poniedziałek, 11 lutego 2013

1277. co się lepiło, co się piekło

Lepiło się w weekend bałwana - P zabrał Alę na długi spacer na śnieg, bo wreszcie była sprzyjająca pogoda, ani trzaskający mróz, ani chlapa, a i wilgotność śniegu była optymalna do zbudowania bałwana. Klasyka, można powiedzieć - trzy kule, pysok, tylko ta fryzura jakaś mniej konwencjonalna, jak na bałwani ród.



A w domu oczywiście musiała się odbyć działalność kuchenna - w sobotę piekło się pizzę. Kupiłam ciasta (okrągłe, bo kwadratowe się nie liczą) i zrobiłyśmy jeden egzemplarz z kiełbasą, a drugi z pieczarkami. Ala wsunęła trzy kliny, co mi przypomina, że czasem nagrywają się zupełnie niespodziewane słowa. Czynię na przykład wysiłki, żeby powtarzać w miarę często nazwy kolorów - i jakoś to idzie, ale nie w sposób oczywisty. Ale hasło "klin dla dziadzi" wchodzi bez kłopotu.



Zachwyt nad ukończonym dziełem.


Druga działalność kuchenna - pieczenie ciastek. Na zdjęciu poniżej przegląd foremek. Przy okazji wylazło słowo "housek" :) Fajnie się złożyło, że mam kilka par foremek większych i mniejszych - można było poćwiczyć duży i mały. Pracujemy też nad uporządkowaniem pojęć drzewo i liść - jeszcze trochę się zacina. Liść i listek też się zacina i wychodzi duży list.

Nie mogę normalnie nadążyć z tymi wszystkimi obserwacjami, ale cieszę się, jak dzika, kiedy widzę, że nagrało się kolejne słówko. 


Tu kolejny powód do radości - kilka miesięcy temu Ala dość niechętnie dotykała mąki, wydawało się jej chyba, że to jakiś rodzaj brudu. Wczoraj paprałyśmy się zgodnie i radośnie w mące, maśle, jajku - i ciągle słyszę Ala sama!


Kolejny etap (Kolejny etap też zostało skrzętnie powtórzone, baaardzo potrzebne wyrażenie dla trzylatki) - malowanie kolorowymi lukrami. Stresowałam się, że nie zaschnie - ale chyba wyszedł mi najtwardszy lukier w życiu, dziury w ścianach by można nim reperować :)


Tata też pomagał... hm, ciekawe, czy tacina fryzura była natchnieniem dla chmary patyków na głowie bałwana?


Książka o Prowansji, widoczna na powyższym zdjęciu, przyczyniła się do postępu w sprawie drzew i liści - dużo tam było drzew o różnych kształtach i Ala przy każdym meldowała radośnie DRZEWO! Jest więc nadzieja, a poza tym idzie wiosna i będzie się oglądało to wszystko na żywo.

I wreszcie gotowy produkt - mniej więcej połowa ciastek. Pajac ma niejakie kłopoty z kończynami, ciacha ogólnie może nie całkiem doskonałe (zielony zając???), ale ile frajdy!


Nie chcę przesadzać z ważnością mojej misji językowej, ale wygląda na to, że w tej chwili w Alinej łepetynie to ja najbardziej jestem związana z polskim - jakoś przy Tacie przełącza się bardziej na angielski, choć P też do niej mówi tylko po polsku i tylko porządnie. A z Dziadkiem ma trochę mniej kontaktu, chyba że na wycieczkach, bo w domu Alicja plącze się właśnie bardziej w kuchni. Czyli trzeba gadać, czytać, wypadałoby przejść może do jakichś piosenek...

Brak komentarzy: