poniedziałek, 30 kwietnia 2007

I-55

Mam jeszcze dopisek do poprzedniej notki: pstryknęłam wczoraj w pędzie znak rozpoczynający w Chicago autostradę Interstate 55, która zasuwa prosto do Nowego Orleanu, można powiedzieć, że „pionowo” przez całe Stany, choć będzie to trochę naciągane. Z lutowej wycieczki do NO mamy z kolei zdjęcie drugiego końca – wjazd na I-55 pod Nowym Orleanem.


pręgowane i skrzydlate

Pogoda wczoraj była niemożliwa w sensie nie da się siedzieć w domu, gdy za oknem słońce, jaskrawa zieleń, błękit i kwitnące drzewa. Udaliśmy się zatem do Lincoln ZOO. Impreza jest teoretycznie darmowa, ale znalezienie parkingu w porze niewczesnoporannej graniczy z cudem. Można, rzecz jasna, stanąć gdzieś na zakazie, ale jest to nierozsądne, bo cały czas jeździ policja i smaruje jeden mandat za drugim. Lepiej jest odżałować $12 i stanąć na okolicznym parkingu płatnym.
ZOO było zatłoczone i do niektórych zwierzów trzeba było poniekąd stać w kolejce, czyli zapolować na dziurę w tłumie, żeby się dostać bliżej klatki. Tomasz tradycyjnie najbardziej zafascynował się żyrafami, które mają szyje jak dźwigi i w ogóle konstrukcję na pierwszy rzut oka tak niewyważoną, że nie powinny istnieć. Mnie oprócz żyraf podobały się zebry i... flamingi. Idziemy sobie wśród zieleni, błękitu, ewentualnie brązu, a tu DINK ptaszyska cukierkowo różowe. Żeby nie powiedzieć róż majtkowy. Ot – takie florydzkie bociany.

W drodze powrotnej wysmażyliśmy zarys planu wycieczki na długi weekend pod koniec maja. Będziemy się chyba brać nad Niagarę – w sobotę dłuuuuga jazda nad Wodospady przez Kanadę (bo krócej, ale i tak chyba z 800 km), wieczorne oglądanie Niagary, nocleg, pół dnia jakieś Niagary w dzień (statek? Jaskinia Wietrzna?), powrót – nocleg może w okolicy Cleveland w Ohio – zwiedzanie – powrót do domu. Wychodzi na oko 1000 mil. W Cleveland jest do zwiedzania Cuyahoga Valley National Park (kto by się spodziewał parku narodowego w takim miejscu?), oraz Rock and Roll Hall of Fame. I na tyle nam pewnie starczy czasu :).

niedziela, 29 kwietnia 2007

droselklapa jest tandetnie blindowana i ryksztosuje, czyli cziskejk z piczesami

Śmiano się kilka dni temu w GW z Amerykanów, którzy do przekładu tekstu na stronie krakowskiego konsulatu użyli automatycznego tłumacza. Nie trzeba chyba mówić, że wyszły totalne bzdury, bo taki tłumacz może co najwyżej służyć do ogólnego sprawdzenia o czym jest tekst. Wpadka konsulatu jest nieco kompromitująca, bez dwóch zdań, tym bardziej, że w Krakowie nie ma chyba kłopotu ze znalezieniem ludzkiego tłumacza.
Na forum niektórzy kpili z Amerykanów, a jeden bystrzak rzucił, że to pewnie nie komputer, tylko człowiek, którego konsulat wysłał do polskiej dzielnicy w Stanach na naukę polskiego. Takoż i powstał – przy pomocy Tomka i Pisklaka – poniższy tekścik instruktażowy dla ewentualnych przyszłych imigrantów, którzy chcieliby pracować w Hameryce na budowie. Nawiązuje on nieco również do opowiadania „Ślesorz”, zdaje się, że autorstwa Juliana Tuwima, które z ćwierć wieku przyprawiło mnie o konwulsje (ze śmiechu). Natomiast „cziskejk z piczesami” słyszałam w polonijnym środowisku na własne uszęta.

