wtorek, 30 kwietnia 2013

1317. peace like a river… niezwykła historia małego miasteczka [2]


Do Marsylii będziemy chyba jeszcze musieli wrócić na dokładniejszy ogląd nadrzecznych budowli, bo historia tam jest nader fascynująca.

Miasteczko założył pewien pan w 1832 roku, wiedząc, że kopie się kanał Illinois & Michigan, łączący rzekę Illinois z jeziorem Michigan – co na tamte czasy było równoważnikiem wypasionej autostrady (i przyczyniło się w znacznej mierze do tego, że Chicago stało się metropolią). Pan Sprague zbudował sobie tartak, a miasteczko nazwał Marseilles, bo wymarzył sobie, że powstanie tam podobne centrum przemysłowe jak w Marsylii francuskiej.

Źródło

Aliści pan Sprague nie dopełnił wszystkich formalności i po roku wjechał na te tereny pan Kimball, również mający chrapkę na kanał oraz moc, jaką dawały wodospady na rzece Illinois. Skonstruował swoją własną tamę, zalał biznes Sprague’a... ale po upływie dekady przyszła KARMA i młyn zbudowany przez Kimballa spłonął. Ubezpieczenie nie wypłaciło, Kimball zbankrutował i wkrótce umarł.

To jednak nie koniec rzecznych przygód miasta. W 1848 roku otwarto kanał i w Marseilles nastał okres prosperity i rozwoju przemysłu. Niedługo potem, po wojnie secesyjnej, rozwinęła się kolej i niestety część miasteczek związanych z kanałem upadła, bo towary przesiadły się do pociągów, ruch na wodzie się zmniejszył. Marsylia jednak trzymała się mocno – w okolicy powstała kopalnia węgla, zbudowano też papiernię, producent biszkoptów założył fabrykę pudełek – wtedy właśnie wykopano pierwszy półokrągły kanał, żeby z pięciometrowego spadku wody czerpać napęd.

Na przełomie XVIII i XIX wieku w miasteczkach zaczęły się pojawiać kolejki elektryczne – najpierw krótkodystansowe, bo prąd stały nie docierał zbyt daleko, a potem, po wprowadzeniu prądu zmiennego, jeździło się dalej. W Marsylii w 1911 roku powstała elektrownia związana właśnie z kolejkami (które z małych sieci miejskich połączyły się w większą, bardziej rozległą linię pasażerską). Stąd właśnie wziął się drugi półokrągły kanał widoczny na zdjęciu satelitarnym, zakończony elektrownią z czerwonym dachem, ulokowaną tuż nad rzeką.

Wielka Depresja spowodowała zamknięcie kolei, w 1934 roku elektrownię przyłączono do Illinois Power & Light System. Działała aż do roku 1989, kiedy zakończyła działalność, gdyż była przestarzała.

Próbowano w niej urządzić następnie „żywe muzeum”, ale z tego, co widzę, jakaś firma zakupiła tę strukturę i kilka lat temu zamierzała ją odpalić na nowo. No i teraz musimy pojechać tam jeszcze raz, żeby dokładniej obejrzeć te wszystkie kanały i dowiedzieć się o status elektrowni!

Niesamowita jest taka historia w skali mini – kiedy się ją widzi, przełazi się przez ruiny, można pomacać cegły, położone rękami mieszkańców dziesiątki czy setki lat temu... Tyle wydarzeń przewaliło się przez to miejsce, mam wrażenie, że w ekspresowym tempie; a za tym wszystkim stoją ludzie, których życie i dobrobyt zależały od Rzeki.

Z ruin mamy zdjęć niewiele – ale na tej stronie (z której korzystałam też przy tworzeniu powyższej historyjki) jest ich więcej.




I jeszcze raz zdjęcie satelitarne objaśniające gdzie co jest.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

1316. I've got peace like a river... nie całkiem

Zastanawiałam się niedawno, skąd się wzięła fraza peace like a river - występująca na przykład w tej piosence:
.

Ano - z proroctwa Izajasza, na ten przykład:

Tak mówi Pan, twój Odkupiciel, Święty Izraela: Jam jest Pan, twój Bóg, pouczający cię o tym, co pożyteczne, kierujący tobą na drodze, którą kroczysz.
O gdybyś zważał na me przykazania, stałby się twój pokój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jak morskie fale.
Izaj. 48:17-18

Nie zawsze jednak jest tak pokojowo - przekonaliśmy się o tym w miniony weekend. T wypatrzył był w wiadomościach, że w niedalekiej miejscowości Marseilles, nieco na południe i na zachód od nas, podczas niedawnych ulew barki pourywały się od holownika i przydzwoniły następnie w tamę na rzece Illinois. Tak to wyglądało z lotu ptaka:

Zdjęcie autorstwa Straży Przybrzeżnej, pożyczone stąd.
Wygląda to jak zabawki, ale taka jedna barka ma w zaokrągleniu 50m x 10.5m i może przewozić nawet 1500 ton towaru, więc to nie żarty! Zdaje się, że tych uciekinierów było siedem, niektóre utrzymały się na wodzie, a niektóre niestety zatonęły.

Poniższa mapka pokazuje miasteczko Marseilles (niecałe 5000 mieszkańców), położone po północnej stronie rzeki, przed którą przejeżdża się po moście.


Na zdjęciu satelitarnym widać to trochę bardziej obrazowo: wspomniany most, a na wschód od niego tamę; jest też południowa odnoga - kanał dla barek i innych łodzi, kończący się niewidoczną na zdjęciu śluzą. Na brzegu północnym jest Visitor Center z niebieskozielonkawym dachem, przy nim parking (A) oraz ruiny starego młyna (B) i należące do niego kanały.

Literka C oznacza miejsce, gdzie spoczywały zatopione barki i odbywała się akcja dźwigania ich zawartości; patrzyliśmy na to z miejsca D.


Kiedy barki przydzwoniły w tamę i trochę ją naruszyły, zarządzono ewakuację miasta. Poniższe zdjęcie, pożyczone stąd, pokazuje, że całkiem niedawno Visitor Center pływał - nic dziwnego, że kiedy tam zaparkowaliśmy, wszędzie było pełno suchych traw, patyków i innego śmiecia, ułożonego w charakterystyczne pasy.


Ala też się z nami wybrała - z dumą powiem, że w jej językowym zamieszaniu angielsko-polskim słowo wycieczka jest niezmiennie polskie, często używane i lubiane. Nagrało się - miejmy nadzieję, że na zawsze i z pasją :)

A jak się jedzie na wycieczkę, to koniecznie trzeba się zapoznać z mapą.


Właściwie zbiegiem okoliczności daliśmy wczoraj Ali mój stary aparat po przejściach, który niby miał wyjechać na śmietnik, ale zakisiłam go wśród kraftów do rozbiórki na części. Jest nadal w stanie działającym - tyle, że klapkę z bateriami trzeba przyklejać taśmą i nie bardzo działa zoom, pękła jakaś sprężynka.

Dla trzylatki jest to jednak znakomita zabawka i nie będzie żalu, jeśli się popsuje na amen. Alicję sprzęt zafascynował dogłębnie, został spakowany do torby razem z soczkami i rodzynkami, a potem wypuszczała go z rąk tylko wtedy, gdy słychać było jakieś łomoty i należało sobie zatkać uszy.

Takoż i robiło się zdjęcia nad wzburzoną rzeką...


...Dziadek i Wnuczka, każde ze swoim aparatem, zawiesili się na płocie nad rzeką. Kto by się tam babcią przejmował :)


Potem zaś trzeba było sprawdzić, co się sfotografowało.


Niektóre fotki trudno by nam było zrozumieć - na przykład żwirek albo glebę; dla Ali było to jednak ćwiczenie celowania, bo meldowała, że teraz będzie na przykład fotografować dirt - no i był dirt na zdjęciu. I niech ta fascynacja światem i zdjęciami trwa jak najdłużej :) Tylko teraz Dziadek będzie musiał zabierać na wycieczki worek baterii, żeby obsłużyć TRZY aparaty :)

sobota, 27 kwietnia 2013

1315. przywala mnie

W pracy ostatnio jest jak w Enronie albo innej firmie, na którą dybią kontrole rządowe lub podobne niebiezpieczeństwo - mielimy masowo wręcz starą dokumentację w księgowości. Mielimy ją nie ze strachu, rzecz jasna, tylko przez kilka ostatnich lat jakoś nikt nie znajdował czasu, by przepuścić papiery przez niszczarkę i zaczęło nam brakować miejsca na półkach w magazynie. Księgowe przejrzały skład, zaznaczyły różowymi kropkami dwadzieścia kilka pudeł, a każde wielkie jak zlewozmywak dwukomorowy, głęboki po łokcie...

Tardżarka hula jak złoto, rosną w zastraszającym tempie góry papierowego siana i wnet by nas przywaliły, więc pakujemy je z kolei do ogromniastych pudeł po biurkach - ogranicza nas to, że śmieciara recyklingowa odbiera papierzyska tylko raz na tydzień i tylko pojemnik, na który jesteśmy zapisani w kontrakcie. Siana starczy już w tej chwili na kilka tygodni, a czeka jeszcze z tuzin pudeł do przemielenia. Część produktu przewożę w worach do schroniska dla zwierząt, gdzie zbierają makulaturę (mieloną również), sprzedają ją i mają fundusze na opiekę nad rezydentami. Moje autko też jednak ma ograniczoną pojemność, podobnie zresztą jak kontener przy schronisku.

Trzeba będzie chyba nieco zwolnić tempo... albo nawiązać kontakt z fabryką szkła, mieliby w co pakować swoje wyroby przez kwartał :)

Przy okazji przywala mnie też lista rzeczy do zrobienia - zaopuściłam się nieco ostatnio przez Pana Mikroskopa oraz zwyczajne wiosenne lenistwo. Sporządziłam jednak listę i mam mocne postanowienie, że w weekend przekopię się przez jej sporą część. Tak będzie.

Przytrzaskuje mnie też ostatnio to, że gdzie wbiję wyimaginowany widelec, wszędzie jest coś ciekawego: przy tłumaczeniu zaczynam rozgryzać jakieś pojęcie i łańcuszek prowadzi mnie wnet na manowce (bardzo interesujące manowce, nie ma co do tego dwóch zdań); T przyniesie jakąś ciekawostkę i jest rozkminka; w kościółku jednym albo drugim ktoś coś powie ciekawego i już się zaczyna szperanie, guglanie, niekończące się klikanie na linki. No i może mądrzeję przy tym ciut - ale w żaden praktyczny sposób nie przyczynia się to do skrócenia listy rzeczy do wykonania. A, i jeszcze koniecznie chciałoby się te wszystkie odkrycia zapisywać, żeby nie umknęły. Ech! A dzień nie jest z gumy, wszyscy wiedzą. W przeciwieństwie do internetu, który zdaje się nie mieć granic ani przy szukaniu informacji, ani w kwestii produkowania nowych danych, na przykład niniejszego posta.

piątek, 26 kwietnia 2013

1314. zawody mikropływackie

Przybyła kamerka do mikroskopu (tuż po zestawie stu gotowców, znaczy się slajdów fabrycznie sporządzonych, w zgrabnej drewnianej kasetce) - niniejszym wykorzystałam limit prezentów na bieżący rok, urodzinowych i gwiazdkowych :) Radocha jednak jest przeogromna z tej kamerki, bo nie muszę już ślipić w okular, a zaczynałam odczuwać zmęczenie mięśni dookoła oczodołu.

Kamerką można pstrykać fotki i kręcić filmiki, a potem to obrabiać, bo załączone oprogramowanie ma zylion opcji, na których się nie znam, ale wyglądają nader ciekawie. Trzeba będzie przeglądnąć instrukcje, bo sama nie jestem w stanie tego wymyślić.

Załączam zatem portret zbiorowy rodziny państwa Okrzemków (choć to długie zielone na dole być może do najbliższej rodziny nie należy.) Śliczne są, i takie różnorodne! W wodzie przyniesionej ze stawu jest ich mnogość wielka, szczególnie, jeśli oskrobie się pływające w niej korzonki i źdźbła.

Zagadką pozostaje to, czy okrzemki pływają - to znaczy czy unoszą się jedynie z prądem, czy potrafią może jakoś samodzielnie wywoływać przemieszczanie się. Niby glony, ale jak słowo honoru - niektóre pływają!


Przykłady filmików - na pierwszym fajne zaczyna się około piętnastej sekundy, kiedy główny bohater, po chwili obijania się w zagrodzonej przestrzeni, wyciąga w dół długachne nosisko:


Drugi filmik to chyba znów rotifer, ale bardziej mobilny niż ten sprzed kilku postów. No i kształt też trochę inny.


A na balkonie kiszą się rozmaitości - szklaneczki z wodą ze stawu z dodatkiem liści, mchu, ziemi... mam nadzieję, że gdzieś za tydzień pojawią się tam Życia!!

czwartek, 25 kwietnia 2013

1314. gorgonzola po raz pierwszy, z wodą

Jadłam wczoraj na śniadanie chleb z serem gorgonzola i zaciekawiło mnie, jakby też ten serek wyglądał pod mikroskopem - w końcu jest atrakcyjnie spleśniały, na niebiesko-zielonkawo. Niestety, pierwsza próba się nie powiodła - wyszły ot-rozmazane kawałki. Za drugim razem próbowałam strzepnąć "kurz" z najzieleńszego miejsca i oto, co mi wyszło:



Koraliki najwyraźniej się rozleciały; na obrazkach w sieci widzę, że mogły nawet pojawić się rozgałęzione ślicznie roślinki. Cóż, może następnym razem będę jeszcze delikatniejsza, albo wyhoduję sobie większą pleśń (tuż obok innych pudełek o dość odrażającym zapachu, jakie już siedzą na balkonie, bo w domu strach).

Źródło

Źródło
 A wracając jeszcze do zeszłotygodniowej powodzi - my osobiście nie ucierpieliśmy, ale ludziska mają sporo zalanych piwnic, podłóg do wymiany itd. Niektórzy nawet mają... samochody połknięte przez lej, który znienacka pojawił się na środku ulicy. Nasze ulubione poranne wiadomości chwaliły się bardzo, że mają wyłączność na taką oto scenkę:


A ja odwiedziłam w sobotę bibliotekę, za którą płynie strumyk, a za nim, za mostkiem, mieszczą się boiska do rozmaitych gier. Mają pecha, że zbudowano je w zagłębieniu, bo po powodzi nadawały się raczej do sportów wodnych:


środa, 24 kwietnia 2013

1313. mądrość ciesielska

W zeszłą niedzielę na kazaniu w angielskim kościółku oprócz przemawiającego i słuchaczy zjawiły się również pasy ciesielskie, piła i wiertarka (oraz świece, kamyki i kolorowa woda, ale to do naszej opowiastki nie należy). Dziwność to wielka, bo choć PowerPointy nikogo już nie zdumiewają, to mało kto przynosi takie eksponaty.

Kazanie miało tytuł "Things I wish I learned earlier" [tu zdziwiła mnie nieco gramatyka, bo po mojemu powinno być "Things I wish I HAD learned earlier", ale Amerykanie w takich zawiłych konstrukcjach myślą czasem po swojemu.) Pełno tam było ważnych i ciekawych myśli do zapisania, a narzędzia posłużyły do zilustrowania akceptacji innych, którzy robią pewne rzeczy inaczej, albo w ogóle robią coś innego - i każdy jest do czegoś potrzebny, ma swoje unikatowe umiejętności. Piła dziury nie wywierci, a wiertarka zupełnie nie nadaje się do przecinania belek. Rzecz niby prosta, ale co gorliwsi wyznawcy mają czasem tendencje do uważania, że tylko ich sposób wierzenia czy uwielbienia jest należyty. A jak ktoś gra na innej trąbce albo inaczej stoi przy modlitwie, to trzeba go sprowadzić na właściwą drogę.

