...
...wykonać niby-telefon do mamy...
...no i oczywiście nie zapominajmy o kolekcji, bo kolekcja musi być. Pół torby żołędzi, szyszki, listki...
Liści na ziemi było jeszcze niewiele, ale kiedy już je znaleźliśmy - cóż za frajda! Nawet nam jakoś się rozumy odmłodziły i sypaliśmy się wzajemnie szeleszczącym listowiem, aż zmieliliśmy je niemal na proszek.
Fajnie jest przypomnieć sobie czasem, że naprawdę niewiele potrzeba do stworzenia nieskrępowanej dorosłością chwili radości :)
Labels:
craftypantki,
fotoreportaż,
turystycznie,
wnuczka,
wyzwania
czwartek, 20 września 2012
1207: szyje się raz!
Czas wreszcie napisać słów kilka o wrześniowym wyzwaniu u Craftypantek - Novinka zachęciła nas do szerszego wykorzystania materiałów zwykle używanych do szycia; jak to w Pantkowym świecie bywa, starałyśmy się je wkręcić w nasze prace niezgodnie z przeznaczeniem.
U mnie najsampierw odbyła się wyprawa do najbliższego Sklepu Drugiej Szansy, gdzie pozyskałam stare zamki, metr (czyli jard :) oraz wykroje. Popsikało się to Glimmer Mistem, pozwijało, pokleiło - i oto kartelucha na jakąś przyjemną, gratulacyjną okazję:
Zapraszam na Pantkowy blog - zobaczcie, jeśli jeszcze nie widziałyście, co powymyślały pozostałe dziewczęta!
A u mnie papierowy zawrót głowy, czyli wielkie przygotowania do bazaru w sobotę. Co wieczór kręci się fabryczna machina i wyprodukowała już przykładowo 73 torebeczki z klejącymi notkami, ale nawet nie mam zdjęcia, bo zawsze jest już ciemno. Na bazarze pstryknie się je pewnie na stole, z gotowym wystrojem.
Teraz jeszcze staram się zdziałać maksymalną ilość kartek, bo jakoś mi zasoby zmalały... a nie samymi torebeczkami człowiek żyje! Cieszę się również z nabycia nowych (i bardzo okazyjnie tanich) papierów na kraftowych targach kilka tygodni temu, bo ciacham od dawna te same i troszkę mi się nudzą. Nie żeby jakieś brzydkie były, nic z tych rzeczy, tylko fajnie będzie ciachnąć coś nowego... jak tylko się odważę, bo na razie przekładam, przekładam i zbieram odwagę.
U mnie najsampierw odbyła się wyprawa do najbliższego Sklepu Drugiej Szansy, gdzie pozyskałam stare zamki, metr (czyli jard :) oraz wykroje. Popsikało się to Glimmer Mistem, pozwijało, pokleiło - i oto kartelucha na jakąś przyjemną, gratulacyjną okazję:
Zapraszam na Pantkowy blog - zobaczcie, jeśli jeszcze nie widziałyście, co powymyślały pozostałe dziewczęta!
A u mnie papierowy zawrót głowy, czyli wielkie przygotowania do bazaru w sobotę. Co wieczór kręci się fabryczna machina i wyprodukowała już przykładowo 73 torebeczki z klejącymi notkami, ale nawet nie mam zdjęcia, bo zawsze jest już ciemno. Na bazarze pstryknie się je pewnie na stole, z gotowym wystrojem.
Teraz jeszcze staram się zdziałać maksymalną ilość kartek, bo jakoś mi zasoby zmalały... a nie samymi torebeczkami człowiek żyje! Cieszę się również z nabycia nowych (i bardzo okazyjnie tanich) papierów na kraftowych targach kilka tygodni temu, bo ciacham od dawna te same i troszkę mi się nudzą. Nie żeby jakieś brzydkie były, nic z tych rzeczy, tylko fajnie będzie ciachnąć coś nowego... jak tylko się odważę, bo na razie przekładam, przekładam i zbieram odwagę.
Labels:
craftypantki,
kartki,
papierrr,
recykling,
wyzwania
sobota, 11 sierpnia 2012
1193. laba, czyli palcem po mapie
W różnych krajach różnie się wakacje liczy, ale bez względu na lokację* każdy już chyba jest za połową... w związku z czym ogłosiłyśmy na Craftypantkowym blogu wyzwanie pod hasłem "No to Laba!", polegające na tym, że wykorzystujemy w pracach to, cośmy nawlokły z rozmaitych wakacyjnych wyjazdów. Przecież nie można pozwolić, żeby te wspaniałe bilety, mapki, foldery i inne cenności po prostu leżały gdzieś w kącie szuflady!
U mnie główną bohaterką dzieła jest mapa, bo map u nas jest zatrzęsienie, można powiedzieć; z każdego dalszego wyjazdu przybywają nowe, pobrane w różnych Visitor Center całkiem za darmo. Małe mapki idą do gromadziennika, a większe, stanowe, zachowujemy w specjalnym pudełku. Przydają się podczas kolejnych wypraw, bo atlas atlasem (i GPS GPSem), ale jednak dla pewności dobrze jest sprawdzić trasę na mapie zajmującej pół pokoju.
Wzór piramidki, wykorzystany już po raz n-ty, nie jest moim pomysłem - pochodzi z bloga Godelieve, która sama używa ten szablon w przeróżnych konfiguracjach. Oprócz mapy przyczepiłam też conieco guzików, oraz - ponownie nawiązując do wakacyjnych znalezisk - patyczki, brzozową korę i nawet kawałek muszelki. Te wszystkie eksponaty towarzyszą złotym myślom o podróżach.
Zapraszamy zatem na wyzwanie i zachęcamy do wykorzystania znalezisk, boć to prawie jakby jeszcze raz wybrać się w podróż!
*lokacja - słowo pojawiające się nagminnie w tutejszym polskim radiu, kalka z location - ale nie mogę się zdecydować, czy przypadkiem po prostu nie przyjąć go do słownika. Najczęstszy chyba kontekst to zdania typu Nasze biuro ma dwie lokacje, w Niles i w Chicago. Można by tu chyba powiedzieć filie, ale to słowo raczej mało używane... no i sama nie wiem, mam językową zagwózdkę :) O ile forma oraz insiura drażnią mnie strasznie, bo przecież formularz i ubezpieczenie to żadna filozofia, tylko trochę dłuższe wyrazy, to z tą lokacją nie mogę dojść do ładu.
U mnie główną bohaterką dzieła jest mapa, bo map u nas jest zatrzęsienie, można powiedzieć; z każdego dalszego wyjazdu przybywają nowe, pobrane w różnych Visitor Center całkiem za darmo. Małe mapki idą do gromadziennika, a większe, stanowe, zachowujemy w specjalnym pudełku. Przydają się podczas kolejnych wypraw, bo atlas atlasem (i GPS GPSem), ale jednak dla pewności dobrze jest sprawdzić trasę na mapie zajmującej pół pokoju.
Wzór piramidki, wykorzystany już po raz n-ty, nie jest moim pomysłem - pochodzi z bloga Godelieve, która sama używa ten szablon w przeróżnych konfiguracjach. Oprócz mapy przyczepiłam też conieco guzików, oraz - ponownie nawiązując do wakacyjnych znalezisk - patyczki, brzozową korę i nawet kawałek muszelki. Te wszystkie eksponaty towarzyszą złotym myślom o podróżach.
Zapraszamy zatem na wyzwanie i zachęcamy do wykorzystania znalezisk, boć to prawie jakby jeszcze raz wybrać się w podróż!
*lokacja - słowo pojawiające się nagminnie w tutejszym polskim radiu, kalka z location - ale nie mogę się zdecydować, czy przypadkiem po prostu nie przyjąć go do słownika. Najczęstszy chyba kontekst to zdania typu Nasze biuro ma dwie lokacje, w Niles i w Chicago. Można by tu chyba powiedzieć filie, ale to słowo raczej mało używane... no i sama nie wiem, mam językową zagwózdkę :) O ile forma oraz insiura drażnią mnie strasznie, bo przecież formularz i ubezpieczenie to żadna filozofia, tylko trochę dłuższe wyrazy, to z tą lokacją nie mogę dojść do ładu.
Labels:
craftypantki,
cziskejk z piczesami,
o języku,
papierrr,
wyzwania
środa, 11 lipca 2012
1180. z cukierni do dentysty
Biegniemy dziś na chwilę z cukierni do dentysty, bo na Craftypantkowym blogu pojawiła się druga porcja zachęt w wyzwaniu stomatologicznym. Przeprowadziłam mianowicie eksperyment polegający na ugnieceniu glinki z użyciem pasty do zębów - i rezultaty wyszły całkiem sympatyczne! Szczegóły na blogu wyzwaniowym, a tu tylko rzut oka na kolorowość:
poniedziałek, 9 lipca 2012
1178. zębologia artystyczna, czyli cukiernia rrrraz!
