Pokazywanie postów oznaczonych etykietą o języku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą o języku. Pokaż wszystkie posty

piątek, 26 sierpnia 2016

16:55. KY 10: Burbon kulki, czyli sklep z czekoladą w Cave City

poprzedni odcinek | następny odcinek


Przez Cave City - miasteczko tuż obok Jaskini Mamuciej - prowadzi jedna główniejsza droga i podczas naszego pobytu przejechaliśmy nią chyba z tuzin razy. Skręciliśmy w końcu tam, gdzie szyld kusił napisem BOURBON BALLS. Spodziewałam się czekoladowych kulek przypominających rum balls, jakie rabia na święta koleżanka z pracy – czyli piłeczek z jakiejś masy z dodatkiem alkoholu.

Tu kulki były jednak skorupkami wypełnionymi płynem; do nich dokupiliśmy jeszcze porcyjkę Bourbon Walnut Fudge... cóż za wspaniały smak! Myślę, że spokojnie możemy tę łakoć uznać za kontynuację wczorajszego zwiedzania Jima Beama.

Smak to jednak nie wszystko; w sklepiku z czekoladą przeżyliśmy mini przygodę podróżowania powoli, a zarazem wśród lokalsów: pani przyniosła najpierw maciupkie próbki, choć w ogóle nie trzeba było nas przekonywać do zakupu. Opowiedziała potem o asortymencie – a że czekoladki robi się na miejscu, zna wszystkie szczegóły.

Zapytała, skąd jesteśmy i kiedy powiedzieliśmy, że z Chicago, a korzeniami z Polski, przywitała nas całkiem przyzwoitym Jak się masz. Okazało się, że jej małżonek jest polskiego pochodzenia, a teściowa była w ogóle stuprocentową Polką (co brzmi trochę dziwnie, ale przy określaniu wielonarodowościowych rodowodów w tym kraju ma sens). I pani lubi bardzo polskie jedzenie, z wyjątkiem jednej tylko potrawy – kiszki.

Rozmowa się rozwinęła; a co zwiedzamy, a gdzie jedziemy – rzuciłam, że śpimy na kampingu Singing Hills, a pani na to, że w takim razie przysługuje nam 10% zniżki. Pochwaliliśmy warunki na kampingu i ogólne przygotowanie gospodarzy – okazało się, że to brat i bratowa Pani Czekoladziarki.

Bourbonowy fudge zjedliśmy po kawałeczku w namiocie, gdy zaczęła się już nocna ulewa. Kto by pomyślał, że w tym dość prymitywnym sposobie podróżowania natrafimy na takie delicje.

---

A cóż to jest ten fudge? Szukam dobrego polskiego odpowiednika, ale bezskutecznie; fudge to fudge, a jeśli słownik podpowiada nawet krówka, cukierek czy masa karmelowa, to nie oddaje rzeczywistego charakteru tego smakowitego zjawiska. A fudge można sobie sporządzić samemu, przepisów w internetach nie brakuje, jak choćby tu czy tu.

A kolację na kampingu robimy tak.

środa, 24 sierpnia 2016

16:54. KY 9: W wijolesie, czyli okna krasowe



Po późnym lanczyku postanowiliśmy zajrzeć jeszcze na drobne szlaczki w okolicy Jaskini Mamuciej – jeden z nich znajduje się w południowej części parku narodowego, przy całkiem innej drodze, i prowadzi do potężnego zapadliska, na dnie którego widać kawalątek błotnistej rzeki. Woda nawet nie płynie, tylko tworzy spore kałuże o odcieniu "mała kawa, duże mleko".


Zeszliśmy na dno przepaści, by na własnej skórze odczuć głębokość zjawiska; nie było, na szczęście, komarów – doszliśmy do wniosku, że w tak wilgotnym powietrzu nie dają po prostu rady machać skrzydełkami. Pot lał się z nas strumieniami, parowały okulary... parowały okulary, jak w saunie jakiej! Takie zjawisko to dla nas nowość, żeby w normalnym lesie, na zwykłym spacerze zaparowaly szkiełka. I zdjęcia też wyszły zamglone.




Nie było żadnych zwierząt – pewnie też im się nie chce nic robić w takiej duchocie. Natknęliśmy się jedynie na Haploa clymene, ćmę z odwróconym krzyżem i kilka płaskich, kolorowych wijów Polydesmida...




...oraz na miriady wijów brązowych, których prawdziwej nazwy nie udało mi się znaleźć. Zeszliśmy na balkonik pod skalną półkę, oparłam łokcie na poręczy, patrzę – a tu obok zasuwa taki wielonóg... a obok drugi, a na całej poręczy dziesiątki, a na skale nad głową setki!!!


Potem już niczego w tym lesie nie dotykaliśmy bo wije wiły się po zwalonych drzewach i nawet po jeszcze żywych, po poręczach i po wszystkich mostkach.

Szukając informacji o wijach odkryłam ciekawostkę językową. Myślałam, że millipede i centipede to to samo, przynajmniej w użyciu potocznym. A tu nie! Centipedes mają po jednej parze nóg na segment i po polsku nazywają się pareczniki, a millipedes to dwuparce i mają po dwie pary nóg na segment. Oczywiście są i inne różnice, ale to widać od razu.

No a jak powiedzieć po angielsku stonoga? Widzę, że istnieje coś takiego jak woodlouse, czyli dosłownie (choć bez sensu) wesz drzewna. Artykuł w Wikipedii podaje, że pospolitych nazw jest sporo i różnią się zależnie od regionu. Zdaje mi się, że na Środkowym Zachodzie powiedziałoby się potocznie roly-poly. Wszystko to jest, rzecz jasna, nie do końca ścisłe, bo potoczne określenia robali niekoniecznie pokrywają się z systematyką. W każdym razie stonoga to nie wij :)

Drugi szlak znajdował się nad rzeką – Green River się ona zwie i tam, gdzie do niej zeszliśmy, rzeczywiście wygląda zieloniutko. Nie była to jednak główna ciekawostka; od koloru bardziej interesujący był jeżdżący na linach prom, w ciągu minuty z małym okładem transportujący auta na przeciwny brzeg.




Przy promie jest też krótki szlaczek do kolejnej podziemnej rzeki – Echo River wydostaje się tu z jaskini i spływa do Green River; ciężko trochę to wypatrzyć, bo miejsce wypływu przypomina raczej brudne bajorko, a nie krystaliczne źródło. Niemniej jednak dzięki wiszącym tuż nad ziemią mgłom (wspominałam już, że było wilgotno? :) niektóre widoki były całkiem magiczne.





sobota, 11 czerwca 2016

16:28. słowne śledztwa

Źródło
Słówkowe śledztwa nigdy się nie kończą. Ostatnio w kościółku zajmuję się tłumaczeniem wszystkiego jak leci - na piśmie, tzn. siedzę sobie z laptopem i słucham po angielsku, a klepię po polsku. Obok mnie zaś umieszcza się moja Czytelniczka, która sama sobie trochę radzi - i nieustannie stara się przyswajać nowe informacje - ale przy bardziej skomplikowanych tematach polski przekład się przydaje.

Takoż i zachodzę w zeszłą niedzielę na salę, werset do kazania już wyświetlony - a w nim słowo goad, które nie kojarzy mi się z niczym oprócz toad, ale z takim rezultatem mózgowa wyszukiwarka może sobie w ogóle dać spokój, bo to się ma nijak do niczego.

