czwartek, 31 maja 2007
ten tego... tagi
Cieszę się również niezmiernie, że udało mi się zrobić w PhotoShopie akcję, czyli jakby nagrać makro, które bierze zdjęcie z aparatu (ewentualnie po korekcji koloru), zmniejsza i dorabia białą ramkę z czarnymi brzegami. A do tej pory ciupałam to wszystko ręcznie! Teraz jest to kwestia jednego guzika.
wtorek, 29 maja 2007
pierwszy filmik z niagary
po wyprawie nad niagarę
Zdjęć mamy stertę, jak również kilka filmików. Będę zamieszczać w miarę opracowania (zalegam jeszcze z fotkami z łodzią podwodną w Wisconsin oraz jedną wyprawą do Chicago.)
Teraz zaś trzeba wrócić do rzeczywistości i ewentualnie planowania myślowego następnych wyjazdów. W przyszłym roku... może Gwatemala? Brzmi to tak nieprawdopodobnie, że właściwie jeszcze o tym nie myślę; bardziej Tony Halik niż Szkieukowa... Obawiam się, że jesteśmy przyzwyczajeni do łatwiego podróżowania po Stanach i miejsca typu Meksyk, Belize i Gwatemala mogą być pełne zonków, ale z drugiej strony byłoby to takie niesamowite!
A dzisiaj jest Narodowy Dzień... Spinacza do papieru. Poważnie.
piątek, 25 maja 2007
idzie długi weekend
Kończy się już ten zwariowany tydzień - mam wrażenie, ze ani jednego popołudnia nie spędziłam normalnie w domu bez spieszenia się gdzieś, a cały tydzień biegania jest nieprzyjemny. Wczoraj odwiedziłam bank, gdzie zaczęłam zbieranie informacji w sprawie przefinansowania pożyczki na mieszkanie - wizyta nawet była przyjemna, ale wymagała conieco wysiłku umysłowego. Potem do domu, skończyłam nad obiadem jedną książkę ("Nadworny malarz" - takie sobie powieścidło z dużymi literami i do szybkiego przelecenia). Zabrałam się natychmiast za następną - "Ono" Doroty Terakowskiej. Pranie, lasagna na dzisiaj i na weekend dla Pisklaka, bo Pisklak się na wycieczkę nie wybiera. Mówi, że będzie trzy dni spał. Mycie garów. (Posiadamy zmywarkę, ale jakoś nie mam do niej przekonania. Zawsze chcę, żeby się nazbierało quorum brudnych naczyń, ale zanim się nazbiera, to ja już je zdązę umyć. No i nie mam zaufania do tego, że umyje tzw. "przyschnięte" albo większe garnki, bo zdarzało mi się poprawiać. Taka jestem staroświecka.)
Papierrrrr! Powstały tago-zakładki, na które pomysł zapożyczyłam od jednej z uczestniczek forum Rękodzieło i Ozdoby.
Mam też kilka nowych kartek, na razie w fazie eksperymentalnej, bo muszę popracować nad ostrością czarnych odbitek. Wystawiam je w każdym razie w sklepie i zobaczymy, co będzie. (Ha, zapomniałam dodać, że wczoraj sprzedała się pierwsza karteczka na etsy!!! Oby był to zwiastun dalszego handlu :D)
środa, 23 maja 2007
sideways
Fajniej przecież jest być sobą, tym bardziej, że czas ucieka i zwyczajnie może go nie starczyć na to, co NAPRAWDĘ chcę/chcę w życiu robić – na Gwatemalę, Paryż, Peru i zielone chińskie doliny. Oraz Alaskę, nie należy zapominać o Alasce. Na papier, na fascynację światem i słowami.
Pocieszam się, że jeśli jestem dziwakiem, to jest nas dwoje, bo Tomek jest całkiem podobny :).
