Za dwa tygodnie lecę do Polski. Stresuje mnie to trochę, bo chyba się starzeję i przyzwyczajam do moich małych rutynek, a jak się trzeba z nimi rozstać, to się tworzy niepewność emocjonalna. Przykładem może być taki zwyczajny prysznic z zasłonką, pod którym się staje i woda o ustalonej temperaturze leje się na łepetynę :) Może to szczegół, ale jak człowiek coś takiego robi dzień w dzień przez kilkanaście lat, to potem brakuje. Wanna jest zimna i czasochłonna.
Poza tym jest jeszcze do wykonania niemożebna ilość czynności przed tym wyjazdem. I długaśny lot, mimo, że przedzielony przystankiem w Niemcach, też mnie już dawno przestał bawić... żeby się chociaż jakieś fajne sąsiedztwo trafiło :)
Na szczęście wykonałam już jakieś 80% zakupów prezentowych, łącznie z walcem tandemowym dla siostrzeńca. Mam nadzieję, że taki, jak trzeba, bo na walcach się akurat nic a nic nie znam. Trzeba jeszcze przejrzeć garderobę, czy jakieś ciuchowe zakupy mnie nie czekają, albo obuwnicze.
Chodzenia na nogach w ilości olbrzymio większej, niż tutaj nie boję się wcale. Nawet lubię, chyba, że trafi się jakieś wyjątkowo zakopcone miejsce. Chybotliwie znoszę natomiast konieczność czekań na busiki, pociągi i autobusy i generalnie bardziej skomplikowany transport. Chodzi pewnie o rodzaj niezależności i trochę o lenistwo, bo tu wsiada się w pojazd i zum zum jest się na miejscu. Bez czekania, gniecenia się wśród sardynek w minibusach i poczucia, że jak jest ciemno, to trzeba się bać. Zepsuta jestem tymi wygodami :)
2 komentarze:
a ja Ci zazdraszczam wyjazdu do Polski.........., choc skurcze w brzuchu jaknajbardziej rozumiem. Bede trzymac kciuki za fajnych sasiadow
e tam marudzonko... długa droga przed Tobą ... chyba zazdroszczę właśnie tej podróży :)
Prześlij komentarz