Nie minęło kilka godzin, a na niedzielnej wycieczce z Alicją trafiłyśmy do warsztatu ciesielskiego, gdzie Bardzo Miły Pan demonstrował różne rodzaje i wielkości narzędzi - i także samo właśnie powiedział, że narzędzia są rozmaite, całkiem jak ludzie, i każde do czegoś się przydaje. I bardzo mi się spodobało to, że takie wiórki mądrości leżą sobie gdzieś przy drodze albo w szopie :) Czasem są tak oczywiste, że człowiek się wnet o nie potknie i nie zauważy, i trzeba znosić na kazanie piły i wiertarki, żeby to ludziom uświadomić.


gutter guards

The last few days (if not weeks) everybody here has been thinking and looking forward to spring, so fixing or installing gutter guards – a house component most valuable in fall – isn’t probably the main thing on people’s minds. “Down under”, in Australia, it’s just the opposite.

Leafbusters.com.au is the original gutter guard home since 1992. They were the first company to design and develop gutter guard meshes in gutter protection of this type, and the systems and methodologies of installing onto various roofs. Leafbusters can offer three different gutter guards protection mesh products depending on the needs. All of them are designed to work well but have different specifications and are priced to suit your budget and circumstances. Fully trained consultants can explain the differences, advantages and help choose the best gutter guards mesh product for each individual customer.

You can choose from the following:

1 – Budget Mesh – the original mesh originally produces in 1992; the lower priced option with a 10 year guarantee.

2 – Supreme Flow Mesh – an advanced product of hexagonal design – mid-priced product with a 15 year warranty.

3 – 2G UltraTech Mesh – the best mesh in the world, designed to deliver superior performance and give ultimate peace of mind. It comes with a 20 year unconditional guarantee.

So – if you are in the market for gutter protection, contact Gutter Guards Melbourne or Gutter Guards Brisbane to find out more!

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

1311. życie większe i mniejsze

Mikroskop nie przestaje dostarczać fascynujących widoków, ale muszę przyznać, że po pierwszym zachwycie wrotkami nie udało mi się jeszcze znaleźć podobnie atrakcyjnego mikro-życia. Przyniosłam sobie nadpsute listki z kałuży, nieco błotka ze stawu razem z materią roślinną (takoż nieświeżą), zeskrobałam odrobinę nalotu z prysznica - nic, same statyczne obiekty.

Największy sukces odnotowuję w wodzie z mchem, gdzie znalazł się też przez przypadek kawałeczek... migdała. Pływają tam niteczki w dość sporych ilościach i nie są to chyba glony, bo glony nie potrafią się chyba celowo przemieszczać? A to sunie ruchem wężowym i wyraźnie w tym uczestniczy.

Pałeczki owe na razie się wydłużają i czekam, aż będzie się je dało obejrzeć bardziej szczegółowo, bo obecnie nawet w powiększeniu 1000x (czyli na maxa) widać jedynie, że po prostu są.

Wpisy o mikroskopii zapewne jeszcze będą, ale na razie założyłam sobie album na pikasie, do którego można się dostać przez link po prawej stronie, i tam właśnie powstaje pamiętniczek z tego, co się ogląda.

A my z Alicją udałyśmy się wczoraj na pobliską farmę, gdzie główną atrakcją było strzyżenie owiec. Sama nigdy tego nie widziałam, a Ala fascynuje się owcami, więc frajdy było sporo. Oczywiście farma to nie tylko owieczki - spędziłyśmy tam doooobre kilka godzin i na pewno nie była to ostatnia wizyta :)

Owieczka po wizycie u fryzjera

Inna owca, jeszcze nie golona, wygrzewa się na słońcu.

Pojęcia nie miałam, że owca może tak siedzieć :)
I w ogóle nie protestować, kiedy się ją strzyże.

W zabytkowym farmowym domu dzieci pomagają gotować.

Miła pani demonstruje starożytny instrument,
a ja cały czas myślę o tym, że całkiem podobny mamy
w naszym zborze w Polsce :)

Przykład robótki ręcznej - quilt.

Potwierdzenie wiosny.

Zdziwiłam się, że kurczaki nie są żółte - ale wszystkie kury
na farmie są czarno-białe, więc i kurczątka
mają podobne ubarwienie.

Rzeka wezbrana po ostatnich ulewach -
patyki pędzą po niej jak szalone!

Przędzenie wełny w Visitor Center -
Ala dostała potem wełnianą bransoletkę.

czwartek, 18 kwietnia 2013

1310. rotifer, czyli wrotek

Motto 1:
Potem rzekł Bóg: Niech zaroją się wody mrowiem istot żywych!
וַיֹּאמֶר אֱלֹהִים--יִשְׁרְצוּ הַמַּיִם, שֶׁרֶץ נֶפֶשׁ חַיָּה
Księga Genesis 1: 20 || בְּרֵאשִׁית 1:20

Motto 2:
- Macie w domu jakieś zwierzęta?
- Tak, kotka oraz wrotka. W łazience.


Przybył wczoraj nowy nabytek - T zakupił mi mikroskop (w ramach prezentu urodzinowegogo, ale chyba zeszłorocznego, bo przecież nie można obchodzić urodzin z półrocznym wyprzedzeniem, raczje z opóźnieniem.) Tym razem sprzęt jest prawdziwy, okulary ma i obiektywy, w sumie sześć kombinacji, powiększa od 40 to 1000 razy.

Pudło dotarło wczoraj do pracy i wzbudziło ekscytację oraz radochę - razem z nim przybyły też szkiełka podstawowe i nakrywkowe, zamówione z zupełnie innego źródła. Zabraliśmy się od razu za robienie preparatów - Naczelny Informatyk poszedł grzebać pod biurkami i nie minął kwadrans, a zjawił się z nogą pająka, paskudnie włochatą.

Potem przyniósł jeszcze całego suszonego chrząszcza, ale na razie nie miałam odwagi go pociąć, bo nie mam zupełnie doświadczenia.

W domu wyłączyłam funkcję gotowania, sprzątania itp. - cały wieczór pozwoliłam sobie spędzić nad szkieukami. Napstrykałam zdjęć, ale dziś zamieszczę tylko jedno, wrotka wypatrzonego w wodzie, w której żyją pnącza ozdabiające łazienkę T. Ponoć w takich stojących wodach bywa sporo życia - ja namierzyłam tylko kilka egzemplarzy wrotka oraz owal z rzęskami, ale jeździł tak szybko, że nie było mowy o zdjęciu.


A wrotek załapał się nawet na filmik:



Dodatkowe wiadomości o wrotkach, w tym o jednym, który jako żywo przypomina naszego i nazywa się ślicznie i kobieco Philodina:
wiki  link1  link2 (ten ostatni pokazuje na zdjęciach, jak wrotek był zasuszony na czas braku wody, a następnie się odrodził, gdy pojawiła się wilgoć, spryciarz jeden.)

Z innych wieści, meteo-hydrologiczych - deszcze wielkie nas dopadły i trochę pozalewało, nawet niektórzy nie dotarli do pracy. Jeden ze znajomych napisał na FB, że "chyba nie jest dobrze, bo do aut policyjnych poprzyczepiane są łodzie". U nas na parkingu pojawił się dość bystry strumień, płynący z nieco wyżej położonej działki sąsiadów...


...można w jego delcie zaobserwować, jak układają się naniesione piaski i żwirki, tworząc rozgałęzione koryta.


Ale tak naprawdę, to mogłoby już przestać padać :(

wtorek, 16 kwietnia 2013

1309. piasek jest wszędzie

Podglądanie mikroświata trwa... Może nie tak całkiem mikro, ale i tak bywają zaskoczenia. Taka na przykład kolejna muszelka...