Wpis niniejszy pozwolę sobie zacząć od zdjęcia zapożyczonego ze strony miejskiej Libiąża...
...gdyż znakomicie wiąże się ono z najnowszym wyzwaniem Craftypantek, w którym postanowiłyśmy wycisnąć, co się da z materiałów związanych z uzębieniem. Zobaczcie koniecznie, co nasze Dziewczęta wyczarowały już z pasty, tubek i szczoteczek, a nawet nici dentystycznych!
[To jeszcze nie koniec, bo szykuje się druga porcja prac.]
U mnie zaś trochę przekornie - na słodko; jakoś w ten weekend, nieco pod wpływem telewizji, a oprócz tego papierów, jakie wygrzebały mi się z dawno nie przeglądanego stosiku, poszłam w jaskrawizny i ogólnie cukier i lukier. W sobotę oglądałam między innymi turniej Cupcake Wars (TU można obejrzeć próbkę) i kleiłam tematycznie zgodnie babeczki:
Z bliska (z super-bliska!) wyglądają tak - tu brokatowe błyszczydełka, "cukier" oraz kapka Glossy Accents na wisience:
Jagody z Glossy Accents:
I jeszcze trochę cukru:
Zostały mi jeszcze trzy babeczki, więc powstała kartka w nieco spokojniejszych kolorach...
... i jeszcze jedna neonówka:
I tyle na dziś - ale to nie koniec słodyczy :) Psiuńciów zresztą też nie, ale na razie trzymam je w ukryciu.
...gdyż znakomicie wiąże się ono z najnowszym wyzwaniem Craftypantek, w którym postanowiłyśmy wycisnąć, co się da z materiałów związanych z uzębieniem. Zobaczcie koniecznie, co nasze Dziewczęta wyczarowały już z pasty, tubek i szczoteczek, a nawet nici dentystycznych!
[To jeszcze nie koniec, bo szykuje się druga porcja prac.]
U mnie zaś trochę przekornie - na słodko; jakoś w ten weekend, nieco pod wpływem telewizji, a oprócz tego papierów, jakie wygrzebały mi się z dawno nie przeglądanego stosiku, poszłam w jaskrawizny i ogólnie cukier i lukier. W sobotę oglądałam między innymi turniej Cupcake Wars (TU można obejrzeć próbkę) i kleiłam tematycznie zgodnie babeczki:
Z bliska (z super-bliska!) wyglądają tak - tu brokatowe błyszczydełka, "cukier" oraz kapka Glossy Accents na wisience:
Jagody z Glossy Accents:
I jeszcze trochę cukru:
Zostały mi jeszcze trzy babeczki, więc powstała kartka w nieco spokojniejszych kolorach...
... i jeszcze jedna neonówka:
I tyle na dziś - ale to nie koniec słodyczy :) Psiuńciów zresztą też nie, ale na razie trzymam je w ukryciu.
Labels:
craftypantki,
kartki,
papierrr,
wyzwania
czwartek, 3 maja 2012
1140. toż to same śmieci! - czyli rrrrrozpakowanie meteopakietu
Po kilku miesiącach niecierpliwego oczekiwania Craftypantki rozpakowują meteopakiety! Dotychczasowe relacje można zobaczyć w linkach pod tym postem.
A ja postanowiłam rzucić sobie wyzwanie i nagrać filmik z rozpakowania... dowiedziałam się, że jednak kariera w radiu, telewizji czy czymkolwiek innym, gdzie się NAGRYWA, absolutnie nie jest mi pisana :D Filmik powstawał na balkonie, przy udziale T, który ustawił mi statyw z aparatem, po czym się stracił na jakiś czas, a po powrocie, gdy było już po wszystkim, zakrzyknął tytułowe "Toż to same śmieci!"
Światło oczywiście pozostawia do życzenia, łapkami macham sobie tu i ówdzie, nawet poza zasięgiem aparatu, a co sobie będę żałować :) Ale co tam, najważniejsze widać, choćby z grubsza. Zaprrrraszam zatem, ja i niespodziewany gość, który znienacka wcisnął się do kadrrrrru.
I jeszcze zdjęcie "śmieci" po uporządkowaniu - teraz czeka mnie oczyszczanie, prasowanie itd.