Okazuje się, że goad to oścień - na szczęście na sali jest dostęp do internetów, więc można sobie szybciutko wykonać aktualizację słownika w rozumie (bo takie słowo na pewno mi się jeszcze kiedyś przyda :). To słowo występuje też w bardzo znanym wersecie z Dziejów Apostolskich 26:14, gdzie Paweł wspomina moment nawrócenia na drodze do Damaszku:"Gdy wszyscy upadliśmy na ziemię, usłyszałem głos do mnie mówiący w języku hebrajskim: Saulu, Saulu, czemu mnie prześladujesz? Trudno ci przeciw ościeniowi wierzgać." Wyrażenie kick against the goad też na pewno będzie mi kiedyś potrzebne.

Goad w moim ulubionym słowniku występuje nie tylko jako rzeczownik (również bodziec, ostry kij), ale także czasownik: prowokować, zaganiać.

Z tekstu słuchano-tłumaczonego, o którym wspominałam ostatnio, mam jeszcze aghast - nie mogłam się z początku zorientować, co to za wyraz, ale szukanie "agassed" (!) prędko naprowadziło mnie na właściwą pisownię. To raczej słówko z półki rzadko używanych, ale jednak trochę głupio, bo już gdzieś się z nim spotkałam. W każdym razie oznacza przerażony, zdumiony, osłupiały - jak po zobaczeniu ducha.

czwartek, 9 czerwca 2016

16:27. pali się?


Siedzi sobie człowiek o siódmej-ósmej rano na balkonie, tłumaczonko robi - trochę nietypowe, bo ogląda nagranie z wykładu po angielsku, z pokazem w PowerPoincie, a pisze po polsku, z tym, że trochę wygładzone, nie słowo w słowo po mówcy. Przypominają mi się zajęcia z Listening Comprehension na studiach, kiedy ten czy ów filologiczny doktor mordował nas nagraniami z magnetofonu. Ciężko było to zrozumieć, bo i człowiek cienki był, mnóstwa słów nie znał, a i kombinować nie potrafił.

Teraz też niektóre wyrażenia wymagają guglania, ale zanim do tego przejdę, należy się wyjaśnienie zdjęcia. Otóż rzucam okiem na parking - a tu garaże wyglądają, jakby się w nich tlił ogień! Kopci się jak z nadpalonej ściany, wiatr przegania kłęby to w jedną, to w drugą stronę...

Pełna poczucia obywatelskiego obowiązku (wszak garaż drugi od lewej należy do Pani z Dołu, której opiekujemy się czasem kotami, a było i tak, że T wdrapywał się po drabinie na jej balkon, kiedy zatrzasnęła sobie klucze) ubrałam się i poleciałam obejrzeć zjawisko z bliska. Ponieważ ani ciut nie było czuć swędem, zdecydowałam, że to jednak nie pożar. Słońce najwyraźniej dojechało właśnie do mokrego po nocy dachu i woda zaczęła intensywnie parować, a że zwykle o tej porze nie przebywam na balkonie, to i nigdy wcześniej tego nie widziałam.

Wracając do wątku słówkowego: rozkminiałam dzisiaj coś, co brzmiało jak rice flip flops, przy czym to rice mówca ledwie gdzieś tam wyszeleścił, więc nie miałam nawet pewności, że chodzi akurat o to słowo. Odkrywam jednak, że istnieją rice sandals - i cieszę się z nowego wyrażenia. Mniejszą radość sprawia mi fakt, że internet się dowiedział o moim zainteresowaniu tym artykułem i masę stron zatrzepał klapkowymi reklamami.

Źródło

W wykładzie pojawiło się też feet on the ground - zagadka, bo oczywiście występuje jako "mocno stać na ziemi", ale nie o to chodziło. Mówca odniósł się do tego, że jakaś grupa jest na danym terenie, a u mnie w rozumie dzwoni, że spotkałam się z tym w kontekście operacji wojskowych, gdzie np. USA wysłałyby swoje oddziały. Guglam jednak bezskutecznie i będę musiała z tego wybrnąć jakoś inaczej.

Bohaterowie wykładu płynęli sobie statkiem i podczas długachnej podróży korzystali z usług stenographers. Tu potrzebowałam się upewnić co jest co. W zdaniu chodzi o stenografów, czyli panów piszących "skrótowym" alfabetem. Metoda takiego pisania to stenografia (shorthand). A jak się skrótowo klepie na maszynie, to ma się do czynienia ze stenotypią (oraz stenotypistami i stenotypistkami). Uff.

No i cóż ci panowie stenografowie tworzyli? Nie mam pewności co do transkryptu i transkrypcji, więc sprawdzam w Słowniku Języka Polskiego:

TRANSKRYPT
1. odcinek RNA powstały w wyniku transkrypcji odcinka DNA;
2. tekstowy zapis nagrania rozmowy lub stenogramu;
3. odpis, wyciąg


TRANSKRYPCJA
1. w muzyce:
a) opracowanie utworu muzycznego na inny instrument lub głos, niż na który był on pierwotnie skomponowany;
b) utwór powstały w ten sposób;
2. przepisanie informacji genetycznej z DNA na matrycowy RNA;
3. zapisanie tekstu mówionego w postaci umownych znaków lub zapisanie tekstu z użyciem innego systemu znaków niż ten, w którym był zapisany pierwotnie

Hm, ale może jednak oni tworzyli stenogramy, czyli zapisy stenograficzne, robaczkami? A kiedy te teksty ukazywały się w książkach, już zwyczajnym alfabetem, to by chyba były transkrypty (chociaż w sumie trzecia definicja transkrypcji też by się chyba kwalifikowała...)

Dlatego tłumaczenie to nieustająca przygoda i za każdym zakrętem nowe odkrycie, na przykład odmiany i stopniowania prędki:

prędki - prędszy - naprędszy
prędcy - prędsi - najprędsi

Poważnie :)

piątek, 6 maja 2016

16:17. iwrit


 Nadeszła kolejna fala nauki hebrajskiego.

Ponieważ "zanurzenie" (immersion) nie jest możliwe, postanowiłam zasypać się w miarę możliwości kontaktem z językiem. Najlepiej byłoby wylądować na parę miesięcy w Izraelu, gdzie okoliczności zmusiłyby mnie do poznawania słówek i fraz w przyspieszonym tempie, ale w sumie nie wiadomo, bo pewnie uciekałabym non stop w angielski, którym posługuje się tam masa ludzi. Nieraz skończyłoby się na Ani lo medaberet iwrit, medaberet anglit i tyle.

Zakupiłam sobie więc dostęp do strony hebrewpod101.com. Sprawdziłam najpierw za pomocą darmowego tygodnia, zaczekałam na promocję i za $80 mam dwa lata grzebania w nagraniach, transkryptach, słowniczkach, listach słów takich i siakich, powtórkach, flash cards ze słówkami (fiszki?), a wszystko to ubogacone masą kontekstów użycia tych słówek i przykładów z codziennych rozmów. Co ważne - praktycznie wszystkie przykłady są nagrane. (Nie wyobrażam sobie zarządzania taką gromadą pliczków dźwiękowych... ale jakoś to im się udało :)

Nagrywam więc sobie kilkuminutowe podcasty na SanDisk i słucham w aucie. W sam raz starcza na mój krótki dojazd do pracy. Rano, na świeży rozum, staram się przeanalizować słówka i wyrażenia, wieczorem też. Chwilami podczytuję jeszcze dla przyjemności, bez rozkminiania - jakiś rozdział z Biblii, najczęściej interlinearnej, żeby od razu mieć podpowiedzi, jakby co. Oczywiście nie wszystko rozumiem, ale słowa się przesypują, a w Biblii baaardzo dużo się powtarza.

