poniedziałek, 26 sierpnia 2013

1365. Argonne, czyli laik o wielkiej nauce

W zeszłą niedzielę byliśmy w jednej ze świątyń nauki, więc wypada choćby kilka zdjęć wrzucić celem upamiętnienia tego zdarzenia. Wymyśliłam sobie taką właśnie kategorię atrakcji - świątynie nauki, w tubylczym języku science shrines, przy czym zawsze mam problem z przekładem słówka shrine. Coś jak Częstochowa czy Ostra Brama, ale w zupeeeełnie innej dziedzinie :)

Do tych świątyń zaliczyłam Kennedy Space Center na Przylądku Canaveral razem ze startem wahadłowca oraz zestaw anten - Very Large Array w Nowym Meksyku. No i jeszcze Fermilab, tu niedaleko, choć tam od 11 września ograniczono zwiedzanie. W przyszym tygodniu zahaczymy z kolei o laboratorium Tomasza Edisona w West Orange. Sam Edison ponoć przyjemną postacią nie był, ale pracownię warto będzie zobaczyć.

Wracając jednak do Argonne: wybraliśmy się tam po uprzednim zapisaniu na (darmową) wycieczkę. Przywitał nas Pan Przewodnik - i od razu po polsku! Po staro-polsku, można powiedzieć, Pan pewnie nauczył się od rodziców, a że sam już swoje lata ma, to i mowa pachnie jakoby przedwojniem.

Oprowadzanie - przez Pana oraz jego małżonkę - było jednak po angielsku. Grupka niewielka, osiem osób, w sam raz. Największe opowiadania odbyły się w dwóch miejscach - najpierw przy akceleratorze, który razem z całym ośrodkiem wygląda tak:

Źródło
A tu sam accelerator:

Źródło
Wejście...


...i widok z miejsca, gdzie odbywała się nasza prelekcja.


Poniższy graf wyjaśnia schemat badań. Oczywiście większość tych informacji mnie przerasta, ale z grubsza chodzi o to, że rozpędza się tam elektrony niemal do prędkości  światła. Powstają przy tym promienie rentgena, które się wyłapuje i wpuszcza do budek badawczych na zewnętrzu okręgu. Tych budek jest coś koło czterdziestu i naukowcy z całego świata przysyłają swoje propozycje badań, by uzyskać do owych stanowisk dostęp.


Kolory oznaczają, jaką dziedziną zajmuje się dany odcinek okręgu:


Tak to wygląda z balkonika dla zwiedzających - poniżej widać jedną z budek oraz masę sprzętu, którego szczegóły nie są mi jasne, więc na tym poprzestanę (i mam nadzieję, że nie nakłamałam nic w powyższym opisie). Dodam może tylko, że w budce bierze się odrobinę materiału, nakłada na szpikulec i podtyka pod rentgena - i z tego biorą się Rezultaty.

Bada się przeróżne rzeczy: strukturę białek (co pomaga w medycynie, na przykład przy wymyślaniu lekarstw mających atakować określone zło, nie naruszając przy tym tego, co organizmowi potrzebne); strukturę metalu w urządzeniach typu samochody albo samoloty (badano przykładowo kawałki rozbitych Boeingów, żeby poznać przyczyny katastrof); beton (kiedy runął most w Minneapolis, kawałki poddano badaniom również w poszukiwaniu powodu tego wypadku); a czasem to i zabawniejsze poniekąd sprawy, jak choćby włos Beethovena, żeby dowiedzieć się, na co umarł :)


Zupełnie powalił mnie na kolana cały ciąg prostszych do zrozumienia spraw: że człowiek w ogóle dokopał się do atomu i elektronu; że potrafi takiego elektrona wykopsnąć z jakiegoś materiału, rozpędzić go do tak niesamowitej prędkości, a potem jeszcze utrzymać na okręgu (zdaje się, że za pomocą magnesów? elektromagnesów?)

I patrzę na ten sprzęt, i myślę sobie, że każdą śrubkę, każdy drucik ktoś musiał wymyślić - pewnie nie od razu, tylko metodą eksperymentów. I potem trzeba to było złożyć do kupy, zaplanować, wyprodukować - ludzkość jest niesamowita! A to tylko kawalątek wynalazczości...

Druga część prelekcji miała miejsce w muzeum na terenie ośrodka. Sporo czasu poświęcono pierwszemu stosowi i reakcji łańcuchowej (więcej o tym można przeczytać w pewnym poprzednim wpisie).

Tutaj za to obejrzeliśmy model grafitowego stosu...


...a nawet można było paluchem własnym zmacać grafitową kostkę:


Mnóstwo innych eksponatów było i sporo propagandy co do energii atomowej... T ma o wiele więcej zdjęć, ja jeszcze tylko wstawię dwa: list od Einsteina do prezydenta F.D. Roosevelta w sprawie rozkręcającej się właśnie energii atomowej...


...oraz kawałek rudy uranu z Wyoming.

 
I wcale po tej wycieczce nie świecimy :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

1364. do przodu, pomimo wszystko

Mimo przygnębiających okoliczności życie musi toczyć się dalej - terapeutycznie niejako nakleiłam przez weekend całe mnóstwo. Po pierwsze - mam przygotowany Gromadziennik do wyjazdu na kolonie.

Rozpiska kolonijnej wyprawy nabrała ostatecznego kształtu. Czasy policzone, noclegi znalezione (choć jeszcze nie pozaklepywane z wyjątkiem jednego); w porównaniu z wyjazdami na Dziki Zachód było o wiele trudniej, a to z prostej przyczyny - wielkiego zagęszczenia na mapie. Tam ma się kilka miejsc, masa przestrzeni, właściwie wszystko idzie "ogarnąć" - tu trzeba dokonywać wyboru i przebijać się przez istną dżunglę ciekawych miejsc.

No i kartek kilka ukleiłam, żeby rozum zająć czymś spokojnym, a jednocześnie mieć czas na rozmyślania.

Różowinki...




...karaibskie...



...i zwierzęco-rolnicze. Agrykultura, znaczy się.



I tyle. Trzeba się dalej zmagać z codziennością i wspomnieniami :(

wtorek, 13 sierpnia 2013

1363. skrzyżowanie

Skrzyżowanie, gdzie spotyka się praca T z moimi kraftami, czyli kartki z Tyvekiem :)



Malowane, klejone, przypiekane, szyte.

Wczoraj też dokonałam pierwszej rezerwacji - nocleg w Acadia National Park. Spanikowałam nieco, bo jeszcze trzy tygodnie, a ostały się raptem cztery miejsca dostępne przez internety, i to musiałam zarezerwować jak dla kampersa, bo namiotowych nie ma już w ogóle. Na szczęście cena jest ta sama.

Podejrzewam, że trzymają też pulę miejsc dla tych, którzy zjawią się w tę niedzielę u wrót parku, ale jeśli my zajedziemy w tak popularne miejsce pod wieczór w długi weekend, to chyba nie ma co liczyć na to, że cokolwiek będzie na nas czekało.

A nocleg akurat tam jest ważny, bo przed świtem wjeżdża się na Cadillac Mountain, żeby zobaczyć stamtąd pierwszy wschód słońca w Stanach. Przy czym ta pierwszość ma miejsce w jesieni i zimie, bo w innych porach jako pierwsi widzą słońce kawałek dalej. Ciekawostka jest taka, że Cadillac Mountain nie jest najwschodniejszym punktem w Stanach, ale ze względu na swoją wysokość (blisko pół kilometra) umożliwia właśnie wcześniejszy ogląd.

Spodziewam się masy narodu ze statywami, krzesełkami i termosami.

I może być tak...

Źródło
 
...albo tak, nad chmurami:

Źródło


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

1362. słowa, słowa, obrazki

Marnie ostatnio na blogasku, bo w innych stronach działalności przepuszczam przez rozum i palce tysiące słów, więc może dlatego niniejsze pisanie kuleje. Projekta są ambitne - oprócz kończenia jeszcze broszury o Izraelu i przygotowywania wycieczki zmagam się z przekładem artykułu naukowego na angielski, w stronę stanowczo mniej dla mnie wygodną :) Nie tłumaczę od zera, tylko naprawiam, bo "profesjonalny" tłumacz spartaczył rzecz w takim stopniu, że moim zdaniem powinien zwrócić pieniądze. Prawie żadne zdanie nie nadaje się do pozostawienia w pierwotnym stanie; w tekście zwiedzam całą galerię błędów, jakie można popełnić, od literówek, poprzez błędne słownictwo, koślawy styl, niezrozumienie tekstu polskiego (i stąd zupełnie inne znaczenie angielskiego), błędy gramatyczne, interpunkcyjne... że też ludzie nie wstydzą się brać pieniędzy za wyprodukowanie takiego bubla.

Chciałoby się również coś pchnąć w sprawach klejeniowych i maziajowych - pozazdrościłam Mrouh, która ostatnio - pomimo skandalicznych upałów - tworzy, art-journaluje, wymyśla...

U mnie zaś bardzo nieskomplikowanie: okładki na poprzednie gromadzienniki, zalegające na półkach od kilku miesięcy; pod nosem je sobie położyłam, właśnie żeby nie "zapominać". W Karaibach trzeba jeszcze dołożyć trochę luźnych świstków, biletów, kwitków; z Izraelem jest troszkę większy problem, bo dodatkowych materiałów jest cała góra. Pozostałe gromadzienniki mogą jednak przyłączyć się do swoich starszych braci przebywających już w groma-składnicy.

 
I kilka stroniczek z najnowszego tomu:

Strona z kieszonką - jeśli się nie da inaczej,
trzeba upchnąć w kieszonce.

Inny rodzaj kieszeni, zrobiony z koperty
o cudacznym, do niczego się nie nadającym rozmiarze.

Przezroczysty bicykl nad zdjęciem -
otwiera się, rzecz jasna, żeby można było
obejrzeć młyn.

Bywają też i wpisy pod hasłem
"Czego nie widzieliśmy".