Zaś wczoraj wieczorem zakończyłam w Gromadzienniku etap wklejania suwenirów z Florydy. Teraz trzeba będzie wyciosać jakąś okładkę i wywołać conieco zdjęć, tych najważniejszych, i dorzucić na kilku kartach. Czyżby pierwszy raz w życiu miało mi się udać skompletowanie wycieczkowego albumu?
piątek, 28 maja 2010
756. o poranku
czwartek, 27 maja 2010
755. co przybyło
Mamy też zestaw Mały Kucharz. Wystrachałam się trochę zimna alaskowego – niby śniegu nie będzie, ale temperatury dzienne mają sięgać 15C, zaś nocne nawet zjeżdżać do zera. Na pustkowiu nie należy się spodziewać stacji benzynowej z kawusią, choćby wodnistą, a na pewno będzie przyjemnie czymś się od czasu do czasu rozgrzać. Tak doradził również Ekspert Mikołaj, mój siostrzeniec, hardkorowy wędrowiec i wspinacz. Teraz jeszcze będziemy kombinować jakieś źródło ciepła, najlepiej leciutkie. Butlę kupi się na miejscu, gdyż z gazem się nie lata.
W dziale papierowym powstały dwie kartki, jeszcze z tych francuskich obrazków. Od dawna wiadomo, że majowa sztuka codziennie u mnie działa statystycznie, a nie dzień po dniu, ale trudno. Nadmienię, że tło pod motylkiem to kawałek pudełka po makaronie, taki fajny nadruk z pismem mieli, to przecież nie mogłam wyrzucić.
No i jeszcze posunął się nieco do przodu Gromadziennik, żeby tę Florydę skończyć wreszcie. Póki co, dojechałam do Everglades, czyli jestem o wiele bliżej końca, niż początku.
wtorek, 25 maja 2010
754, alaska air
Czwartego lipca nikomu się nie chce latać, bo to przecież wielkie święto narodowe. Dwunasty lipca też z jakiejś przyczyny pasażerom nie podchodzi, tak że cena na te dni wynosi $468 od łebka!! Baby w pracowym kurniku powiedziały, że to naprawdę okazyjna cena jak na prawie siedmiogodzinny lot. Ważne jest też to, że w obie strony leci się bezpośrednio, bo inne opcje przeważnie mają dwie przesiadki, np. Minneapolis i Seattle, albo Denver i Seattle, co wydłuża podróż do jakichś dwunastu godzin. A tu – myk-myk. Powiedzmy. Już się boję, jak T będzie brykał podczas takiego długiego lotu, skoro w zeszłym roku do Seattle nie wiedział, co ze sobą zrobić :D
W nadchodzący weekend wybieramy się z kolei niedaleczko, do Iowa, na drugą stronę Mississippi. W planie jest skansen, stare kamienne miasteczko, muzeum motocykli, pawilon z traktorami Johna Deere’a, dawny stanowy kapitol w Iowa City i co najmniej jeden park z jaskiniami i skałkowymi labiryntami. No i oczywiście śpimy w namiocie, bo jakże by inaczej.
Doświadczam właśnie spełnienia marzeń... pamiętam, że jako dzieciak chciałam podróżować, zwiedzać świat. Bawiłyśmy się z koleżankami na traktorze mojego taty w podróż dookoła świata i tak naprawdę nie śniło mi się, że kiedyś w życiu przydarzą mi się wielkie wyprawy w niezwykłe miejsca. A tu – trafił mi się wybitnie turystyczny małżonek i niemożliwe stało się możliwe.
poniedziałek, 24 maja 2010
753. ziemniak news
Karteluchę też zrobiłam, chyba już ostatni przedmiot w związku z wyzwaniem butelkowym, bo czas zacząć o następnym, które zostanie ogłoszone już niebawem, w przyszłym tygodniu. Spodobały mi się górki z butelki wodnej, no i mamy górską kartkę z płótnem, które ostatnio stało się jednym z moich ulubionych materiałów.
Jako tło posłużyła książka, z jaką zaprzyjaźniam się od kilku dni – pozazdrościłam wielojęzyczności Mrouh i wygrzebałam stare tomiszcze z rozmaitymi tekstami. Czytam sobie po trochu, na luzie, z lekką pomocą googlowego translatora i zadziwiam się, ile jest słówek niemal wspólnych między angielskim i francuskim, skoro czasem trafi się nawet cały paragraf, który potrafię rozgryźć bez słownika!