Kiedy się zaczyna pracę jako karpenter na kontraktorce, trzeba się zaopatrzyć w gana i sozo. Każdy też musi mieć skłera, bo dobrze wyskłerowana ściana trzyma lewo. Tomek jest bos, to jeszcze ma cioklajnę. Zwykłe bolki zaczynają karierę od noszenia plajłutu, tubajforów, tubajsiksów i tubajejtów na flory, ewentualnie biją hengersy. Pomagają też przy makrolajmach i kalatajsach. Drajła raczej nie noszą, bo to przychodzi później. A Tomek rysuje ściany, bejki i gejba oraz wyznacza walie (te stojące i te na sliperach) oraz hypy. Czasem też trafi się jakiś dormerek. Jak już gejba są gotowe, to jednym z większych zgryzów jest to, żeby się safety zgadzały, bo inaczej trudno jest robić feszki.
Trzeba też pamiętać o porządnych hedrach nad drzwiami, bo inaczej dżojsy pospadają z plejt; a jak hedry są bardzo ciężkie, to się je stawia na postach z paralajm.
Potem przychodzą safeciarze i robią safety. Jak safety są nisko, to sobie rozkładają steplederka, a jak wysoko – to muszą mieć skefo na drabinach. Safety ogólnie robi się z łanbaji. Pojawiają się też ruferzy z szinglami. Klną strasznie, jak dach ma dużą picz. Zaczynają zwykle od bejbików przy gejbach.
I trzeba pilnować, żeby wszystko dobrze było zrobione, oraz żeby na wszystko był permit, lajznes i insiura, bo inaczej przyjdzie powiesić się na rydżu!

piątek, 27 kwietnia 2007

Fotoreportaż z wyprawy po szybę

Panowie wybrali się na cmentarzysko samochodów celem znalezienia odpowiedniej szyby do mojej neonki. Jak łatwo się domyslić, nie ma tam bynajmniej wyasfaltowanych alejek, a poszukiwane częsci nie znajdują się na półkach w klimatyzowanym salonie. Dostaje się na wstępie parę gustownych gumiaczków i idzie się szukać:

Poszukiwania wymagają niekiedy niezłej sprawnosci w zakresie wspinaczki oraz wyciągania nóg z grząskiego gruntu:




Szyba zostaje wreszcie znaleziona:

Mozna teraz isć do włascicieli cmentarzyska i polecić im wyjęcie szybki i zainstalowanie jej w pojeździe. Koszt całosci przedsięwzięcia - ok. $100.

