piątek, 24 lutego 2012

1110. szabat szalom!

Za niecałą godzinę zachodzi słońce, więc przez najbliższe 24 godziny nie powinniśmy - wedle praw żydowskich - poruszać się zbyt daleko, a my właśnie wybieramy się na najdłuższą wyprawę w naszej karierze :) Mamy nadzieję, że napadany przez noc śnieg został już sprzątnięty z lotniska i że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nadal nie dociera do mnie, że zaniedługo będziemy się nurzać w starożytnościach :)

Planowałam, że codziennie będzie się tu ukazywał jeden z Psalmów Stopni, ale niestety braknie mi czasu na ustawienie automatycznych postów... zamiast tego można sobie zajrzeć w zakładce do bałaganiarskich notatek przedpodróżnych i zobaczyć z grubsza gdzie jesteśmy.

środa, 22 lutego 2012

1109. fire & ice, czyli lodowy kursik

Craftypantki prezentują dziś pierwszą część swojego najnowszego eksperymentu, mianowicie lodowych świeczników i innych ozdób; pomysł zaczerpnęłyśmy od Marthy S, z dość starych książek i magazynów (choć... czy dziesięć lat kwalifikuje się jako "dość stary"?) Namroziłysmy różności, więc zachęcam do obejrzenia i oczywiście własnych prób.

U mnie powstał świecznik, który w ciemnościach prezentuje się następująco:


Do jego sporządzenia potrzebne były:
- dwa pojemniki różnej wielkości, takie, żeby jeden wszedł w drugi i żeby przestrzeń między nimi miała kilka centymetrów;
- obciążnik do pojemnika wewnętrznego, który oczywiście będzie usiłował pływać - u mnie szklane wieczko od wielkiej świecy;
- taśma do sklejenia pojemników i zapewnienia układowi mrożącemu stabilności;
- ozdóbki - u mnie płatki sztucznych kwiatków oraz fajansowe biżuterie;
- woda;
- mróz albo zamrażalnik.


Tak wygląda układ po zmontowaniu, gotowy do umieszczenia w mrożącej temperaturze:


W świetle dziennym produkt nie jest aż tak atrakcyjny, jak w ciemnościach - chwilę musiałam poczekać, aż odrobinę się nadtopił i wtedy udało się pozdejmować pojemniki. Lód wydaje się twardy, ale jest jednak kruchy i niestety takie mrożonki mogą dorobić się pęknięć przy niezbyt ostroznym traktowaniu.


I jeszcze jedna fotka, chyba moja ulubiona :)



Psalm 122
(1) Pieśń stopni Dawidowa. Weselę się z tego, że mi powiedziano: Do domu Pańskiego pójdziemy.
(2) Że stanęły nogi nasze w bramach twoich, o Jeruzalemie!
(3) O Jeruzalem pięknie pobudowane jako miasto w sobie wespół spojone!
(4) Bo tam wstępują pokolenia, pokolenia Pańskie, do świadectwa Izraelowego, aby wysławiały imię Pańskie.
(5) Albowiem tam są postawione stolice na sąd, stolice domu Dawidowego.
(6) Żądajcież pokoju Jeruzalemowi, mówiąc: Niech się szczęści tym, którzy cię miłują.
(7) Niech będzie pokój w basztach twoich, a uspokojenie w pałacach twoich.
(8) Dla braci moich i dla przyjaciół moich teraz ci będę żądał pokoju.
(9) Dla domu Pana, Boga naszego, będę szukał twego dobrego.


wtorek, 21 lutego 2012

1108. letnio i jaskrawiście

...czyli w zasadzie oczobipnie. Pani-Z-Pracy zamówiła sobie zestaw kartek letnich, żółto-pomarańczowych, więc na początek powstało takie coś:


A na kraftostole leżą sobie dwie prace w toku oraz jeszcze sterta kwiatysiów do wmontowania w kolejne kartki:


Zaczynam też dzisiaj nowy cykl w związku ze zbliżającą się Wyprawą...


Pieśni Stopni to piętnaście Psalmów, od 120 do 134, z których każdy zaczyna się od słów Szir Hama'aloth, czyli właśnie pieśni stopni. Tradycja mówi, że Żydzi śpiewali je wędrując do Jerozolimy na trzy wymagane święta (Paschę, Święto Tygodni i Święto Szałasów), albo też że kohanim - kapłani - śpiewali je wstępując po piętnastu schodach do jerozolimskiej świątyni.

Nasz przyjazd do Jerozolimy zaplanowany jest na piaty marca; dziś zatem wypada zacząć od dwóch psalmów, 120 i 121:

120
(1) Pieśń stopni. Wołałem do Pana w utrapieniu mojem, a wysłuchał mię.
(2) Wyzwól, Panie! duszę moję od warg kłamliwych, i od języka zdradliwego.
(3) Cóż ci da, albo coć za pożytek przyniesie język zdradliwy?
(4) Który jest jako strzały ostre mocarza, i jako węgle jałowcowe.
(5) Niestetyż mnie, żem tak długo gościem w Mesech, a mieszkam w namiotach Kedarskich.
(6) Długo mieszka dusza moja między tymi, którzy pokój mają w nienawiści.
(7) Jać radzę do pokoju; ale gdy o tem mówię, oni do wojny.

Mesech (pochodzące od imienia syna Jafeta) prawdopodobnie odnosi się do mieszkania poza granicami ziemi izraelskiej, a zarazem "cywilizacji" ,wśród barbarzyńców i w warunkach utrudniających sprawiedliwe postępowanie. Podobnie Kedar (od imienia syna Ismaela) to ludy dzikie i dalekie; poeta oddalony jest od miejsc, gdzie chciałby przebywać.

121
(1) Pieśń stopni. Oczy moje podnoszę na góry, skądby mi pomoc przyszła.
(2) Pomoc moja jest od Pana, który stworzył niebo i ziemię.
(3) Nie dopuści, aby się zachwiać miała noga twoja; nie drzemieć stróż twój.
(4) Oto nie drzemie ani śpi ten, który strzeże Izraela.
(5) Pan jest stróżem twoim; Pan jest cieniem twoim po prawej ręce twojej.
(6) We dnie słońce nie uderzy na cię, ani miesiąc w nocy.
(7) Pan cię strzec będzie od wszystkiego złego; on duszy twojej strzec będzie.
(8) Pan strzec będzie wyjścia twego i wejścia twego, odtąd aż na wieki.

Góry to być może wzgórza, na których zbudowano Jeruzalem - tam zwracali się Żydzi, zanosząc modlitwy.


poniedziałek, 20 lutego 2012

1107. jedzie pociag z daleka...

Jak to zwykle bywa przed wyprawami, czas znienacka przyspieszył. W weekend udało się jednak odhaczyć kilka rzeczy na przedwyjazdwoej Liście, na przykład zakupic kurtki i buty. Kurtki okazały się być na większej wyprzedaży, niż sądziliśmy, a i butki trafiliśmy całkiem takie, jak sobie wyobraziłam, lekkie, małe i brązowe.

Pozałatwiałam nieco spraw telefonicznych, skserowałam paszporty, skróciłam trzy pary spodni - cóż to było za piękne odkrycie, że mam portki, w które się mieszczę, a które leżały w garderobie od ho-ho :)

Dziś jeszcze ostatnie zakupy, jutro farbowanie włosów, w środę pranie i stosikowanie, w czwartek pakowanie. A jeszcze mapki trzeba druknąć, jeszcze to i tamto...

W międzyczasie tak zwanym skorzystaliśmy w sobotę z pięknej pogody, żeby wypróbować nowe buty i kurtki. Pojechaliśmy do miasteczka Rochelle, na skrzyżowanie dwóch linii kolejowych, gdzie dla fanów kolei zbudowano mały parczek. Fotorelację można obejrzeć na Pikasie (przy okazji zorientowałam się, że jestem potężnie do tyłu z wycieczkowymi zdjęciami, bo nie ma tam w ogóle nic z Kanady, z zeszłego września!)

Poniżej natomiast wpis w Gromadzienniku; zrobiłam go natychmiast, bo jak nie teraz, to nigdy, albo przynajmniej duuuuużo później, jak wskazują powyższe doświadczenia z Kanadą.




wtorek, 14 lutego 2012

1106. tak w ramach przypomnienia...

... na Craftypantkach trwa "zgrzebne" wyzwanie, do którego zrobiłam już jakiś czas temu poniższą kartkę.


Znalazł się w niej kawałek ciekawego w dotyku materiału do pakowania delikatnych przesyłek (zawsze mnie zadziwia, ile w zamówionych paczkach przychodzi takich różnych kłaków, albo wręcz powietrza - w postaci specjalnych baloników), kremowa koronka, brązowy sznureczek, szare płótno, szara tektura, kremowy karton. I guzik jeszcze, brązowy, coby pozostać w wyznaczonej palecie barw.