Wnioski są rozmaite. Co należy:
1 - włożyć coś bardzo kolorującego, np. wkład ze starego mazaka, marszczoną bibułkę (choć chyba nie wszystkie farbują; część gładkich bibułek w ogóle się nie odbarwia)
2 - dać sobie zapewne więcej czasu - np. zacząć proces na jesieni i zostawić do maja
3 - dać materiały, które łatwo pobierają kolor - płótno bawełniane, białe koperty (niespodzianka), papier ręcznie robiony, papiery niepowlekane
4 - koronki może należy przeprać przed włożeniem? Moje prawie w ogóle nie przyjęły koloru. Może są potraktowane jakimś preparatem?
Czego nie należy, czyli co mnie rozczarowało:
1 - nie ma co liczyć na zmiany na szarym papierze pakowym - nic się nie stało...
2 - liczyłam na większe zardzewienia
3 - patyki i liście chyba też się nie popisały - być może przez całą zimę coś by z siebie dały.
4 - herbata i kawa prawdopodobnie na zimno też nie dają wielkich efektów - lepiej by było wkładać używane.
A ja postanowiłam rzucić sobie wyzwanie i nagrać filmik z rozpakowania... dowiedziałam się, że jednak kariera w radiu, telewizji czy czymkolwiek innym, gdzie się NAGRYWA, absolutnie nie jest mi pisana :D Filmik powstawał na balkonie, przy udziale T, który ustawił mi statyw z aparatem, po czym się stracił na jakiś czas, a po powrocie, gdy było już po wszystkim, zakrzyknął tytułowe "Toż to same śmieci!"
Światło oczywiście pozostawia do życzenia, łapkami macham sobie tu i ówdzie, nawet poza zasięgiem aparatu, a co sobie będę żałować :) Ale co tam, najważniejsze widać, choćby z grubsza. Zaprrrraszam zatem, ja i niespodziewany gość, który znienacka wcisnął się do kadrrrrru.
I jeszcze zdjęcie "śmieci" po uporządkowaniu - teraz czeka mnie oczyszczanie, prasowanie itd.
Wnioski są rozmaite. Co należy:
1 - włożyć coś bardzo kolorującego, np. wkład ze starego mazaka, marszczoną bibułkę (choć chyba nie wszystkie farbują; część gładkich bibułek w ogóle się nie odbarwia)
2 - dać sobie zapewne więcej czasu - np. zacząć proces na jesieni i zostawić do maja
3 - dać materiały, które łatwo pobierają kolor - płótno bawełniane, białe koperty (niespodzianka), papier ręcznie robiony, papiery niepowlekane
4 - koronki może należy przeprać przed włożeniem? Moje prawie w ogóle nie przyjęły koloru. Może są potraktowane jakimś preparatem?
Czego nie należy, czyli co mnie rozczarowało:
1 - nie ma co liczyć na zmiany na szarym papierze pakowym - nic się nie stało...
2 - liczyłam na większe zardzewienia
3 - patyki i liście chyba też się nie popisały - być może przez całą zimę coś by z siebie dały.
4 - herbata i kawa prawdopodobnie na zimno też nie dają wielkich efektów - lepiej by było wkładać używane.
środa, 25 kwietnia 2012
1132. rmk, czyli wymuszony zestaw barw
Craftypantki w ramach kwietniowego wyzwania mapkowo-paletowego bawią się ostatnio kolorami z systemu Pantone. Wczoraj była mała wycieczka do drukarni oraz analiza pantonowego wachlarzyka, a dzisiaj zapraszamy do zabawy w Colorstrology: losujemy mianowicie kolory i na tej podstawie tworzymy.
Ja wybrałam sobie dni urodzin moich sióstr oraz mnie samej i maszyna losująca wyrzuciła taki oto zestaw:
Mam wrażenie, że te barwy nijak się mają do naszych rzeczywistych upodobań, a i nie są kolorami, których używam na codzień - szczególnie w takim zestawieniu, kojarzącym mi się z jakimś babciowym salonikiem :)
Układ kartki też jakiś mi wyszedł eksperymentalny - gdybym robiła ją jeszcze raz, to chyba mniej byłoby tej białej przestrzeni; albo by się ciachnęło mniejszy kartonik, albo dodało drugą gałązkę.
W każdym razie wypchnęłam samą siebie poza stałe zestawy kolorystyczne i to się liczy :)
Ja wybrałam sobie dni urodzin moich sióstr oraz mnie samej i maszyna losująca wyrzuciła taki oto zestaw:
Mam wrażenie, że te barwy nijak się mają do naszych rzeczywistych upodobań, a i nie są kolorami, których używam na codzień - szczególnie w takim zestawieniu, kojarzącym mi się z jakimś babciowym salonikiem :)
Układ kartki też jakiś mi wyszedł eksperymentalny - gdybym robiła ją jeszcze raz, to chyba mniej byłoby tej białej przestrzeni; albo by się ciachnęło mniejszy kartonik, albo dodało drugą gałązkę.
W każdym razie wypchnęłam samą siebie poza stałe zestawy kolorystyczne i to się liczy :)
Labels:
craftypantki,
kartki,
papierrr,
wyzwania
wtorek, 10 kwietnia 2012
1120. bez mapy ani rusz
Ostatnio nie ma chyba dnia, żebym nie oglądała jakiejś mapy - a to w podróżnym Gromadzienniku, a to w google.maps, a to jakieś papierowe. Czyż nie jest to piękne, że wszelakie mapy są tak łatwo dostępne? Żeby tak była mapa życia gdzieś na jakimś serwerze, załadowałoby się ją i jazda, nie trzeba by było podejmować niepewnych decyzji.
Przypomina mi się ogromniasta mapa Polski z dzieciństwa, nie pamiętam, ile na niej było województw, bo tyle razy się to zmieniało... Mapa składała sie z czterech płacht i właściwie nie mieściła się w całości ani na stole, ani na wolnej przestrzeni podłogowej; rozkładało sie zwykle tylko ten kwadrant, który akurat był potrzebny. Taki na przykład Białystok wydawał się niesamowicie odległy, taaaaki kawał papieru dzielił nas od tamtych stron!
Mapy i atlasy były wtedy bardzo cenne; pamiętam też, ile było kombinacji, żeby zdobyć do szkoły najzwyklejszy atlas świata albo atlas historyczny, co jeszcze bardziej podkręcało magiczność map i odległych światów.
Stawia mi to przed oczami jeszcze jedno wydawnictwo zapamiętane z dzieciństwa - mały, a grubawy atlas świata, którego właścicielami byli siostra ze szwagrem. Ależ fajnie było sobie oglądać kolorowe mapki! Co więcej, atlas ów miał jeszcze dwie dodatkowe sekcje, bardzo ciekawe - flagi wszystkich państw oraz... mapę Księżyca. Wtedy właśnie dowiedziałam się o istnieniu księżycowych mórz.
Mapkowo jest również w kwietniu u Craftypantek: rzuciłyśmy sobie wyzwanie polegające na szukaniu mapek w otoczeniu: na opakowaniach, na ulicach, gdziekolwiek. Potem z tej mapki tworzymy COŚ. Dla mnie osobiście jest to nie lada zagwózdka, bo o ile mapkę sobie potrafię naszkicować, to potem tworzenie według niej jest stąpaniem po nader grząskim gruncie!
Natchnienie znalazłam w dość oczobipnym (zapewne podkręcanym w Photoshopie) zdjęciu Chicago od strony Jeziora Michigan; dorzuciłam do niego księżyc, bo przecież księżyc nad miastem może być? Następnie obróciłam... i powstała strona do art journala o pierwszych krokach w nauce hebrajskiego:
Hebrajskie literki to dwa pierwsze wersety z Księgi Genesis: "Na początku stworzył Bóg...". W drugim wersecie pojawia się zestaw dwóch słów, tohu vabohu (תֹ֙הוּ֙ וָבֹ֔הוּ), które oprócz tego, że fajnie brzmią, przedstawiają stan naszej planety zanim pojawiło się światło; tłumaczy się je zwykle tak, że ziemia była bezkształtna i pusta. Takoż i wygląda na razie teren mojego rozumu przeznaczony na hebrajski, ale kto wie, może jesteśmy już blisko pojawienia się promyczka światła :)
Zapraszam do wzięcia udziału w wyzwaniu - szukamy sobie mapki, albo też palety kolorystycznej i na ich podstawie montujemy kartkę, stronę w żurnalu czy inszą pracę. Dzieła naszego zespołu można pooglądać TU i TU; na początku trochę miałyśmy kłopot z ugryzieniem tematu, ale jak już ruszyło z kopyta, to zasypałyśmy się pracami i trzeba je pokazywać w odcinkach :)
Przypomina mi się ogromniasta mapa Polski z dzieciństwa, nie pamiętam, ile na niej było województw, bo tyle razy się to zmieniało... Mapa składała sie z czterech płacht i właściwie nie mieściła się w całości ani na stole, ani na wolnej przestrzeni podłogowej; rozkładało sie zwykle tylko ten kwadrant, który akurat był potrzebny. Taki na przykład Białystok wydawał się niesamowicie odległy, taaaaki kawał papieru dzielił nas od tamtych stron!