Przypomina mi się, jak gdzieś w czwartej klasie liceum zabrałam się za tłumaczenie artykułu o diamentach z National Geographic; zbyt daleko nie dojechałam, bo mnóstwo słówek musiałam sprawdzać w papierowym słowniku (o posiadaniu jakiegokolwiek komputera jeszcze się nam nawet nie śniło). Teraz mam wrażenie, że idzie mi stanowczo lepiej i noszę się z zamiarem przetlumaczenia francuskiego kawałka na angielski i na polski, ot tak – dla poćwiczenia rozumu.
Wracając zaś do papieru - karteczka z wykorzystaniem malowanych jakiś czas temu kwiatysiów na gorącym embossingu:
Natomiast ze smutkiem stwierdzam, że rozleciała się trochę przedstawiona w sobotę karteczka z panią ze starej reklamy. Okazało się mianowicie, że gruby, jakby lakierowany glazurą z brokatem karton, nie lubi kleju i obrazek zwyczajnie odlazł. Taśma obustronnie lepna też go nie przekonuje, a na przyszycie czy zastosowanie ćwieka jest już za późno, bo spodnie warstwy trzymają się wspaniale, a z kolei koronka jest przyszyta. Pomyślę jeszcze, może da się wyciąć cały spód i przytwierdzić do czegoś innego. Nie lubię, jak mi się tak dzieje, ale cóż, człowiek uczy się na błędach.
sobota, 22 maja 2010
752. sobotnie dzieła
I trzecia kartka, z wykorzystaniem obrazka z francuskiej strony, reklamy czegoś dziwnego, zdaje się, że do masażu ust. Biała warstwa to zużyta dryer sheet - szmatka wrzucana do suszarki z mokrym praniem celem nadania zapachu i (chyba) likwidacji zjawiska elektryzowania się.
Miało być kobieco i zawijaskowo.
Kartki zostały sfotografowane na tle kawałków wykładziny, czekającej jeszcze na wykorzystanie; myślę, że nadadzą się do kolejnego wcielenia latarni (hm, może by tak wyciąć latarnię z odbitki?) i do rysunku auta z kolejnej starej francuskiej reklamy.
A teraz zwijam zabawki i udaję się do kuchni. Pitu pitu, pitraszenie.
piątek, 21 maja 2010
751. ścinanie kucyka, słuchanie języka
Fryzjernia jest dość ciekawa – przede wszystkim mam wrażenie, że dość głośna; siedzi gość, który za pierwszym razem był w ubiorze krawatowo-koszulowym, ale wczoraj występował w klapkach i podkoszulku. Gość zdaje się nic nie tnie, tylko raczej pilnuje biznesu i kasuje zapłatę. Do tego jest kilka pań nożyczkowych, jedna trochę starsza, parę młodszych. Prawie bez przerwy coś tam gadają, pokrzykują, ale nie mam pojęcia co, bo – i tu dojeżdżam do wielkiego bonusu, jaki dla mnie wynika z tego salonu – mówią po... albańsku!
Dopytałam się zeszłym razem, bo mimo wnikliwego nasłuchiwania kompletnie nic nie rozumiałam; obstawiałam, że będzie to grecki albo właśnie albański (albański metodą eliminacji :), ewentualnie jakiś niewielki języczek na wymarciu. Ha! I w zasadzie trafiłam!
Jest to może trochę cudaczne, ale czerpię wielką frajdę ze słuchania czegoś tak egzotycznego, zupełnie niezrozumiałego. Człowiek się w końcu jakoś tam przekręcił przez kilka rozmaitych języków i choć nie potrafi się nimi posługiwać, to jakieś słowo znajome od czasu do czasu wyłowi, niczym małą złotą rybkę. A tu nic, zero, ani w ząb. Nic dziwnego – język to niby indoeuropejski, ale jakiś taki inny; dla zainteresowanych tutaj jest tabelka z porównaniem kilku podstawowych słów w mniej i bardziej znanych językach z tej grupy.
A na koniec historyjki – wycinanka łowicka, prezent dla głównej księgowej, fanki kraftów wszelakich:
czwartek, 20 maja 2010
750. dalekie światy, niezwykli mieszkańcy
Najbardziej oczarowało mnie miasteczko Nasturcja – śliczne domki malowniczo ułożone na wzgórzu plus akwedukt dostarczający mieszkańcom wodę nieustającej radości.
W samym miasteczku jest też bardzo ładnie:
Natomiast główną postacią jest wiekowy Senator Stuk-Puk w cudnej niebieskiej odzieży, co rusz postukujący laską w grunt.
No i oczywiście mypingi, Największy Deszczowiec, Mżawka, Kasia – małżonka zbójnika... ach, gdzie te czasy? Don Pedro akurat w tej serii nie występuje, ale to też nader ciekawa postać.
