Wyprawiliśmy się wczoraj do Indiany na wydmy. Wycieczka w zasadzie była nieplanowana, ale przy pięknej pogodzie nie chciało się Tomaszowi siedzieć w domu, to wyciągnął małżonkę na włóczęgę. Można powiedzieć, że był to wstęp do większej nadjeziornej wyprawy w przyszły weekend. Ponoć kolor wody w Lake Superior będzie jednak całkiem szmaragdowy, inny od myszygańskiego turkusu. Się obaczy.
W samochodowej gadce-szmatce okazało się, że oboje dojrzeliśmy do... namiotu. Do tej pory noclegi odbywały się po motelach i budkach różnego rodzaju, a teraz mamy ochotę przywieźć własną budkę. Najzapewniej pożyczoną, bo nie ma co inwestować kasy, jeśli nam kampingowanie nie przypadnie do gustu, ale nawet gdyby przyszło zakupić sprzęt, to koszt namiotu razem z materacem równy byłby jednemu noclegowi w motelu. Skąpstwo mi się włącza i kica z radości :)
Od razu plączą mi się po łepetynie myśli o ewentualnej przyszłorocznej wyprawie to Teksasu, pod namiot... Raz, że całe życie miałam chyba niedobór spań pod gwiazdami, a dwa – koszt noclegów zmniejsza się cztero- albo pięciokrotnie. Yessssssss! A potem wraca się do domu i docenia się własne wyrko.
A, to wrzucę ze trzy zdjątka z wczorajszej wycieczki. No dobra, pięć, bo się w trzech nie wyrobiłam.
poniedziałek, 31 sierpnia 2009
piątek, 28 sierpnia 2009
581. o stole, lawendzie i chomikach
Kolejne dwie torebeczki... teraz będzie ich chyba cała seria, tylko może szablon zmienię na jakiś inny kształt. Najpierw wycinam sobie mientki szablon z papieru, dopasowuję do karteczek, potem wedle niego robię szablon z kartonu. I zum zum, można sprawnie wycinać kształty.
Za torebeczkami jest sterta przedstawiająca album z wycieczki – ta, którą mam następnie przyszywać do płótna. A jeszcze bardziej z tyłu – obraz z polami lawendowymi. Uwielbiam go mieć w zasięgu wzroku. (Wiem, wiem, zdjęcie strasznie bylejakie, robione w biegu.)
Nad obojgiem zawisł topór – nad facetem eksmisja, a babka ma sprzedać dom i dochód ma być podczas rozwodu podzielony na pół. Zaczęli im pomagać psychologowie; w przypadku faceta, pani psycholog zakasała rękawy, nawdziała rękawice i w jego obecności zabrała się za wywalanie. Najpierw sortowali, oglądali – ale potem on sam się znudził i razem z nią ładował łopatami do kubłów. Łopatami!
Cieszył się potem bardzo, że oto zaczął nowe życie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył, miał w pokoju łóżko, biurko i krzesło.
Pani natomiast chciała wszystko sama, choć w towarzystwie psycholożki. Po pierwszym dniu, choć wyrzuciła pół ciężarówki, praktycznie nic nie ubyło. Nie pozwalała sobie jednak pomagać. Płakała, męczyła się, rzucała czasem tymi gratami... bardzo smutne. Po miesiącu sprzątania się poddała, po prostu się wyniosła, zostawiła dom za sobą razem z tym całym badziewiem. Bardzo to smutne było.
W przypadku walki z emailem jestem chyba podobna do tej pani... postanowiłam sobie jednak, że codziennie przez godzinę będę wyrzucać. Kłopot polega na niesamowitych ilościach – kiedyś po tygodniu nieobecności miałam ponad 1000 nowych wiadomości. Tak, tysiąc! Nie klepnęło mi się za dużo zer! I często są to „ciężkie” emaile, bo przychodzą pliki z reklamami, jeden mail może nawet mieć kilkanaście mega.
Na razie udało mi się uporządkować to, co składuję w archiwach na serwerze. Teraz pomalutku wywalam z folderów „Inbox” i „Sent”. Robię postępy...
Za torebeczkami jest sterta przedstawiająca album z wycieczki – ta, którą mam następnie przyszywać do płótna. A jeszcze bardziej z tyłu – obraz z polami lawendowymi. Uwielbiam go mieć w zasięgu wzroku. (Wiem, wiem, zdjęcie strasznie bylejakie, robione w biegu.)
W pracy walczę z emailem, a konkretnie z jego ilością. Oglądałam niedawno w telewizji program „Hoarders” czyli chomiki, delikatnie się wyrażając, a chodzi o ludzi, którzy nałogowo zwłóczą do domu przedmioty. Jedna pani ciągle kupowała różności w sklepach drugiej szansy, do tego stopnia, że mąż się z nią rozwodzi, dzieci się powyprowadzały, bo nie da się żyć. Cały dom i podwórko zawalone niemal po sufit rupieciami, tylko tu i ówdzie ścieżki do przemieszczania się. Drugim bohaterem był gość wynajmujący kawalerkę, którą mniej więcej po kolana zasypał głównie śmieciami – opakowaniami, plastikiem, papierzyskami, starymi ciuchami. Po kątach też oczywiście były sterty wszystkiego.
Nad obojgiem zawisł topór – nad facetem eksmisja, a babka ma sprzedać dom i dochód ma być podczas rozwodu podzielony na pół. Zaczęli im pomagać psychologowie; w przypadku faceta, pani psycholog zakasała rękawy, nawdziała rękawice i w jego obecności zabrała się za wywalanie. Najpierw sortowali, oglądali – ale potem on sam się znudził i razem z nią ładował łopatami do kubłów. Łopatami!
Cieszył się potem bardzo, że oto zaczął nowe życie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył, miał w pokoju łóżko, biurko i krzesło.
Pani natomiast chciała wszystko sama, choć w towarzystwie psycholożki. Po pierwszym dniu, choć wyrzuciła pół ciężarówki, praktycznie nic nie ubyło. Nie pozwalała sobie jednak pomagać. Płakała, męczyła się, rzucała czasem tymi gratami... bardzo smutne. Po miesiącu sprzątania się poddała, po prostu się wyniosła, zostawiła dom za sobą razem z tym całym badziewiem. Bardzo to smutne było.
W przypadku walki z emailem jestem chyba podobna do tej pani... postanowiłam sobie jednak, że codziennie przez godzinę będę wyrzucać. Kłopot polega na niesamowitych ilościach – kiedyś po tygodniu nieobecności miałam ponad 1000 nowych wiadomości. Tak, tysiąc! Nie klepnęło mi się za dużo zer! I często są to „ciężkie” emaile, bo przychodzą pliki z reklamami, jeden mail może nawet mieć kilkanaście mega.
Na razie udało mi się uporządkować to, co składuję w archiwach na serwerze. Teraz pomalutku wywalam z folderów „Inbox” i „Sent”. Robię postępy...
czwartek, 27 sierpnia 2009
580. fajnie
Radosne wieści: idę dzisiaj do fryzjera ściupać owłosienie, z 10 cm spokojnie pójdzie. Wiszą mi już te kłaczki całkiem bez sensu, więc... przestaną wisieć. Ha.
Drugie cieszenie – skończyłam wklejać zdjęcia i napisy do grubaśnego albumu wycieczkowego. Następny etap to przytwierdzenie kart do jakiegoś płótna, bo dziurkowanie i wiązanie przy takiej grubości raczej nie wchodzi w grę.
Z rozpędu zrobiłam jeszcze torebusię, na niniejszym zdjęciu występującą w towarzystwie medytujących Chińczyków. (Skąd ja ich mam? Nie za bardzo nawet pamiętam, ale chyba sama kupiłam, bo prezenty to raczej się wie.)
Wiadomość mieszana, ciesząco-smutnawa – jesień się najwyraźniej zaczyna... Od kilku dni leje, chłody nastąpiły, a dziś na aucie wylądował mi przemoczony, żółty listek. Fajnie będzie cieszyć oko jesiennymi kolorami, ale też i plącze mi się po głowie myśl, że oto kolejny rok się przeturlał, kolejne lato. W sposób niezatrzymywalny...
Drugie cieszenie – skończyłam wklejać zdjęcia i napisy do grubaśnego albumu wycieczkowego. Następny etap to przytwierdzenie kart do jakiegoś płótna, bo dziurkowanie i wiązanie przy takiej grubości raczej nie wchodzi w grę.
Z rozpędu zrobiłam jeszcze torebusię, na niniejszym zdjęciu występującą w towarzystwie medytujących Chińczyków. (Skąd ja ich mam? Nie za bardzo nawet pamiętam, ale chyba sama kupiłam, bo prezenty to raczej się wie.)
Wiadomość mieszana, ciesząco-smutnawa – jesień się najwyraźniej zaczyna... Od kilku dni leje, chłody nastąpiły, a dziś na aucie wylądował mi przemoczony, żółty listek. Fajnie będzie cieszyć oko jesiennymi kolorami, ale też i plącze mi się po głowie myśl, że oto kolejny rok się przeturlał, kolejne lato. W sposób niezatrzymywalny...
środa, 26 sierpnia 2009
579. pomysł na wycieczkę
Zbliża się długi weekend, jest szansa na wyjazd... Pierwszy pomysł był taki, żeby pojechać do Apostle Islands, na północ Wisconsin. Jest to kaaaaawał drogi, wiele godzin jechania (note to self: zakupić zapas włóczki na blankety dla zwirzów :). Pomysł jednak nieco upadł z uwagi na fakt, że największą atrakcją są wodne jaskinie, do których płynie się kajakiem albo statkiem, a to jest dość kosztowne.
Zatem pojawił się plan numer dwa – Michigan, ale też północny, takoż daleko (podobna ilość włóczki do wyrobienia...) Jest tam przepięęęękne miejsce – Pictured Rock National Lakeshore, takoż z kolorowymi skałami i formacjami, które można obejrzeć sobie z lądu, wędrując najpiękniejszym ponoć szlakiem w Michigan. Do tego są lasy, górki, wodospady. W ramach bonusu – kopalnia rud żelaza do zwiedzania, skocznia narciarska, machina parowa... atrakcji nie zabraknie. Aha, i ewentualnie wycieczka statkiem ze szklanym dnem służącym do oglądania wraków w Jeziorze Superior.
Po lewej stronie dołożyłam link do notatek przedwycieczkowych.
Zatem pojawił się plan numer dwa – Michigan, ale też północny, takoż daleko (podobna ilość włóczki do wyrobienia...) Jest tam przepięęęękne miejsce – Pictured Rock National Lakeshore, takoż z kolorowymi skałami i formacjami, które można obejrzeć sobie z lądu, wędrując najpiękniejszym ponoć szlakiem w Michigan. Do tego są lasy, górki, wodospady. W ramach bonusu – kopalnia rud żelaza do zwiedzania, skocznia narciarska, machina parowa... atrakcji nie zabraknie. Aha, i ewentualnie wycieczka statkiem ze szklanym dnem służącym do oglądania wraków w Jeziorze Superior.
Po lewej stronie dołożyłam link do notatek przedwycieczkowych.
...gotowa jest tez pierwsza partia zdjęć z wycieczki do Oregonu.
wtorek, 25 sierpnia 2009
578. żyrafing
Dzisiaj jest ważny dzień – Tomkowe urodziny! Z tej okazji powstała karteczka, żyrafowa, a jakże, do kolekcji, zamieszkała już nawet na żyrafowej półce. Półka naprawdę prosi się o powiększenie, albo o dobudowanie drugiego piętra, bo zaiste pęka w szwach. Albo trzeba zrobić półeczkę na eksponaty podróżne, które tymczasowo mieszkają koło żyraf. W sam raz będzie zadanie na długie zimowe wieczory :)
poniedziałek, 24 sierpnia 2009
577. blaszkowanie
Podczas weekendu – nadmiernie przebumelowanego, bo można było tyyyyyle ciekawych rzeczy zrobić, zamiast obijać się na kanapie – eksperymentowałam z nowo nabytymi blaszkami, a i starym też nie pożałowałam zainteresowania.
Oto rezultaty eksperymentów.
Zakupiona w sobotę śnieżynka – embossing za pomocą szpikulca, potem pociapane akrylówką za pomocą wacika, pokropkowane trójwymiarową farbką. Następnym razem pominę niektóre elementy, bo jakoś mi za gęsto. I chciałabym jeszcze wypróbować, jak to wyjdzie na jakimś metalicznym papierze.
Stara blaszka z mnóstwem detali i próba kolorowania za pomocą kredy na patyczku z watą – niestety, maże się. Ponoć istnieją kredy nie mażące, ale zapewne za odpowiednią ilość $$. Na razie więc pozostanę przy bieli.
Oto rezultaty eksperymentów.
Zakupiona w sobotę śnieżynka – embossing za pomocą szpikulca, potem pociapane akrylówką za pomocą wacika, pokropkowane trójwymiarową farbką. Następnym razem pominę niektóre elementy, bo jakoś mi za gęsto. I chciałabym jeszcze wypróbować, jak to wyjdzie na jakimś metalicznym papierze.
Stara blaszka z mnóstwem detali i próba kolorowania za pomocą kredy na patyczku z watą – niestety, maże się. Ponoć istnieją kredy nie mażące, ale zapewne za odpowiednią ilość $$. Na razie więc pozostanę przy bieli.
Próbka świeżynki – stajenki, embossing szpikulcem. Wielkość jest taka, że gdyby to wyciąć jako owal, to nadawałoby się do bombek zrobionych wedle niedawnego patentu.
Nie za bardzo też udaje się malowanie po takim płaskim wzorku akrylówką, choć w przypadku niedawno pokazywanej muszelki, która była bardziej trójwymiarowa, wyszło fajnie.
Na koniec – eksperymenty z papierem toaletowym. Okazuje się, że trzeba jednak podzielić listki na pojedyncze warstwy i starannie klepać po jednej, bo inaczej się robią poduszki powietrza i efekt jest popsuty.
Nie za bardzo też udaje się malowanie po takim płaskim wzorku akrylówką, choć w przypadku niedawno pokazywanej muszelki, która była bardziej trójwymiarowa, wyszło fajnie.
Do zabawy z blaszkami dobrze jest mieć lightbox – półprzezroczystą skrzyneczkę z lampką w środku. Inaczej trudno jest ogarnąć wszystkie zagłębienia. Wymyśliłam, że pożyczę sobie klosz z zamrażarki, do środka wsadzę tyciutkie światełko, które normalnie wkłada się prosto do kontaktu, i może się taki wynalazek sprawdzi :)
sobota, 22 sierpnia 2009
576. Pójdźmy wszyscy...
Donoszę, że scrapbooking w tym kraju ma się dobrze. Udałam się dziś na okoliczne targi - uo matko, tubylcy mówią w takich okolicznościach, że "zdawało mi się, że umarłam i poszłam do nieba". Cała hala pełna papieru i wszystkiego!
Pełna również ludności, oczywiście głównie babskiej. Nie wiem, ile czasu tam spędziłam, bo aż mi wirowało w łepetynie od tych wszystkich skarbów. Zakupiłam tycio, tyciuteńko - chodziło mi głównie w blaszkę ze stajenką, na której będę robić odciskanki z papieru toaletowego. Przy okazji napatoczyła się też blaszka ze śnieżynką. Na jednym stoisku był też supertani resztkowy karton, tom się zaopatrzyła.
Okazuje się, że jest też specjalna pasta do tych blaszek (które tak naprawdę służą do embossingu na zimno) - przylepia się blaszkę tymczasowo do papieru, maże rzeczoną pastą, zbiera płaskim narzędziem i zostaje fajny, wypukły wzorek. Maleńki słoiczek tej pasty kosztuje $10, ale została mi pewna inna pasta z remontu łazienki, więc zobaczę, czy zadziała. (Tu jest małe wideo - sam pokaz techniki zaczyna się około 1:40, wcześniej jest przydługi wstęp.)
Miałam wreszcie możliwość pomacania Tim-Holtzowego grungeboardu i szczerze mówiąc - nie zachwycił mnie. Gumiasty jakiś taki jest, w dotyku nie jest już papierem/tekturą, tylko tworzywem o wyglądzie tektury i... dziwnie pachnie :). Fakt, że możliwości prezentuje rozmaite, ale jednak nie przekonał mnie.
W kategorii papierów i dodatków najbardziej spodobało mi się staroświeckie stoisko Melissy Francis z małymi rameczkami, dziurkami kluczowymi i innymi detalami z plastikowej masy. Zawiesili sobie nawet nad ladą żyrandol błyskający szkiełkami.
Była nowość w postaci kłaczkowatego, metalicznego proszku, który bierze się na palec i jeździ nim po wzorze odbitym pieczątką: jest to niebałaganiąca alternatywa proszków i brokatów, którymi się sypie po odbitce i potem resztki trzeba zwracać do pojemniczka. Tu praktycznie nie zostaje nic.
No i najbardziej niezwykły produkt - błotko w słoikach: jest to jakiś klajster pomieszany z różnymi kolorami piasku, drobnego żwirku, nawet muszelek, którym się ciapie po kartce i wychodzi coś na kształt plaży albo muru, zależnie od koloru. Albo papy izolacyjnej :)
Pełna również ludności, oczywiście głównie babskiej. Nie wiem, ile czasu tam spędziłam, bo aż mi wirowało w łepetynie od tych wszystkich skarbów. Zakupiłam tycio, tyciuteńko - chodziło mi głównie w blaszkę ze stajenką, na której będę robić odciskanki z papieru toaletowego. Przy okazji napatoczyła się też blaszka ze śnieżynką. Na jednym stoisku był też supertani resztkowy karton, tom się zaopatrzyła.
Okazuje się, że jest też specjalna pasta do tych blaszek (które tak naprawdę służą do embossingu na zimno) - przylepia się blaszkę tymczasowo do papieru, maże rzeczoną pastą, zbiera płaskim narzędziem i zostaje fajny, wypukły wzorek. Maleńki słoiczek tej pasty kosztuje $10, ale została mi pewna inna pasta z remontu łazienki, więc zobaczę, czy zadziała. (Tu jest małe wideo - sam pokaz techniki zaczyna się około 1:40, wcześniej jest przydługi wstęp.)
Miałam wreszcie możliwość pomacania Tim-Holtzowego grungeboardu i szczerze mówiąc - nie zachwycił mnie. Gumiasty jakiś taki jest, w dotyku nie jest już papierem/tekturą, tylko tworzywem o wyglądzie tektury i... dziwnie pachnie :). Fakt, że możliwości prezentuje rozmaite, ale jednak nie przekonał mnie.
W kategorii papierów i dodatków najbardziej spodobało mi się staroświeckie stoisko Melissy Francis z małymi rameczkami, dziurkami kluczowymi i innymi detalami z plastikowej masy. Zawiesili sobie nawet nad ladą żyrandol błyskający szkiełkami.
Była nowość w postaci kłaczkowatego, metalicznego proszku, który bierze się na palec i jeździ nim po wzorze odbitym pieczątką: jest to niebałaganiąca alternatywa proszków i brokatów, którymi się sypie po odbitce i potem resztki trzeba zwracać do pojemniczka. Tu praktycznie nie zostaje nic.
No i najbardziej niezwykły produkt - błotko w słoikach: jest to jakiś klajster pomieszany z różnymi kolorami piasku, drobnego żwirku, nawet muszelek, którym się ciapie po kartce i wychodzi coś na kształt plaży albo muru, zależnie od koloru. Albo papy izolacyjnej :)
piątek, 21 sierpnia 2009
575. Instead of Christmas Card | zamiast kartki świątecznej
What a coincidence – I just started playing with Christmas ideas recently, and there is a Christmas in August challenge on Simon Says Stamp! Therefore, here is one of the experiments – a hangable card, which fits nicely in the standard invitation envelope. The wishes will be written on the back side, or there is also a possibility of adding the second cutout in the same shape, so that the “card” is more sturdy.
Takoż przedstawiam produkt świąteczny nadający się na wyzwanie na Simon Says Stamp – wysklejałam pocięte wcześniej elementy i wyszła taka oto zawieszałka. Pasuje w sam raz do standardowej tutejszej koperty. Życzenia można wypisać na odwrocie, albo może spróbuję jeszcze, jak wygląda druga bańka doczepiona z tyłu.
Rozetki najfajniej wyglądają, kiedy są wycięte z jakiegoś gotowca – kombinowałam wczoraj cały wieczór i niestety kształty wycinane z kartonu czy papieru wyglądają dość marnie. Zlokalizowałam jednak w moich składach dość sporo papierów z takimi wzorami, więc powinno wystarczyć :)
I’ve tried to cut out those rosettes in the middle by hand from various materials, but it wasn’t looking good. Fortunately, there are many scrapbooking papers with such patterns, and since my Christmas involves many colors (especially in the blue/white/silver range), I think I can find enough shapes to cut out.
Takoż przedstawiam produkt świąteczny nadający się na wyzwanie na Simon Says Stamp – wysklejałam pocięte wcześniej elementy i wyszła taka oto zawieszałka. Pasuje w sam raz do standardowej tutejszej koperty. Życzenia można wypisać na odwrocie, albo może spróbuję jeszcze, jak wygląda druga bańka doczepiona z tyłu.
Rozetki najfajniej wyglądają, kiedy są wycięte z jakiegoś gotowca – kombinowałam wczoraj cały wieczór i niestety kształty wycinane z kartonu czy papieru wyglądają dość marnie. Zlokalizowałam jednak w moich składach dość sporo papierów z takimi wzorami, więc powinno wystarczyć :)
środa, 19 sierpnia 2009
574. Eksperymentaż
Cóż za zbieg okoliczności – zabrałam się wczoraj za nowy pomysł świąteczny, a tu Simon zapodał wyzwanie „Christmas in August”. No i cóż, będę musiała chyba znowu wziąć udział...