A, i jeszcze na Kindlu mam hebrajski Stary Testament czytany w bardzo ładnej wersji. Oczywiście nie wszystko rozumiem ze słuchu, mało co nawet, ale zawsze się jakieś słowa wyłowi. Kindla można podłączyć do głośnika w kuchni i słuchać sobie przy garach.

No i piszę, piszę, w specjalnym kajeciku, zielonym zamykanym na gumkę.

I jeszcze mam słówka codziennie przychodzące z HebrewPoda właśnie (w okolicach czwartej nad ranem), a po południu dociera jeszcze werset z Israel365.com, po hebrajsku i po angielsku którego można z kolei posłuchać z The Israel Bible i poczytać sobie wersję hebrajską z angielską. Tam jednak nagranie jest mniej fajne niż w BibleIS na Kindlu.



Z dobrych wiadomości: dzięki tym wszystkim przedsięwzięciom coraz więcej słówek i wyrażeń instaluje mi się w pamięci. Literki w zasadzie opanowane, choć to nie oznacza jeszcze, że się umie czytać. Wyrazy plączą się po głowie, zdania przewijają się jak kolorowe pasemka... może się coś niedługo utka z tego wszystkiego.

Natomiast zawsze będą występowały supły w dziale czasowników. Niby są wzorce, niby jest jakaś organizacja, ale na razie do mnie nie dotarła, każdą formę muszę zakuć na pamięć, a bardzo tego nie lubię.

Rozkładają mnie też malutkie zmiany dźwięków - dlaczego taki długi na przykład nie może się odmieniać:

aroch / arocha / arochim / arochot

... tylko musi się ciut zmienić:

aroch / aruka / arukim / arukot

A prościej byłoby, gdyby wszystko leciało regularnie jak dobry:

tow / towa / towim / towot

Kolory też tak lubią powywijać:

adom / aduma / adumim / adumot - czerwony
jarok / jeruka / jerukim / jerukot - zielony
lawan / lewana /lewanim / lewanot - biały

Pocieszam się, że na tym właściwie koniec - a polski w porównaniu z tym jest o wiele trudniejszy, bo nie tylko

biały / biała / biali / biale

tylko jeszcze rodzaj nijaki, a potem przypadeczki.

Wszystko to jest dość ciekawym doświadczeniem, bo w zasadzie nauka języka trzeciego (? jednego z trzecich) odbywa się w nieojczystym. Przeważnie korzystam ze źródeł anglojęzycznych, z wyjątkiem słownika iwrit.pl. I widzę, że w tym kontekście polski i angielski zlewają mi się w "język znany" stojący naprzeciwko tego świeżo zdobywanego.

środa, 18 marca 2015

15:31. co się zmieści do rozumu

Ostatnio dość intensywnie mieści się praca. Odkąd nastał nowy szef, Szparagiem zwany ze względu na swą długość i cienkość (kolor raczej nie, choć może sprawiać dość blade wrażenie, szczególnie w połączeniu z częstym pokasływaniem na skutek alergii), efektywność działań znacznie się podniosła. Samo się to jakoś stało, po prostu dlatego, że DZIEJE SIĘ, nowe strategie, raporty, nowe podejście.

W kwestii mojej osobistej obecność Szparaga skutkuje nowym materiałem leksykalnym. Gość ewidentnie charakteryzuje się polotem językowym - do tego stopnia, że zakleiłam cały komputer samoprzylepkami z nowym słownictwem. Przyniosłam wreszcie notesik, bo karteluszki zaczęły wspinać się na monitor.

Oprócz nowinek angielskich intensywnie upycham w rozumie hebrajski - wszak do wyjazdu pozostał równo miesiąc! Wieczorem czytam sobie skrót podstaw gramatyki - nie ogarniam wszystkiego, ale przynajmniej mam świadomość, że istnieje. Nie dam rady na bieżąco zakuć przykładowo wszystkich afiksów spełniających rolę zaimków dzierżawczych.

Wczoraj podciął mi trochę skrzydła status constructus, czyli potrzeba uczenia się każdego rzeczownika w czterech wersjach: absolutus pojedynczy i mnogi oraz constructus pojedynczy i mnogi. A, no i jeszcze niektóre słówka przydałoby się spamiętać w liczbie podwójnej. Oj wej.

Przymiotniki również występują w czterech formach - rodzaj żeński i męski trzeba przemnożyć przez liczbę pojedynczą i mnogą. Na szczęście jest to względnie regularne. Podcięte skrzydła odrastają też, kiedy pomyślę sobie, ile wersji każdego słowa musi spamiętać uczący się naszego pięknego polskiego! Nie tylko liczbę pojedynczą i mnogą rzeczownika, ale jeszcze odmianę; to samo z przymiotnikami (tylko gorzej, bo jeszcze są rodzaje), liczebnikami...

Nauka dzieli mi się z grubsza na cztery działy, co opisać można zgrabnie metaforą budowlaną: zaprawa czyli gramatyka, cegiełki czyli nabijanie słówek (za pomocą tej strony i tej) oraz czasowniki (osobna półka, bo trzeba pruć na pamięć odmiany), i dział czwarty - prefabrykaty, czyli gotowe wyrażenia i zdania z rozmówek. Nijak się to ma chyba do bardziej standardowych podejść do nauki języków obcych, ale trudno, taki sobie plan wymyśliłam :)

I właściwie można by się puknąć w czółko: po co mi to? W Izraelu i tak będziemy z przewodniczką, a poza tym i tak masa ludzi mówi po angielsku. Kręci mnie jednak niesamowicie to, że może uda się conieco przeczytać tu i ówdzie, może nawet zamienić z kimś słowo? No i jest też korzyść długoterminowa, choć na razie istniejąca tylko w zalążku - wgryzanie się w Stary Testament w oryginale.

Poza tym im bardziej się używa rozumu, tym bledsze widmo demencji i alzheimerów. To też ważne. Tym bardziej, że w przypadku hebrajskiego konstruowanie nowych połączeń w mózgu jest znacznie trudniejsze od takiego choćby hiszpańskiego.

Na koniec odnotuję jeszcze jedno ciekawe zjawisko: w początkach zmagań z hebrajskim pojawił się problem doboru materiałów, bo w internetach oczywiście jest masa pomocy anglojęzycznych, ale też i słownik iwrit.pl wraz z czasownikami i kapką gramatyki. W polskojęzycznym słowniku łatwiej mi jest, rzecz jasna, ogarnąć zapis wymowy. Z anglojęzycznych nie ma co rezygnować, bo to bogatość. 

