wtorek, 10 kwietnia 2012

1120. bez mapy ani rusz

Ostatnio nie ma chyba dnia, żebym nie oglądała jakiejś mapy - a to w podróżnym Gromadzienniku, a to w google.maps, a to jakieś papierowe. Czyż nie jest to piękne, że wszelakie mapy są tak łatwo dostępne? Żeby tak była mapa życia gdzieś na jakimś serwerze, załadowałoby się ją i jazda, nie trzeba by było podejmować niepewnych decyzji.

Przypomina mi się ogromniasta mapa Polski z dzieciństwa, nie pamiętam, ile na niej było województw, bo tyle razy się to zmieniało... Mapa składała sie z czterech płacht i właściwie nie mieściła się w całości ani na stole, ani na wolnej przestrzeni podłogowej; rozkładało sie zwykle tylko ten kwadrant, który akurat był potrzebny. Taki na przykład Białystok wydawał się niesamowicie odległy, taaaaki kawał papieru dzielił nas od tamtych stron!

Mapy i atlasy były wtedy bardzo cenne; pamiętam też, ile było kombinacji, żeby zdobyć do szkoły najzwyklejszy atlas świata albo atlas historyczny, co jeszcze bardziej podkręcało magiczność map i odległych światów.

Stawia mi to przed oczami jeszcze jedno wydawnictwo zapamiętane z dzieciństwa - mały, a grubawy atlas świata, którego właścicielami byli siostra ze szwagrem. Ależ fajnie było sobie oglądać kolorowe mapki! Co więcej, atlas ów miał jeszcze dwie dodatkowe sekcje, bardzo ciekawe - flagi wszystkich państw oraz... mapę Księżyca. Wtedy właśnie dowiedziałam się o istnieniu księżycowych mórz.

Mapkowo jest również w kwietniu u Craftypantek: rzuciłyśmy sobie wyzwanie polegające na szukaniu mapek w otoczeniu: na opakowaniach, na ulicach, gdziekolwiek. Potem z tej mapki tworzymy COŚ. Dla mnie osobiście jest to nie lada zagwózdka, bo o ile mapkę sobie potrafię naszkicować, to potem tworzenie według niej jest stąpaniem po nader grząskim gruncie!

Natchnienie znalazłam w dość oczobipnym (zapewne podkręcanym w Photoshopie) zdjęciu Chicago od strony Jeziora Michigan; dorzuciłam do niego księżyc, bo przecież księżyc nad miastem może być? Następnie obróciłam... i powstała strona do art journala o pierwszych krokach w nauce hebrajskiego:


Hebrajskie literki to dwa pierwsze wersety z Księgi Genesis: "Na początku stworzył Bóg...". W drugim wersecie pojawia się zestaw dwóch słów, tohu vabohu (תֹ֙הוּ֙ וָבֹ֔הוּ), które oprócz tego, że fajnie brzmią, przedstawiają stan naszej planety zanim pojawiło się światło; tłumaczy się je zwykle tak, że ziemia była bezkształtna i pusta. Takoż i wygląda na razie teren mojego rozumu przeznaczony na hebrajski, ale kto wie, może jesteśmy już blisko pojawienia się promyczka światła :)

Zapraszam do wzięcia udziału w wyzwaniu - szukamy sobie mapki, albo też palety kolorystycznej i na ich podstawie montujemy kartkę, stronę w żurnalu czy inszą pracę. Dzieła naszego zespołu można pooglądać TU i TU; na początku trochę miałyśmy kłopot z ugryzieniem tematu, ale jak już ruszyło z kopyta, to zasypałyśmy się pracami i trzeba je pokazywać w odcinkach :)

2 komentarze:

Mrouh pisze...

Aaa,a to juz wiem skąd się wzięło jedno z dziwniejszych francuskich słowek: "tohu-bohu" oznaczające zamęt, zgiełk!

kasia | szkieuka pisze...

Tak! Nawet w wiki o tym napisali!