A u mnie na biurku – koniki morskie zostały wmontowane w kartki, choć nie wiem, czy jestem z całości do końca zadowolona. Chyba jednak wymyślanie kompozycji wieczorem, po pracy, pichceniu, myciu okna i podłogi oraz pucowaniu łazienki przychodzi mi z niejakim trudem... Lepiej rano wymyślić, a wieczorkiem tylko wykonywać.
środa, 19 maja 2010
749. te same kolory, co zawsze
W kwestii wyzwania butelkowego przypomnę kartkę należącą statystycznie do maja :), choć zrobioną już jakiś czas temu - kwiatysie wycięte z butelki po Mountain Dew. Zdaje się, że butelki też naganiają mnie do stałego zestawu kolorów, bo wykazują tendencje niebiesko-zielone.
No i jeszcze konisie morskie, na razie przygotowane jako składniki do kartek. Zaglądnęłam do wikipedii i okazuje się, że te niebywale ciekawe stworzonka są raczej w tonacji żółto-pomarańczowo-brązowej, więc przy następnych ubarwienie zostanie zmodyfikowane :)
poniedziałek, 17 maja 2010
748. Dzień Chomika
W odpowiedzi na piątkową myśl z Imaginarium powiem tyle:
Czerwonych butów nie posiadam ani pary, pewnie dlatego, że i ciuchów czerwonych w mojej garderobie się nie uświadczy. Jakoś tak podświadomie omijam, choć większość ubrań ma dość konkretne, żywe kolory. Od zawsze kręciłam się jednak bardziej wśród barw chłodniejszych.
Skoro o Imaginarium mowa, to wczoraj wytworzyłam sztuczkę butelkową na majowe wyzwanie codziennościowe; owinęłam mianowicie szklaneczkę świeczkową plastikiem z Mountain Dew, przyciętym do odpowiedniego rozmiaru. Plus jest taki, że można sobie łatwo, szybko i bezpłatnie przystosować świece do danej okazji, wystarczy niezmywalny pisak i ewentualnie jakieś dodatki. Na moim napisałam (trochę na wyrost, bo na zewnątrz nadal chłód) „Summertime – and the living is easy”, początek znanej piosenki.
Plastik jest z tyłu złączony sznureczkiem metodą gorsetową, ale zapewne przezroczysta taśma również zdałaby egzamin, a byłaby szybsza w instalacji.
No i jeszcze sztuka za dziś – baaardzo niebieska kartka urodzinowa z kafelkiem, wszyscy czytelnicy wiedzą z czego, więc nie będę się powtarzać :D
niedziela, 16 maja 2010
747. kartkowo i butelkowo
Najbardziej podoba mi się gruszkowa - gruszka to niezwykle wdzięczny obiekt ilustracyjny.
Obrazki przylepiłam na grubej tekturze, ozłociłam nieco brzegi i pomalowałam całość Modge Podgem. Resztę widać na zbliżeniu - siateczka ze sklepu w Polsce, dodatkowa ramka z tektury malowanej złotą akrylówką.
Pamiętacie majowe wyzwanie skrapowania codziennością? Zdaje się, że plastikowe butelki to nie najłatwiejszy materiał :) Dziś zaeksperymentowałam z etykietą z Nałęczowianki - jest to cieniutka plastikowa folia, nieco lśniąca pod odpowiednim kątem.
Najwyraźniej działa na tym materiale embossing na gorąco, tylko brzegi się zwijają. Tę właściwość można wykorzystać - jeśli zrobi się w folii małe nacięcia, to po podgrzaniu powstają dziurki odsłaniające powierzchnię pod spodem.
Najlepiej byłoby zapewne pracować na większej powierzchni, zrobić embossing i dziurki, po czym przyciąć do ostatecznego rozmiaru - w ten sposób uniknie się zwiniętych nieładnie brzegów. Technika wymaga dopracowania :)
sobota, 15 maja 2010
746. Christmas in May?
Najbardziej oczywiście raduje mnie latarnia morska, bo oglądałam już kiedyś na ebayu latarniowe pieczątki i ceny były zniechęcające. Wersety mnie cieszą podobnie jak ten obrazek, natomiast cała reszta była w woreczku, jako całość; stąd te osobliwe kółka (pewnie zakłada się je do jakiegoś trzymadełka, ale i tak się mogą kiedyś przydać). Z woreczka zależało mi na domkach i konewce, reszta - cóż, jak w tej przypowieści o człowieku, który kupił całe pole, żeby zdobyć skarb, który był w nim zakopany :)
Tak czy inaczej, czuję się, jakby właśnie spadł mi z nieba gwiazdkowy prezent i uśmiecham się od ucha do ucha. \_____/ <- szeroki uśmiech czyli... szaflik. A sztuka będzie, jak się dokończy.
piątek, 14 maja 2010
745. nie taka prosta sprawa z tym ma(ł)pkowaniem
Podejście drugie: bez kuroneczki, za to z trzema słowami, standardowo występującymi w zestawie. I prawie-że się udało, ale omskło mi się przy przyklejaniu słów i „live” moim zdaniem powinno być bardziej ku lewej, żeby uniknąć takiej oczywistej symetrii.