Degustacja sama w sobie była jednak miła – ciekawe jedzonka (chleb z oliwami smakowymi, sałatka, kozi ser (!) z migdałami, wspomniana zupa-krem, kanapeńki od szefa Jamesa z niemal surową wołowiną i chyba pesto, desery, gruszki). Sześć zamaskowanych win, trzy białe, trzy czerwone. Odsłonięcie osobowości trunków na koniec posiedzenia. I piękna kuchnia, granity, parkiety. I nastrojowa muzyka. L się niebywale stara i jej wychodzi, bez dwóch zdań.
- - -
Teraz będzie paragrafów kilka w odpowiedzi na komentarz Kasi sprzed kilku dni.
Kiedy tu przyjechałam, najbliższe grono znajomych Amerykanów było wręcz przeraźliwie niepodróżne. Orientowali się co do istnienia paszportów i wiz, ale mnie się w głowie nie mieściło, żeby wziąć dwa tygodnie urlopu i przesiedzieć je w domu, nie robiąc nic konkretnego. Potem jednak okazało się, że w amerykańskim narodzie jest tak, jak zapewne statystycznie na całym świecie: są osoby mobilne i stacjonarne. Redakcyjne małolaty śmigają to do NY, to do Kaliforni – przyznam jednak, że nie ma w pracy nikogo, kto tłukłby się po świecie tak jak my. Próbka do badań jest jednak na tyle niewielka, że na pewno nie można budować na niej teorii. W Utah, Kolorado czy innej Arizonie widzi się zwiedzaczy, nawet w porach niewakacyjnych – znaczy się, ludzie jeżdżą.
Można by tu napomknąć o znajomości języków – chyba statystycznie rzeczywiście mniej znają, aczkolwiek mam w pracy osoby mówiące biegle po niemiecku, francusku i hiszpańsku (każdy język osobno). Nie ma tu jednak potrzeby znania i zapewne dlatego nie ma takiego wielkiego nacisku na naukę. Dłuuuugi temat.
Kolejna myśl – wkurza mnie, jeśli ktoś rzuca hasło typu „Amerykanie to kołki, nie wiedzą nawet, gdzie jest Polska.” A czy przeciętny Polak wie, gdzie jest Gwatemala? Albo jak daleko jest z Nowego Jorku do Kolorado? Bo to mniej więcej taka skala wartości i ważności.
Podróże w okresie świąt mnie też niepokoją, dlatego w okolicach Wigilii i Dziękczynienia raczej się nigdzie nie wybieraliśmy. Jedyna niemiła niespodzianka spotkała nas w zeszłym roku podczas długiego weekendu związanego z Labor Day (wrzesień), kiedy to wybraliśmy się bez żadnych rezerwacji do Minneapolis i nie mogliśmy przez godzinę czy dwie znaleźć noclegu. Widać niczego nas to jednak nie nauczyło, bo nad Niagarę też nic nie zaklepaliśmy. Będzie Wielka Improwizacja :).
- - -
Ilustracji nie ma, bo dopiero dzisiaj rano zaczęłam następny pomysł, ale niestety nie mój własny najwłaśniejszy, tylko zainspirowany zakładkami pokazanymi na forum Rękodzieło i Ozdoby. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie :) Przeprosiłam się w każdym razie z akwarelkami i z pewną taką nieśmiałością conieco pomalowałam, choć się na malowaniu nie znam. Co najwyżej ścian. A propos (że też mi się dzisiaj tak wszystko ze wszystkim łączy...) W nagrodę za dobre wyniki cała redakcja dostała dwa dni wolnego, 5 i 6 lipca, co w połączeniu z przysługującym nam czwartym daje taki długi weekend, że chyba zapomnę, jak się pracuje. I będę w te dni malować łazienkę oraz sprzątać, bo zaraz potem przyjeżdża inspekcja w postaci Marcelego!
wtorek, 22 maja 2007
jedzie miki do afryki
poniedziałek, 21 maja 2007
Co się zrobiło, co się planuje
Zabrałam się też za albumik dla Kathy. Kilka obserwacji: bindowanie w Kinkos kosztuje DZIESIĘĆ DOLARÓW – zgroza! Toż cały papier chyba kupiłam za piątkę...