niemiła przygoda

W nocy włamano mi się do autka. Jest to nieprzyjemna historia – nawet nie chodzi o koszt, bo wstawienie nowej szyby nie będzie kosztowało fortuny. Nie ukradziono mi też nic wartościowego – nie trzymam w aucie pieniędzy, odkąd wprowadzono na autostradach I-passy. Złodziej zwędził jedynie odtwarzacz CD, ale się srodze zawiedzie, bo był to najtańszy Walmartowy model, który po tych kilku latach używania solidnie nawalał. Nie grał w zimnie, nie grał na upale, a w temperaturach pośrednich przerywał szpetnie. Kradziej zawiedzie się więc głęboko. Tym bardziej, że grzebał tam, gdzie zwykle się trzyma monety i nic nie znalazł. Gdybym nawet tam miała jakieś pieniądze, to na pewno jakieś kilka dolarów, bo ileż można mieć w monetach?
Nie zabrał na szczęście mojej ulubionej angielskiej Biblii, która po pierwsze była prezentem, a po drugie – jest niezwykle mądra, bo ma milionpiencet przypisów historyczno-ogólnoznawczych. Tak więc naprawdę mogło być gorzej.
Zadzwoniłam na policję, przyjechała policjantka o takim wyglądzie, że złoczyńcy powinni w ogóle z mety przestać robić przestępstwa. Spisała, dała numerek raportu, powiedziała, że mogę sobie posprzątać. Następnie zadzwoniłam do ubezpieczenia, które i tak nie pokryje kosztów naprawy, bo są za małe (płaci dopiero od pięciu stówek). No i tyle. Tomuś mówi, że jutro pojadą wmontować nową szybę, a dzisiaj muszę sobie okno zakleić folią. Co będzie ciekawe, bo neonkowe drzwi nie mają ramy i worek będę przylepiać w pracy do dachu pojazdu, a potem odlepiać, żeby wrócić do domu J.
No i czy mam się obrazić na Amerykę, że mnie takie coś spotkało? Nie sądzę; koszt naprawy zapewne nie będzie większy, niż kilkanaście godzin pracy, a i z samą czynnością nie powinno być kłopotu. Szan. Małżonek nawet zażartował, że gdyby ukradli całe auto, to może byłoby lepiej, bo ubezpieczenie by coś zwróciło. Tylko żeby złodziej zostawił Biblię w zaparkowanej obok czarnej impali...
- - -
Żeby się tak niemiło nie kończyło, pozwolę sobie dodać nieśmiałą próbę „digi-scrapa”, czyli kartki z cyfrowego scrapbooka. Jest to na razie nieśmiała próba, bo po pierwsze nie mam wprawy, a po drugie, nie dostaje mi rozmaitych elementów dekoracyjnych, które można sobie ściągać z różnych miejsc w necie do koloru, do wyboru. Próbuję, bo mnie to ciekawi, ale jednak serce mnie ciągnie ku scrapbookom papierowym... Ale z trzeciej strony – albumy cyfrowe zajmują mniej miejsca i można je komuś pokazać... Sama nie wiem. Może za kilka lat się przestawię?
Tak samo jak z tym blogiem – minęło jakieś sześć- siedem lat chyba od najpierwsiejszych początków, od pierwszego grzebania we FrontPage’u i PhotoShopie. Próbowałam robić strony w Wordzie, ale chociaż Word teoretycznie ma możliwość zapamiętywania w formacie html, na dłuższą metę się do prowadzenia strony nie nadaje. Ostatnio była krótka, a intensywna przygoda z Adobe GoLive. Wszystkie te opcje nie umożliwiają jednak takich bajerów, jak zostawianie komentarzy do poszczególnych postów, automatyczna archiwizacja czy oznaczanie wpisów etykietkami tematycznymi. No i ze zdjęciami jest jakoby łatwiej – miniaturka robi się „sama” i samodzielnie też linkuje się z większą wersją.
Jak do tej pory widzę, że nie za bardzo da się pisać po polsku w okienku blogowego edytora – wpisanie „ś” sprawia, że post się znienacka publikuje, natomiast „ż” wymazuje randomalnie kawałek zdania. Nie powinno się tak dziać – Blogspot powiada, że takie czynności są powiązane z skrótami klawiaturowymi z CTRL, a przecież polskie znaki pisze się za pomocą ALT, a i tak są takie niespodzianki. No trudno, nie zawsze pierwszy maja, będzie się notki klepało w Wordzie. Tym bardziej, że nasza domowa sieć bez drutu miewa czasem zawahania, a BARDZO nie lubię tracić tego, co już naklepałam.
Dostrzegam też pewne niekonsekwencje językowe, jakie funduje Blogspot – ni z gruszki, ni z pietruszki nazwy miesięcy w archiwum są po angielsku, a niby włączyłam polską wersję. Hm. Może się to kiedyś później wyjaśni.
Trzeba będzie też odbudować linki i wszystko inne, ale to po kawałeczku. Oficjalna data odpalenia nowego miejsca dla szkieuek w sieci to pierwszy maja.

czwartek, 26 kwietnia 2007

Wielkie Wiertło

Wyczytałam dzisiaj w GW, że w Chicago będzie się budował największy wolnostojący wieżowiec mieszkalny na świecie... albo coś pokręciłam? Bo z tymi największościami bywa różnie, o czym pisałam już na poprzednim blogu. Zależy. W każdym razie w Chicago mają zbudować strukturę o kształcie obrzymiego wiertła - architekt nawiązuje ponoć do dymu z ogniska Indian, którzy mieszkali na tych terenach przed pojawieniem się Białych. Niektórym kojarzy się też ze źdźbłem preriowej trawy. A powstać ma do roku 2010 – 150 pięter. Dzisiaj ponoć przedostatnia instancja zatwierdziła plany, pozostała jeszcze jedna, ale ponieważ dotychczasowe zatwierdzenia cieszą się jednogłośnym poparciem, to ostatnie również nie powinno nastręczać trudności.
Nieodparcie nasuwają mi się skojarzenia z tym wszystkim, co ma zostać zbudowane w Polsce do Wielkiego Wydarzenia w roku 2012 (albo, jak uważają w Łodzi – w 20012). OBY się udało! Oby się ludziska przestali kłócić i gmerać w historii, która młodego pokolenia, zdaje się, nie obchodzi, jak wypowiadali się studenci z otoczenia Profesora Miodka. Trzeba w końcu kiedyś przestać zajmować się przeszłością – szczególnie na dwa sposoby, które wydają się być popularne w Polsce: albo labidzenie, że biedniśmy, bo od zarania dziejów nas uciskano, albo nienawistne szperanie w szufladach i szafach z aktami, żeby dokopać. Niektórym dokopanie się należy, nie ma co do tego dwóch zdań, ale skoro jest ograniczona ilość czasu i środków do dyspozycji, warto raczej zainwestować je w przyszłość.