...okazuje się, że rowki mają w sobie ziarenka piasku, a w innych miejscach narosły różowe gąbczaste struktury.


Tu na razie kiepskie zdjęcie, ale mam nadzieję, że uda mi się zrobić lepsze - koralowiec ma okrągłe dziurki, a przy bliższym oglądzie okazuje się, że są w ich przegródki (bardzo przyjemna liczba - 12, ciekawe, czy zawsze tyle ich jest), a w przegródkach oczywiście piasek.


I w muszelce malusieńkiej też się wcisnęły ziarenka wszędobylskiego piasku...


...i w mózgowniku, a jakże, tam to dopiero mają pole do popisu, tyle dziurek!

niedziela, 7 kwietnia 2013

1308. kartki dwie

Wśród wspomnień podróżnych i mikroskopowych zachwytów uklei się też czasem i kartki - wyciągam na światło dzienne papiery dawno nie używane i pieczątki, które też wieki całe drzemały w koszyku, albo nawet nigdy jeszcze tuszu nie zaznały, jak poniższy misio.


Psiuńcie zaś znajome są już wszystkim, ale i tak trzeba odnotować kolejne użycie, z kronikarskiego musu.

Travel.com.au

Travel.com.au is one of Australia's oldest travel websites, specializing in international flights & overseas holiday bookings. The company was established in 1997 and is one of Australia’s most experienced online travel companies. They offer the best of both worlds – the flexibility of booking online 24 hours a day or with a passionate and experienced Travel Expert over the phone.

Whatever your travel needs, travel.com.au can assist you in every aspect: if you are looking for a sun drenched island holiday, an adventurous tour, an all inclusive cruise, or the greatest deals on international and domestic flights, travel insurance or car hire, you will find endless possibilities there. If you are looking to travel inside Australia, you can compare 702 Australian domestic airfares. The offer includes a choice of flights by Virgin Blue, Jetstar and Qantas.

The website also gives the possibility to sign up for email alerts for the travel options that your are planning, and another interesting tool is quite helpful in researching cruises – you can get an online quote. And the cruise names sound so tempting – The Best of Europe, Seabreeze or Sea Mesmerizing!

SEO Samba

Consumers are increasingly using the Internet and "organic search results” represent 90% of all recorded clicks. It is really important, then, to make sure that the organization’s website ranks high in search results, and does not get lost in the ocean of information.

SEO Samba helps its customers take advantage of major free marketing opportunities on the Internet. Web sites are built to maximize performance with search engines including Google, Bing, Yahoo, Google News and free marketing directories.

Thanks to Samba's SEO technology, you can build compelling websites that are search engine-optimized on a large scale while allowing copy edit through an easy-to-use content management system. SEO Samba is ideal to serve multiple markets, regions, and countries, in a scalable and manageable way.

SEO Samba changes the paradigm surrounding search engine optimization. Nowadays, tasks are handled 80% manually or through a hotchpotch of inadequate software, SEO Samba offers a fully integrated approach to doing 80% of the work automatically, and just handling exceptions.

SEO Samba also offers franchise marketing software. Powered by Hub & Spoke technology, SEO Samba generates unbeatable number of sales leads for local franchisees while franchisors enjoy mechanical incremental search ranking benefits from each franchisee participating in the program. Their framework keeps the right balance between centralized control & associated economy of scale with the flexibility required to secure top Google rankings while satisfying the franchise's varied sophistication & involvement level.

środa, 3 kwietnia 2013

1305. olejek tymiankowy w kulkach?

Znów dziś grzebiemy w malusieńkich obiektach - gotowałam wczoraj zupę cebulową, do której dodałam między innymi suchego tymianku. Zostawiłam sobie conieco do obejrzenia w powiększeniu, patrzę...


...a tam kuleczki jakieś!


