piątek, 31 maja 2013

1334. most drugi (+ Modrzejewska i Edison)

Drugi most (pierwszy był w Sanilac, przy petroglifach) znaleźliśmy w Port Huron, gdzie woda z jeziora Huron ścieśnia się w rzekę St. Clair. Planowaliśmy z początku, że przeprawimy się przez Blue Water Bridge do Kanady (doradzali to zresztą napotkani na poprzednim przystanku państwo z pieskami - w mieście Sarnia Kanadyjczycy mają świetne restauracje... hm, mogłoby się jednak okazać, że kolacja w takiej knajpie połknie pół budżetu naszej wycieczki :)

Dowiedzieliśmy się też, że za przejazd mostem się płaci no i postraszyła nas nieco kwestia przejścia granicznego - co prawda przy Niagarze celnik nawet nie otwierał naszych paszportów, ale za to w Manitobie wiercił pytaniami bez końca. Na 99% przejazd jest tu zupełnie bezbolesny, ale mimo wszystko szkoda czasu, gdybyśmy mieli utknąć w jakimś brzydkim korku. Takoż i zajechaliśmy POD most, na nadrzeczny bulwar.
 





Struktura absolutnie mnie zachwyciła; składa się z dwóch równoległych mostów, jednego z roku 1938, drugiego nowego, z 1997. Śliczne są te wszystkie krateczki, wsparcia, przęsła... a nam serce roście, bo naczelnym inżynierem przy budowie starszego mostu był ni mniej, ni więcej, tylko Ralph Modjeski, syn Heleny Modrzejewskiej, urodzony w Bochni! (T pęka w tym momencie z dumy, bo sam spędził w tym mieście spory kęs dzieciństwa, tylko trochę później.)

Źródło

Ralph Modjeski był zresztą zamieszany w wiele innych mostów (ponad 40 na rzekach Ameryki), dostał sporo nagród, doktoraty honoris causa i znany był jako światowej sławy spec od budowy mostów i linii kolejowych. Wychował przy tym następne pokolenie konstruktorów - jego uczeń Joseph B. Strauss zaprojektował słynny Złoty Most w San Francisco.

Źródło

W okolicy Blue Water Bridge przeplata się wiele wątków amerykańskiej historii - poczynając od pomnika i małego muzeum Tomasza Edisona, który spędził tu dzieciństwo i pracował przy stacji kolejowej (właśnie w jej budynku teraz mieści się wspomniane muzeum).



Tędy przechodził też jeden ze szlaków Podziemnej Kolei z czasów wojny secesyjnej - Underground Railway pomagała zbiegłym z Południa niewolnikom przedostać się na północ i do Kanady, do wolności.


Tędy, przez Port Huron, przybywali też emigranci z Europy - nie w takich ilościach, rzecz jasna, jak przez nowojorską Ellis Island, ale też nie było ich mało. A gdyby grzebnąć głębiej, to znajdzie się też ślady osad indiańskich sprzed przybycia Białego Człowieka. Wczoraj wspominałam też o Forcie Gratiot - to niemal to samo miejsce, można w kilka minut dojść na nogach.

Spędziliśmy tam niemało czasu - bo za kawałek jest też latarnia na statku, a jeszcze park, a jeszcze stary most kolejowy teraz na stałe podniesiony niemal do pionu...


Port Huron nam się podoba.

 

środa, 29 maja 2013

1333. opowieści latarniane

Latarni na brzegach michigańskiej rękawicy oraz Górnego Półwyspu jest masa - poniższą mapkę pożyczyłam z tej strony, na której można sobie przejść do większej wersji, a stamtąd do szczegółowych informacji na temat każdej z budowli.

 
My w weekend obejrzeliśmy cztery z nich, a każda była trochę inna i z wyglądu, i z historii. Coraz bardziej przywiązuję się do latarni - jeszcze trochę i wejdą na tę samą półkę ulubionych obiektów, gdzie siedzą obecnie witraże, mosty i mozaiki :)
 
Pierwszą latarnię - Port Austin Reef Lighthouse na samym niemal czubku Kciuka - oglądaliśmy jedynie z daleka, bo znajduje się ona kilka kilometrów od brzegu. Słabo ja widać nawet z końca długaśnego molo. W Visitor Center dla ciekawskich przygotowano model z przekrojem. Tutaj można sobie obejrzeć zdjęcia z bliska. 
 



