Siedzę sobie w ęternecie, jak widać, za pół godzinki biorę się do kościółka. T wspaniałomyślnie:
- Zrobić jajecznicę? Zjesz sobie przed kościółkiem...
- A poproszę, taką niewielką, z dwóch jajek.
Po czym w kuchni nastąpiło szuranie, lekki brzdęk patelni o piec i kilkakrotne otwieranie lodówki.
- O, chyba mi się trochę za dużo boczku dało.
- A ja tam nawet nie idę patrzeć, jak to robisz.
- Nie?
- Nie. Mam do ciebie zaufanie kuchenne i od dawna nie odczuwam potrzeby pędzenia do kuchni, kiedy coś tam pitrasisz.
Chwilka ciszy.
- Eeee, już myślałem, że coś sprytnego powiesz, a tu tylko takie burumburum.
No i teraz się zastanawiam, czy powinnam się przejąć faktem, że mój małżonek słyszy moje wypowiedzi jako burumburum??
- - -
Kot natomiast dzisiaj wyjątkowo cichutki, bo zwykle od za piętnaście szósta na sygnale jeździ.
3 komentarze:
ojej, jajecznica..wprawdzie tez moge sobie zrobic. Ale w niedziele, to zawsze mi sie bedzie z mama kojarzyc. Jak przyjedzam do Polski, jest to drugie sniadanko, po Kosciolku, wlasnie.
ha..........intrygujae to burumburum
się nie przejmuj ... :D
czego się nie robi ...dla jajecznicy :DD
tak. jajecznica warta jest poswiecen.
A tak w ogole - uwazam, ze dzien, w ktorym pozbylam sie przymusu bycia w kuchni, kiedy chlop jeden badz drugi cos tam robi, byl dniem pieknym. I co z tego, ze moze ktorys talerz nie na swoim miejscu, albo ze ja bym dana rzecz troche inaczej zrobila - uzyskany w ten sposob luz psychiczny jest BEZCENNY!
Prześlij komentarz