Mapy i atlasy były wtedy bardzo cenne; pamiętam też, ile było kombinacji, żeby zdobyć do szkoły najzwyklejszy atlas świata albo atlas historyczny, co jeszcze bardziej podkręcało magiczność map i odległych światów.
Stawia mi to przed oczami jeszcze jedno wydawnictwo zapamiętane z dzieciństwa - mały, a grubawy atlas świata, którego właścicielami byli siostra ze szwagrem. Ależ fajnie było sobie oglądać kolorowe mapki! Co więcej, atlas ów miał jeszcze dwie dodatkowe sekcje, bardzo ciekawe - flagi wszystkich państw oraz... mapę Księżyca. Wtedy właśnie dowiedziałam się o istnieniu księżycowych mórz.
Mapkowo jest również w kwietniu u Craftypantek: rzuciłyśmy sobie wyzwanie polegające na szukaniu mapek w otoczeniu: na opakowaniach, na ulicach, gdziekolwiek. Potem z tej mapki tworzymy COŚ. Dla mnie osobiście jest to nie lada zagwózdka, bo o ile mapkę sobie potrafię naszkicować, to potem tworzenie według niej jest stąpaniem po nader grząskim gruncie!
Natchnienie znalazłam w dość oczobipnym (zapewne podkręcanym w Photoshopie) zdjęciu Chicago od strony Jeziora Michigan; dorzuciłam do niego księżyc, bo przecież księżyc nad miastem może być? Następnie obróciłam... i powstała strona do art journala o pierwszych krokach w nauce hebrajskiego:
Hebrajskie literki to dwa pierwsze wersety z Księgi Genesis: "Na początku stworzył Bóg...". W drugim wersecie pojawia się zestaw dwóch słów, tohu vabohu (תֹ֙הוּ֙ וָבֹ֔הוּ), które oprócz tego, że fajnie brzmią, przedstawiają stan naszej planety zanim pojawiło się światło; tłumaczy się je zwykle tak, że ziemia była bezkształtna i pusta. Takoż i wygląda na razie teren mojego rozumu przeznaczony na hebrajski, ale kto wie, może jesteśmy już blisko pojawienia się promyczka światła :)
Zapraszam do wzięcia udziału w wyzwaniu - szukamy sobie mapki, albo też palety kolorystycznej i na ich podstawie montujemy kartkę, stronę w żurnalu czy inszą pracę. Dzieła naszego zespołu można pooglądać TU i TU; na początku trochę miałyśmy kłopot z ugryzieniem tematu, ale jak już ruszyło z kopyta, to zasypałyśmy się pracami i trzeba je pokazywać w odcinkach :)
Labels:
art journal,
craftypantki,
iwrit,
izrael,
papierrr,
wyzwania
środa, 28 marca 2012
1117. kraftozaległości
Po pierwsze, zorientowałam się, że nie chwaliłam się jeszcze domkiem czyli basztą zrobioną ponad miesiąc temu na wyzwanie w Craftypantkach - przygotowywałyśmy się wtedy do wiosennego ogrodniczenia, wykorzystując różne przedmioty typu doniczki, osłonki, podstawki - chętnych zapraszamy do uczestnictwa, jest jeszcze kilka dni, a nagrody czekają!! Można osrapować choćby szpadel :)
U mnie pojawiła się ekologiczna doniczka potraktowana lekko farbami - jej ekologiczność polega na rozpuszczaniu się bo umieszczeniu rozsady w glebie. Krowa, zdaje się, jest pełna podziwu wobec tego wynalazku.
...i święta wielkanocne tuż-tuż, więc mam nadzieję wytworzyć jeszcze naprędce kartkę albo dwie. Zaczęłam od wypieczątkowania i pomalowania witrażu, który stanie się częścią krzyża, jako że zające i kurczaki to raczej nie moja półka :) Zastanawiam się nad poszkleniem go Glossy Accents - może tylko częściowo?
U mnie pojawiła się ekologiczna doniczka potraktowana lekko farbami - jej ekologiczność polega na rozpuszczaniu się bo umieszczeniu rozsady w glebie. Krowa, zdaje się, jest pełna podziwu wobec tego wynalazku.
Takoż i wiosna przyszła, jak widać na świetlistym zdjęciu porannego balkonu...
...i święta wielkanocne tuż-tuż, więc mam nadzieję wytworzyć jeszcze naprędce kartkę albo dwie. Zaczęłam od wypieczątkowania i pomalowania witrażu, który stanie się częścią krzyża, jako że zające i kurczaki to raczej nie moja półka :) Zastanawiam się nad poszkleniem go Glossy Accents - może tylko częściowo?
Labels:
craftypantki,
kartki,
u nas na wsi,
witraże,
wyzwania
wtorek, 14 lutego 2012
1106. tak w ramach przypomnienia...
... na Craftypantkach trwa "zgrzebne" wyzwanie, do którego zrobiłam już jakiś czas temu poniższą kartkę.
Znalazł się w niej kawałek ciekawego w dotyku materiału do pakowania delikatnych przesyłek (zawsze mnie zadziwia, ile w zamówionych paczkach przychodzi takich różnych kłaków, albo wręcz powietrza - w postaci specjalnych baloników), kremowa koronka, brązowy sznureczek, szare płótno, szara tektura, kremowy karton. I guzik jeszcze, brązowy, coby pozostać w wyznaczonej palecie barw.
Teraz natomiast - z okazji walentynek - mamy kurs na fajne serduszka autorstwa Karitsy, u której można również wyhaczyć fajnego kota w losowaniu!
Znalazł się w niej kawałek ciekawego w dotyku materiału do pakowania delikatnych przesyłek (zawsze mnie zadziwia, ile w zamówionych paczkach przychodzi takich różnych kłaków, albo wręcz powietrza - w postaci specjalnych baloników), kremowa koronka, brązowy sznureczek, szare płótno, szara tektura, kremowy karton. I guzik jeszcze, brązowy, coby pozostać w wyznaczonej palecie barw.
Teraz natomiast - z okazji walentynek - mamy kurs na fajne serduszka autorstwa Karitsy, u której można również wyhaczyć fajnego kota w losowaniu!
Labels:
craftypantki,
kartki,
papierrr,
recykling,
wyzwania
poniedziałek, 6 lutego 2012
1100. bezbarwnie?
...czy też raczej bezbarwnikowo jest w tym miesiącu na Craftypantkach. Podjęłyśmy wyzwanie Jamajki i skupiłyśmy się na materiałach niebarwionych i niebielonych. Oczywiście, dozwolone jest conieco naciągania, można popieczątkować, pomalować itp., ale staramy się pozostać w naszej "zgrzebnej" palecie barw i, rzecz jasna, dokonać jakiegoś recyklingu.
Od dawna miałam ochotę zrobić albumik z rolek po papierze toaletowym - ileż razy wahałam się przy wyrzucaniu, kombinując, co by można z nich wymyślić. Obawa przed kpinami ze strony niebywale skądinąd tolerancyjnego T powstrzymuje mnie przed nagromadzeniem większej ilości tubek, ale pozwoliłam sobie przemycić na kraftostół CZTERY i przemienić je w mały albumik o tematyce podróżniczej:
Co do wykonania - mamy wspomniane cztery rolki oklejone szarym papierem i resztkami papieru czerpanego oraz innymi śmietkami z pudełka "na pewno mi się ten skrawek jeszcze przyda". Potem skorzystałam z pieczątek mapowych z krakowskiego Tuluza, przylepiłam złote myśli podróżne, a do wnętrza tubek włożyłam tagi z kremowego folderu (plus szary papier i te same mapowe stemple). Na okładkę poszedł również kawałek szarego płótna i skoordynowany guziczek.
Zapraszamy serdecznie do uczestnictwa w naszym wyzwaniu (oraz oczywiście do obejrzenia prac Craftypantek)!
