Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pergaminart. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pergaminart. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 marca 2011

915. pergaminowe cudeńka

W związku z kursem pergaminartowym w Craftypantkach ugadaliśmy się z Dawidem na wymianę – myślałam, że będzie to wymiana zakładkowa. No i rzeczywiście, zakładki przyjechały, te opisywane w kursie, więc mam piękną kolekcję różnych odmian pergaminartu:

Paka na poczcie była jednakowoż o wieeeele większa, niż wskazywałby standardowy rozmiar zakładek, więc byłam niezmiernie ciekawa, co tam też się mieści... I kiedy dobrałam się do najbardziej wewnętrznego wnętrza pakunku, wyskoczyło TO:

Niesamowite dzieło, o wymiarach A4, więc to NA PEWNO nie jest zakładka :D Dziękuję baaaardzo serdecznie i teraz na mnie pora się odwdzięczyć :)

Jestem zdumiona dokładnością pracy, a także rozmiarem dziurek i tych wszystkich wzorków – spodziewałam się, że jednak to jakaś większa skala, a tu dziub dziub takie maleńkie szczególiki. Baby w pracy się dziwowały, jak wywiesiłam na gazetce, każdy nos przytyka, bo nie mogą uwierzyć, że to z papieru wydziergane, a nie jakiś haft.

Z trochę innej zaś beczki – marzec to ponoć miesiąc kraftowania, więc fajnie byłoby się zawziąć i utworzyć conieco różności, na przykład po jednej dziennie. Przynajmniej statystycznie, bo wiadomo, że dzień w dzień może się nie udać. Potrzeba mi jakiegoś takiego kopa, jakiejś obietnicy danej choćby samej sobie...

Zaczniemy zapewne od stron z Gromadziennika o tym, jak to byliśmy z Tomkiem na egzaminie obywatelskim i na pasowaniu na obywatela; strony są w trakcie produkcji i zamierzam w nich wykorzystać różne efemerydy (efemera? efemery? słowo do rozkminki), na przykład stare, niepotrzebne już dokumenty z Urzędu Imigracyjnego, kopertę z przesłaniem od Prezydenta, jaką otrzymał każdy nowy obywatel, osłonkę kubeczka z kawą, jaką można było gratisowo pobrać na parkingu w Mieście... przy czym to chyba jeden z najdroższych parkingów na tej planecie, bo za niecałe trzy godziny wyszło $24. To i zasługiwaliśmy na darmoszkową kawę, z tym, że główne składniki, jakie wysmakowałam w kubeczku, to woda, cukier i śmietanka :D W ogóle dziś nie miałam do kawy szczęścia, bo w drodze do Miasta wzięłam na stacji benzynowej French Roast i eksperymentalnie kapnęłam do niego trochę mniodku, co dało w rezultacie smak starego smalcu. Nie wiem, czy to sama kawa była beznadziejna, czy miód ją tak załatwił – w każdym razie nigdy więcej French Roast, choćby za darmo dawali :D

A jako akcent muzyczny zapodam piękną piosenkę o Ellis Island, wyspie, na której znajdował się urząd przyjmujący nowych imigrantów na początku XX wieku. Piosenka mówi o Annie Moore, pierwszej osobie, jaka tamtędy weszła do nowego kraju i stała się dzięki temu postacią poniekąd legendarną. Dziś na tej przysiędze wyświetlano właśnie filmik o Ellis Island, ale to odrębna historia, może na przykład na jutro.


czwartek, 17 lutego 2011

911. papier i ogień

W Craftypantkach przedstawiałyśmy ostatnio wyczerpujący kurs pergaminartowy autorstwa Dawida – Tengela, więc i ja postanowiłam spróbować metodą nieco naciąganą, bo z wykorzystaniem blaszek do embossingu na zimno. Łapnęłam kawałki kalki (nie wiem nawet, czy z takiej dokładnie się korzysta), jakie plątały się w pudełku ze ścinkami, i wyszły mi takie oto próbki:
Na każdej z wyjątkiem napisu widać kulfony, ale co tam, jakoś trzeba zacząć. Na jednej brakuje kawalątka elementu, na innej – elementy dziurkowane są wypukłe po tej samej stronie, co wytłaczane, a powinny chyba być „wypukłe pod spód”. W próbce śniegowej z kolei wypukłość idzie w obie strony – zagapiłam się byłam :)

Wniosek jest taki, że trzeba sobie porządnie usiąść, przy porządnym stole i świetle, a nie uśtyrmać się (słowo domowe z domu w Polsce) przy niskim stoliku kawowym i bylejaczyć o poranku. Łatwo bowiem wtedy nacisnąć zbyt mocno i przedziurawić kalkę, a i wytłaczanki nie wychodzą w równomiernym białym kolorze. I tak sobie myślę, że jajowate wzory może by się nadały na jakie kartki wielkanocne?

I tak sobie siedziałam, dziabałam, aż tu nagle włączył się przeraźliwy pisk alarmu pożarowego. Alarm ów z pewnością wybudziłby z najgłębszego snu, choć pipczył na korytarzu. Kot bidok skitrał się bardzo mocno – kto wie, może on słyszy „bardziej”, jakieś pasma dźwięku, których my nie odbieramy?

Nie minęło pięć minut, ledwie nawdziałam na się odzież bardziej cywilizowaną od piżamy (lubię sobie bowiem pokraftować ranną porą w piżamie), a już pod budynek zajechał wóz strażacki oraz – na wszelki wypadek – paramedycy. Wparowali obłożeni sprzętem (zastanawiam się czasem, kto miał cięższą zbroję – średniowieczny rycerz, czy dzisiejszy strażak?) i zaczęli od pytania, kto przypalił jakieś papu. Zalatywało właśnie jakimś spieczonym jedzeniem, a magiczna skrzyneczka w przedsionku od razu powiedziała strażakom, że to ci z 203. (Muszę napomknąć T, żeby ostrożnie robił te swoje spalonki, bo jeszcze straż przyjedzie :D).

Długo rzecz nie trwała, poleciałam pstryknąć fotkę, ale prawdziwy wóz strażacki już był odjechał, zostali tylko paramedycy, i to w ruchu:

PS. Zwracam uwagę na fakt, że śniegu już prawie nie ma! A do pracy przyszłam dziś sobie w sweterku.