Po drugie: czapki z głów wobec tych, którzy albumy robią na okrągło, bo to ciężka tyrka! I w zakresie zaplanowania, uporządkowania zdjęć, i potem wykonania. Tyle szczegółów i możliwości – i tyle sposobów, żeby zepsuć! Eksperymentuję, poprawiam... Już sama nie wiem, czy bardziej podoba mi się prosty styl jak na okładce, czy bardziej „nalepione”, jak w środku... będą jeszcze dodatki typu „fibers”, czyli wstążeczki, tasiemki, elementy pasmanteryjne. I wierszyki.
Jest to praca dająca dużo radości, ale z drugiej strony kreatywnie męcząca, jeśli się tak mogę wyrazić. Brak mi wprawy, brak może tak naprawdę... zmysłu artystycznego?
W długi weekend ma za to być wycieczka nad Niagarę – może już wspominałam? Trochę kawał drogi, 9 godzin jechania, nie licząc granicy (pchamy się przez Kanadę, bo Tomuś chce sprawdzić, czy zielona karta naprawdę działa). Oznacza to wyjazd w nocy z piątku na sobotę, czyli wszelkie przygotowania w piątek, czyli tydzień zapowiada się intensywnie.
Plan wycieczki:
Dzień 1: Chicago – Indiana - Michigan – Kanada :) - zwiedzanie Wielkich Śluz na kanale Welland między Wielkimi Jeziorami – pływają tam statki oceaniczne, więc struktura zapewne jest imponująca. Niektórzy twierdzą, że wręcz na miarę ósmego cudu świata, ale o „najach” już kiedyś pisałam, więc nie będę się powtarzać. Dalej planujemy oglądanie wodospadów od strony kanadyjskiej. Wieczór – podziwianie podświetlonych wodospadów od strony amerykańskiej. Nocleg w okolicznym motelu.
Dzień 2. do południa – strona amerykańska, zejście do jaskiń pod wodospadem (Cave of Winds). Zbieramy się z powrotem w stronę domu. Jeśli zdążymy, to jeszcze w ten dzień oglądamy Cuyahoga Valley National Park – wiedział ktoś, że w Ohio jest park narodowy? Nocleg gdzie popadnie.
czwartek, 17 maja 2007
pif czyli "pay it forward"
Przed chwilą wyczytałam conieco o pifie w magazynie „Real Simple”: często się zdarzało w jakiejś wiosce, że akurat tam kończyło się ludziom paliwo, więc gość trzymał bańkę specjalnie po to, żeby ludziom pomagać – za darmo, ale musieli obiecać, że pomogą następnej osobie w potrzebie. I to mi jak najbardziej odpowiada. Nie za wiele jest przypadków takich, że coś tam mi się komuś udało dobrze zrobić, po czym mówiłam, czy też w jakikolwiek sposób zobowiązywałam odbiorcę do przekazania tego dobrego uczynku dalej. Czyż jednak nie byłoby to piękne? Gdyby tak dużo, dużo ludzi zaczęło działać według tej zasady i stosować pify wobec bliźnich – czyż świat nie byłby lepszy? Fajnie jest na pewno robić dobrze bezinteresownie, ale zadawanie ludziom, że mają odpłacić komuś innemu jakoby dodaje jeszcze plusik.
- - -
Skonczylam wczoraj kartke na Dzien Matki - jutro jedzie do adresatki. Kupilam kiedys dawno niebieskie koraliki i tak mi chodzilo po glowie, zeby je wykorzystac... a przy tym wygrzebalam w papierach wzor na wyszywane kwiatki. Koralikow i odnosnych rzeczy jest w kraftowych sklepach niemozliwa ilosc i na dodatek ciagle jakies wyprzedaze - a u mnie ani czasu, ani za bardzo umiejetnosci!
urodziny Marcelego. Happy Birthday!
Na zwykłą sprzedaż chyba się nie ma co nastawiać, bo ilość oglądających jest nader mizerna. Czytam jednak na forum, że wiele osób tak ma, i to wcale nie nowicjuszy.