Produkt na razie nie jest gotowy – powycinałam sobie szablony na poszczególne części i zaczęłam asemblaż prototypu. Docelowo będą dwie warstwy– na spodniej będzie się pisało życzenia. Na górnym dzióbku będzie dziurka z kawałkiem sznurka do zawieszania, jednocześnie łącząca obie warstwy, a na dole – może też, ze sznureczkiem z jakimś koralikiem. Oczywiście, będzie też z pół miliona kropeczek :)
Drugi eksperyment odbył się w łazience. Na stempelek z muszelką nałożyłam kilka warstw mokrego papieru toaletowego i mocno uklepałam, żeby wszedł we wszystkie zakamarki (albo zakomarki, jak mawia jeden ze znajomych Polonusów zasiedziały tu od kilku dekad, który używa też słówka zawichura – oba mnie za każdym razem dobrodusznie rozwalają, choć nie do końca wypada, bo znajomy nie wie, że sie tak nie mówi :D)
Teraz możnaby ten wysuszony na pieprz kształt pomaźgać „na sucho” jakąś akrylówką – może perłowo-białą? Albo perłową zamąconą delikatnie kolorem? Następny w kolejce jest taki pomysł, żeby papier zamoczyć w kolorowej wodzie, zabarwionej choćby akwarelką albo odrobiną barwnika do żywności.
Produkt na razie nie jest gotowy – powycinałam sobie szablony na poszczególne części i zaczęłam asemblaż prototypu. Docelowo będą dwie warstwy– na spodniej będzie się pisało życzenia. Na górnym dzióbku będzie dziurka z kawałkiem sznurka do zawieszania, jednocześnie łącząca obie warstwy, a na dole – może też, ze sznureczkiem z jakimś koralikiem. Oczywiście, będzie też z pół miliona kropeczek :)
Drugi eksperyment odbył się w łazience. Na stempelek z muszelką nałożyłam kilka warstw mokrego papieru toaletowego i mocno uklepałam, żeby wszedł we wszystkie zakamarki (albo zakomarki, jak mawia jeden ze znajomych Polonusów zasiedziały tu od kilku dekad, który używa też słówka zawichura – oba mnie za każdym razem dobrodusznie rozwalają, choć nie do końca wypada, bo znajomy nie wie, że sie tak nie mówi :D)
Teraz możnaby ten wysuszony na pieprz kształt pomaźgać „na sucho” jakąś akrylówką – może perłowo-białą? Albo perłową zamąconą delikatnie kolorem? Następny w kolejce jest taki pomysł, żeby papier zamoczyć w kolorowej wodzie, zabarwionej choćby akwarelką albo odrobiną barwnika do żywności.
wtorek, 18 sierpnia 2009
w obronie dzieci
Od dawna zbiera mi się już na ten post, ale jakoś zwlekałam, bo nie lubię pisać negatywnych rzeczy, szczególnie zaś o gustach, które, jak wiadomo, są sprawą dyskusyjną. Myślę sobie - może należę do tyciej, tyciuteńkiej (jednoosobowej?) mniejszości, która nie lubi pieczątek Magnolia? A może jest jeszcze ktoś, kto myśli podobnie?
Otóż chodzi o to, że te bidne magnoliowe dzieciaki nie dość, że mają chyba jakiś problem z kośćcem, bo brakuje im najwyraźniej kilku kręgów szyjnych, to jeszcze są bezgębne. I, moim zdaniem, przeraźliwie przez to smutne. Dzisiaj natknęłam się na którymś blogasku na pieczątkę z parką dzieci na łyżwach. Chłopczyk coś usiłuje dziewczynce powiedzieć na ucho, a może chciałby ją pocałować w policzek - ale JAK? Skoro się ust nie posiada?
Mam taką teorię, że twórcy magnoliowi tak naprawdę nie cierpią dzieci, a przynajmniej ich gadulstwa. Może komuś się raki naraziły nieskończonym zadawaniem pytań... no to lu, zrobimy dzieci bez ust i świat będzie piękniejszy. I cichszy.
Na jakimś blogu trafiłam na wielką rzadkość: autorka dorysowała dzieciom usta. Okazało się, że pieczątki są nader sympatyczne! Myślę sobie, już bardziej na poważnie, że o to właśnie chodzi - żeby każdy mógł dorobić gębę, jaką mu się podoba. Niestety - nie doczytałam się nic o tym na żadnej oficjalnej magnoliowej stronie, a ludzie najwyraźniej sami na to nie wpadają. Może by zapodać jakąś akcję typu podaj dalej pod hasłem "o uśmiech dla magnoliowego dziecka"? :)
Otóż chodzi o to, że te bidne magnoliowe dzieciaki nie dość, że mają chyba jakiś problem z kośćcem, bo brakuje im najwyraźniej kilku kręgów szyjnych, to jeszcze są bezgębne. I, moim zdaniem, przeraźliwie przez to smutne. Dzisiaj natknęłam się na którymś blogasku na pieczątkę z parką dzieci na łyżwach. Chłopczyk coś usiłuje dziewczynce powiedzieć na ucho, a może chciałby ją pocałować w policzek - ale JAK? Skoro się ust nie posiada?
Mam taką teorię, że twórcy magnoliowi tak naprawdę nie cierpią dzieci, a przynajmniej ich gadulstwa. Może komuś się raki naraziły nieskończonym zadawaniem pytań... no to lu, zrobimy dzieci bez ust i świat będzie piękniejszy. I cichszy.
Na jakimś blogu trafiłam na wielką rzadkość: autorka dorysowała dzieciom usta. Okazało się, że pieczątki są nader sympatyczne! Myślę sobie, już bardziej na poważnie, że o to właśnie chodzi - żeby każdy mógł dorobić gębę, jaką mu się podoba. Niestety - nie doczytałam się nic o tym na żadnej oficjalnej magnoliowej stronie, a ludzie najwyraźniej sami na to nie wpadają. Może by zapodać jakąś akcję typu podaj dalej pod hasłem "o uśmiech dla magnoliowego dziecka"? :)
572. Pani Bocian daje czadu
Sąsiadów ponazywaliśmy sobie po swojemu, bo jakoś trudno nam spamiętać nazwiska. Na naszym piętrze znaleźli się akurat sami Polacy: Pani Teresa - wielbicielka kotów (w przypadku naszej Kici z wzajemnością), Kaziowie – bardzo mili, pan wiecznie w pośpiechu i pani zawsze uśmiechnięta; Nieśmiali - nazywani w ten sposób sarkastycznie, bo nie mówią dzień dobry i generalnie udają, że człowieka nie ma. Natomiast jeśli im coś jest potrzebne, to robią się rozmowni.
Pod nami mieszka sympatyczna Szczupła Pani z Dołu (z córeczką i kotem). Gdzieś pośrodku rezyduje Szpion – emeryt, który wszędzie węszy podstęp; zdybałam go kiedyś wiosną na grzebaniu w śmietniku, a kiedy mnie zobaczył, to zaczął się wywnętrzać, że ktoś nam nawrzucał pudełek po sadzonkach. Moim zdaniem były to pudełka z naszych osiedlowych klombów, bo Rajscy Ogrodnicy dopiero co obsadzili wszystkie grządki, no, ale Szpionowi nie przegada. Ostatnio siedział przed południem na murku, przyglądał się wszystkiemu i coś tam skrobał w notatniku. Aż strach normalnie.