I przez ostatnie kilka dni intensywnej nauki odnoszę wrażenie, że polski i angielski wylądowały w jednym worku. W kajecie skrobię tak i siak - zależnie od źródła informacji, bez zastanowienia. Czy to rozsądne podejście? Czy może należałoby zadecydować, w którym języku człowiek będzie poznawał ten nowy? Może po prostu machnąć ręką i jechać z koksem - po linii najmniejszego oporu :) 

środa, 23 lipca 2014

14:81. wspomnienia, które będą

T zaplanował wycieczkę na wrzesień - daleeeko na Zachód. Tak daleko, że Google Maps nie może strawić całej trasy w jednym kawałku i musiałam zrobić dwie mapki, w te i we wte.



Punktem kulminacyjnym ma być Hell's Canyon - najgłębszy kanion w Stanach, sporo głębszy od Wielkiego, tylko że nie ma takich stromych ścian, więc nie robi na pierwszy rzut oka takiego wrażenia. Poniższy filmik to lot przez ową dziurę - na początku można trochę dostać zawrotu głowy od wykręcania, ale koło minuty piętnaście robi się spokojniej. Po prawej stronie widać, zdaje się, droge, którą mielibyśmy jechać do tamy:


Czy ja aby na pewno chcę tamtędy jechać???

Tymczasem, zasuwając paragraf za paragrafem przez tłumaczenie Książki nieustannie zadziwiam się naszą piękną polszczyzną w takim względzie, że jeśli zmieni się jedno słowo w zdaniu, to trzeba wracać i poprawiać cały rządek końcówek. W jakiś dziwny sposób dumna jestem z tego, że ten nasz język jest taki skomplikowany, a zarazem cieszę się niezmiernie, że nie muszę się go uczyć :)

Co do uczenia zaś - T niejeden raz oznajmiał radośnie, że odczuł skok w nauce angielskiego; niby był to proces dość równomierny, ale od czasu do czasu otwierałą się jakaś klapka i na przykład zaczynał o wiele więcej rozumieć w telewizji. 

U mnie chyba nastąpił niedawno taki skoczek w hebrajskim. Oczywiście moja znajomość jest mała, malusieńka, mikroskopijna i wszystko idzie niezmiernie poooowoooooliiii - ale w ostatnią sobotę słuchałam sobie muzyk rozmaitych i między innymi trafiło na piosenkę o Jerozolimie. I nagle olśnienie - Yeruszalaim szel zachaw, we szel nechoszet, we szel or - rety, rozumiem wszystkie słowa po kolei! Choć przyszły do mojego słownika z różnych stron :)

Dziś rano na jakimś tam zdjęciu na Fejzbuku przeczytałam słowo "bajgle", kilka dni temu, kiedy słuchałam premiera Netanjahu "w oryginale", udało mi się wyłowić kilka słów... fantastyczne uczucie, zapomniałam już, jak to jest, kiedy rozum coś nowego przyswoi w takim kontekście. Chciałoby się przebiec przez osiedle, machając energicznie rękami, z rozwianym włosem :)

Dwa lata temu zaczynałam od przepisywania znajomych wersetów z Biblii i rozkminiania ich literka po literce, żeby zakuć jako tako alfabet. Szło jak po grudzie - może mniej napalony człowiek uczyłby się z jakiegoś elementarza, po kilka znaków... Mnie jednak taka metoda "na głęboką wodę" bardziej odpowiada. Teraz też trochę na wariata wbijam widelec w znalezione tu i ówdzie zdania, robię sobie mini-czytanki (hebrajski z angielskim tłumaczeniem + moje analizy słówek) - a co sobie będę żałować, chodzi o słownictwo i ogólne oswojenie. Zdaję sobie jednak sprawę, że dobrze byłoby liznąć też i gramatyki, wbić do łepetyny parę czasowników, żeby te pojedyncze cegiełki móc sklejać w zdania.

Ma ktoś wiaderko czasu do odstąpienia?

poniedziałek, 23 czerwca 2014

14:68. biedroneczki są w kropeczki

Dziś dokończenie serii biedronkowej:


Karteczka łąkowa, można powiedzieć, z trawą z kartki ze starej książki, pomazianą kiedyś dawno akrylówkami. I mam jak znalazł! Tu widać również, że kropy na biedronkach świecą się od Glossy Accents, no i sam papier na skrzydełkach też ma w sobie trochę delikatnego błyszczenia.


Ostatnia biedronkowa kartka idzie trochę w stronę kolorków ekologicznych i nawet ma w sobie nieco recyklingu, bo tekturka z fakturką, na której zasiadł owad, pochodzi z osłonki na kubek w jakimś Starbucksie albo innej Panerze. Nie mogę się powstrzymać od ich zakiszania, bo takie są miłe w dotyku, ale z drugiej strony mają taki kształt, że udaje się wyciąć taki właśnie kawalątek i reszta jest w zasadzie do wyrzucenia. Czyli się przesadnie nie gromadzi.


A jak skończę latarnie (mam już trzy :), to w następnej kolejności będą kwiatysie i fiolety. Bo blok cudnych papierów czeka już na pociachanie odniewiadomokąd.


W dziale słówek... Koło dwa i pół tysiąca słów przeciupałam w weekend i nawet mi dość sprawnie szło. Jedyne dłuższe zawieszenie się to belligerency, słowo użyte w Rezolucji nr 242 Rady Bezpieczeństwa ONZ, dokumencie bardzo ważnym i wielokrotnie cytowanym w sporach związanych z konfliktem arabsko-izraelskim. Wygrzebałam dość przyzwoite tłumaczenie tej rezolucji na polski - co prawda, na blogasku, ale przeglądnęłam, porównałam z oryginałem i wyszło mi, że nie jest źle.

Ale to nieszczęsne belligerency autor bloga/tłumacz oddał jako zapędy wojenne, co po pierwsze brzmi dla mnie mało poważnie. Czasem jednak się mylę co do powagi jakiegoś mało znanego terminu (albo nawet jego istnienia - wczoraj odkryłam też, że Słownik Języka Polskiego nie ma żadnego problemu z wyrazem akceptowalny, a ja bym się wręcz kłóciła, że to kalka!)

Znalazłam kapitalną stronę do wspierania wyczucia językowego - frazeo.pl. Można tam wrzucić dane wyrażenie i poszukać, czy występuje na jakichś stronach, zdaje się, że głównie w wiadomościach. Albo sprawdzić kolokacje jakiegoś tam wyrazu. Jeśli więc danego  sformułowania nie widzę za bardzo na frazeo, a i w ogólnym guglaniu nie wychodzi - znaczy się, że prawdopodobnie coś pokręciłam.

Wracając jednak do belligerency: nie wiem, czy nie zostało w powyższym tłumaczeniu pomylone troszkę z bardzo podobnym słowem belligerence - oznaczającego właśnie wojowniczość, zacietrzewienie, agresywność, a nawet awanturnictwo, czyli gdzieś by to szło w stronę tych zapędów wojennych. Dokopałam się bowiem do wiadomości, na przykład w Encyclopaedia Britannica, że belligerency to termin prawny oznaczający stan wojny czy też zaangażowania w wojnę.

No i teraz pozostaje kontekst i w ogóle pojęcie o sytuacji, bo te zapędy wojenne i stan wojny nie są znów tak od siebie odległe. Do czego może wzywać ta rezolucja? Co się dzieje między Arabami a Izraelczykami? Czy mają przerwać zapędy wojenne, czy stan wojny? W sumie oba te zjawiska są tam obecne...

Długo nie mogłam się zdecydować, szukałam jakichś interpretacji tej rezolucji, ale nie wygrzebałam nic konkretnego. Trzeba było podjąć jakąś decyzję - użyłam stanu wojny, choć nie mam stuprocentowej pewności. Wydaje mi się jednak, że rezolucja ONZ spokojnie może wykorzystywać terminologię z prawa międzynarodowego, a stan wojny brzmi bardziej poważnie niż zapędy wojenne.

Główny rezultat jest zaś chyba taki, że znowu się dowiedziałam paru rzeczy :) Oraz rozwlekłam wpis ponad miarę,  a miało być jeszcze o odkryciu związanym ze słówkiem wax. Ale to może zostawimy na jutro.

środa, 18 czerwca 2014

14:66. letnio, biedronkowo

Wśród słów (od 5 maja przebiłam się przez ponad 33 000 w Książce, plus kilka tysięcy słów tłumaczenia korespondencji i pisań rozmaitych) wyciupuję małe odcinki czasu na poklejenie, jako że obiecałam przywieźć w lecie trochę dzieł na aukcję na obóz dla dzieci niepełnosprawnych. Cieszę się, że mam kartki pozaczynane kilka miesięcy temu, więc wiele im nie trzeba - dołoży się to i owo i można sklejać.

Tyle, że czasem powstają przeszkody - okazuje się nagle, że klej się był wylał (jak u Brzechwy - idzie klej i po kolei napotkane rzeczy klei.) I mycie poklajstrowanych przedmiotów zabiera połowę odcinka czasu wyznaczonego na krafty. Dobrze, że klej nie zdążył jeszcze całkiem zaschnąć i stworzyć z ołówków, dziurkaczy i pędzelków trwałej rzeźby nowoczesnej.



Na jutro zaś potrzebna mi szybka kartka z biedronką - zrobiłam więc najpierw prototyp...


... a potem już na czysto, ale jeszcze nie sklejone. Rozważam dorzucenie spodniej warstwy skrzydeł z kalki.


A co do słów jeszcze - przez to, że nieustannie kontroluję to moje tłumaczenie, nasiliła się chyba wrażliwość (delikatnie się wyrażając) w dziedzinie językowej. Odkąd pozbyliśmy się kablówki, podglądamy czasem tutejszą polską telewizję, chwilami robioną przeraźliwie nieprofesjonalnie. Wiadomo, nie każdy wie, jak się zachować przed kamerą, ale fantastycznie byłoby, gdyby znalazł się tam ktoś w rodzaju szybkiego trenera, kto pouczyłby gości przed występem, że patrzenie się w stolik albo sufit podczas mówienia wygląda nieciekawie itp. I że przed kamerą nie dłubie się w nosie. Albo też ktoś z "okiem", kto by dostrzegł, że sadzanie dość korpulentnego pana redaktora za biurkiem nie kryjącym niezgrabnie rozłożonych nóg to nie jest najlepszy pomysł.

Jeśli zaś chodzi o słowa - gołym okiem widać, które wiadomości przeciupano na chybcika z angielskiego, jak na przykład tę wczorajszą, o wegetacji w Kalifornii - w sensie roślinności. Okoliczna wegetacja ucierpiała w pożarze. Brr. Nie wspominając o drobnych przekrętach językowych w rodzaju siedzi jak mysz kościelna pod miotłą. Dzwonią niby, ale nie do końca wiadomo, w którym kościele.

I trochę to smutne, bo telewizja czy radio "na obczyźnie" powinny nieść przysłowiowy kaganek oświaty i pilnować polszczyzny. A tu takie niedbalstwo i potem nie ma się co dziwić, że mamy cziskejk z piczesami.

Żeby jednak nie było samego narzekania - wczoraj pojawił się w programie pan profesor inżynier mostolog i mówił PIĘKNIE. Balsam dla uszu, mniam.

PS. Nigdy nie wiem, jak pisać - Kaliforni czy Kalifornii. Okazuje się, że jest na to regułka (cytuję z sjp.pl):

Wyrazy zapożyczone zakończone w Mianowniku na -nia ;w Dopełniaczu, Celowniku i Miejscowniku zapisujemy z kończówką -nii.

Czyli jedziemy do piekarni* w guberni w Kalifornii grać na waltorni.

*Albo też do piekaterii - w mianowniku wymawia się piekaterija, piękne słówko wymyślone przez T w Kostaryce na wzór ichniego panadería, frutería, zapatería itd.

czwartek, 12 czerwca 2014

14:65. konforemny zbiornik słówek

Przebywam obecnie w rejonie Zatoki Perskiej i po kilku stronach względnej ciszy znów znalazłam się pod (słówkowym) ostrzałem. A tak mi gładko szło, klepałam sobie zdanie po zdaniu... i nagle brzdęk, autor rzucił wyliczeniem, gdzie w każdym punkcie pojawia się jakieś ustrojstwo bojowe.

Mamy więc tytułowy konforemny zbiornik paliwa - conformal fuel tank. Jest na ten temat nawet artykuł w wikipedii (odpada grzebanie w czeluściach internetów). W sumie jak się popatrzy na słówko, to nie jest takie odjechane, bo takie zbiorniki integrują się z bryłą samolotu, czyli jest con+forma. No, ale do dzisiaj rano nie wiedziałam nawet, że takie coś istnieje.

Tu widać dodatkowe zbiorniki paliwa
doczepione do F-16. (Żródło)

Później pojawiło się trałowanie min, które wynikło z mine plow. Trałowanie i trałowce kojarzyły mi się do tej pory z morzem, ale okazuje się, że można i na lądzie. Ucieszyłam się z tego trałowania, ale nie mam pewności, czy to jest ścisły odpowiednik, bo jest różnica w wyglądzie między mine plow a mine flail (odpowiednik tegoż trałowca). Podobnie jak jest też różnica między pługiem a cepem :) Tak, że bezpieczniej będzie chyba zastosować coś w rodzaju niszczyciela min, bardziej neutralnie, a nie zapędzać się w szczegóły techniczne. W obu przypadkach chodzi o to, że pojazd unieszkodliwia miny.

Mine flail czyli "cep" (Źródło)
Mine plow czyli "pług" (Źródło)
Kolejna rozkminka wiązała się z mostami i hasłem mobile bridges. W pierwszej chwili przyszły mi do głowy mosty pontonowe, ale pooglądałam obrazki i chyba nie każdy mobilny most jest mostem pontonowym. Bardzo niewiele jest odniesień w guglu do mostów mobilnych (w wiki nie ma wcale), ale chyba tak zostawię, bo jakby co, to jest to zrozumiałe, a zarazem bezpieczne.

Uradowały mnie noktowizory - chyba jeden z rzadkich przypadków, kiedy polskie wyrażenie jest krótsze od angielskiego - night vision goggles :)

Mam w związku z tym następującą obserwację: paragrafy polskie notorycznie wychodzą mi dłuższe od angielskich, przynajmniej wizualnie. ALE od czasu do czasu sprawdzam ilość słów - i jest całkiem podobna! Po prostu polskie słowa są dłuższe (co właściwie wiadomo od dawna).

No i jeszcze mamy drony czyli bezzałogowe aparaty latające, system ochrony przeciwrakietowej Patriot, systemy naprowadzania, modyfikacje awioniki, pojemniki transportowo-startujące na rakiety Tomahawk... i to wszystko przed wyjściem rano do pracy. I w ten sposób dołożyłam sobie konforemny zbiornik słówek :)

sobota, 7 czerwca 2014

14:62. wyrwij murom zęby krat...