Z guglania wynikałoby, że mają one związek z olejkiem eterycznym, dzięki któremu tymianek nadaje się do przyprawiania potraw. A ma stronie PSmicrographs wygrzebałam jeszcze takie zdjęcie na ten temat:

Źródło

Coś czuję, że na tej stronie spędzę jeszcze sporo czasu :)

Kontynuując zaś moje własne odkrycia... znalazłam na zewnątrz taką zmaraszoną trochę kitkę z zeszłorocznej trawy, patrzę, patrzę - a tam jakieś takie lejki u nasady! Widać? Ciekawe, co to - może tam kwiatki siedziały jakieś? Wysłałam zapytanie do Siostry, Która Się Zna Na Botanice.


No i jeszcze na koniec coś, co wygląda jak gnat, a jest malusieńką gałązką :)


Na tym odkrycia się zakończyły, bo padły mi baterie w aparacie... ale nic to, już się ładują :)

SEO reseller

Almost every business has a website nowadays – sometimes it is based on a sizeable, multi-layered structure, other times it will be a simple page providing basic company description, listing services offered and contact information. Once it is built, it needs to be visible – and there is a number of ways that will bring about the desired results.

You can improve your website position in search engine listings using search engine optimization and also local SEO optimization. You can also boost your traffic with short or long-term Pay Per Click programs on search engines and social media sites. Another way to keep visitors coming to your site is to take advantage of email marketing and lead management software.

Luckily, there are companies out there to help with setting up a good system. One of them is HubShout, which is on page 1 in Google for
SEO Reseller because they offer the leading business SEO and PPC management platform to outsource SEO, manage search engine marketing activities and create outstanding results.

Their superior technology and reporting will advance your company’s SEO. You can visit their website to find out more, or participate in the forums to hear from other resellers active in the community, and also learn about the White Label SEO technology that is included free for every member of the SEO reseller program.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

1303. pestki, kłaki i musze skrzydła, zeszłoroczne

Dziś znów nie o Karaibach, bo połknęła mnie nowa fascynacja - opisane w sobotę nowe szkieuka!

Zaglądam do świata, którego nie widzi się na codzień i gołym okiem - dla mnie to ta sama półka, co snorkeling i teleskopy, wsadzanie nosa do wody i w super dalekie światy. To wszystko jest przekroczeniem standardowych ludzkich możliwości; co prawda, można by powiedzieć, że na każdym kroku to robimy, bo nawet napisanie niniejszego posta byłoby oczywiście niemożliwe bez wspomagania, podobnie jak szybkie dostanie się do pracy czy szybki telefon do funfelki. Jakoś się jednak o tym nie myśli, przyzwyczailiśmy się...

A doświadczenia wizualne to dla mnie właśnie coś innego, rodzaj wścibstwa o podłożu popularnonaukowym :) Takoż i odsuńcie się, organy - instrument zajmujący przyokienną komodę w sypialni zajął nowe miejsce przy biblioteczce (w pionie - granie będzie teraz mocno utrudnione), a uwolnioną powierzchnię płaską zatrzepałam pudełeczkami, szkiełkami, znalazło się i miejsce na nożyczki, skalpel, pęsetę... oraz, ma się rozumieć, obiekty do oglądania.

Poniższe fotki są dosyć spore, żeby można było obejrzeć je dokładniej, w powiększeniu. Zdumiałam się, że mój naprawdę prosty aparat potrafi pstrykać zdjęcia w mikro-mikroskopie. Przypuszczam, że to nie będzie koniec - chodzi mi po głowie zakup lepszego mikroskopu, choć to nadal będzie w kategorii zabawek, ale powiększałby do 200x (największa moc obecnego to 40x, a już tyle radochy!)

Poczekam jednak, bo może się okazać, że to faza na tydzień, która minie - i nie ma sensu zagracać chałupy kolejnym pudłem.

A póki co - enjoy!



PS. Znajomy Gadżeciarz od razu rzucił pomysł, by zainteresować się mikroskopem podłączanym za pomocą USB do komputera... ale jakoś traci to dla mnie magię, podobnie jak nie za bardzo ciągną mnie Kindle i Nooki do czytania książek. Ciągnie mnie raczej ku czasom Roberta Hooke'a, patrzenia w szkieuko własnym okiem, ekscytacji na widok korkowych komórek :)