Z przyjemnością zakupiłam wczoraj materiały na „Projekt Hayden”, czyli albumik dla Kathy. Ach, te kraftowe sklepy... Już nawet nie chodzi o nabywanie przedmiotów, tylko samo grzebanie! Miałam wczoraj w kieszeni dwa kupony do dwóch sklepów na 40% zniżki i nawet ich nie wykorzystałam... Przydałyby się na coś, co kosztuje, powiedzmy, dychę, a jakoś nic mnie do tego stopnia nie zwaliło z nóg. Szanse mają takie gąbeczki do robienia przestrzennych kartek, oraz może kolejny zestaw przezroczystych pieczątek. Choć tak naprawdę nie wykorzystałam jeszcze nawet najnowszych zakupów :)
środa, 16 maja 2007
kraftowanie, sprzedawanie
Wyczytałam na forach, że zdjęcia mogą wywrzeć zachęcający wpływ, a niektórzy piszą, że trzeba fotografować obiekty w niezwykłych miejscach. Pstryknęłam więc dziś kartki w towarzystwie balkonowych kwiatysiów. Nie żeby to była niewiadomojaka rewelacja – ale może są to ciut inne zdjęcia.
Jest jeszcze taki haczyk, że te zdjęcia na pierwszej stronie są kwadratowe i jeśli załaduję fotki prostokątne, to program je obcina. Trzeba więc zrobić dodatkowy krok – jakoś je ukwadracić przed załadowaniem, żeby widać było całość.
A w STUDIU, czyli na najbardziej zbałaganionym w naszym mieszkaniu stole, odbywa się produkcja kartki dla mojej Mamy na Dzień Matki. Nie sądzę, żeby zdążyła dojść przed świętem, ale się staram :). Wczoraj wszystko wydziurkowałam i zaczęłam wyszywanie oraz koraliki.
W następnej kolejności będzie albym niemowlaczy dla Kathy – dzisiaj wieczorkiem udaję się po zakup materiałów. Kolorystyka ma być biało-turkusowo-piaszczysta, z akcentami czerwonymi i granatowymi. Tematyka plażowo-wodna. Nie będzie ani grama różowizny, choć to dziewczynka, nie będzie też mojego ukochanego zielonego ani fioletowego. Ciekawe, jak mi to wyjdzie... W sumie pierwszy taki albumik w mojej karierze? Albo jeden z pierwszych.
wtorek, 15 maja 2007
e. vs. e.
Żeby jednak nie zamykać się całkiem w sobie, postanowiłam wypróbować inny sklep – etsy.com. Ma to kilka plusów – wystawienie kosztuje 20 centów, a nie 75, jak na ebayu. (Pobierają potem prowizję od sprzedanego przedmiotu, ale to normalne.) Przyjrzałam się stylowi i dzieł, i samych sklepów i myślę, że mi odpowiada bardziej, niż nastrój ebayowy, przypominający zagracenie w stodole u starej ciotki. No i te błyszczydła, z których korzysta wiele osób...
Nasuwa się więc pytanie, dlaczego nie skorzystałam od razu z etsy, tylko z ciotkowej graciarni? Ano dlatego, że przy pierwszej analizie wypadło mi, że tam trzeba być „prawdziwym artystą”. Nadal się za takową nie uważam, ale myślę, że przez te pięć miesięcy dziabania w papierze conieco się nauczyłam i mogę spróbować.
Przeraża mnie kosmiczna ilość wystawionych kartek (ponad 12 000), ale też patrzę na wyniki losowo wybranych sklepów i najwyraźniej jest ruch w interesie. Natomiast wyczytałam, że na ebayu istnieją kliki – co prawda nie w kontekście papieru, tylko ubranek dziecięcych, które uniemożliwiają bądź utrudniają nowicjuszom rozwinięcie skrzydeł. Smuci mnie też fakt, że oto były te wszystkie entuzjastyczne emaile z wielkimi pochwałami i sssssssss uleciało to wszystko w powietrze.
