poniedziałek, 27 października 2014

15:00. (8) Żurawele żerują w starorzeczu, czyli u źródeł Missouri (poniedziałek)

[poprzedni odcinek]  [następny odcinek]

Rano wygrzebaliśmy się z namiotu, kiedy jeszcze było ciemno. Zanim się spakowaliśmy, rozjaśniło się na tyle, że pojawiły się nad łąkami i oczywiście nad rzekami smugi mgieł. Piękne! Zahaczyliśmy o punkty widokowe nad rzeką z nadzieją na ptactwo, ale udało się zdybać tylko jednego żurawela.







W najbliższym CPN-ie pobraliśmy kawę i podążyliśmy na zachód (jak zwykle). Przed nami wielkie góry – nawet na autostradzie jest znak, że właśnie przekraczamy Dział Wodny, 6393 stóp (1948 metrów) nad poziomem morza.

PS. Po tym filmiku podjęliśmy uchwałę, że przy nagrywaniu będę każdorazowo o tym informować. Żeby mi ojojojoj nie zagłuszało klaskania żurawelowych skrzydeł po wodzie.

wtorek, 14 października 2014

14:99. bałwanki, drzewka, myszy, taki miszung

...czyli najnowsze kartki świąteczne. W następnej kolejności... sama nie wiem. Stroik? ołowiany żołnierzyk? piernikowy domek? renifery? a może janioł?


Była już bardzo podobna kartka, taka z serwetką...
i poszła do domu celem podrasowania :)

Akcja ścinek.

 

sobota, 11 października 2014

14:98. (7) Trójrzecze, czyli „u źródeł” Missouri (niedziela)

[poprzedni odcinek] [następny odcinek]

. . . we arrived at 9 A.M. at the junction of the S.E. fork of the Missouri and the country opens suddonly to extensive and beatifull plains and meadows which appear to be surrounded in every direction with distant and lofty mountains; supposing this to be the three forks of the Missouri I halted the party on the Lard. shore for breakfast and walked up the S. E. fork about ½ a mile and ascended the point of a high limestone clift from whence I commanded a most perfect view of the neighbouring country. 

O 9 rano przybyliśmy do południowowschodniego dopływu Missouri i kraina otworzyła się z nagła w rozległe i piękne łąki i równiny, które zdają się być otoczone ze wszech stron dalekimi, a wyniosłymi górami; przypuszczając, że to właśnie są trzy odnogi Missouri, zatrzymałem grupę na brzegu na śniadanie, sam zaś poszedłem jakie pół mili wzdłuż południowowschodniego dopływu, gdzie wspiąłem się na wysoką wapienną skałę, skąd miałem najdoskonalszy widok na otaczające ziemie. 
William Clark, lipiec 1805 r. 

Słońce stało jeszcze wysoko, kiedy dotarliśmy do Missouri Headwaters. Tytułowe „u źródeł” właściwie jest nieścisłe, bo rzeka zaczyna się u zbiegu kilku innych, zresztą całkiem sporych (Jefferson, Madison i Gallatin). To zarazem kolejne miejsce związane z L&C – dotarli tu, sunąc w górę Missouri i zastanawiali się, która z rzek „źródłowych” doprowadzi ich najbliżej do Działu Wodnego (celem było bowiem dotarcie do Działu i znalezienie po drugiej stronie rzeki, którą można by dopłynąć do Oceanu Spokojnego). 

Uiściliśmy opłatę parkową (paszport parków narodowych nie działa, bo Headwaters to park stanowy), rozłożyliśmy domek (niechaj schnie po ostatniej mokrej nocy) i pojechaliśmy szukać widełek. Nie jest to trudne – przy obu są placyki z opisami i nawet słuchawka z nagranymi informacjami. Dla pojaśnienia – mapka trzech schodzących się tu rzek:

Źródło

Rozmiar terenu i rzek utrudnia zrobienie zdjęcia ich
połączenia, ale przynajmniej widać wiry, gdzie zderzają się
wody z dwóch kierunków.

Na początku ważnej, olbrzymiej rzeki tak po prostu
bawią się dzieciaki.




Teren jest urozmaicony – i płaska dolina, i strome, wysokie klify. Chcieliśmy to wszystko zobaczyć z wysoka, wdarliśmy się nawet na drogę fabryczną z zakazem wjazdu, ale nie doprowadziła nas ona do większych rewelacji.



Clark w swoich zapiskach zwrócił też uwagę na ciekawą
pozycję warstw skał, gdzieniegdzie niemal
prostopadłych do podłoża.