Od dawna miałam ochotę zrobić albumik z rolek po papierze toaletowym - ileż razy wahałam się przy wyrzucaniu, kombinując, co by można z nich wymyślić. Obawa przed kpinami ze strony niebywale skądinąd tolerancyjnego T powstrzymuje mnie przed nagromadzeniem większej ilości tubek, ale pozwoliłam sobie przemycić na kraftostół CZTERY i przemienić je w mały albumik o tematyce podróżniczej:
Co do wykonania - mamy wspomniane cztery rolki oklejone szarym papierem i resztkami papieru czerpanego oraz innymi śmietkami z pudełka "na pewno mi się ten skrawek jeszcze przyda". Potem skorzystałam z pieczątek mapowych z krakowskiego Tuluza, przylepiłam złote myśli podróżne, a do wnętrza tubek włożyłam tagi z kremowego folderu (plus szary papier i te same mapowe stemple). Na okładkę poszedł również kawałek szarego płótna i skoordynowany guziczek.
Zapraszamy serdecznie do uczestnictwa w naszym wyzwaniu (oraz oczywiście do obejrzenia prac Craftypantek)!
poniedziałek, 30 stycznia 2012
1095. co w trawie piszczy
Z tytułową trawą chyba nie do końca wiadomo, bo przykryta jest
obecnie śniegiem... zaś co do kraftostołu, to po dokonaniu pół tuzina
prób różnych kombinacji skończyłam wreszcie naszyjnik z klawiszem. Nie
mam zbyt wielkiego doświadczenia w tworzeniu biżuterii, więc i pewnie
mój twór jest daleki od doskonałości... ale spokojnie zalicza się do
kategorii "może być". Klawisz okleiłam w górnej części niebieskim
sznureczkiem, bo był jakiś taki łysy i chyba z tego wynikało
niepowodzenie poprzednich prób. Jako kleju użyłam Glossy Accents, bo
zdaje się, że Tim Holtz w swoich dwunastu Christmasowych tagach w ten
sposób przylepiał niektóre elementy, więc postanowiłam
zaeksperymentować.
Przypominam niniejszym o trwającym jeszcze chwilkę wyzwaniu muzycznym - mój klawisz na pewno się nadaje do tego tematu :)
Kontynuując wyzwania craftypantkowe - zeszłej nocy, jak już wspomniałam, nareszcie spadło nieco śniegu, teraz w dzień topnieje, gdzieś po drodze jeszcze przymarzło, więc może się będzie coś działo w meteopakiecie! Natenczas pakiet wygląda następująco:
W dziedzinie nowych nabytków pochwalę się zdobyczą ze Sklepu Drugiej Szansy, w którym dziś wszystko jest za pół ceny. Nabyłam więc zestaw napoczętych motków różnych grubych nici (nie do końca wiem, co to dokładnie jest kordonek, więc nie będę ryzykować fachowej terminologii). Lubię takie fragmentaryczne szpulki, wolę mieć mniejsze kawałki, ale za to w wielu kolorach. A całość kosztowała jakieś 75 centów.
A na kraftostole mamy obecnie następny projekt - składankę z gotyckich łuków:
No i jeszcze link trzeba zapodać - na portalu etraveler ukazał się wywiad z moim siostrzeńcem Mikołajem i jego kolegami o zeszłorocznej wyprawie do Pakistanu. Smacznego czytania!
Przypominam niniejszym o trwającym jeszcze chwilkę wyzwaniu muzycznym - mój klawisz na pewno się nadaje do tego tematu :)
Kontynuując wyzwania craftypantkowe - zeszłej nocy, jak już wspomniałam, nareszcie spadło nieco śniegu, teraz w dzień topnieje, gdzieś po drodze jeszcze przymarzło, więc może się będzie coś działo w meteopakiecie! Natenczas pakiet wygląda następująco:
W dziedzinie nowych nabytków pochwalę się zdobyczą ze Sklepu Drugiej Szansy, w którym dziś wszystko jest za pół ceny. Nabyłam więc zestaw napoczętych motków różnych grubych nici (nie do końca wiem, co to dokładnie jest kordonek, więc nie będę ryzykować fachowej terminologii). Lubię takie fragmentaryczne szpulki, wolę mieć mniejsze kawałki, ale za to w wielu kolorach. A całość kosztowała jakieś 75 centów.
A na kraftostole mamy obecnie następny projekt - składankę z gotyckich łuków:
No i jeszcze link trzeba zapodać - na portalu etraveler ukazał się wywiad z moim siostrzeńcem Mikołajem i jego kolegami o zeszłorocznej wyprawie do Pakistanu. Smacznego czytania!
Labels:
biżu,
ciekawe linki,
craftypantki,
papierrr,
recykling,
wyzwania,
zima
Subskrybuj:
Posty (Atom)