poniedziałek, 29 kwietnia 2013

1316. I've got peace like a river... nie całkiem

Zastanawiałam się niedawno, skąd się wzięła fraza peace like a river - występująca na przykład w tej piosence:
.

Ano - z proroctwa Izajasza, na ten przykład:

Tak mówi Pan, twój Odkupiciel, Święty Izraela: Jam jest Pan, twój Bóg, pouczający cię o tym, co pożyteczne, kierujący tobą na drodze, którą kroczysz.
O gdybyś zważał na me przykazania, stałby się twój pokój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jak morskie fale.
Izaj. 48:17-18

Nie zawsze jednak jest tak pokojowo - przekonaliśmy się o tym w miniony weekend. T wypatrzył był w wiadomościach, że w niedalekiej miejscowości Marseilles, nieco na południe i na zachód od nas, podczas niedawnych ulew barki pourywały się od holownika i przydzwoniły następnie w tamę na rzece Illinois. Tak to wyglądało z lotu ptaka:

Zdjęcie autorstwa Straży Przybrzeżnej, pożyczone stąd.
Wygląda to jak zabawki, ale taka jedna barka ma w zaokrągleniu 50m x 10.5m i może przewozić nawet 1500 ton towaru, więc to nie żarty! Zdaje się, że tych uciekinierów było siedem, niektóre utrzymały się na wodzie, a niektóre niestety zatonęły.

Poniższa mapka pokazuje miasteczko Marseilles (niecałe 5000 mieszkańców), położone po północnej stronie rzeki, przed którą przejeżdża się po moście.


Na zdjęciu satelitarnym widać to trochę bardziej obrazowo: wspomniany most, a na wschód od niego tamę; jest też południowa odnoga - kanał dla barek i innych łodzi, kończący się niewidoczną na zdjęciu śluzą. Na brzegu północnym jest Visitor Center z niebieskozielonkawym dachem, przy nim parking (A) oraz ruiny starego młyna (B) i należące do niego kanały.

Literka C oznacza miejsce, gdzie spoczywały zatopione barki i odbywała się akcja dźwigania ich zawartości; patrzyliśmy na to z miejsca D.


Kiedy barki przydzwoniły w tamę i trochę ją naruszyły, zarządzono ewakuację miasta. Poniższe zdjęcie, pożyczone stąd, pokazuje, że całkiem niedawno Visitor Center pływał - nic dziwnego, że kiedy tam zaparkowaliśmy, wszędzie było pełno suchych traw, patyków i innego śmiecia, ułożonego w charakterystyczne pasy.


Ala też się z nami wybrała - z dumą powiem, że w jej językowym zamieszaniu angielsko-polskim słowo wycieczka jest niezmiennie polskie, często używane i lubiane. Nagrało się - miejmy nadzieję, że na zawsze i z pasją :)

A jak się jedzie na wycieczkę, to koniecznie trzeba się zapoznać z mapą.


Właściwie zbiegiem okoliczności daliśmy wczoraj Ali mój stary aparat po przejściach, który niby miał wyjechać na śmietnik, ale zakisiłam go wśród kraftów do rozbiórki na części. Jest nadal w stanie działającym - tyle, że klapkę z bateriami trzeba przyklejać taśmą i nie bardzo działa zoom, pękła jakaś sprężynka.

Dla trzylatki jest to jednak znakomita zabawka i nie będzie żalu, jeśli się popsuje na amen. Alicję sprzęt zafascynował dogłębnie, został spakowany do torby razem z soczkami i rodzynkami, a potem wypuszczała go z rąk tylko wtedy, gdy słychać było jakieś łomoty i należało sobie zatkać uszy.

Takoż i robiło się zdjęcia nad wzburzoną rzeką...


...Dziadek i Wnuczka, każde ze swoim aparatem, zawiesili się na płocie nad rzeką. Kto by się tam babcią przejmował :)


Potem zaś trzeba było sprawdzić, co się sfotografowało.


Niektóre fotki trudno by nam było zrozumieć - na przykład żwirek albo glebę; dla Ali było to jednak ćwiczenie celowania, bo meldowała, że teraz będzie na przykład fotografować dirt - no i był dirt na zdjęciu. I niech ta fascynacja światem i zdjęciami trwa jak najdłużej :) Tylko teraz Dziadek będzie musiał zabierać na wycieczki worek baterii, żeby obsłużyć TRZY aparaty :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Τhese аre reallу wοndеrful
iԁeas in about blogging. You hаvе touсhed ѕοme good thingѕ herе.
Αnу way κеер up wrinting.


Also visit my site ... Instant Payday Loans

Psycholog Poznań pisze...

Czytam twoje posty. Przejrzyj też moją stronkę.