czwartek, 28 lutego 2013

1286. papierowa cukiernia

Babeczki i insze słodycze cieszą się zwykle popularnością (tuż obok czego? obok psiuńciów), więc ukleiłam kilka sztuk. Zaczynamy od babeczek na tłach z egzotycznych papierów, w letnich, można powiedzieć karaibskich kolorkach.



Miałam też pod ręką trochę różowych i brązowych ścinków z innych kartek, to i upiekło się lilaróż babeczkę.


Tutaj to sama nie wiem, co było natchnieniem; albo babeczka, albo te kostkowate papiery z zestawu który zapowiadał się bardzo ciekawie, z fragmencikami map i druków, a okazuje się trochę trudny w użyciu.


I na koniec ścinki raz jeszcze - torcik z kolorowymi lukrami. Smacznego!

Small business marketing

Where do you go nowadays to search for a company or service nearby? Most of us will turn to the internet – and even though this strategy is just a couple of decades old, we will not be alone. Billions of searches take place every month, and many of them are geo-specific. These customers are ready or almost-ready to purchase the product or service, so it is important for the companies to be prominently displayed on  local search results to increase revenue.

Small business marketing can take advantage of several options, like the Google+ Local platform, which allows business owners to register their companies on the site. They can also extend beyond the three major search engines to smaller options and online directories. In addition, search engines value consumer reviews, and a lot of people trust online consumer opinions. Last but not least - businesses that don't utilize social media platforms such as Facebook, Twitter, YouTube, Groupon, Flickr or Foursquare are missing out on opportunities to market to a melting pot of potential customers.

RevLocal is a company that can also provide help in achieving a marketing advantage in the new world of Internet marketing. It develops relationships with businesses and becomes their marketing department.

RevLocal’s methods of local search marketing start with direct claiming and optimizing business profiles on Google Plus Local, Bing Local, Yelp, and many, many other resources. The process also includes syndicating the listing data to reach hundreds of directories.

One of the most important things that make RevLocal unique among other internet marketing agencies is IMAs – Internet Marketing Agents. One is assigned to each account at the beginning, and stays with throughout the process. IMAs are held to high standards in communication, attention to details and timeliness of task execution.

The IMA is responsible for understanding the business in question – since not all businesses are alike, different strategies and goals will be set. Monthly reports are generated, which are reviewed with the IMA, and adjustments to the strategy are made as needed.

With so much attention and tailoring, RevLocal’s involvement can indeed elevate the game in the field of locally-oriented marketing.

środa, 27 lutego 2013

1284. ścinkownia

Żal mi wyrzucać różne kolorowe ścinki, niektóre jak małe klejnociki... ale też co z nimi zrobić? Standardowe pudełko pęka już w szwach, a do tego jeszcze pojawiły się chytrze dwa mniejsze pojemniczki, jeden po serze białym, drugi po truskawkach, i w mgnieniu oka zapchały się papierkami, a następnie schowały w kątku, żeby czasem nie przyszło mi do głowy je opróżnić.

Powybierałam trochę ścinków - pasków i zalepiłam nimi prostokąty, z których powstały tła do innych ozdóbek. Miałam przy tym podobne refleksje, jak przy grzebaniu w worach z resztkami szmatek. Są takie na strychu w domu w Polsce, zdaje się, że jeden też znalazł mieszkanie w wersalce... i tak wiele z nich ma do siebie przyczepione wspomnienia, nawet sprzed kilkudziesięciu lat. Tu była sukienka, tu fartuch Mamy, tu komplet, który sobie sama uszyłam (i gdzie ja miałam rozum, żeby paradować odziana w taki wzór od stóp do głów...)

Papierowe ścinki są w większości bardziej anonimowe, ale wspomnienia też się przydarzają, albo przynajmniej skojarzenia z blokiem, z którego pochodzą, z okolicznościami jego zakupienia. Trudno - trza się jednak ścinków pozbywać, bo zasypią!

I tak na pierwszej kartce ścinki stały się tłem do czarnego embossowanego zielska.


Na drugiej pojawiły się w towarzystwie uśmiechnietego psiuńcia i guzików.


Na trzeciej dołączyłam gotowcowy kwiat.


Zrobiłam też jedno tło w palecie fiolet-róż, z błyszczydłami i tematyką fashion. Kartka sprawia wrażenie, że jest krzywa - ale to chyba jakieś złudzenie optyczne spowodowane skośnymi paseczkami, bo mierzyłam dwa razy i odległości są takie, jak mają być :)


I tak sobie siedzę i kleję wieczorami, a za oknem sypie śnieżek, generując takie na przykład pocztówki:

wtorek, 26 lutego 2013

1283. przy pomocy gotowców

Nazbierało mi się nieco gotowców, różnego ptactwa, kwiecia, elementów dekoracyjnych, więc się kilka sztuk wkleiło.

Mam, na ten przykład, takie świecące ptaszorki i okazało się, że w sam raz pasują do kilku papierów z bloku o podróżach:



Na drugiej wykorzystałam rozetkę z całkiem innego zestawu, a w tle rozsiał się kawałek egzotycznego papieru, który dla mnie sam w sobie jest dla mnie wystarczająco dekoracyjny, ale niechaj będzie i rozetka, okraszona samoprzylepnym brrrrylantem.



poniedziałek, 25 lutego 2013

1282. frain, czyli blue pociąg

Byłyśmy wczoraj z Alicją na kolejnej babskiej wycieczce - wyprawiłyśmy się mianowicie daleeeeeko, aż do Chicago. Pojechałyśmy pociągiem typu Metra (nie mylić z metrem) - w zeszłym tygodniu byłyśmy na najbliższej stacji pociag tylko obejrzeć i upewnić się, że trąbiący i warczący potwór nie spowoduje wrzasku i paniki. Ależ gdzieżby!


Po wczorajszym wypadzie wygląda na to, że należałoby zakupić roczny karnet na wszystkie okoliczne drogi żelazne. Obawiałam się, że niemal godzinna jazda do Miasta będzie się Alicji nudzić, więc wzięłyśmy też kilka małych zabawek, które w ogóle z plecaka nie wyszły, tyle było innych ciekawych rzeczy. Ala intensywnie wyglądała przez okno, cieszyła się głośno każdym trąbieniem i niepokoiła nieco zgrzytaniem na zwrotnicach. W jej języku pociąg to FRAIN - w niektórych słowach wskakuje znienacka to F i stąd mamy właśnie frain, franie zamiast prania i frezenty :) Może szczelinowe F jest jakoś łatwiejsze od zwartych T i P.


Wracając jednak do wyprawy - pierwotny plan był taki, że połazimy po ulicach jakieś 40 minut, wsiądziemy do pociągu powrotnego i po sprawie.



Aliści dziecię dostrzegło, że w Chicago jeździ sobie nad ulicami Elka, czyli L - od ELevated Train.


Jęczało i jęczało, więc wreszcie weszłyśmy do stacji, która się była napatoczyła - z lękiem weszłyśmy, bo babcia Kasia naprawdę jest cienka, jeśli chodzi o rozkład miejskiej kolejki. Dopytałam się jednak dyżurnych w budce, z początku nieco zdumionych, że my po prostu chcemy się przejechać kolejką i wylądować w miarę blisko głównej stacji Ogilvie. Wyjaśnili, że najlepiej będzie jechać niebieską linią, a potem kilka przecznic na nogach i już. Blue frain!

Okazało się, że będziemy jednak jechać tunelem, bo tak przebiega niebieska linia, a nie pomostami, ale w ogóle to nie szkodziło :) W tunelach bywają jeszcze atrakcje muzyczne - rozmaici grajkowie; tym razem był gość z gitarą, ale właśnie odpoczywał. Może jakimś innym razem się uda.


Potem trzeba było przewędrować na nogach jeszcze pięć bloków, czyli skrzyżowań - i już byłyśmy przy stacji Ogilvie, która kojarzy mi się z wodospadem.


Zonk! okazało się, że pociągi do domu wcale nie jeżdżą w niedzielę co godzinę... czasem wyruszają co dwie. Powrót się znów opóźnił, trzeba było zabić dodatkową godzinę czasu, nowa wiedza została nabyta. I już myśli się o następnych trasach.


Pociągi wpisujemy zatem do listy atrakcji - mam już pomysł na dłuższą wycieczkę, trzeba by się pewnie wygrzebać rano (choć nie bladym świtem). Zajechać naszą różową Metrą do Chicago i przesiąść się na blue frain, który zawiezie nas aż na lotnisko O'Hare. Trasa jest kapitalna, jak kolejka w wesołym miasteczku - częściowo jedzie tunelami, częściowo po gruncie, częściowo wspina się na naprawdę wysokie pomosty. Na lotnisku jeździ się kolejką między terminalami, ogląda się może jakieś samoloty - ciekawa jestem, czy na przykład da się wyjechać windą na dach piętrowego parkingu i stamtąd pooglądać świat? Potem znów niebieska linia do Downtown, pięć bloków na nogach i Metrą do domu.

I w ten sposób babcia Kasia zapozna się z rozkładem miejskich kolejek :)

internet service

If you are in need of a new dial-up internet and email provider, copper.net is a great option to consider. They have been on the market since 1997 and remain one of the most affordable dial-up plans available today, serving the continental US and Canada. The company is 100% American – they do not outsource any part of their business overseas.

As Copper.net’s President, Marc Hawk, has said, the company’s mission is “to provide inexpensive internet access with the highest quality in the world.” The extensive experience and stability over the years have earned Copper.net excellent reputation.

One of the advantages is that installation of any proprietary software is not required, there are no lengthy downloads – so the whole process is faster and more streamlined. The service is fully compatible with all major internet browsers and email programs. This internet service comes with free customer service, as well as email, virus protection, pop-up blocker and spamblocker. The company also cares greatly about their customers’ privacy – the information about the users’ online habits will not be tracked, sold or released for any type of gain.

The basic services start at less than $10 a month. One can also upgrade to higher speed with a premium account. DSL and satellite are available as well – and all these do not exhaust the options offered by Copper.net yet: you can also get CopperArchive (email backup, storage, retrieval and recovery) and IDrive (2GB of free, easily accessible online space to back up your files, photos, music etc.)

Copper.net has a sister company called Everything Computer Related (ECR) that offers Voice over IP, or VoIP; finally, Copperhosting offers a wide variety of website hosting and design options – both to create a personal homepage or when you want to give your business an internet boost.

piątek, 22 lutego 2013

1280. parzyste kartki

Dłubie się. Bez dwóch zdań. Ale się nie ma czasu zdawać sprawy.

Na przykład taka para - jak na mnie, nietypowy zestaw kolorów, wymyślony przez twórców bloczku papieru, który właśnie ciacham.



Kartki zaczęte doooobre kilka lat temu, z zestawu sprezentowanego przez koleżankę z pracy (która już zresztą zdążyła się przenieść do innej firmy.)



I wracamy do bloczku - paisleys w roli głównej, no i ciacho, bo to jeden z ulubionych motywów moich klientek, możliwe, że na równi z psiuńciami.



Kawałeczek ciekawego papieru - takiego grubego egzotyka, może to ten bawełniany? Z brrrrokatem, a jakże.


No i na koniec jeszcze prosta karteluszka, bez pary, ale za to z kwiatkiem-gotowcem.


Ale za to przybywa informacji i planów co do następnej wyprawy (patrz link do Karaibów po prawej) - auta wypożyczone, wszystkie pięć. Bardzo męczący był ten proces i cieszę się, że mam już to w zasadzie za sobą. Dojechałam do etapu, kiedy mapę widzę już właściwie w głowie, teraz dopracowuje się szczegóły, tworzy mapki itp. Sporo z tym pracy, ale po takim grzebaniu lepiej się pamięta wrażenia z wycieczki... no i nie cierpię marnować czasu w ciekawych miejscach, marnować go na szukanie drogi, zawracanie, zastanawianie się, co dalej... dość rzadko się nam to zdarza, ale też i starannie unikamy :)

sobota, 16 lutego 2013

1279. na bieżąco

Dziś pozostałe karty Gromadziennika - i będziemy na bieżąco!

