Usłyszałam wczoraj zdanie wypowiedziane przez przedstawicielkę Polonii: “Moja córka jedzie do Florydy”. Zabrzęczało mi w uszach jakoby coś niewłaściwego. Zaczęliśmy dziś z Tomaszem rozkminiać jak to działa. W Ameryce jedzie się na Florydę, na Alaskę i na Hawaje. Wniosek tworzy się sam – „na” jest związane z półwyspami i wyspami, natomiast jeśli chodzi o pozostałe miejsca, jedzie się DO nich.
Teoria tyleż zgrabna, co niesłuszna, jeśli się przeniesiemy geograficznie do innych części świata. Nie jedzie się przecież na Irlandię ani na Anglię, ani też na Japonię – chociaż chyba na Sri Lankę. Można to jeszcze wyjaśnić, że chodzi o państwa, a nie formacje geograficzne, bo jeśli dodamy do nazwy „wyspy”, to oczywiście jedziemy NA.
Co jednak począć z wyjazdami NA Węgry i NA Słowację, oraz wedle gramatyki nowotarskiej NA Czechy? (Ale do Czechosłowacji :) Zdaje się, że mamy kolejny przykład niekonsekwencji i wynikających z niej utrudnień w naszej ojczyźnie-polszczyźnie.
Wczoraj zaś słuchałam przebojów socjalizmu („Wszystko tobie, ukochana ziemio”, „Jak przygoda, to tylko w Warszawie”, „WSK”, „Budujemy nowy dom”) i w związku z tym ostatnim i z faktem, że moje dzieciaki mają niekończący się problem z tym, że słowo może ulec odmianie i wyglądać całkiem inaczej: „naszym przyszłym, lepszym DNIOM” – jak to możliwe, że „dzień” i „dniom” to praktycznie to samo słowo? I jak ja się cieszę, że nie muszę się uczyć polskiego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz