Dzisiaj pewnie opuszczą szpital, chyba, że by się wydarzyło coś niespodziewanego.
Tyle jest do odkrycia w takim dzieciaku – przyglądałam się wczoraj, jak otwiera oczy i robi wrażenie, że patrzy we wszystkie strony naraz. I wszystkie części ma, malusieńkie paznokietki, uszka malutkie... Będzie co skrapować, muszę do Pisklaka zadzwonić, żeby niczego nie wyrzucali, żadnych paseczków, karteczek, tylko wszystko do Księgi.
I zdaje się, że jest pewna różnica kulturowa – Amerykanie natychmiast pędzą oglądać noworodka, a my, Polacy, chyba odczekujemy jednak dzień albo dwa. A może jest inaczej?
W domu zaś zabrałam się za najambitniejszą w życiu robótkę szydełkową. Z drugiej strony – w podstawówce wyprodukowanie szalika obowiązkowego na ZPT było nie lada wyzwaniem, więc rzecz to względna. Przyniosłam z biblioteki książkę o afganach „,mile a minute”, czyli że robią się w ekspresowym tempie. Nic bardziej mylnego! Ale też i wybrałam sobie chyba dość trudny wzór, przynajmniej jak na moje możliwości.
Docelowo ma to wyglądać tak:
Robi się dziewięć pasów – szalików, przy czym drugi podczas robienia sczepia się z pierwszym, trzeci z drugim itd. (Są też wzory zszywane.)
Tak wygląda kod – najtrudniejsze są końce, prawie każdy robiłam i prułam po kilka razy. Albo coś namąciłam w początkowych rzędach, albo jest błąd we wzorze. Ach, gdyby tak był schemat, albo chociaż zdjęcie takiej końcówki z bliska, to by łatwiej było wykombinować.
Tu, tu i tu są inne przykłady tego typu robótek. I jeszcze literatura na temat.