Natomiast na samym dole pod nami mieszka Pani Bocian, która ma długie, cienkie nogi i stąd przydomek. Też jest sympatyczna i ma tylko taką wadę, że od czasu do czasu odpala grilla. Zaczyna się od tego, że do domu wchodzi swędek i jeśli coś akurat gotuję, to pędzę sprawdzać, czy to nie mój. Za chwilę zaś zamykamy w pośpiechu okna, bo cały blok spowija gęsty, biały dym razem z bardziej intensywnym zapachem spalenizny.
Takoż i wczoraj na parterze były na obiad hamburgery, przy czym chyba nawet Pani Bocian była zaskoczona ilością dymu i syczących płomieni, bo nerwowo machała łopatkami i coś tam pokrzykiwała. My za to Panią Bocian od czasu do czasu podlewamy, kiedy mi się chlupnie za dużo wody do doniczek, a pewnego dnia spadł na nią brodziaty smok, czyli Piotrkowy jaszczur. Tak, że chyba się wyrównuje :)
Natomiast na kraftowym stole z uwagi na niedobór środków lepiących eksperymentuje się z pieczątkowym drzewkiem, które klei się tylko troszkę.
Pod nami mieszka sympatyczna Szczupła Pani z Dołu (z córeczką i kotem). Gdzieś pośrodku rezyduje Szpion – emeryt, który wszędzie węszy podstęp; zdybałam go kiedyś wiosną na grzebaniu w śmietniku, a kiedy mnie zobaczył, to zaczął się wywnętrzać, że ktoś nam nawrzucał pudełek po sadzonkach. Moim zdaniem były to pudełka z naszych osiedlowych klombów, bo Rajscy Ogrodnicy dopiero co obsadzili wszystkie grządki, no, ale Szpionowi nie przegada. Ostatnio siedział przed południem na murku, przyglądał się wszystkiemu i coś tam skrobał w notatniku. Aż strach normalnie.
Natomiast na samym dole pod nami mieszka Pani Bocian, która ma długie, cienkie nogi i stąd przydomek. Też jest sympatyczna i ma tylko taką wadę, że od czasu do czasu odpala grilla. Zaczyna się od tego, że do domu wchodzi swędek i jeśli coś akurat gotuję, to pędzę sprawdzać, czy to nie mój. Za chwilę zaś zamykamy w pośpiechu okna, bo cały blok spowija gęsty, biały dym razem z bardziej intensywnym zapachem spalenizny.
Takoż i wczoraj na parterze były na obiad hamburgery, przy czym chyba nawet Pani Bocian była zaskoczona ilością dymu i syczących płomieni, bo nerwowo machała łopatkami i coś tam pokrzykiwała. My za to Panią Bocian od czasu do czasu podlewamy, kiedy mi się chlupnie za dużo wody do doniczek, a pewnego dnia spadł na nią brodziaty smok, czyli Piotrkowy jaszczur. Tak, że chyba się wyrównuje :)
Natomiast na kraftowym stole z uwagi na niedobór środków lepiących eksperymentuje się z pieczątkowym drzewkiem, które klei się tylko troszkę.
niedziela, 16 sierpnia 2009
571. skończył mi się klej...
...co dla krafciarki jest rzeczą nie do pomyślenia :D. Tak naprawdę całkiem się nie skończył, ale kiedy wykapałam ostatnie kropelki z wielkiej puszki do małego pojemniczka z pędzelkiem, jakoś odeszła mi ochota na kontynuowanie prac nad albumem podróżnym.
Za to - jak widać - uruchomiłam sobie polską klawiaturę na klaptopie. Takie różne drobne czynności się wykonywało przez te dwa dni... A Małżonek udał się wczoraj na pokazy lotnicze w Chicago i oczywiście przywiózł bogato ilustrowaną relację. Pozwolę sobie zatem zamieścić kilka fotek.
Było, rzecz jasna, mnóstwo układów akrobatycznych wielosamolotowych.
Tu jakoś zebrały się różniste maszyny, aż dziwnie.
Za to - jak widać - uruchomiłam sobie polską klawiaturę na klaptopie. Takie różne drobne czynności się wykonywało przez te dwa dni... A Małżonek udał się wczoraj na pokazy lotnicze w Chicago i oczywiście przywiózł bogato ilustrowaną relację. Pozwolę sobie zatem zamieścić kilka fotek.
Było, rzecz jasna, mnóstwo układów akrobatycznych wielosamolotowych.
Tu jakoś zebrały się różniste maszyny, aż dziwnie.
Taki samolot znam, bo widziałam go z bliska w którymś z muzeów lotniczych - w razie potrzeby można skorzystać i przez żądło z tyłu dopuścić sobie paliwa do swojego aircrafta.
Niektóre samoloty były naprawdę blisko, aż się płomienie w rurach wydechowych załapały na fotkę.
sobota, 15 sierpnia 2009
570. poranne fotki
Zachcialo mi sie notesiku, tyciego tyciutkiego, na hiszpanskie slowka. Jesli ma sie w sasiedniej dziupli Marie Graciele mowiaca pieknie po hiszpansku, to grzechem byloby z tego nie skorzystac! Przychodza mi codziennie w emailu hiszpanskie slowka, Maria ewentualnie pomoze z wymowa... i istnieje szansa, ze uda mi sie przylepic do pamieci kilka wyrazow. W sam raz sie przydadza, gdybysmy w przyszlym roku (albo w za-przyszlym) pojechali znowu do Meksyku.
A na blogu ScrapLabu pojawilo sie wyzwanie - kolorosfera z wybitnie plazowym, wakacyjnym zestawem kolorkow. Od dawna chodzilo za mna cos na poszarganej tekturze, z biala farba, z tymi wodnymi barwami... to i mam.
Calosc jest ciut wieksza od pudelka zapalek, bede sobie mogla nosic w torebce i przegladac slowka w wolnych chwilach. Karteczki wewnatrz nie sa ilustrowane ani nic, bo licze na ich szybka rotacje :)
A na blogu ScrapLabu pojawilo sie wyzwanie - kolorosfera z wybitnie plazowym, wakacyjnym zestawem kolorkow. Od dawna chodzilo za mna cos na poszarganej tekturze, z biala farba, z tymi wodnymi barwami... to i mam.
Calosc jest ciut wieksza od pudelka zapalek, bede sobie mogla nosic w torebce i przegladac slowka w wolnych chwilach. Karteczki wewnatrz nie sa ilustrowane ani nic, bo licze na ich szybka rotacje :)
Kot natomiast udal sie na drzemke, bo sie juz dzisiaj napracowal, przynoszac do domu grzechoczaca glosno cykade. Niby nie jest to rok cykadowy, ale jakies pojedyncze jednak powylazily i brzecza. Zabralam kotu lup i wysadzilam z powrotem na balkon, ale nie obylo sie bez sfotografowania goscia. Kot chyba nie mial wiele przeciwko, bo zdziwil sie mocno, ze znalezisko mu tak wibrowalo w pysku i to jeszcze halasliwie.
Mozna by powiedziec "fuj, paskudztwo" - ale jakie ladne ma skrzydelka!
PS. Niniejszy post jest pierwszym wytworzonym na nowym Klaptopie. Musze go jeszcze przekonac do pisania z polskimi znakami.
piątek, 14 sierpnia 2009
569. Simon Says… | Szymon mówi…
This is a series of items for the challenge on the blog “Simon Says Stamp!” The task was to create anything but a card, so I made a few purses with the little post-it-notes inside. I used my favorite K&Company double-sided papers (it’s easier this way – in the past, I would glue two one-sided papers together, but folding is more tricky then, as it often leads to unexpected wrinklage.)
I have a lot of purse inspiration at work, because one of the ladies has a calendar with a new photo of a gorgeous purse for each day. Yum! (She has a ton of real purses, too.)
Rzadko mi się zdarza brać udział w wyzwaniach, ale tym razem wczorajsza produkcja zbiegła się z zadaniem na blogu Simon Says Stamp! Trzeba było zrobić coś, co nie jest kartką, a na moim stole powstała seria torebeczek z małymi bloczkami żółtych karteczek-samoprzylepek.
Wykorzystałam ulubione papiery, czyli K&Company – są dwustronne, co znakomicie ułatwia zadanie. Dawniej sklejałam dwa zwykłe papiery, ale wtedy rzecz była bardziej pracochłonna. A tu – ślicznie skoordynowane wzory są już gotowe.
Mam już pomysły na dalsze egzemplarze... ach, zamiast przebywać na zakładzie i zapełniać tabele cyferkami moglabym kleić, kleić!
I have a lot of purse inspiration at work, because one of the ladies has a calendar with a new photo of a gorgeous purse for each day. Yum! (She has a ton of real purses, too.)
Rzadko mi się zdarza brać udział w wyzwaniach, ale tym razem wczorajsza produkcja zbiegła się z zadaniem na blogu Simon Says Stamp! Trzeba było zrobić coś, co nie jest kartką, a na moim stole powstała seria torebeczek z małymi bloczkami żółtych karteczek-samoprzylepek.
Wykorzystałam ulubione papiery, czyli K&Company – są dwustronne, co znakomicie ułatwia zadanie. Dawniej sklejałam dwa zwykłe papiery, ale wtedy rzecz była bardziej pracochłonna. A tu – ślicznie skoordynowane wzory są już gotowe.
Mam już pomysły na dalsze egzemplarze... ach, zamiast przebywać na zakładzie i zapełniać tabele cyferkami moglabym kleić, kleić!
czwartek, 13 sierpnia 2009
568. nocna wycieczka
Pojechalismy wczoraj wieczorem na poszukiwanie ciemnego miejsca, ale nie w zadnych przestepczych zamiarach, tylko celem obejrzenia deszczu meteorow. Ponoc Perseidy sypia sie jak kasztany w pelni jesieni, ponoc niemal co minute jakis blysk powinien przelatywac przez niebosklon... a tu NIC! Ani jeden, chocby najmniejszy meteorycik nie zaszczycil nas swoim swietlistym ogonkiem!
T sadzi, ze mimo wszystko bylo za jasno - wyturlalismy sie w kukurydze, poltorej godziny od domu, ale caly czas bylo jeszcze widac jasna poswiate nad horyzontem. No i nie ma za bardzo porownania z nocami w Kolorado czy w Arizonie, gdzie wydawalo sie, ze na niebie jest wiecej gwiazd niz ciemnosci.
No coz, moze trafi nam sie kiedys sierpniowa wycieczka w NAPRAWDE ciemne miejsce.
Poza tym - przybyl nowy klaptop! Na razie niewiele jeszcze umie, ma w brzuszku tylko Windowsy, nawet do internetu sie nam jeszcze nie udalo przekopac. Niemniej jednak bardzo fajnie sie w niego klepie.
Dopisek popołudniowy – wiadomość z ostatniej chwili, jeszcze ciepła bułeczka: odwołano moją wycieczkę na targi do NY. Moja pustelnicza osobowość starała się nazbyt nie okazywać radości, kiedy Szefie mi o tym zameldował, ale w środku aż sobie podskoczyłam. Hie hie. Zaoszczędzę na stresie ubraniowo-obuwniczym i na wymuszonym może conieco spoufalaniu się z kupą nieznajomych, no i trzy dni stania na stanowisku też nie jest jakąś frajdą, której bym żałowała. A zwiedzanie byłoby bliskie zera absolutnego.
T sadzi, ze mimo wszystko bylo za jasno - wyturlalismy sie w kukurydze, poltorej godziny od domu, ale caly czas bylo jeszcze widac jasna poswiate nad horyzontem. No i nie ma za bardzo porownania z nocami w Kolorado czy w Arizonie, gdzie wydawalo sie, ze na niebie jest wiecej gwiazd niz ciemnosci.
No coz, moze trafi nam sie kiedys sierpniowa wycieczka w NAPRAWDE ciemne miejsce.
Poza tym - przybyl nowy klaptop! Na razie niewiele jeszcze umie, ma w brzuszku tylko Windowsy, nawet do internetu sie nam jeszcze nie udalo przekopac. Niemniej jednak bardzo fajnie sie w niego klepie.
Dopisek popołudniowy – wiadomość z ostatniej chwili, jeszcze ciepła bułeczka: odwołano moją wycieczkę na targi do NY. Moja pustelnicza osobowość starała się nazbyt nie okazywać radości, kiedy Szefie mi o tym zameldował, ale w środku aż sobie podskoczyłam. Hie hie. Zaoszczędzę na stresie ubraniowo-obuwniczym i na wymuszonym może conieco spoufalaniu się z kupą nieznajomych, no i trzy dni stania na stanowisku też nie jest jakąś frajdą, której bym żałowała. A zwiedzanie byłoby bliskie zera absolutnego.
środa, 12 sierpnia 2009
567. papier, szmatki, koraliki
Skończyłam serię czterech kartek ze szmatkowymi kształtami kwiatkopodobnymi. Zdaje się, że w piątek przyniosę zapas do pracy na sprzedaż, bo mi się już ze dwadzieścia zebrało. Trochę mi szkoda się z niektórymi rozstawać... ale jaki jest pożytek z kartek, jeśli się ich nie wysyła?
Oto karteluchy w ostrym porannym słoneczku:
Przeraża mnie trochę perspektywa chodzenia przez trzy dni w mundurku i na obcasach, bo stanowczo lepiej czuję się w obuwiu sportowym i portkach wycieczkowych. Zdaje się, że będę musiała iść też na zakupy ciuchowe, bo nie wiem, czy z obecnej odzieży wyskłada się trzy zestawy. Ble. To ani trochę nie jest moje naturalne środowisko, i nie pociesza mnie nawet noclegowanie w jakimś wysokiej klasy hotelu.
Oto karteluchy w ostrym porannym słoneczku:
W połowie września kroi mi się wyprawa do Nowego Jorku na targi. Zastanawiam się, czy będzie czas na jakiekolwiek zwiedzanie – z drugiej strony pewnie będę tak padnięta, że mi się zwyczajnie nie będzie chciało. Rozważaliśmy opcję, żeby T też na chwilę pofrunął, ale jednak zrezygnowaliśmy. Za takie same pieniążki zorganizujemy sobie ciekawszą wycieczkę w jakieś insze strony.
Przeraża mnie trochę perspektywa chodzenia przez trzy dni w mundurku i na obcasach, bo stanowczo lepiej czuję się w obuwiu sportowym i portkach wycieczkowych. Zdaje się, że będę musiała iść też na zakupy ciuchowe, bo nie wiem, czy z obecnej odzieży wyskłada się trzy zestawy. Ble. To ani trochę nie jest moje naturalne środowisko, i nie pociesza mnie nawet noclegowanie w jakimś wysokiej klasy hotelu.
wtorek, 11 sierpnia 2009
566. mieszanie się w cudze skrapy
Koleżanka z pracy, niejaka Jill-z-Księgowości, była na mini-urlopie z wnuczką i zamierza tę wyprawę uwiecznić w scrapbooku. Jill jest bardzo fajna, ale przypuszczam, że nie posiada zbyt wielu kraftowych urządzeń, więc naciupałam jej kwiatysiów i innych kształtów, do tego dorzuciłam nieco żelaziwa, klapkowe pieczątki i przykłady, jak można montować kwiatki.
Jakoś ostatnio mam taki nastrój, że siadłabym sobie gdzieś w kątku z papierem i tyle.
Jutro zaczynam chyba na nowo lekcje polskiego, a na dniach ma przyjść nowy laptop, gdyż małżonek się zlitował nad moim utyskiwaniem (albo po prostu miał go zwyczajnie dość :) i zamówił fajny nowy sprzęcik HP. Wspaniale będzie móc otworzyć dwie strony na raz, albo dwa programy. Jeśli chodzi o archiwizację, to też się posuwa do przodu - mam nagrane 13 dysków z 19. Widać światełko w tunelu, można powiedzieć.
Jakoś ostatnio mam taki nastrój, że siadłabym sobie gdzieś w kątku z papierem i tyle.
Jutro zaczynam chyba na nowo lekcje polskiego, a na dniach ma przyjść nowy laptop, gdyż małżonek się zlitował nad moim utyskiwaniem (albo po prostu miał go zwyczajnie dość :) i zamówił fajny nowy sprzęcik HP. Wspaniale będzie móc otworzyć dwie strony na raz, albo dwa programy. Jeśli chodzi o archiwizację, to też się posuwa do przodu - mam nagrane 13 dysków z 19. Widać światełko w tunelu, można powiedzieć.
poniedziałek, 10 sierpnia 2009
565. z kraftowego stołu
Trwają eksperymenta świąteczne. Jak zwykle - trochę nietypowe te pomysły, w ogóle nie czerwono-zielono-złote, chociaż dałoby się je też oczywiście tak wykorzystać. Ja tam jednak widzę zimowe święta w kolorach śniegowych, czyli biało-niebiesko-srebrzystych.
Wyskładałam kwiatysia (Rudlis - na pewno wiesz jak :D), popaćkałam środek brokatem, wnętrze płatków jest pociągnięte lakierem do paznokci takoż z brokatem, ale lekkim. Do tego srebrna łodyżka. Aha, i tusz na brzegach płatków.
Zdjęcie tak w ogóle jest obrócone, bo obecnie kwiatek leży, ale docelowo ma być w pozycji stojącej.
Drugi pomysł jest taki, żeby wydrukować zimowe zdjęcia i skomponować na rogu ozdóbkę ze szatkowo-koralikowym kwiatkiem. Próbowałam połączyć je z zawijaskami ze srebrnej folii, ale kiepsko się to prezentuje. W następnej kolejności chciałabym wykorzystać takie gałązki z dziurkacza, ale... nie mam tego dziurkacza. Czyli pomysł musi chwilę poczekać.
Wyskładałam kwiatysia (Rudlis - na pewno wiesz jak :D), popaćkałam środek brokatem, wnętrze płatków jest pociągnięte lakierem do paznokci takoż z brokatem, ale lekkim. Do tego srebrna łodyżka. Aha, i tusz na brzegach płatków.
Zdjęcie tak w ogóle jest obrócone, bo obecnie kwiatek leży, ale docelowo ma być w pozycji stojącej.
Drugi pomysł jest taki, żeby wydrukować zimowe zdjęcia i skomponować na rogu ozdóbkę ze szatkowo-koralikowym kwiatkiem. Próbowałam połączyć je z zawijaskami ze srebrnej folii, ale kiepsko się to prezentuje. W następnej kolejności chciałabym wykorzystać takie gałązki z dziurkacza, ale... nie mam tego dziurkacza. Czyli pomysł musi chwilę poczekać.
niedziela, 9 sierpnia 2009
564. jagodowe dni
Odkrylam zrodelko supertanich jagod (oraz truskawek), wiec zakupilam cala gore i mroze na zime. W zasadzie owoce sa tutaj caly rok w dosc podobnych cenach, nie ma zbytnio sensu produkcja marmolad jablkowych czy fasolek w sloikach albo mrozonkach itp., ale jagody sa tanie tylko teraz, a potem - za malusienkie pudeleczko trzeba dac dobrych kilka $$, co w kontekscie calego placka staje sie cena niemal zaporowa.
Oprocz sterty mrozonek powstaly w czwartek pierogi z jagodami i waniliowa smietana, a wczoraj wyturlalam z zakamarka 30 babeczkowych foremek i zrobilam jagodzianki z kruszonka. Mniam.
Ciasto robie z przepisu przywiezionego z Polski, od Mamy. Udaje sie za kazdym razem :) Pierwotnie bylo ono na jablecznik - dwie trzecie kladzie sie na dno prodiza, potem leca tarte jablka, a potem skubie sie pozostala jedna trzecia i kladzie male kawaleczki na wierzchu.
Ta sama ilosc starcza mniej wiecej na 45 babeczek.
Skladniki:
37 dkg maki
2 zoltka
15 dkg margaryny
12 dkg cukru
2 lyzeczki proszku do pieczenia
1/2 kwaterki mleka.
Kruszonka tez jest od Mamy. Zagniata sie ponizsze skladniki, formuje rolke i wsadza do lodowki, potem wygodnie jest zarobic ciasto wlasciwe. Kruszonka w sam raz sie w miedzyczasie schlodzi. Taka porcja swobodnie starcza na te 45 babeczek, obficie, albo na standardowa blache ciasta.
12 dkg maki
8 dkg cukru pudru
8 dkg tluszczu
paczka cukru waniliowego
Oprocz sterty mrozonek powstaly w czwartek pierogi z jagodami i waniliowa smietana, a wczoraj wyturlalam z zakamarka 30 babeczkowych foremek i zrobilam jagodzianki z kruszonka. Mniam.
Ciasto robie z przepisu przywiezionego z Polski, od Mamy. Udaje sie za kazdym razem :) Pierwotnie bylo ono na jablecznik - dwie trzecie kladzie sie na dno prodiza, potem leca tarte jablka, a potem skubie sie pozostala jedna trzecia i kladzie male kawaleczki na wierzchu.
Ta sama ilosc starcza mniej wiecej na 45 babeczek.
Skladniki:
37 dkg maki
2 zoltka
15 dkg margaryny
12 dkg cukru
2 lyzeczki proszku do pieczenia
1/2 kwaterki mleka.
Kruszonka tez jest od Mamy. Zagniata sie ponizsze skladniki, formuje rolke i wsadza do lodowki, potem wygodnie jest zarobic ciasto wlasciwe. Kruszonka w sam raz sie w miedzyczasie schlodzi. Taka porcja swobodnie starcza na te 45 babeczek, obficie, albo na standardowa blache ciasta.
12 dkg maki
8 dkg cukru pudru
8 dkg tluszczu
paczka cukru waniliowego
piątek, 7 sierpnia 2009
563. nocna marka
Nie nadawałabym się do siedzenia w domu na dłuższą metę. Fiksum dyrdum mi się chyba lekkie robi, spać nie mogę - już sporo po północy, a u mnie ani lulu. Za dużo człowiek rozmyśla, jak tak sobie siedzi (choćby nawet kleił, sprzątał itp.), brak kontaktu ze środowiskiem zewnętrznym...
Jak to będzie kiedyś tam na emeryturze, z tym całym wolnym czasem? Jeśli tylko siły pozwolą, to koniecznie jakiś wolontariat, na przykład w schronisku dla zwirzów...
Całe szczęście, że jutro wypada kościółek. Będzie okazja do jakiegoś wyzwania intelektualnego, bo po tygodniu spędzonym w domu mam na miejscu rozumu rozgotowany kalafior. Bez posypki, która przynajmniej wprowadziłaby jakieś urozmaicenie.
I jeszcze laptop mi szwankuje... płytka myszowa padła już wieki temu, a jeszcze wcześniej - wejście na kartę odbierającą internet bez drutu. Podłączyło się zatem drucik do routera, oraz zwykłą mysz na USB. Teraz jest kłopot ze spacją, w którą trzeba nieźle klupnąć, żeby się odbiła, czasem wiesza się z kretesem klawiatura. To i posiadam osobną klawiaturę, z której korzystam w trakcie tłumaczeń. No, a dzisiaj zabrałam się za nagrywanie płytek na wypadek zupełnej śmierci sprzętu - i nagrywarka też chyba się popsuwszy. Odtwarzarka zresztą podobnie. Zamówiłam sobie nowy laptop w ramach prezentu urodzinowo-świątecznego. (A propos - kartek świątecznych nie tknęłam, mimo, że mam kilka koncepcji do wypróbowania...)
Jak to będzie kiedyś tam na emeryturze, z tym całym wolnym czasem? Jeśli tylko siły pozwolą, to koniecznie jakiś wolontariat, na przykład w schronisku dla zwirzów...
Całe szczęście, że jutro wypada kościółek. Będzie okazja do jakiegoś wyzwania intelektualnego, bo po tygodniu spędzonym w domu mam na miejscu rozumu rozgotowany kalafior. Bez posypki, która przynajmniej wprowadziłaby jakieś urozmaicenie.
I jeszcze laptop mi szwankuje... płytka myszowa padła już wieki temu, a jeszcze wcześniej - wejście na kartę odbierającą internet bez drutu. Podłączyło się zatem drucik do routera, oraz zwykłą mysz na USB. Teraz jest kłopot ze spacją, w którą trzeba nieźle klupnąć, żeby się odbiła, czasem wiesza się z kretesem klawiatura. To i posiadam osobną klawiaturę, z której korzystam w trakcie tłumaczeń. No, a dzisiaj zabrałam się za nagrywanie płytek na wypadek zupełnej śmierci sprzętu - i nagrywarka też chyba się popsuwszy. Odtwarzarka zresztą podobnie. Zamówiłam sobie nowy laptop w ramach prezentu urodzinowo-świątecznego. (A propos - kartek świątecznych nie tknęłam, mimo, że mam kilka koncepcji do wypróbowania...)
czwartek, 6 sierpnia 2009
562. szkoda, ze juz czwartek...
Hymmmm, w jakis dziwny sposob zezarlo mi posta. Zatem - zamiast calej gory wywnetrzen i przemyslen bedzie tylko pierwsza rozkladowka torebkowego albumu.
Z ozdobnictwem bede chyba postepowac minimalnie, bo rzecz i tak wychodzi grubachna. W kazdej kieszeni bedzie COS, jakies bilety, wycinki, mapki, zdjecia, ktore sie nie zmiescily. Moze sie jakies pasmanterie ewentualnie zastosuje w dalszej czesci.
Zdjecia beda mialy zaokraglone rogi, a przy tym obcieram im tez brzegi papierem sciernym; lubie taki zmarany wyglad, a do tego robi sie w ten sposob dyskretna biala rameczka. Tytuly i opisy bedzie sie pisalo recznie na zoltym kratkowanym papierze - taki odcien nada sie chyba do wiekszosci tel (jaka dziwna forma), a i pomoze jakas konsekwencje dyzajnu zachowac.
Z ozdobnictwem bede chyba postepowac minimalnie, bo rzecz i tak wychodzi grubachna. W kazdej kieszeni bedzie COS, jakies bilety, wycinki, mapki, zdjecia, ktore sie nie zmiescily. Moze sie jakies pasmanterie ewentualnie zastosuje w dalszej czesci.
Zdjecia beda mialy zaokraglone rogi, a przy tym obcieram im tez brzegi papierem sciernym; lubie taki zmarany wyglad, a do tego robi sie w ten sposob dyskretna biala rameczka. Tytuly i opisy bedzie sie pisalo recznie na zoltym kratkowanym papierze - taki odcien nada sie chyba do wiekszosci tel (jaka dziwna forma), a i pomoze jakas konsekwencje dyzajnu zachowac.
Poza tym czytam sobie szwaje - bylam wczoraj w bibliotece, czekajac na wywolanie zdjec w trybie jednogodzinowym. Zauwazylam z zadowoleniem, ze polska kolekcja sie rozrasta, ale raczej o szwaje, grochole i im podobne. Niestety, po raz kolejny nie udalo sie nic upolowac dla T.
Tak ogolnie, to chyba wole chodzic do pracy. Tam jakos bardziej sprawnie popycham swiat do przodu, w domu jednak kap, kap jakos czas mija, a efekty sa o wiele mniejsze, niz sie zamierzalo. Z drugiej strony - szkoda, ze to juz czwartek, moglabym jeszcze tyyyyle pokleic...
wtorek, 4 sierpnia 2009
561. albumowanie
Siedze zatem w domciu i wsrod innych zajec - kleje conieco. Mozna powiedziec, ze skonczylam slimakowy album - zastanawiam sie jeszcze nad wykonczeniem sznurkow po prawej (chyba jakies symboliczne koraliki, bo inaczej bedzie sie za bardzo platalo.)
Sa strony z kieszeniami - tu, na przyklad, bedzie mapa okolicy, z zadaniem zaznaczenia miejsc opisanych w albumie.
Sa strony z kieszeniami - tu, na przyklad, bedzie mapa okolicy, z zadaniem zaznaczenia miejsc opisanych w albumie.
Sa strony z ruchomymi elementami nawiazujacymi do zdjec - szlaban czy kanalowa klapa.
Sa tez klapki umozliwiajace upchniecie w albumie dodatkowych zdjec.
Ogolnie rzecz biorac - nie nawklejalam zbyt wielu papierow, bo chcialam, zeby widac bylo spod spodu slimakowa baze.
Dzisiaj natomiast zaczelam album torebkowy: wybralam zdjecia do wywolania (138 sposrod chyba dwoch tysiecy), przycielam bazy na wszystkie przewidziane strony, rozrysowalam plan. Teraz bedzie zmudne dziobanie zdjec: chce je wywolac w formacie o polowe mniejszym, niz zwykle, bo strony w tej produkcji sa niezbyt wielkie. Oznacza to, ze bede zdjecia zmniejszac w Fotoszopie, zeby dwa znalazly sie na jednym... albo i cztery, bo niektore obrazeczki potrzebne beda w bardzo niewielkim wymiarze.
Cieszy mnie natomiast zabawa z ulubionymi papierami K & Company - intensywne kolory, a jednoczesnie starociowatosc, no i ta niesamowita koordynacja. Musialam tylko pozyczyc papiery na kilka stron, na przyklad na lawende, bo K&C nie ma za bardzo fioletu w swoich zestawach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)