Dopiero w drodze powrotnej wyskrobaliśmy się na skałkę użytkową, jak to określił Tomek, i stamtąd widać było wszystkie trzy rzeki. Doczytaliśmy potem, że i Lewis postąpił podobnie – kto wie, może nawet stał dokładnie w tym samym miejscu, co my!


Grzybek informacyjny na skałce użytkowej


Jako komentarz do informacji zawartych na powyższym znaku wypada zacytować fragmencik pióra Meriwethera Lewisa:

Beleiving this to be an essential point in the geography of this western part of the Continent I determined to remain at all events untill I obtained the necessary data for fixing it’s latitude Longitude.

Uznawszy to miejsce za punkt nadzwyczajnie ważny w geografii tejże zachodniej części Kontynentu, postanowiłem pozostać tu aż do pozyskania wszelkich danych niezbędnych dla dokładnego oznaczenia jego szerokości i długości.
27 lipca 1805 r. 

Na kolację usmażyliśmy klasyczne amerykańskie pancakes z podróbką syropu klonowego, a na drugie danie – plastry oscypka. Czerwona patelnia spisuje się znakomicie. Najważniejsze jest to, że do porcelanowej (?) powłoki nic się nie przyczepia; po zakończeniu działań wystarczy ją przetrzeć papierowym ręcznikiem i nadaje się do schowania.

Ludzie tu nadzwyczajnie mili; sąsiadka z pojazdu kampingowego zaparkowanego kawałek dalej przyszła przeprosić „awansem” za to, że ich dzieciaki mogą trochę hałasować; gospodyni kampingu przybyła meleksikiem zapytać, czy czegoś nie potrzebujemy, bo dopiero co wrócili z pożegnalnego party (koniec ich dyżuru), a widzi, że przyjechaliśmy i chciała zapytać. (Tu akurat mieliśmy przedpłaconą rezerwację, jedyną na tej wyprawie, więc nie trzeba było się nijak rejestrować. Bardzo miłe jest jednak to, że przyjeżdża się na kamping dwa i pół tysiąca kilometrów od domu, a tam tabliczka z napisem „Smialkowski” :).

=/=/=//=/=/=/=/=
BONUSY

Dwa przykłady lokalnej roślinności - jeden milusi, kuszący, a drugi wręcz przeciwnie...



...i ciekawa tablica przy wjeździe do fabryki:


środa, 8 października 2014

14:97. sypnęło śniegiem...

...w zeszłą sobotę, na chwilkę. Całkiem na poważnie poleciały białe płatki z nieba.

A i moje karteluszki nie mogą się obejść bez śniegu, ale - podobnie jak w zeszłym roku - wbijam sobie do głowy, żeby od czasu do czasu użyć również schemat zielono-czerwony :)






poniedziałek, 6 października 2014

14:96: (6) Tu na tej skale bazgrolą wandale, czyli Pompeys Pillar (niedziela)

[poprzedni odcinek] [następny odcinek]

Po przygnębiających, acz potrzebnych wrażeniach z pola bitwy kontynuowaliśmy lekcję historii bardziej optymistycznej i jednoznacznej, jeśli chodzi o to, po czyjej stronie leży racja, bo właściwie strona była tylko jedna.

Sunąc bowiem przez wielkoniebną Montanę, zajechaliśmy mianowicie pod Pompeys Pillar – skałę, przy i na której postawił swe stopy jeden z naszych ulubionych podróżników: William Clark. Lewisa tym razem nie było, a rzeczy miały się tak: Panowie L&C dotarli już byli do Oceanu Spokojnego, gdzie Clark zapisał w kajecie z podreśleniem: „Ocian in View! Oh the joy!” – i jest to maleńki przykład Clarkowej pisowni, osobliwej dla dzisiejszego czytelnika, ale nie wiem, czy wtedy akurat tak się nie pisało.

Źródło

Popiersie Clarka w Visitor Center

Przezimowawszy na zachodnim wybrzeżu wyruszyli w drogę powrotną i tu właśnie, w Montanie, postanowili się rozdzielić, żeby zdobyć jak najwięcej wiedzy.


Po pewnym czasie dotarli do charakterystycznej skałki. Clark wylazł na jej szczyt, zobaczył na ściankach petroglify wyskrobane przez Indian – i postanowił, że i on doda tam swój ślad. Napisał o tym tak:

At 4PM [I] arrived at the remarkable rock situated in an extensive bottom.This rock I ascended and from it's top had a most extensive view in every direction. This rock which I shall call Pompy's Tower is 200 feet high and 400 paces in secumpherance and only axcessible on one side which is from the N.E. the other parts of it being a perpendicular clift of lightish coloured gritty rock. The Indians have made 2 piles of stone on the top of this tower. The nativs have ingraved on the face of this rock the figures of animals &c.

Znów mamy tu piękne słówka: secumpherance to pewnie circumference, axcessible=accessible, ingraved=engraved :).

O czwartej po południu przybyłem pod niezwykłą skałę w rozległej dolinie rzeki. Wyszedłem na tęż skałę i w każdą stronę miałem z niej wielce rozległy widok. Skała ta, którą nazwę Pompy’s Tower, liczy 200 stóp wysokości i 400 kroków w obwodzie i dostępna jest z jednej
tylko strony, to jest od północnowschodniej, jako że pozostałe zbocza to pionowe klify z jasnawego, osypującego się kamienia. Indianie na szczycie tej wieży ułożyli dwie sterty kamieni. Tubylcy wyryli ma ścianach  skały figury zwierząt i td.

[dość wolne tłumaczenie – moje] 
 






Ów ślad – graffiti wydrapane przez Williama Clarka na skalnej ścianie – to dziś główna atrakcja tego narodowego miejsca historycznego. Podpis zamknięty jest w szklanej skrzyneczce na kłódkę i obstawiony kamerami, żeby już nikt nic o sobie nie dopisał.



W 1882 r. inżynierowie budujący linię kolejową Northern
Pacific zainstalowali na autografie tę właśnie kratę, która
chroniła podpis aż do roku 1956, kiedy zastąpiono ją
szklaną gablotką.

Jeśli chodzi o nazwę tej skały, nie ma ona nic wspólnego z Pompejami. Clark nazwał ją „Pomp’s Pillar”, przy czym Pomp odnosiło się do synka towarzyszącej wyprawie Indianki Sakagawei; miał on na imię Jean Baptiste, ale nazywano go też właśnie Pomp, co w języku szoszońskim oznacza mały wódz.

Uwaga dla scrapbookerek –William Clark to nasz protoplasta, nieustający zapisywacz bogato zresztą ilustrowanych wrażeń z podróży; wyobrażam sobie, że zabrał w podróż wiadro atramentu, żeby zapełniać stroniczki swojego kajetu. Dlatego pozwoliłam sobie na dwuportret z Mistrzem (oraz naszymi gromadziennikami).

 
Kolejny odcinek drogi zaprowadzi nas już na nocleg – do źródeł (headwaters) rzeki Missouri. W ten sposób dołożymy sobie drugą część do zestawu Mississippi/Missouri, bo na początku Mississippi przy jeziorze Itasca w Minnesocie byliśmy już kiedyś, w drodze do Kanady.

Źródło

Tomek na samym początku Mississippi.

Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na moment w miasteczku Livingston – głównie celem zatankowania, ale w przewodniku wyczytałam na chybcika, że mają tam też zabytkowy dworzec kolejowy – dowód dziedzictwa i powodu powstania tego miasteczka. Budynek rzeczywiście jest bardzo ładny (ciekawe, że ozdobiony symbolem yin/yang) i dziś mieści się w nim muzeum, ale niestety przybliśmy tu za późno.



Spodobał mi się ten szyld - jakoś zapachniało
minioną erą...

Livingston to również punkt związany z Clarkiem. Tu właśnie wraz z towarzyszami zaczął spływ rzeką Yellowstone, podczas którego dotarł do opisywanej powyżej skały. Rzeka przypływa tu z południa, od źródeł w parku narodowym Yellowstone, i zasuwa potem na wschód, aż wpadnie do Missouri.

+=+=+=+=+=+=+
BONUSY

Na posadzce wewnątrz Visitor Center (oraz na zewnatrz, na falistej dróżce widocznej tu z lotu ptaka) zaznaczono bieg rzeki Yellowstone i zlokalizowane przy niej ważne miejsca, co dość fajnie daje poczucie odległości.


Bullboat - po pierwsze na dźwięk tego wyrazu nie mogę się nie uśmiechać, przynajmniej wewnętrznie :) Po drugie - Clark zapisał, że z jednego bizona robi się łódź, w której płynie siedmiu-ośmiu chłopa z klamotami? Aż trudno w to uwierzyć.


No i jeszcze jeden rodzaj łodzi, z jakich korzystali Lewis i Clark - wypalanko-dłubanka. O ile mnie pamięć nie myli, Clark nauczył się od Indian, jak układać pod pniem ognisko w taki sposób, żeby przygotować go do wydłubania łodzi. I tu znów popadam w podziw - jak można przebyć takie odległości przy użyciu tak marnych środków. Niesamowite. Dobrze, że my przed wycieczką nie musieliśmy sobie zbudować samochodu :)