Po drugie - wczoraj nie zebrałam się do zrobienia zdjęć gromadziennika, ale dzisiaj – proszę bardzo. Okładka zrobiona jest z bardzo zielonego pudła, w którym przychodzą kwiaty zamawiane w jednej z firm internetowych. Tektura świeci obecnie napisami typu Happy Birthday, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, bo w trakcie podróży zalepi się to jakimiś zdjęciami, a kto wie, może i patyczek jakiś się przytwierdzi, albo inny eksponat.


A my mamy całkiem inny pomysł :) Otóż leci się do Anchorage, wypożycza się pojazd w miarę terenowy i robi zapasy. Jedzie się na północ do Denali właśnie (gdzie znajduje się najwyższa góra na kontynencie północnoamerykańskim, Mt McKinley), do zielonej plamy po lewej stronie drogi między puntami A i B. W Denali się śpi na kampingu ( i jeździ się autobusem, bo prywatne pojazdy wpuszczane są tylko na kilkanaście mil w głąb terenu chronionego.) Dalej jedzie się do Fairbanks (B), gdzie zwiedza się ogród botaniczny (!). Potem zaczyna się hardcore, bo wsiada się na Dalton Highway, 400 mil żwirowej drogi wiodącej na północ, przez rzekę Yukon, przez koło polarne, yessss, dalej na północ, aż do Deadhorse, leżącego nad samym Morzem Arktycznym. Brrr. Dostęp do morza jest niestety utrudniony, bo cały teren zajęty jest przez kompanie wydobywające ropę, więc aby wsadzić palec do Bardzo Zimnej Wody, trzeba się zapisać na wycieczkę.
Potem wraca się do Anchorage i jeśli część północna nie zabierze więcej czasu, niż jakieś 5 dni, będzie jeszcze część południowa – Kenai Fjords National Park w okolicach Seward, na tym małym półwyspie poniżej Anchorage.

5 komentarzy:
Kasia, Ty jeszcze nie masz dość zimy, że na Alaskę Cię ciągnie?:-) A serio... gromadziennik będzie puchł, bo zapowiada się ciekawie!
ale my bysmy w lecie chcieli... to na zwyczajnym poziomie nie ma chyba sniegu, za to sa wspomniane komary :D
o tym samym co Mrouh pomyślałam - tylko te komary mnie zmyliły właśnie:)))
a u nas zawsze mówili, ze jak duże mrozy to i komarów mniej, a tam to chyba już jakieś zaprawione w mrozach:)))
no to niech się spełni marzenie!!!
i nich te siatki przeciwkomarowe Wam widoków nie przesłonią :)))
i dzięki za mączne wyzwanko:)
Dzis przyłapałam w tv jakaś mądra pania, a potem madrego lesnika chyba, bo w mundurku zielonkawym był, którzy twierdzili, że to bzdura, że od mrozów komary i wirusy giną. Podobno te wszystkie letnie plagi po prostu głębiej się zakupuja na zimę, pewnie dlatego tam tez komarzyska. Ja poproszę zdjęcie w tej masce antykomarowej obowiązkowo:)
ja to sie nawet zastanawiam, czy sobie siatkowego plaszczyka nie uszyc :D Bo komary mnie wyjatkowo lubia. Bedziemy wygladac jak pszczelarze :D
Kwestia jest do dalszego zbadania, bo i tak mnie dziwi, ze w zimie tam z minus piecdziesiat bywa i poza tym wieczna zmarzlina panuje, a moskity przetrwaja?
Prześlij komentarz