...ale najpierw zastanów się, czy aby na pewno chodzi o mury.

Jak wspominałam poprzednio, w książce jest segmencik o "płocie" dzielącym Izrael i Autonomię Palestyńską (która tak na marginesie też jest zagwozdką, bo wcale się nie tłumaczy na Palestinian Autonomy tylko Authority.)

Źródło

Źródło

Źródło

Bariera owa nazywana jest fence - czyli właśnie płot. Security fence daje w słowniku barierę bezpieczeństwa albo mur bezpieczeństwa. Płot mi jakoś zbyt marnie brzmi jak na takie umocnienia - widzę raczej jakieś sztachety albo siatkę w kratkę, a nie trudne do sforsowania zabezpieczenia na granicy, i to spornej. Czyli zostaje mur i bariera. W Izraelu rzeczywiście jest coś na kształt muru, choć nie budowanego chyba wedle naszego tradycyjnego pojęcia, bardziej betonowa ściana. I istnieje tylko na niewielkim odcinku.

Ale - co mnie trochę zaskoczyło, a przynajmniej oświeciło - takich barier jest na świecie o wiele więcej! Wiedziało się o płocie między Stanami a Meksykiem, bo się w okolicy jeździło. Był też, rzecz jasna, Mur Berliński. Ale książka wymienia jeszcze takie, choć to zapewne nie wszystkie:

Hiszpania/Maroko
Indie/Pakistan
Arabia Saudyjska/Jemen
Arabia Saudyjska/ Irak
Turcja/Syria
dwie części Cypru
Belfast - dzielnice katolickie i protestanckie

I tak sobie jechałam zamiennie z murami i barierami, dorzucając jeszcze czasem ogrodzenie, bo wyczytałam, że też można w takim kontekście. ALE ZARAZ, jak te granice tak naprawdę wyglądają?? Co będzie, jeśli napiszę mur, a tam siatka i drut kolczasty?

Wrzuciłam wsteczny i przejrzałam raz jeszcze ten fragment (po pooglądaniu w internetach obrazków z każdej z tych granic.) Ciężko trochę dojść do ładu, bo wygląda na to, że różne odcinki mają odmienną konstrukcję. Pozostaje zatem trzymanie się autora i ewentualnie korzystanie z wyrazu bariera, który jest chyba najneutralniejszy.

piątek, 6 czerwca 2014

14:61. kartki na graduację

Olaboga, użyłam w tytule kalki z angielskiego... a może jednak nie do końca? Słownik Języka Polskiego powiada, że potocznie jest to dopuszczalne. Łoj. Jak tak dalej pójdzie, to się dopuści mówienie insiura, forma (zamiast formularz) i lokacja.

No nic, oto karteluszki w wyznaczonych kolorach, zgodnych z barwami odnośnych szkół. 



Gawęd tłumaczeniowych dziś nie będzie, bo i ostrzał artyleryjski jakoby zelżał, za to wybudowano barierę bezpieczeństwa.

czwartek, 5 czerwca 2014

14:60. w stanie spoczynku

W stanie spoczynku to chyba był mój rozumek, skoro nie wymyślił od razu, że Ret. po polsku oznacza właśnie to i że się ślicznie skraca do w st. sp. Taka jest właśnie odpowiedź na pytaniożyczenie z ostatniego paragrafu wczorajszego wpisu.

A dziś od rana znowu bronie, brońki, bronieczki. Idzie mi to tłumaczenie jak krew z nosa (po oberwaniu pociskiem balistycznym :D), bo co krok muszę grzebać w słownikach, wikipediach, stronach rozmaitych. I do czego to dochodzi, że człowiek kwiczy z radości jakby dostał wspaniały prezent, kiedy natknie się na wielki PDF zawierający wytyczne Unii Europejskiej co do tłumaczeń i pisowni? Albo znajoma doktorantka podrzuci mu plik ze ściągą do pisania bibliografii w systemie harwardzkim.

A na polu tak pięknie, zieleni mnóstwo, słoneczko, ptaszęta ćwierku ćwierku...

U mnie natomiast ostatnio pod każdym niemal paragrafem lista słówek i rozkminek dłuższa od samego paragrafu. Znaleziska z dzisiejszego poranka (mam nadzieję, że nic nie pokręciłam):

long-range bomber – bombowiec dalekiego zasięgu
Security barrier – bariera bezpieczeństwa
anti-tank ditch – rów przeciwczołgowy
defensive line - linia obrony/obronna
surface-to-air missile battery – bateria artylerii przeciwlotniczej
air-raid – nalot bombowy
air-raid alert – alarm przeciwlotniczy
ballistic missile – rakieta balistyczna, rakietowy pocisk balistyczny
missile attack – atak rakietowy
conventional warheads – głowice bojowe o charakterze konwencjonalnym

Bo tłumacz nie jest słownikiem, jak dowiedzieć się można z obrazka znalezionego na FB, w grupie Tłumacz płakał jak tłumaczył:



W międzyczasie tak zwanym przyszedł certyfikat ukończenia kursu o historii Bliskiego Wschodu - egzamin zaliczyłam przysłowiowym rzutem na taśmę i gdyby nie zezwolenie na korzystanie z notatek, to nie wiem, jak by się to potoczyło :)


Kurs w każdym razie okazał się bardzo przydatny; oczywiście nie w kwestii przekładu słówek, ale ogólnego pojęcia o regionie i jego historii. Mam nadzieję, że uchroni mnie to przed wytworzeniem bambulców translatorskich :)

środa, 4 czerwca 2014

14:59. na Wzgórzach Golan przebywając...

...o granicach Izraela pisząc, z nazwami komitetów i ich członków kłopoty mając.

Wygrzebię czasem polskie odpowiedniki w internetach i w ogóle mi nie leżą. Taki dyrektor operacyjny przykładowo - widzę, że się używa i to na niejednej stronie godnej zaufania, nie jakiś tam niepewny blogasek czy strona nie grzesząca poprawnością językową.

Zdaje mi się, że kiedy wyjechałam z Polski, dyrektorów operacyjnych było mało - zachodnia nomenklatura nie wjechała jeszcze do języka, albo może nie miałam z nią kontaktu? To mi i nie leży.

I jeszcze Joint Chiefs of Staff - po angielsku krótko i węzłowato, po polsku (tu mam wsparcie wiki) Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Nie dość, że długaśne (sylab prawie trzy razy tyle), to jeszcze ten dopełniacz jeden na drugim i jakaś niewygodna ta zbitka... ale wygląda na to, że taki właśnie jest oficjalny odpowiednik.

I jeszcze Lieutenant General mi się trafił - link z angielskiej wiki prowadzi do niby-że polskiego Generalleutnant i opisuje stopień w Wehrmachcie i Lufwaffe, czyli w ogóle nie to. Na szczęście angielska definicja wyjaśnia (Lieutenant general ranks by country), że po polsku jest to generał dywizji, ale liczba gwiazdek się zgadza, LG ma trzy, a GD dwie. W tej samej definicji jest cały rządek pagonów z rozmaitych krajów i wiele z nich, a nawet większość, ma tych gwiazdek TRZY!

Oraz jeśli się z polskiego generała dywizji kliknie w angielski link, to mamy Divisional general.

Oraz we wspomnianym powyżej artykule o Lieutenant general jest też druga lista odpowiedników - Lieutenant general equivalent ranks - i tam z kolei pojawia się generał broni, posiadający, a jakże, TRZY gwiazdki. No i angielska definicja twierdzi, że równa się on LG. Uff.

Polskiego hasła generał broni w wiki nie ma, ale jest hasło generał - a pod nim, hip hip hurra, lista odpowiedników w różnych armiach!!! Armię USA zaszczycono nawet osobną tabelką i okazuje się, że właśnie generał broni będzie równorzędny z LG.

Teraz jeszcze gdyby udało mi się rozkminić, jak zgrabnie napisać po polsku skrót Ret. - emerytowany w kontekście stopnia wojskowego - to by w ogóle było cudo.

wtorek, 3 czerwca 2014

14:58. Akko i Aleppo

Wczoraj wieczorem dokonałam odkrycia słowno-geograficznego - okazało się, że leżące niedaleko Hajfy miasto Acre to po polsku... Akka albo Akko. Niemożebyć, gdzie się podziało RRRRRR?

To jeden z przypadków, kiedy znam słowo po polsku i po angielsku, ale nie wiem, że są akurat ze sobą połączone :)

Zapisuję sobie to wszystko - raz, że pod każdym kawałkiem tłumaczonego tekstu, dwa - przenoszę to potem do wielkiej tabeli w Excelu, żeby drugi raz nie grzebać po internetach oraz żeby zachować kosekwencję. Na pięćdziesiątej stronie książki naprawdę nie pamiętam, czy na dwunastej pisałam "rezolucja" z małej czy z dużej.

W dokumencie jest też kolumna "kategoria", więc będzie sobie można słówka przesortować, podzielić ewentualnie na arkusze, albo - kto wie - może istnieją jakieś programiki do tworzenia prywatnych słowników?



Natomiast Aleppo znalazło się w tytule, bo fajnie brzmi oraz z grubsza należy do regionu.

piątek, 30 maja 2014

14:57. zawiłości w nazwach, miarach, generałach i innych militariach

Krótki raport z najnowszych rozkminek tłumaczeniowych:

Odmiana obcojęzycznych nazw geograficznych. Kiedyś już o tym napomykałam, ale temat wraca. Co kawałek mam a to jakiś Aszkelon, a to Timna, a to Ejlat - i odmieniać toto, czy nie? Widzę po pierwsze, że wiki odmienia, jedzie się do Timny, Aszkelonu i Ejlatu. Poradnik PWN zaleca odmianę wszystkiego, co się da - nawet w mowie potocznej dopuszcza odmianę takiego Calgary, w sensie że olimpiada odbyła się w Calgarach!!! Idąc dalej, T - dojeżdżający ostatnio do pracy w Glencoe - jeździł będzie do Glenkoła (Glenkołu?) i budował domy w Glenkole :)

To może troszkę przegięcie, bo na pytanie o odmianę nakłada się jeszcze różnica między pisownia a wymową, ale jakiś generalny kierunek mam.

Przeliczenia miar. Wszystkie miary amerykanckie przeliczam, ale często jest mały przystanek na pomyślenie, jaką jednostkę wybrać. Trzeba sobie wyobrazić, z czego korzysta się w języku docelowym w danym kontekście.
- mile kwadratowe na kilometry kwadratowe - zwykle w kontekście np. obszaru kraju
- akry na hektary - powierzchnia gruntów ornych (bez sensu byłoby zamienianie tu na kilometry kwadratowe)
- stopy na metry - przy okazji wysokości wzniesienia.

Stopnie wojskowe. Trafił mi się wczoraj do przemielenia brigadier general, który z buta kojarzy się z generałem brygady. To chyba były najdłuższe rozkminki od kilku dni. Takie oczywiste skojarzenia mogą być błędne i nader podstępne, ale chyba tu jest dobrze. W obu przypadkach mamy do czynienia z najniższym, jednogwiazdkowym generałem, oczko wyżej od pułkownika.

Militaria. Cienki lód, kruche szkło. Przy moim marnym pojęciu o tej tematyce myśliwce, samoloty szturmowe, torpedowce i okręty wywiadowcze to jedna wielka masa w kolorach maskujących. Sterta żelaziwa, jak mawiała Mama, tylko od czasu do czasu z tej plątaniny wystaje jakaś lufa albo śmigło. Konsultuję w miarę możliwości z T i skrupulatnie sprawdzam w kilku słownikach. I mam nadzieję, że będzie dobrze.

A z całkiem innej beczki - moja nowa przegródka :)



wtorek, 20 maja 2014

14:52: zblokowani (wschodnio)

Odbyliśmy wczoraj (wynikłą, rzecz jasna, z tłumaczenia) dyskusję o blokach. Otóż w Książce dojechałam do wyrażenia Soviet Bloc.

Po pierwsze - zainteresowało mnie dlaczego bloc a nie block. Do autora mam zaufanie naukowe (choć JEDNĄ literówkę zdybałam :D), nie sądzę, żeby się machnął w takim prostym słowie.

I cóż się okazało? Ano - jeśli się ma na myśli zestaw państw - to właśnie należy użyć bloc. W pozostałych przypadkach - block. [Źródło 1, Źródło 2]

To było proste - teraz szukamy polskiego odpowiednika Soviet Bloc. Najłatwiej byłoby po prostu zrobić blok sowiecki - i z małej litery, bo wiki pisze takie wyrażenia z małej. A może blok radziecki? Bo ten sowiecki jakoś dziwnie brzmi.... ale radziecki chyba jeszcze gorzej.

T podpowiada blok wschodni, co ma swoje plusy, bo jest neutralne - ale ma i minus w postaci drobnej nieścisłości, bo blok sowiecki może też obejmować kraje poza wschodnią i środkową Europą. A może blok krajów socjalistycznych? Blok socjalistyczny? Kraje demokracji ludowej? Ale tu się odjeżdża od bardziej neutralnej nazwy organizacji czy też porozumienia i wchodzi w kwestie ideologiczne.

Sowiecki po polsku jest nacechowane pejoratywnie; radziecki - byłoby bardziej neutralne. Ale mówiliśmy już, że blok radziecki kiepsko brzmi. Nie pomaga też fakt, że jeśli wrzuci się w słownik radziecki, to po angielsku wyskoczy właśnie Soviet - bo nie ma za bardzo innego wyjścia :)

Pocieszam się, że liczne mózgi już od lat grzebią w temacie, i to od dawna - od czasów paryskiej Kultury i pewnie idzie to do samego początku używania terminu radziecki, tuż po wojnie. Kilka linków do rozkminek, łącznie z przeciekawym, jak zawsze, profesorem Miodkiem:

Poradnik PWN
wiki
artykuł
Miodek

No więęęęęęęęęęęęc? Co ja mam zrobić? Trzeba podjąć jakąś decyzję... Kontekst z punktu widzenia całości Książki jest raczej negatywny, bo ów blok wspomagał państwa arabskie za pomocą broni, ale autor Książki - Amerykanin - zapewne nie miał na myśli negatywności, bo chyba nie mógł, skoro Soviet to jedyne słowo, jakie miał do dyspozycji.

Znalazłam kilka stron o, jak mi się wydaje, dość dobrej reputacji, gdzie ten blok sowiecki występuje (nawet w tytule książki!), ale w tej chwili nie mam jeszcze ustalonej odpowiedzi. Skłaniam się ku blokowi wschodniemu, mając świadomość, że ktoś się może przyczepić wspomnianej wyżej nieścisłości geograficznej. ALE z trzeciej strony :) - Encyklopedia PWN w artykule o zimnej wojnie pisze też tak: "powstanie bloku sowieckiego w Europie Środkowowschodniej" - czyli tu mamy argument, że Mongolia czy Kuba niekoniecznie się muszą do niego zaliczać. A poza tym - na ile prawdopodobne jest, że akurat Kuba i Mongolia wysyłały broń do Egiptu?

piątek, 16 maja 2014

14:50. oenzetowskie dylematy

Prosta niby rzecz, a nie wiedziałam. Oczywiście w izraelsko-arabskich przepychankach wielokrotnie uczestniczy ONZ i jeszcze na dodatek przydało by się toto opatrzyć odpowiednimi końcówkami oraz odmieniać.

Źródło

Powiem szczerze, że zdziwiło mnie istnienie słowa oenzetowski, które uroczyście wpisałam w temat niniejszej notki.

Co się zaś tyczy końcówkowania - oto mała ściąga z Poradnika PWN, którą sobie chyba muszę przyczepić w poręcznym miejscu, bo nie mogę zapamiętać:

"Piszemy ONZ-ecie, BGŻ-ecie, UJ-ocie, do tego zapisu zaś dostosowano formy pozostałych przypadków, np. ONZ-etu, BGŻ-etowi, UJ-otem.
Wprawdzie słowniki poprawnej polszczyzny dopuszczają też – poza miejscownikiem – formy krótsze, tj. ONZ-u, BGŻ-owi, UJ-em, ale w praktyce prawie się ich nie spotyka. Lepiej pod tym względem słuchać np. Wielkiego słownika ortograficznego PWN, który odmienia ONZ-etu, ONZ-ecie (natomiast inaczej tworzy przymiotnik: ONZ-owski lub oenzetowski, nie ONZ-etowski).
Warto pamiętać, że wymienionych skrótowców można w ogóle nie odmieniać, jeśli na ich funkcję gramatyczną wskazuje kontekst zdaniowy, np. rezolucja ONZ, konto w BGŻ, delegacja z UJ."

I tak się nieustannie zadziwiam, jaka ta nasza polszczyzna bogata :)

czwartek, 15 maja 2014

14:49. takie tam trzy słówka

Przemeblowanie dziś mamy na blogasku, a to z wykorzystaniem świeżej fotki przez T, przywiezionej z wyprawy do Muzeum Sztuki w Milwaukee. Muzeum samo w sobie zasługuje na osobny post, ale dziś tylko o trzech bardzo podobnych słówkach, na które natknęłam się wczoraj przy okazji, wiadomo, Książki.

Co ciekawe, mimo powierzchownego podobieństwa słówka wywodzą się z trzech języków!

Cenote - dostaliśmy od Majów na Jukatanie i oznacza studnię/źródło utworzone na terenach krasowych. Widzę, że po polsku też istnieje cenote, przynajmniej według wiki.

Źródło

Cenotaph - przyszedł do nas z francuskiego i łaciny, ale źródło tkwi w grece. To symboliczny grobowiec osób w rzeczywistości pochowanych gdzie indziej, znany ze starożytności, ale i dziś występuje pod postacią grobów nieznanego żołnierza (np. tego w Warszawie), a i kopce krakowskie zaliczają się do cenotafów.

Źródło

Cenacle - tu prezent dała łacina - coenaculum. Wiki tłumaczy na Wieczernik i jest to słowo używane do określenia pomieszczenia w Jerozolimie, gdzie wedle tradycji odbyła się Ostatnia Wieczerza.

Źródło
I na tym kończymy dzisiejszą lekcję języków mniej i bardziej obcych :)

niedziela, 11 maja 2014

14:46. wiki (niemal) mnie wkręciła

Pisałam kilka dni temu, że wiki ma dość dużą moc w głosowaniu nad polskimi wyrażeniami, ale nie da się jej używać bezkrytycznie (jak zresztą większości życiowych ułatwień). Z ogólniejszych zagadnień mam zagwozdkę co do nazw dokumentów - pisałabym je z dużej litery, jak Deklaracja Balfoura, Uchwała jakaś tam, Raport jakiś tam. Jak do tej pory wiki dość konsekwentnie podpowiada jednak małe litery. Hm.

Wczoraj natknęłam się w Książce na takie zdanie:

It acknowledged the “racial kinship and ancient bonds existing between the Arabs and the Jewish people” and concluded that “the surest means of working out the consummation of their national aspirations is through the clos­est possible collaboration in the development of the Arab states and Palestine.”

Trochę tasiemiec, ale zawiera głównie cytaty z umowy między emirem Fajsalem a Chaimem Weizmannem. Bez większego dochodzenia trafiłam w wiki odnośne hasło, patrzę - hurra, jest tekst po polsku! Ciachu-ciachu, kopiuję i wklejam.

...pamiętając o rasie, pokrewieństwie i starożytnych obligacjach istniejących między Arabami i Żydami, i wiedząc, że najpewniejszym sposobem na osiągnięcie naturalnych dążeń jest najściślejsza współpraca w rozwoju Arabskiego Państwa i Palestyny...

Zaraz, zaraz... obligacje? Po staropolsku to jakoś napisali? Czy może ktoś popatrzył w słowniku co to bonds i wziął odpowiednik nadający się do kontekstu stocks and bonds, czyli jedziemy na giełdę i bawimy się akcjami i obligacjami?
No, ale może by te obligacje jeszcze przeszły, w sensie zobowiązań. Nabrałam jednak podejrzliwości i patrzę dalej. Wiki mówi o rasie, pokrewieństwie itd. - w oryginale jest racial kinship, czyli raczej pokrewieństwo rasowe, czy coś w tym rodzaju.
Dalej - national aspirations stały się naturalnymi dążeniami - oczywiście kolejny bambulec.
Dalej - development of the Arab states - rozwój Arabskiego Państwa, znów niedokładnie. Nie ma chyba czegoś takiego jak Arabskie Państwo, nawet jeśli się weźmie pod uwagę idee panarabizmu.

Moja wersja natenczas wygląda następująco (od razu mówię, że będą jeszcze czytania i poprawki :)

Umowa ta uznawała istnienie „rasowego pokrewieństwa i starożytnych więzi między Arabami a narodem żydowskim” oraz stwierdzała, że „najpewniejszym sposobem spełnienia narodowych dążeń jest jak najściślejsza współpraca w rozwoju państw arabskich i Palestyny”.

Iiiii dlatego czynności tłumaczeniowe idą mi nader powoli, bo analizuję, rozkminiam, piszę tak i siak, wybieram najlepszą wersję...

Mam też wyrażenie, które dało mi już w kość przy okazji poprzedniej książki: closer settlements. Chodzi o osiedlanie się na niezamieszkałych terenach - ale jakie to osiedlanie? Co oznacza to closer? Napisałam nawet do koleżanki w Australii, bo spora część linków z tym hasłem (a ich ilość jest w sumie bardzo niewielka), z zapytaniem, czy może pamięta coś takiego z historii - na razie nie mam odpowiedzi. Żeby cały internet nie był w stanie dać odpowiedzi??? Zdumiewająca sprawa.