wtorek, 10 czerwca 2014

14:64. Bert, przyjaciel Polski (Herbert Hoover 1)


[Metanotka: niniejsza seria postów napisała się po drodze, na wycieczce, jako że ze względów tłumaczeniowych pojechał ze nami laptop. Bardzo fajna sprawa - od razu można zapisywać wrażenia :)]

Do ostatniej niedzieli o Herbercie Hooverze wiedzieliśmy tyle, że był i że to właśniej dla jego upamiętnienia nazwano Tamę Hoovera na granicy Newady i Arizony.

Źródło

Jadąc do małego miasteczka w Iowa, tradycyjnie wśród niekończących się pól kukurydzy, wśród prostych jak strzała dróg przecinających się nieodmiennie pod kątem prostym, też nie spodziewaliśmy się zbyt wiele – ot, miejsce urodzenia, pewnie będzie jakaś chatka, warsztat kowalski (bo ojciec Hoovera był kowalem), stara szkoła, grób. I biblioteka oraz muzeum.

Chatka była, owszem, i kuźnia, i trochę domków – a wszystko to tworzyło miniaturowe miasto z chodnikami z desek i żwirową drogą pośrodku. Bardzo ładne i przyjemne, szczególnie fikuśności w domkach.

Bardzo mały prezydent i były prezydent.

Prezydencka kołyska

To akurat nie są książki Prezydenta,
ale zaintrygował mnie sposób ich noszenia.

Śliczny miętowy domek

Sala zebrań - na przykład schodzili się
tu na medytację kwakrowie

Powyższy budynek od środka.
1 - nie ma mównicy (dla księdza, pastora itp.) -
ponoć każdy mógł się wypowiedzieć.
2 - panele na środku jeżdżą w górę i w dół, czyli
można było regulować wielkość sali.

Jednoizbowa szkoła

 Potem powędrowaliśmy do grobu – z którego to miejsca (na pewno zrobiono to specjalnie) kapitalnie widać domek, w którym urodził się prezydent (i vice versa).


Obok grobów jest preria (taki rezerwat),
a nad prerią - wszyscy widzą co :)

Tu spod grobu widać domek...

...a tu spod domku grób.

 Sam domek jest malusieńki – dwa niewielkie pokoiki (toć moja kraftownia chyba jest większa!) i tycia kuchnia, jakby przybudowana do pudełka z pokojami. I tam mieszkałi rodzice z trójką dzieci i ponoć jeszcze przyjmowali sporo gości.

Domek na archiwalnym zdjęciu oraz współcześnie.

Kuchnia. To właściwie było wszystko.

 W bibliotece-muzeum była wystawa tymczasowa z kieckami Pierwszych Dam, ale nie wolno było robić zdjęć, więc niestety mamy tylko kilka zdjęć pożyczonych z innych stron – a tam były taaaakie cudeńka! Kilkadziesiąt przepięknych kreacji, od XIX wieku po Michelle Obama. Rękodzieło – szczególnie przy tych starszych sukniach – kompletnie zatyka. Staliśmy oboje (bo nawet T się podekscytował szmatkami) i analizowaliśmy wielką ilość szczegółów: falbanek, koralików, koroneczek, perełek, plisek, zakładek, hafcików – nie umiem sobie nawet wyobrazić, ile czasu zabrałoby stworzenie takiego dzieła – nawet w czasach, gdy istniały już maszyny do szycia.

Źródło

Źródło

Źródło

Źródło

Brak komentarzy: