Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kalifornia 2016. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kalifornia 2016. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 kwietnia 2016

16:06. Wróciliśmy z Kalifornii...

...jak zwykle pełni wrażeń, z mnóstwem zdjęć (po wysublimowaniu plików z obu kart i wymazaniu oczywistych pomyłek zostało nieco ponad dwa tysiące). Zmęczeni, bo lot powrotny był nocą i to krótką, gdyż zmiana czasu podstępnie wycina dwie godziny.

Nie udało się zobaczyć wszystkiego, co było w planie, ale za to dorzucilismy "atrakcje" z listy rezerwowej. Tu przydał się bardzo Kindelek, na który można było upchnąć masę informacji i potem w razie potrzeby wybierać. Przydał się też i smartfon, szczególnie w kwestii... GPS-u. Stary GPS, z którego korzystamy od lat, w mieście niestety troszkę się gubi. Na dodatek po powrocie do domu całkiem zbzikował i przestał wyświetlać stany po wschodniej stronie Mississippi. Na zapytanie gdzie się znajduje, odpowiadał "ciemność widzę, widzę ciemność" - wyświetlał jedynie małe autko na czarnym tle. Na szczęście Tomkowi udało się ustrojstwo zresetować i załadować mapy na nowo.

Na wyprawie przejechaliśmy jakieś trzy i pół tysiąca kilometrów; spaliśmy raz u znajomych, dwa razy w motelu (w tym w jednym tuż pod plataniną autostrad w San Diego), dwa razy w namiocie i dwa razy w samochodzie, bo raz nie dało się rozłożyć domku z powodu wichury, a raz byliśmy w trochę niepewnym miejscu, nad przepaścistym wąwozem, a nie było jak wbić śledzi w glebę.

W ogóle zmniejszył nam się zapas śledzi i trzeba będzie dokupić nowe.

Gdybym miała wymienić najciekawsze miejsca... ciężko byłoby, bo interesujących punktów było kilkadziesiąt. Na pewno spore wrażenie zrobiło zoo/safari w Escondido, gdzie zwirze są niemal na wolności i ogląda się nawet gatunki zagrożone, właśnie tam się odradzające.



Lotniskowiec w San Diego poraził mnie swoim ogromem i stopniem skomplikowania. Że też ktoś coś takiego wymyślił i zbudował. I jak ogarnąć kierowanie takim monstrum?



Na północ od rezerwatu Mojave oglądaliśmy elektrownię słoneczną Ivanpah, gdzie setki tysięcy zwierciadeł przenoszą promienie na zbiorniki z wodą, które to zbiorniki lśnią zaiste nieziemskim blaskiem. To prawie jak jakaś przesyłka z innej planety, takiego światła u nas nie ma.


Jezioro Mono i tworzące się na jego brzegu tufowe struktury przerosły wszelkie oczekiwania. Spodziewałam się kilku szpikulców, a tu - las! A przy tym dowiedzieliśmy się, że w jeziornej wodzie, jednocześnie słonej, gorzkiej i okraszonej arsenem, istnieje niebywale wydajny ekosystem, żywiący miliony ptaków.



Z całkiem nowej dla nas zoologii wspomnieć jeszcze trzeba baseny pływowe w San Diego ze ślicznymi ukwiałami i innymi żyjątkami.


I jeszcze jazda drogą numer 1, samiuśkim brzegiem Pacyfiku, po południu i rano, wśród mgieł, z przystankiem u słoni morskich...




... i diuny na granicy z Meksykiem.


I wiele jeszcze innych. Na razie trzeba dojść do siebie, uporządkować notatki i zdjęcia, po czym zacząć usystematyzowane sprawozdanie (jak tylko skończy się bieżąca opowieść z zeszłorocznej wyprawy do Utah :)

sobota, 19 marca 2016

16:03. Wtręt przygotowaniowy:.

Przerywamy nadawanie pamiętniczka z Utah, by spisać słów kilka o nadchodzącej wyprawie do Kalifornii. Troszkę z wybojami to idzie, bo na przykład okazuje się, że od znajomych w Los Angeles nijak nie ma sensu jazda na północ i potem z powrotem na południe, bo to wszystko jest za daleko. Trzeba od razu sunąć w kierunku południowym, do San Diego.


Dalej odkrywam, że wymarzone przez T Zoo-Safari w San Diego wcale nie mieści się w San Diego, bliziutko kampingów (bo tam jest Zoo zwykłe), tylko w Escondido, dobrą godzinę od tego miejsca.

Potem wyjaśnia się, dlaczego Google Maps uparcie sugeruje przejazd z Mono do San Francisco z olbrzymim czubem na górze, prawie że pod Jezioro Tahoe: otóż droga na przestrzał, przez Yosemite, zamknięta jest aż do maja. W wyższych partiach pewnie leżą śniegi i i nie puszczają.


Z podobnej przyczyny odpada Devils Postpile National Park - tam drogi otwierają się dopiero na koniec czerwca.

Przypomina mi to przygodę podczas jednej z wczesnych wycieczek. Jechaliśmy przez piękną, zieloną dolinę, zatrzymaliśmy się nawet u jakichś mnichów i zakupiliśmy produkty rolnicze. Słońce, ciepełko. Na jednej z dróg stoi tablica, że za ileś tam mil nie ma przejazdu z powodu śniegu. Nie daliśmy temu znaku wiary; wszak otoczenie naprawdę nie współgrało z takim ostrzeżeniem.

W ten sposób nadłożyliśmy kilkadziesiąt mil, bo okazało się, że droga zasuwa w górę (a było to jeszcze przed smartfonami i GPSami, więc się na bieżąco nie dało zbytnio nic sprawdzić) i rzeczywiście jest zamknięta. Od tej pory wierzymy znakom.

Skoro zaś mowa o urządzeniach, to z wycieczki na wycieczkę wzrasta nam moc obliczeniowa, jak określił to zgrabnie T. Dawno przekroczyliśmy już zapewne możliwości sprzętu wykorzystywanego w pierwszych lotach kosmicznych.*

Zaczynaliśmy od dwóch głupiutkich komórek, a wszystkie informacje były na papierze. Kilka lat temu doszedł laptop, niedawno na zmianę z Kindlem, zależnie od środka transportu (do samolotu laptopa raczej się nie wlecze). No i GPS, nadzwyczaj przydatny, usuwający stres, szczególnie w gestej zabudowie. Nie wiem, czy przez wielkie metropolie na wschodnim wybrzeżu przebilibyśmy się z samym papierem.

Teraz będziemy mieć dodatkowo smartfon. Po raz pierwszy też - co dla mnie, mocno zorientowanej na celulozę, stanowi rewolucję - nie drukujemy też instrukcji, tylko wszystko będzie w PDFach na Kindlu. Przetestowałam tak i siak, działa to znakomicie - można napchać informacji właściwie bez ograniczenia, każdy dzień zamknąć w osobnym przewodniku - dokumencie ze wszystkimi ciekawymi obiektami po kolei. Kopiuję więc i wklejam kawalątka mapek, zdjęcia, informacje z wiki i innych stron. Dokumenty puchną, bo przybywa atrakcji, nawet takich, które po prostu siedzą przy drodze, nie trzeba wydłużać trasy.

Co więcej, na Kindlu świetnie działają też PDFowe mapy parków narodowych, które na wydruku zasiane sa arcydrobnym druczkiem, wnet niemożliwym do odczytania. A na moim tableciku mapki można sobie w dowolnym punkcie powiększać i oglądać wszyściusieńkie szczegóły!

Opisane plany będą teraz na stronie WYPRAWY (patrz lista po prawej stronie), każdy dzień podlinkowany osobno. Wydrukuje się jedynie rezerwacje i bilety.

Ponieważ mam nieco obaw, że Kindlowi może braknąć prądu (choć zabieramy mała samochodową elektrownię) albo że w ogóle się popsuje i będziemy ugotowani, wezmę też sobie wszystkie dokumenty na jakimś innym nośniku - karcie albo tzw. Ząbku.

Tym sposobem Kindelek po raz kolejny przerósł oczekiwania. Służy oczywiście do czytania książek i magazynów razem z robieniem notatek i zaznaczaniem fragmentów. Ponadto daje też możliwości notowania (klawiaturą i pismem odręcznym), przeglądania internetów (jeśli jest w okolicy wi-fi), szkicowania, robienia i obrabiania zdjęć (oraz wystawiania ich na FB :), a nawet gier, które wymieniam na samym końcu, ale przyznać się trzeba, że bywają w użyciu. Aha, i ostatnio udało mi się też przylutować doń WhatsAp, i nawet można za jego pośrednictwem wysyłać zdjęcia. I teraz jeszcze przewodnik na wycieczki.