Teraz więc trzeba wymyślić sobie nazwę sklepu – być może pozostanę przy „teapot creations”, albo czymś podobnym. Następnie tworzymy bannerer, zbieramy fotki niesprzedanych do tej pory karteczek, tworzymy opisy – i jazda!
Dla podniesienia na duchu – kartka skończona dzisiaj rano, dla mojej siostry, której urodziny już były, więc będą to raczej życzenia po-urodzinowe (i w sam raz zdążę na dzień matki :).
Kokardka ze strony www.fishinmom.blogspot.com
Tasiemka ze strony http://weedsandwildflowersdesign.typepad.com
poniedziałek, 14 maja 2007
petunia (non olet :)
niedziela, 13 maja 2007
notka sponsorowana przez kolor niebieski
Udaliśmy się najpierw do banku po pieniądze, jako że polska instytucja wysyłająca jako jedna z bardzo nielicznych w tym kraju nie bierze kart debetowych ani kredytowych (chyba, że się kupuje bilet lotniczy – z czego wynika, że mogą, ale nie chcą, zapewne dlatego, że od każdej transakcji bank ucina parę centów opłaty manipulacyjnej). Wzięliśmy kaskę, wracamy, odstaliśmy dłuższą chwilę na przejeździe, by przepuścić stuwagonowy pociąg. Jedziemy do Walmarta po kilka jeszcze drobiazgów dla Młodej. „Zaraz, a gdzie ten komputer?” – zorientował się nagle Tomuś. „O, został pod blokiem, zapomnieliśmy!”
Rura na osiedle. Liczyliśmy na to, że mieszkamy w dość porządnej okolicy i że pudełko dalej stoi tam, gdzie je para gap zostawiła. Przypomniały mi się od razu różne przypadki kradzieży w Polsce, na przykład to, że ktoś zostawił przed klatką torbę z zakupami, poleciał na górę zanieść pierwszą partię, a jak wrócił, to już nie miał kiełbasy. A tu się okazuje – ku naszej wielkiej radości – że można na pół godziny zostawić pod blokiem kompa w pudle z napisem „najlepsze komputery na świecie” i nic się nie stanie. Trzeba się chyba jednak rozejrzeć za gingko biloba albo inszym jakimś specyfikiem na pamięć, bo żeby nie być w stanie donieść informacji o czekającym pakunku na odległość 40 metrów, to dobrze nie rokuje.
- - -
Przyglądam się na parkingach i ulicach samochodowi Chevrolet Cobalt, bo jest to moje wymarzone Następne Autko. Zapewne jeszcze nie w tym roku, dopiero w następnym. W związku z tym urządziliśmy sobie z T rozkminkę na temat kobaltu, bo ja mówię, że chciałabym ten pojazd w kolorze kobaltowym. T zrozumiał to jako srebrzysty, a ja przecież miałam na myśli niebieskość zbliżoną do ultramaryny, którą się robi z jakichś związków kobaltu już od wielu, wielu lat. Stąd szkło kobaltowe chociażby. Bardzo piękne.
Dodatkowe informacje: kobaltyn, smaltyn, erytryn
W ten sposób mamy do czynienia z dodatkowym aspektem przysłowia „podróże kształcą”: ponieważ spędzamy sporo czasu w aucie, Z NUDÓW podejmujemy rozmaite tematy, od zagadnień teologicznych poprzez geologię, geografię, fizykę, nauki społeczne i historyczne aż po astronomię. I kto by pomyślał, że takiego fajnego małżonka można sobie wygrzebać w internecie :).
sobota, 12 maja 2007
kwiatki, czyli testujemy linkowanie
Chcialam naklepac kilka slow o balkonowych roslinach, w nawiazaniu do jednego z poprzednich postow z fotografiami moich pupilkow. Mamy wiec klasyke, czyli wsciekle pomaranczowe aksamitki (ulubione rosliny Pisklaka), czerwona szalwie, kolorowe petunie i lwie paszcze. NIE MA w tym roku portulak - trudno, zerwalam z tradycja, zeby wyprobowac nowe gatunki. Nowinki sa trzy:
Heliotrop (Heliotropium peruvianum) - bedzie to chyba moja ulubiona nowinka, o pieknym fioletowym kolorze, kapitalnie pomarszczonych listkach i ladnym zapachu. Istnieje mnostwo gatunkow - ponad 250 i sa to rosliny jednoroczne, wieloletnie, krzewy mniejsze i wieksze... jak to mozliwe, ze wszystkie one sa spokrewnione? hm.
Dzielzan (przez z z kropka :), Helenium) - zolte kwiatuszki, wygladaja na polne zielsko; rodem z Hameryki.
Diascia - ktora po lacinie tez sie nazywa Diascia i nie udalo mi sie znalezc innej polskiej nazwy. Delikatne kwiatysie rodem z poludniowej Afryki.
piątek, 11 maja 2007
powiązania
Kapitalne panoramy zamku krolewskiego w Warszawie: http://www.zamek-krolewski-panoramy.art.pl/
[link drugi mi zjadlo przy publikowaniu posta :(].
Linek trzeci prowadzi do strony z arcyciekawą promocją książki. Że też się komuś chciało i że też wpadł na taki pomysł...
http://noonebelongsheremorethanyou.com/
A tu mamy eye candy – przefajne elementy do kraftowania, scrapbooków, ale też i innych produkcji.
http://www.papiervalise.com/Provisions/provisions.htm
I wreszcie kąsek inspipracji – bazylion kartek i innych projektów. Można się napawać – niekoniecznie kopiować, tylko wprowadzić się w kreatywny nastrój. Ot co!
http://www.justjohanna.com/gallery-dt2.htm
I wesołego weekendu życzę, i czasu na kraftowanie.
czwartek, 10 maja 2007
słowa, słowa
Może kiedyś do listy dojdą też i wyjaśnienia, przynajmniej domniemane.
środa, 9 maja 2007
Eksperymenty trwają
/> Aha, i mamy jeszcze eksperymenty zdrowotne – wymieniamy się w pracy lekami, co brzmi niebezpiecznie, ale chodzi głównie o tabletki do ssania. Cały kurnik kaszle i smarka.
wtorek, 8 maja 2007
balkonowe ogrodnictwo
paper and ribbon: http://missviviscrap.canalblog.com/
paper, tag, brad, stitch: http://www.fernlilis.com
poniedziałek, 7 maja 2007
i już po weekendzie...
...a takie miałam piękne plany, ile to rzeczy zrobię! Posprzątam, zrobię zakupy, napiszę emaile, wyprodukuję kartki, wyprasuję, zrobię listę prezentów... Skończyło się na nadzwyczaj przyjemnej wizycie w kraftowych sklepach w sobotę, a potem w niedzielę rozwalił mnie ból głowy i w ogóle jakaś ogólna zdechłość. Dopiero pod wieczór wyprodukowałam kilka kartek i uporządkowałam klamoty na kraftowym stole. Stworzyłam też opisy kartek, żeby dzisiaj wystawić na aukcję, bo w kraftowej portmonetce ostało się marne dziewięć dolarów i kilka centów. Długo na takiej fortunie nie pociągnę... Mogłabym odwołać postanowienie, że wydaję tylko to, co zarobię (co i tak jest naciągnięte, bo do rozrachunku nie wliczam kosztów wystawienia na aukcję oraz kosztów przesyłki), ale trzeba mieć jakieś hamulce, bo inaczej utoniemy w papierze :).
Najbardziej podoba mi się pierwsza, czerwona kartka urodzinowa – prosta i chyba najszybsza, a jakaś taka fajna. Żaba i motylek też mogą być, ale bez większych zachwytów.