Drugą - Pointe Aux Barques z 1857r. - można było nie tylko zobaczyć z bliska, ale i zwiedzić od środka! 
 
Żałowaliśmy przez chwilę, że nie umiemy nurkować, bo w okolicy latarni jest masa wraków - różne źródła podają różne ich liczby, od 10 do ponad setki. Założono tam nawet coś na kształt podwodnego rezerwatu wraków. Myślałam z początku, że to jakaś wielka niezwykłość, ale takich rezerwatów jest cała seria


Zadowoliliśmy się obejrzeniem małego muzeum w domku latarnika - można było nawet wejść "na pokoje".


Potem zaś wspięliśmy się po 89 stopniach aż do platformy, na której stoi świecące ustrojstwo - latarnia nadal działa, jest zdalnie sterowana przez US Coastguard. Jeszcze chyba nie byliśmy nigdy tak blisko działającej lampy latarnianej!




 
 

Lake Huron

 Do latarni numer trzy zjechaliśmy na południe, do Port Huron, zainstalowawszy namiot w parku stanowym. (Odkryliśmy przy tym, że domek się nieco sypie, na jednym z rogów pojawiły się dziury - prawdopodobnie powstały podczas ostatniego noclegu na wydmach w Kolorado, kiedy z powodu wichury trzeba było do środka napakować głazów, gdyż nie byliśmy gotowi na podróż balonem. Najtańszy z najtańszych namiocików był jednak podczas swego żywota niezwykle dzielny, zjechał z nami tysiące kilometrów od Alaski po Florydę i od Michigan po Nowy Meksyk, chroniąc nas przed burzami piaskowymi i wodnymi oraz niejedną wichurą. Może rzeczywiście pora przejść na emeryturę...)

Wracając jednak do latarni - w Port Huron oglądaliśmy Fort Gratiot Light z 1829 r., najstarszą latarnię w Michigan. Stoi sobie ona tam, gdzie jezioro Huron "wpływa" do wspomnianej wczoraj rzeki St. Clair - przyglądałam się dość długo wodzie w tamtej okolicy i nie mogło mi się pomieścić w głowie, że takie wielkie jezioro mieści się jakoś w stosunkowo niewielkiej rzece :)  

Cenny punkt połączenia dwóch wód obecnie znajduje się na terenie należącym do Straży Wybrzeża, a przed zbudowaniem latarni był tam rzeczywiście fort, powstały w 1814r., ale po niecałej dekadzie opuszczony. Kiedy z kolei w 1825 r. otwarto kanał Erie, ruch na jeziorach znacznie się zwiększył i dla jego usprawnienia postanowiono zbudować w tym miejscu latarnię. Kongres przeznaczył na to $3500 - dziś za taką kwotę można sobie kupić mocno używany samochód :)
 

Na koniec wreszcie mamy całkiem inną latarnię - pływającą. Nie wiedziałam nawet, że takie istnieją! Huron Lightship zbudowano w 1920 r. i aż do emerytury w 1970 r. statek świecił i trąbił (nadając sygnały prowadzące żeglarzy we mgle) w różnych regionach jezior Michigan i Huron. Była to ostatnia pływająca latarnia na Wielkich Jeziorach, a dziś znajduje się w niej muzeum. 

Niestety, przybyliśmy za późno, by je zwiedzić, ale i z wierzchu widok jest całkiem ciekawy.


 
 Latarnie mamy zatem z głowy - na kolejne odcinki zostały jeszcze mosty!

wtorek, 28 maja 2013

1332. mosty i latarnie, czyli kciuk i małe wielkie jezioro

Wybraliśmy się na część długiego weekendu do Michigan, aż na drugą stronę stanu - T wypatrzył tam kilka atrakcji geograficznych i innych, głównie wodnych.

Zaczniemy od mapnika i mapy nietypowej, bo znalezionej na posadzce przystanku dla podróżnych. Najdalszy punkt, do którego zdążamy, znaduje się tam, gdzie stoi pomarańczowy słupek:


Tak wyglądała trasa...


...tutaj trasa na tle prawie wszystkich Wielkich Jezior (Jezioro Górne - Superior - troszkę mi się uciupało)...


...oraz porównanie wycieczki do skali kraju.


Kolejna mapa pokazuje stan Michigan, składający się na dole z rękawiczki (widać kciuk?) oraz z Upper Peninsula na północy. Obie części połączone są pięknym mostem Mackinac.