Najsampiew pierwsza wycieczka 2013 roku, wyprawa nad Mississippi celem oglądania orłów, w śniegu i przejmującym zimnie. Wykorzystałam wielkie śnieżyny z pracowej kartki świątecznej i resztki srebrzystego kartonika, jakie pozostały po śnieżynach.





Wycieczka druga - kokumy w Peorii. Kolorystyka żółto-kopalniana, w końcu mamy do czynienia z wielkimi machinami.





A w ramach przygotowań do wycieczki za miesiąc sporządziłam wykresik mający na celu uporządkowanie nazw geograficznych, z jakimi będziemy się tam spotykać. Nie należy się doń zbytnio przywiązywać, bo to nie opracowanie naukowe - poza tym chyba mieszają się na nim określenia historyczne, geograficzne i podziały polityczne; niestety, nie da się tego wszystkiego włożyć sprytnie jedno w drugie, jak stopniowo zmniejszające się pudełka.

Wyspy Nawietrzne i Zawietrzne są nie do rozkminienia. Po pierwsze - jest ich multum. Po drugie - istnieją dwa podziały, jeden anglosaski, drugi pochodzenia hiszpańskiego, ogólnie wcześniejszego. Po trzecie - same terminy zawietrzny i nawietrzny są dla mnie raczej puste, bo z żeglowaniem nie mam nic wspólnego. Po czwarte - w polskiej nomenklaturze zamieszano jeszcze po dwakroć: nie dość, że powyższe terminy przez długie lata były źle przetłumaczone (niemalże odwrotnie), to jeszcze kilka lat temu postanowiono przejść z podziału anglosaskiego na hiszpański.

za Wikipedią

Uznaję niniejszym, że dokopałam się do dna zagadnienia, więcej szukać nie będę :) Jest jeszcze cała masa wycieczkowych informacji, z którymi potrzeba się zapoznać.


środa, 13 lutego 2013

1278. nagromadzony gromadziennik

Przynajmniej z Gromadziennikiem jestem w miarę na bieżąco... a to dzięki sobotnim wizytom w kawiarni, gdzie zawlekam okrojony warsztat i kleję sobie w oparach świeżo naparzanej używki.

Jadąc więc od końca - mamy wycieczkę do Palmiarni...


...gdzie na prawej kartce widać powyżej takie małe, białe plamki. To celofan - wmontowałam całą stronę taką przezroczystą, żeby nawiązywała do cieplarnianego szkła.


Wydarzenia ciut wcześniejsze - urodziny Ali i pierwsza wizyta w bibliotece. Mam jeszcze gdzieś taga z kwitkiem z wypożyczenia, ale chwilowo go wcięło - na środku prawej strony jest kieszonka na ten właśnie skarb.


A skoro już o Alicji mowa - w pędzie skleiłam małą książeczkę, która kisi się już w postaci komponentów od kilku lat. Tamten pomysł mnie przerósł, ale za to kartki właśnie się przydały.


W środku jest dużo wolnego miejsca - kto wie, może kiedyś dopisze się tam mini-czytanki, albo wymyśli jakieś inne ćwiczenie.


A w ogóle tom dziś zmęczona, bo ostatniej nocy nie mogło się spać, nakręciwszy się poszukiwaniami samochodów na wyspach karaibskich... z sześciu przystanków chyba na czterech będziemy wypożyczać pojazdy, bo inne opcje wyglądają niepewnie. Jasne, że można zleźć ze statku (ha, można w ogóle nie złazić)  i spędzić dzień na najbliższej plaży, albo w dzielnicy sklepowo-restauracyjnej. Nas jednak ciągnie do przygody... na wulkan, do fortów, na plantacje trzciny cukrowej, do snorklowania, synagogi i fabryki rumu :) A do tego najlepiej jest mieć własne kółka. Tylko chyba na Barbadosie skorzystamy z transportu publicznego.

Można też skorzystać z wycieczek organizowanych przez przewoźnika, czyli statek, ale jak dla nas są to ceny raczej zaporowe, no i wiadomo, że z grupą jest inaczej.

I chyba rozkminiłam przy okazji, jak się mają do siebie Wyspy Nawietrzne i Zawietrzne (poważnie, są takie nazwy!), Małe i Wielkie Antyle, Karaiby i West Indies. Podróże kształcą, nawet zanim się wystawi nogę za drzwi :)

poniedziałek, 11 lutego 2013

1277. co się lepiło, co się piekło

Lepiło się w weekend bałwana - P zabrał Alę na długi spacer na śnieg, bo wreszcie była sprzyjająca pogoda, ani trzaskający mróz, ani chlapa, a i wilgotność śniegu była optymalna do zbudowania bałwana. Klasyka, można powiedzieć - trzy kule, pysok, tylko ta fryzura jakaś mniej konwencjonalna, jak na bałwani ród.



A w domu oczywiście musiała się odbyć działalność kuchenna - w sobotę piekło się pizzę. Kupiłam ciasta (okrągłe, bo kwadratowe się nie liczą) i zrobiłyśmy jeden egzemplarz z kiełbasą, a drugi z pieczarkami. Ala wsunęła trzy kliny, co mi przypomina, że czasem nagrywają się zupełnie niespodziewane słowa. Czynię na przykład wysiłki, żeby powtarzać w miarę często nazwy kolorów - i jakoś to idzie, ale nie w sposób oczywisty. Ale hasło "klin dla dziadzi" wchodzi bez kłopotu.



Zachwyt nad ukończonym dziełem.


Druga działalność kuchenna - pieczenie ciastek. Na zdjęciu poniżej przegląd foremek. Przy okazji wylazło słowo "housek" :) Fajnie się złożyło, że mam kilka par foremek większych i mniejszych - można było poćwiczyć duży i mały. Pracujemy też nad uporządkowaniem pojęć drzewo i liść - jeszcze trochę się zacina. Liść i listek też się zacina i wychodzi duży list.

Nie mogę normalnie nadążyć z tymi wszystkimi obserwacjami, ale cieszę się, jak dzika, kiedy widzę, że nagrało się kolejne słówko. 


Tu kolejny powód do radości - kilka miesięcy temu Ala dość niechętnie dotykała mąki, wydawało się jej chyba, że to jakiś rodzaj brudu. Wczoraj paprałyśmy się zgodnie i radośnie w mące, maśle, jajku - i ciągle słyszę Ala sama!


Kolejny etap (Kolejny etap też zostało skrzętnie powtórzone, baaardzo potrzebne wyrażenie dla trzylatki) - malowanie kolorowymi lukrami. Stresowałam się, że nie zaschnie - ale chyba wyszedł mi najtwardszy lukier w życiu, dziury w ścianach by można nim reperować :)


Tata też pomagał... hm, ciekawe, czy tacina fryzura była natchnieniem dla chmary patyków na głowie bałwana?


Książka o Prowansji, widoczna na powyższym zdjęciu, przyczyniła się do postępu w sprawie drzew i liści - dużo tam było drzew o różnych kształtach i Ala przy każdym meldowała radośnie DRZEWO! Jest więc nadzieja, a poza tym idzie wiosna i będzie się oglądało to wszystko na żywo.

I wreszcie gotowy produkt - mniej więcej połowa ciastek. Pajac ma niejakie kłopoty z kończynami, ciacha ogólnie może nie całkiem doskonałe (zielony zając???), ale ile frajdy!


Nie chcę przesadzać z ważnością mojej misji językowej, ale wygląda na to, że w tej chwili w Alinej łepetynie to ja najbardziej jestem związana z polskim - jakoś przy Tacie przełącza się bardziej na angielski, choć P też do niej mówi tylko po polsku i tylko porządnie. A z Dziadkiem ma trochę mniej kontaktu, chyba że na wycieczkach, bo w domu Alicja plącze się właśnie bardziej w kuchni. Czyli trzeba gadać, czytać, wypadałoby przejść może do jakichś piosenek...