Teraz natomiast - z okazji walentynek - mamy kurs na fajne serduszka autorstwa Karitsy, u której można również wyhaczyć fajnego kota w losowaniu!


niedziela, 12 lutego 2012

1105. korespondencja

Napisało się liścik do parku narodowego Tel Be'er Sheva, żeby się dowiedzieć, jak dostać się z dworca autobusowego do parku. Napisało się oczywiście po angielsku... a odpowiedź przyszła taka :)


Całe szczęście, że istnieje Google Translator! Nawet, jeśli tłumaczy czasem kulfoniasto (szczególnie języki z większą ilością końcówek), to z grubsza można się dowiedzieć, o co chodzi. Najpierw, że właśnie trwa strajk i odpiszą, jak skończą strajkować, a potem,  że najlepiej wziąć taksówkę. No i wszystko wiemy - że trzeba będzie wyasygnować dodatkowe 40 NISów.

A co ciekawe, ichni system przemieścił również mój email na ichnią stronę kartki - ale zmienianiem kolejności słów już sobie nie zawracał głowy :)

czwartek, 9 lutego 2012

1104. gromadzi się strony do gromadziennika

Ukleiłam sobie kilka stron do Gromadziennika - to na razie praca w toku, bo oczywiście strony zapełnią się zapiskami; zapewne przeznaczę je na notatki z przygotowań do nadchodzącej wycieczki do Izraela. Na razie wygląda to tak:


Wykorzystuję torebkę z piekarni z fajnym kraciastym wzorkiem, rozmaite śmietki z pudełka ze ścinkami...


...dużą szarą kopertę, w której przyszedł magazyn z Polski...


...ścinki Christmasowego papieru  prezentowego, w sam raz znalazły się na nich bliskowschodnie budynki...


...znaczki na kopercie też zostały, a co! I pieczątka priorytetowa.


A skoro już o Wyprawie mowa, to przygotowania wchodzą w bardziej intensywną fazę. Zarezerwowaliśmy sobie wczoraj jedną nockę w hotelu w Tel Avivie, gdzie zahaczyli się też znajomi z Francji, więc grupowy autobus będzie miał ułatwione zadanie z wyłuskaniem nas bladym świtem w czwartek. (Bonus jest taki, że znajomi będą stanowić plan B w sprawie zaspania :)

Ów hotel ma jeszcze taki plus, że chętny jest przechować nasze klamoty (i to za darmo, ten entuzjazm jest aż podejrzany) przez kilka dni, kiedy będziemy wędrować na własną rękę. Byłoby to wielkie ułatwienie i być może udałoby się wtedy dorzucić do programu Tel Be'er Sheva, Ważne Ruiny z listy UNESCO, miejsce wielokrotnie wspominane w Biblii. Są one na trasie z Tel Avivu do Eilat, więc gdybyśmy jechali tylko z plecakami, to istnieje szansa wysiądnięcia po drodze i dotarcia tam choć na chwilę, w przeciwieństwie do sytuacji, kiedy targamy ze sobą dwie walizy. (Tylko jeszcze trzeba się dowiedzieć, jak się ma sprawa z  wysiadaniem z autobusu dalekobieżnego i potem wsiadaniem do tej samej linii kilka godzin później).

Na własną rękę musimy jeszcze znaleźć nocleg na trzy noce od niedzieli do środy w Eilat, nad Morzem Czerwonym. Kroi się najwyraźniej taki budkowy hostel, jakieś 10 minut od plaży i 3 minuty od dworca autobusowego, na który przyturlamy się pojazdem linii Egged.

W Eilat potrzebne nam jest jeszcze wypożyczenie auta na jeden dzień, żeby się udać do doliny Timna, gdzie mieszczą się niesamowite formacje skalne, stare kopalnie miedzi (ponoć Salomona, ale dowodów naukowych brak) oraz replika Przybytku, który Żydzi zbudowali wędrując z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Można niby jechać z jakąś wycieczką, ale skoro mamy czas, to fajnie byłoby zrobić to na własną rękę.

Potem, od czwartku, jesteśmy już w grupie, więc i spaniem się nie trzeba martwić, ani niczym innym. To znaczy - nie martwię się, bo, jak wyczytałam na jednym z przykościelnych napisów, martwienie się to marnowanie wyobraźni, tylko staram się przewidzieć okoliczności i jak najlepiej się na nie przygotować. Grupa zaś będzie nocowała w trzech miejscach: na północy, w Tyberiadzie, potem jedną nockę w kibucu Kalia, a potem już wszystkie pozostałe nocki w Jerozolimie.

Lubię, jak się przygotowania rozkręcają :)

środa, 8 lutego 2012

1103. urodziny :)

...ale nie moje, tylko mojej Mamy. Poleciała do Polski karteczka (zapewne jeszcze jest w drodze, bo - jak zwykle - było opóźnienie w produkcji) z kwiatkami, które pokazywałam kiedyś jako pracę-w-toku.


Jest też i środek - ostatnio wszystkie kartki, nawet te występujące w licznych rodzinach, dostają środki, bo żal mi wyrzucać ścinki, a w sam raz można je zużyć przy takich wewnętrznych ozdóbkach.Tu fotka na sztalużkach :), jeszcze przed wklejeniem (zapewne w trakcie schnięcia):


poniedziałek, 6 lutego 2012

1102. dzień piątej dziurki...

...czyli nareszcie bardziej odczuwalne zmiany po intensywnych sportach na siłowni i niejedzeniu różnych rzeczy:  zapięłam rano pasek na czwartą dziurkę, po czym w połowie dnia musiałam przepiąć na piątą, bo mi portki niewygodnie się obsuwały :) Byle tak dalej, byle nie zrezygnować... Nie sądzę, że to pocienkowanie jest widoczne gołym okiem, ale dzięki liczeniu dziurek czuję się dziś bardzo podniesiona na duchu :)

Nie odmawiam sobie w stu procentach "niezdrowych" czy "tuczących" rzeczy - ale zamiast sterty czipsów zjadam pięć, policzone na sztuki; jeśli napatoczy się dobre ciasto, to też kawałek wchodzi, kostka czekolady, delicja, wafelek. Wszystko jednak pod kontrolą i zjadane świadomie, żeby się ucieszyć smakiem. W piątek szaleństwo - skrzydełka na ostro z KFC, zjadam trzy albo cztery, przedzielając porcjami zielska, delektuję się smażonością, a co. Kawy się nie słodzi, herbatę tylko ciut. Największa zmiana to chyba eliminacja większości pieczywa, która ku mojemu własnemu zdumieniu odbyła się jakoś naturalnie. T, który odpowiedzialny jest za polskie zakupy, w tym chleb, nie zorientował się w porę i w pewnym momencie nastąpiło zapchanie zamrażarki bochenkami :)

Zajadam się za to po komin (że zastosuję wyrażenie pożyczone od nieocenionej Mrouh) warzywami, owocami, owsem (czyli płatkami śniadaniowymi różnego rodzaju, bacząc jednak, żeby nie były magazynem cukru), jogurtami (sprawdzam, czy dany rodzaj nie jest bombą kaloryczną); sporo również serów, ziaren rozmaitych, wędliny, conieco mięsa, conieco ryb. Nabyłam w meksykańskim sklepie wiaderko różnych rodzajów fasolek i grochów (można niby kupować gotowce w puszkach, ale ugotowane w domu na pewno są zdrowsze, choć zabiera to więcej czasu).

Zaskoczenia - chyba to, że taki sposób odżywiania jest prawdopodobnie bardziej pracochłonny, niż poprzedni (ach, to ciupanie składników na sałatki...) oraz - wcale nie tańszy. Myślałam, że zmniejszenie zakupów mięsnych zredukuje płatności zakupowe, a tu wychodzi całkiem podobnie, o ile nawet nie trochę drożej.

Na dziś jednak pełna jestem entuzjazmu :)

moving to Alaska


Authored by Leandro Delgado
My husband was recently relocated to Juneau, Alaska. It is really far away from where we used to live and where we are from, Florida! The climate is really different too! At first, I was really upset and didn’t want to move that far away from our family. When we got up there tough I was actually really pleasantly surprised. There was really so much to do. After about six months, when I decided that I liked living up there and that we were going to stay, we decided to start looking at houses. We ended up finding a great place. The best thing about the house was the six fireplaces throughout. It gets really cold in Alaska! The house has everything that we could ask for. It had a home security systems alaska already installed. It also had something called a swamp cooler for air conditioning. They don’t have central air conditioning units in Alaska because it really doesn’t get that hot in the summer. So far we love it and have seen some really amazing things out here.

1100. bezbarwnie?

...czy też raczej bezbarwnikowo jest w tym miesiącu na Craftypantkach. Podjęłyśmy wyzwanie Jamajki i skupiłyśmy się na materiałach niebarwionych i niebielonych. Oczywiście, dozwolone jest conieco naciągania, można popieczątkować, pomalować itp., ale staramy się pozostać w naszej "zgrzebnej" palecie barw i, rzecz jasna, dokonać jakiegoś recyklingu.

Od dawna miałam ochotę zrobić albumik z rolek po papierze toaletowym - ileż razy wahałam się przy wyrzucaniu, kombinując, co by można z nich wymyślić. Obawa przed kpinami ze strony niebywale skądinąd tolerancyjnego T powstrzymuje mnie przed nagromadzeniem większej ilości tubek, ale pozwoliłam sobie przemycić na kraftostół CZTERY i przemienić je w mały albumik o tematyce podróżniczej:


Co do wykonania - mamy wspomniane cztery rolki oklejone szarym papierem i resztkami papieru czerpanego oraz innymi śmietkami z pudełka "na pewno mi się ten skrawek jeszcze przyda". Potem skorzystałam z pieczątek mapowych z krakowskiego Tuluza, przylepiłam złote myśli podróżne, a do wnętrza tubek włożyłam tagi z kremowego folderu (plus szary papier i te same mapowe stemple). Na okładkę poszedł również kawałek szarego płótna i skoordynowany guziczek.

Zapraszamy serdecznie do uczestnictwa w naszym wyzwaniu (oraz oczywiście do obejrzenia prac Craftypantek)!

piątek, 3 lutego 2012

1099. na szybko z biurka

Wstało się rano, posprzątało na kraftostole, bo zmieniamy linię produkcyjną z chryzantem w ciepłych kolorach na serię niebiesko-fioletową. Zeszyło się dwa kwiatki, bo akurat znalazło się w bałaganie płatki, leżące tam po pewnym, tajnym na razie projekcie - będą jak znalazł do tej nowej serii kartek.

Przyniosłam je sobie do pracy, bo tak lubię, jak przedskzolak jakiś, który nową zabawkę ciągnie ze sobą wszędzie, gdzie idzie... przychodzę, patrzę - a tu prrrezent! Okazało się, że nasz dyrektor artystyczny wyrzucał właśnie próbki książek, jakie przez lata dostaliśmy z drukarni, i pomyślał, że "Kwiatki z wełny" zapewne mi się przydadzą. No jasne!

Oto moje dwa kwiatysie na tle okładki...


...a tu kilka pomysłów z wnętrza książki:






Poza tym dziś na Craftypantkach podsumowanie wyzwania styczniowego, a w weekend ogłaszamy następne na luty!!!

czwartek, 2 lutego 2012

1098. seryjnie

Sprężyłam się wczoraj i wysklejałam sześć kartek, więc w sumie seria chryzantemowa (itp.) składa się z siedmiu sztuk, każda przynajmniej ciutkę inna, bo choć łatwiej jest zrobic taśmociąg i pacnąć wszystkie jednakowe, to moja dusza nie za dobrze znosi takie akcje i utrudnia sobie sprawę.


Ponieważ jestem wdzięczna Pani-z-Pracy za zamówienie, w ramach podziękowania zrobiłam jeszcze szybką zakładkę z resztek:


A szukając w klozecie czegoś zupełnie innego (zdaje się, że szmatki, coby na pionierską modłę załatać wyrwę w rękawie Tomkowej odziezy roboczej) natknęłam się na zestaw skrapowy, który ma już dooooobre kilka lat:


Dostałam go najzapewniej od kogoś, bo kolory i motywy nie do końca "moje", ale skoro już są, to na pewno się je jakoś wykorzysta :)


(Tym bardziej, że inna Pani-z-Pracy poprosiła o trzy kartki, tym razem w tonacji fioletowo-niebieskiej, zdaje się, że pójdą na tapetę pieczątki z kotami i żyrandolami, bo coś mi do tej pani pasują.)

środa, 1 lutego 2012

1097. panorama kraftostołu

Tak to wygląda na dziś...


...klei się właśnie serię kartek "z chryzantemami" - chociaż nie mam przekonania, że całe kwiecie z tego zestawu (K&Company, ofkors) to akurat chryzantemy, na pewno są tam też słoneczniki i żonkile. Pani w pracy zamówiła pięć sztuk, bo mówi, że podarowała mamie kilka, które zakupiła jakiś czas temu, ale mama się za bardzo do nich przywiązała i nie jest w stanie ich nikomu wysłać. Ciekawy problem :)