Naściągałam też sobie różnych elementów do digi-skrapów, posortowałam w kategorie typu papier, ozdoby metalowe, wstążeczki itp. Zrobiłam też folder z „terms of use”, czyli dokumentami, w których twórczynie zestawów proszą o podawanie namiarów na ich blogi czy sklepy, jeśli się z ich dzieł korzysta u siebie na stronie. Całe szczęście, że zwykle nazwa producenta jest też w nazwie pliku z papierem czy kokardką, bo inaczej by człowiek nie doszedł do ładu z tym wszystkim. A ja jestem z tych, co lubią postępować według określonych zasad, choćby nawet nikt nie wyśledził, że coś przeskrobałam.
niedziela, 6 maja 2007
Jazda do Florydy
Teoria tyleż zgrabna, co niesłuszna, jeśli się przeniesiemy geograficznie do innych części świata. Nie jedzie się przecież na Irlandię ani na Anglię, ani też na Japonię – chociaż chyba na Sri Lankę. Można to jeszcze wyjaśnić, że chodzi o państwa, a nie formacje geograficzne, bo jeśli dodamy do nazwy „wyspy”, to oczywiście jedziemy NA.
Co jednak począć z wyjazdami NA Węgry i NA Słowację, oraz wedle gramatyki nowotarskiej NA Czechy? (Ale do Czechosłowacji :) Zdaje się, że mamy kolejny przykład niekonsekwencji i wynikających z niej utrudnień w naszej ojczyźnie-polszczyźnie.
Wczoraj zaś słuchałam przebojów socjalizmu („Wszystko tobie, ukochana ziemio”, „Jak przygoda, to tylko w Warszawie”, „WSK”, „Budujemy nowy dom”) i w związku z tym ostatnim i z faktem, że moje dzieciaki mają niekończący się problem z tym, że słowo może ulec odmianie i wyglądać całkiem inaczej: „naszym przyszłym, lepszym DNIOM” – jak to możliwe, że „dzień” i „dniom” to praktycznie to samo słowo? I jak ja się cieszę, że nie muszę się uczyć polskiego!
piątek, 4 maja 2007
Próby digi-scrapowe
No i jednak to przywiązanie do papieru... trzeba mi papier dotykać, nie tylko widzieć. Choć przyznać muszę, że te elektroniczne elementy są CUDNE.
Wielki Zielony Brat patrzy
czwartek, 3 maja 2007
konstytucja...
Po drugie – wyczytałam wczoraj, że w Polsce planuje się utworzenie nowego święta. Kalendarza przecież braknie! I kiedy się będą budowały te wszystkie autostrady, stadiony i hotele, które mają powstać w ciągu następnych pięciu lat?
Po trzecie: nie mam już prawie pieniążków na krafty, bo kupiłam sobie nowe przezroczyste pieczątki z zawijasami i kwiatkami. Co ja poradzę na to, że wszędzie jest pełno pokus? Trzeba po prostu przysiąść i trzasnąć kilka kartek ze wstążeczkami, bo najwyraźniej takie właśnie cieszą się powodzeniem na ebayu. I zarobić sobie parę $$. Tylko z czasem cienko, bo akurat robię dwa tłumaczenia i na tym spędzam godziny wieczorne... Jeden tekst, z polskiego na angielski, mam już gotowy, jeszcze tylko ostateczny szlif i wysyłam. Nie podobała mi się ta praca, ponieważ autor nie wyszedł w swoim słownictwie zbyt daleko poza czasownik „być”, a takie rzeczy trudno się tłumaczy. Całość w ogóle była skomponowana w sposób przewidywalny i powtarzający się. Natomiast drugi tekst o tematyce religijno-filozoficzno-historycznej bawi mnie o wiele bardziej, bo trzeba grzebnąć i w encyklopedii (o dzięki ci, wikiepdio!), i w słowniku, a na dodatek ruszyć głową. I człowiek się czegoś nowego dowie.
Ostatnia rzecz, jaką chciałam wspomnieć, to przedziwny list, jaki wczoraj dostaliśmy. Zawierał pokazaną na zdjęciu kartkę oraz rozmaite instrukcje. W skrócie należy postąpić tak: rozłożyć kartkę, wpatrywać się przez chwilę, aż oczy Jezusa się otworzą (!). Następnie kładziemy tę kartkę, zwaną dywanikiem modlitewnym, na podłodze i klękamy na niej, a jeśli klęknąć nie możemy, to wystarczy dotknąć nią kolan, tylko trzeba obu naraz. I potem już można zaznaczyć na załączonej liście o co się mają modlić w naszym imieniu. Do wyboru jest cały rządek opcji, od finansów (można nawet wpisać upragnioną kwotę), nowego auta, znalezienia partnera życiowego aż do odnowienia związku z Chrystusem. Następnie dywanik się pakuje do załączonej koperty z opłaconym już znaczkiem i odsyła z powrotem do Tulsy w Oklahomie, bo ten dywanik będzie przekazany jakiejś innej rodzinie, która też potrzebuje błogosławieństw.
No i gdzie tu jest haczyk? Fakt, że w jednym małym miejscu można wpisać datek dla tego osobliwego kościoła, ale nawet znaczek na zwrotnej kopercie jest już opłacony. Przedziwne wierzenia mają ci ludzie... przypomina mi to program w tiwi, gdzie gość oferował, również z podtekstem religijnym, Zielone Chusteczki Sukcesu – szmatkowe kwadraciki, których trzymanie / posiadanie gwarantuje, jak łatwo się domyślić, sukces. Szmatki są za darmo, ale jeśli ktoś chce potem przesłać datek, to chętnie wezmą J. Po co mi taka magia? Wszak Pismo Święte nic nie mówi, że do skutecznej modlitwy konieczne są dywaniki i chusteczki. Dziwny jest ten świat...
środa, 2 maja 2007
Pieprz i cynamon
We wczorajszej demonstracji, wedle ocen policji, uczestniczyło około 150 000 osób. Ilu było Polaków? Tu znowu informacja z polskiego radia: dwadzieścia kilka osób. Przecież tego się nawet procentowo nie da obliczyć! Wyjdzie chyba wartość mniejsza od dopuszczalnej zawartości alkoholu we krwi kierowców, czyli 0.08 promila (osiem setnych, nie osiem dziesiątych, jak sądzi wielu Polaków).
Nie lubię zbytnio polskiego radia, ale akurat wczoraj słuchałam i dzwoniły osoby wyjątkowo mądre, mówiące, że trzeba przestać narzekać, tylko się rozejrzeć dookoła i wziąć do szeroko pojętej roboty, czyli chociaż pójść przykładowo na taką demonstrację. Jeden gość mówił, że wiele razy słyszał, że się nie da za darmo nauczyć angielskiego. A tu właśnie się da, różne instytucje organizują takie zajęcia. On sam uczestniczył i okazało się, że na setkę osób były TRZY z Polski, reszta to Meksyk i Azja. Podobnie i wczorajszy marsz składał się w powalającej większości z uczestników o pochodzeniu latynoskim.
Niestety, póki człowiek nie wykona wysiłku, to nie ma co liczyć, że „gołąbki same polecą do gąbki”. A jak się nie podoba – to podobno Irlandia wita i zaprasza, a od wczoraj również Holandia.
Tyle zrzędzenia – podniosły mnie na duchu te wczorajsze telefony do radia o tym, że się DA, jeśli się chce i próbuje. A na ozdobę mamy zdjęcie cynamonu sprzed kilku lat chyba – nie ma związku z dzisiejszą historyjką, ale je lubię.
wtorek, 1 maja 2007
Wiosenne porządki
Najtrudniej będzie właśnie uporządkować zdjęcia. Nic to – w ciągu kilku dni się tego jakoś dokona. Zamieszczam dziś dwie fotki wygrzebane wśród staroci, pstryknięte podczas wyprawy na wystawę ogrodową na Navy Pier kilka lat temu. Na jednej, jak każdy widzi, mamy bazie. Na drugiej zaś fragment witraża z Muzeum Witraży na tymże Navy Pier. Prze-pię-kne szkło tam mają, a ja, jak wiadomo, do szkła mam słabość :).
Ten witraż tak mi się podoba, że mógłby się stać podstawą letniej winietki niniejszej strony. Mam już jednak INNY pomysł – inne zdjęcie – a witraż potraktuję jako wyjście awaryjne.