Tu zaś mamy bardziej szczegółowy widok kciuka z miejscami, które zwiedzaliśmy: mostami, latarniami i deltą rzeki St. Clair. Z jeziorami jest o tyle ciekawie, że wie się zwykle o pięciu Wielkich - Michigan, Superior, Huron, Erie i Ontario, zupełnie przy tym zapominając o stosunkowo małym (10x Śniardwy :) jeziorku St. Clair. Siedzi ono sobie wygodnie między Huron i Erie - z Huron płynie do niego rzeka St. Clair, a na południe z jeziora wypływa rzeka Detroit, prowadząca, któż by się spodziewał, do Detroit.

Jezioro St. Clair, pomimo swej mikrej w porównaniu z pozostałymi wielkości, domaga się od czasu do czasu dołączenia do Wielkiej Piątki.

Przeprawiają się tędy wielkie statki oceaniczne, a to dzięki Drodze Wodnej Świętego Wawrzyńca. Mieliśmy chrapkę na ich oglądanie, ale trafił się słownie JEDEN. TU można sobie jeszcze pooglądać fajną interaktywną mapę Wielkich Jezior.

Ciekawostką jest też spora delta, jaką tworzy rzeka St. Clair wpływając to jeziora o tej samej nazwie - tu z kolei mieliśmy nadzieję na ptactwo wodne w ilościach hurtowych, ale największa atrakcja była całkiem inna. O tym jednak w innym odcinku :)


I ostatnia już plansza w naszym mapniku - jest nieco zamieszania z nazwami Kciuk (The Thumb) oraz Blue Water Area. Zależnie od źródeł nazwy te - w znacznym chyba stopniu zwyczajowe - albo się nakładają, albo Kciuk jest na północy, a Błękitne Wody na południu.


UFFF! Gratulacje za przebrnięcie lekcji geografii; przechodzimy do pierwszego mostku (a nawet dwóch) - w parku historycznym Sanilac, gdzie znajdują się petroglify stworzone przez starożytnych Indian. Jedyne takie miejsce w Michigan - petroglifów spodziewać się można raczej na Zachodzie, a tu mamy do czynienia z piaskowcem w klatce i pod dachem, żeby chronić cenny kamulec przed erozją pogodową i ludzką. (W amoku po sześciu godzinach jazdy zapomnieliśmy zrobić zdjęcie całości i musiałam pożyczyć).

Źródło

Tak wygląda ów kamulec - trochę niewyraźnie, bo światło pod dachem marne, ale widać, że są na nim wyryte kształty. Są i większe dziury - wandale próbowały sobie wygryźć niektóre petroglify i wziąć do domu! Nic dziwnego, że konieczne było ustawienie zasieków.


Na poniższym zdjęciu widać jeden z wyraźniejszych wzorów, Łucznika - T nawet sobie sporządził odbitkę, korzystając z przygotowanych dla "młodszej młodzieży" kraftów.


Tu widać właśnie wspomnianą tabliczkę, na której robi się odbitki.


Na tej tabliczce jest wodna pantera (?) związana z innym jeszcze petroglifem na tej skale, przypominającym jako żywo grabie (przewodnik mówił, że wygląda to jak menora). Te dwa wzory przedstawiają indiańskie wierzenia meteorologiczne. Menora to Ptak Grzmotu (thunderbird), który machając ogromnymi skrzydłami wywołuje grzmot właśnie, a przy tym ciska oczami błyskawice. Zjawiska te wprawiają w przerażenie wodną panterę, ze strachu tłukącą ogonem w jezioro i wzbijającą w górę wodę, która następnie spada w postaci deszczu. I wszystko jasne :)

Udaliśmy się potem na jednomilowy szlaczek, częściowo brzegiem rzeczki Cass - baaardzo dziwnej. Można odnieść wrażenie, że napotkało się właśnie pierwszą plagę egipską - wodę zamienioną w krew.


A to najprawdopodobniej taniny z korzeni drzew, tylko światło wyjątkowo osobliwe.


Dla równowagi było też i miejsce sprawiające wrażenie, że właśnie spadł śnieg (albo manna :) - a to kłaki z kwitnących drzew.



No i na koniec należy się słowo o moście przecież, bo cała wycieczka opleciona jest wokół nich właśnie i wokół latarni. Otóż wyleczyłam się (na chwilę) z marzenia o przejściu wiszącym mostem, na przykład takim - w Sanilac były dwa małe mostki kilkadziesiąt centymetrów nad wodą, ale chwiały się straszliwie!


W następnym odcinku będzie chyba o latarniach, te przynajmniej się nie chwiały (ale za to było wyłażenie na wysokość :)

piątek, 24 maja 2013

1331. do przodu, na różnych frontach

Tęskni mi się do czasów, kiedy będzie można siąść na jedno popołudnie z książką jakąś, albo z tłumaczeniem "na spokojnie", bez robienia wszystkiego na jednej nodze, stresów, na-ostatnią-chwilę zdążania, planowania, papierów, telefonów, mini-remontów, zmian, taszczenia wiecznie toreb, świadomości, że np. zimowe ciuchy nadal czekają na uporządkowanie i znowu wczoraj nie miałam czasu tego zrobić...

...ale za to posunęliśmy się naprzód na kilku innych frontach. Już-już niemal mamy w ręce potwierdzenie pożyczki na Pisklakowe mieszkanie, co wymagało kilku wcześniejszych kroków. Wygląda na to, że pozbędziemy się na dniach innego mieszkaniowo-finansowego zobowiązania, które trochę ciążyło, a było raczej zbędne (tylko nie do załatwienia bez dobrej woli z drugiej strony).

Szkółka na weekend w 75% zrobiona - pozostają jeszcze drobiazgi oraz domalowanie i doklejenie tła na tablicach do opowiadania historyjek:



T przeprowadza zmianę klimatyzacji, co oprócz sporego kosztu wiąże się ze sprowadzeniem Człowieka, zorganizowaniem sprawy - dobrze, że nie jest to moje zadanie, ewentualnie tylko troszkę pomogę :) W tej chwili mamy na balkonie dwa klimo-pudła, na dnie jest stare, odczepione i zalakowane, a na górze nowe. W starym był gaz chłodzący jakiś (nie znam się), jeśli się takie pudło po prostu wystawi na śmietnik, to grożą straszliwe kary, już lepiej smażyć się całe lato w upale.


To stare pudło i tak wytrzymało niesamowicie długo - Człowiek wykrył, że zostało zainstalowane w 1979 r. i stwierdził, że nie powinniśmy sobie robić nadziei, że nowe tyle przetrwa, bo teraz już takich nie robią :) Za to trzeba było zmienić też kawałek instalacji, niekompatybilnej już z współczesną klimatyzacją, więc proces się trochę utrudnił.

Powstało też pytanie co do podłoża pod tę nową klimę. Opcje były trzy: 1 - ciepnąć ją prosto na beton, 2 - zainstalować płytki (mamy zakiszone kilka takich samych, jak na reszcie balkonu, ale to kupa roboty), 3 - T odkrył nowy materiał, kostki podobne do libetu, ale z siekanej gumy, recykling starych opon.



Ponoć dobrze jest, jak klimatyczne pudło stoi na czymś sprężystym, więc w sam raz się te kostki nadadzą - i wyglądają całkiem fajnie.

Nie wiem, czy można już mówić o jakimś światełku w tunelu - może na koniec lata się sprawy uspokoją... Będziemy widzieć.

czwartek, 23 maja 2013

1330. fioletowo mi

Post będzie dziś wyjątkowo fioletowy, a zbiegiem okoliczności nawet i bluzkę mam dziś liliową. Hm. Coś tu jest na rzeczy...

Zrobiłam wczoraj kartkę dla Pani z Dołu (tej samej, którą zalewa nasza wanna, sprawa nadal nierozwiązana, choć poznaliśmy już powód). Pani ma dziś operację, więc zawiesiłam jej rano na drzwiach kartkę wyzdrowieniową. A niech raz będzie korespondencja nie o hydraulikach :) Pani ma dwa koty, jednego czarnego z długaśną sierścią, drugiego krótkowłosa czarno białego, o imieniu Oreo. No to i na kartce musiał zaistnieć kot.


Druga kartka jest na jutro (ha! nie w ostatniej chwili! jest postęp!) - na urodziny dla biurowej koleżanki, wielbicielki obuwia. Mam też prezencik pasujący tematycznie.


Kolejna karteluszka - kwiecie malowane akwarelkami...


...z błyszczącymi akcentami w postaci glazury na płatkach i metalicznej koronki.



Oo! Rower bez fioletu! Chyba przez pomyłkę :D


Może te wszystkie fiolety zainspirowała wisząca donica petunii, zakupiona przez T (bo mnie brakło czasu)?