*Okazuje się, że z tą mocą obliczeniową komputerów rzecz jest bardziej skomplikowana (jak większość spraw w życiu, gdy tylko skrobnie się głębiej niż po samej powierzchni). W tej chwili MOŻNA wysłać w kosmos pojazd zawierający komputer z ogromnymi możliwościami, ale się tego nie robi, bo nie jest to potrzebne - ważniejsze, by ustrojstwo przetrwało wyboje wynikające z grawitacji i promieniowania. 

wtorek, 23 lutego 2016

15:92. Zzyzx, czyli przygotowania

Wyprawa do południowej Kalifornii zaczyna powoli nabierać kształtów.

Na początek - raz na zawsze trzeba ustalić, czy pisze się "Kaliforni" czy "Kalifornii". Wyczytuję następującą regułkę:

Dopełniacz, celownik i miejscownik rzeczowników żeńskich obcego pochodzenia przybierają końcówkę -ii (Kalifornia - Kalifornii), a te same formy rodzimych rzeczowników żeńskich mają końcówkę -i (Ania - Ani).

Czyli - jedziemy do elektrowni w Kalifornii. Tak mi się też zdawało :) (Choć nie wiem, czy akurat elektrownia nam się jakaś trafi, to tylko przykład dla zilustrowania pokrętności języka polskiego.)

Planowanie zaczęliśmy od ustalenia, jak daleko będzie sięgała południowa Kalifornia według naszej prywatnej definicji. Mapę ciachamy mniej więcej na wysokości San Francisco (które tak naprawdę należy do Kalifornii północnej, ale nie bądźmy przesadnie drobiazgowi):



Potem przyniosłam przewodniki z biblioteki i wypisałam z nich ciekawe miejsca mniej więcej na terenach, przez które będziemy przejeżdżać. Mieliśmy też Tomkową listę priorytetów.

W kolejnym etapie rozkminek wyrysowałam na mapie położenie ciekawych miejsc; okazało się od razu, że część niestety odpadnie, bo jest nie po drodze. Trasa, jak na nasze wyprawy, jest wyjatkowo krótka - grubo poniżej dwóch tysięcy mil, ale jest też równie wyjątkowo napakowana atrakcjami.

Wśród moich preferencji są:

Latarnia morska ciut na północ on San Fran - Point Bonita Lighthouse. Latarenka na końcu pomostu nad falami Pacyfiku. Wystarczy ta jedna - z pozostałych można zrezygnować.

Źródło
Jezioro ze smołą niedaleko Santa Barbara - Carpinteria State Beach/Carpinteria Tar Pits. Bardzo wyjątkowe miejsce, bo takich jeziorek jest na świecie jedynie pięć, w tym trzy w Kalifornii i po jednym w Wenezueli oraz w Trynidadzie i Tobago,

Źródło
Mono Lake - jezioro z tufowymi formacjami, które bardzo lekkomyślnie pominęliśmy jadąc tuż obok niego z moją siostrą kilka lat temu. Tuż obok Yosemite.

Źródło

Uskok św. Andreasa. Miejsce podobnie niezwykłe, bo w ilu miejscach na świecie można stanąć w kanionku i dotknąć jednocześnie dwóch płyt tektonicznych? (Uważając, żeby za mocno nie pchać, wszak teren jest bardzo trzęśliwy.)

Źródło
Most Bixby Creek - śliczny most na nadmorskiej trasie numer 1. W ogóle jazda tą szosą zapowiada się fantastycznie.

Źródło
Baseny pływowe (tidal pools) gdziekolwiek na wybrzeżu. Trzeba obczaić harmonogram pływów, może nawet ściągnąć odnośną aplikację na smartfon, którego się niedawno dorobiliśmy. Jeśli się dobrze trafi, to można pooglądać niesamowite żyjątka!

Źródło

Aha, i miasteczko Zzyzx :)

Jest jeszcze jedna bardzo znacząca decyzja - w którą stronę będziemy jechać tą pętelką. Na razie myślimy, że przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, ale zdarzało nam się już odwracać kierunek wyprawy, jeśli jakieś tam godziny i terminy nie sprzyjały.