Generalnie wygląda na to, że praca z mapkami nie jest moją najmocniejszą stroną. Bardziej mnie chyba ogranicza, niż pomaga.
Po sfotografowaniu dzisiejszych sztuk wychodzę z aparatem na balkon, gdzie – hurra – ziemniak nam rośnie! W porównaniu z zeszłym rokiem, czyli zupełną porażką, jesteśmy o co najmniej jeden kroczek do przodu, bo wylazły listki. Kibiców prosimy o dalsze trzymanie kciuków za ziemniaczane przedsięwzięcie.
I jeszcze fotka z pracy, na chybcika pstryknięta w jednej z sąsiednich dziupli – nowy dyzajn pudełek na chusteczki! Poleciałam na stronę Kleenexa, gdzie w dziale Products można sobie pooglądać rozmaite pudełka. Klinów, jak się okazuje, mamy cztery rodzaje – arbuz, pomarańcza, limonka i paski; celem obejrzenia należy zjechać ciut niżej, do „Kleenex Everyday Tissue” i potem kliknąć na „View Box Type and Designs”.
czwartek, 13 maja 2010
744. water water everywhere, czyli powódź błyskawiczna
Taką właśnie powódź błyskawiczną napotkałam niedaleko redakcji – znaki odnośne ustawiono, jako się należy, kałuża zajęła całą drogę, więc odczekałam na dwa auta, żeby sprawdzić, czy się nie utopię (w międzyczasie pstrykając zdjęcie fotoreporterskie), a potem szuuuuuu, przeprawiłam się wolniutko na drugą stronę.
środa, 12 maja 2010
743. weź gazetę, nożyczki i klej...
Za tło posłużyła jedna z moich ulubionych reklam – kobietka w butelce (firma produkująca opakowania na środki piękności). Zabawa była przednia, nigdy chyba jeszcze tak destrukcyjnie nie podchodziłam do naszych wydawnictw, a jednocześnie bardzo personalnie myślałam o znanych mi od lat osobach, które przysyłają mi te materiały do publikacji i co by sobie x y z pomyślały o takim postępowaniu.
W pracy wyszło to, że sztuka i piękno są dostępne dla każdego, że dają wolność i sprawiają, że choć czas umyka, to jednak więcej (i piękniej) pozostaje z niego w duszy, gdy życie okraszone jest pięknem. A piękno jest wszędzie dookoła, w człowieku i w naturze. Ot co.
Skoro już cięło się magazyn, to z innego egzemplarza wzięło się fajny obrazek z wiosennymi brzozami oraz bardzo pomarańczową reklamę czegoś-tam i wkleiło się do gromadziennika obrazki z zeszłej niedzieli:
Natomiast w pracy miałam dość rzadką okazję podziałać plastycznie, a mianowicie sporządzić nową tablicę do śledzenia wyników finansowych. Co miesiąc zmieniamy z główną księgową wystrój – w lutym były serduszka, w marcu irlandzkie koniczynki, w kwietniu jajca i marchewki, a na maj wymyśliłam Mayflower, statek z pielgrzymami, którzy założyli pierwszą anglosaską osadę na tutejszym kontynencie. Każdy żagielek na statku i każda paka na łodzi to określona suma wpływów; po ich uzyskaniu przylepia się na tablicy przycięte odpowiednio karteczki z cyframi. Może to trochę dziecinne, ale ponieważ gazetka owa znajduje się w bardzo centralnym miejscu, to wszyscy znacznie lepiej orientują się w całokształcie finansowym, niż np. rok temu.
wtorek, 11 maja 2010
742. leje, a u mnie motyle
Część środkowa (jak ona się nazywa, oprócz tego, że głowa, tułów i odwłok? Ciało motyla?) jest zrobiona z jajecznego pojemnika, o którym wzmianek wszyscy mają pewnie dość, ale cóż ja poradzę na to, że ten materiał tak mi się spodobał? Można wycinać, malować, pieczątkować, a dzięki swojej grubości wprowadza efekt małej trójwymiarowości.
Docelowo motylki znajdą się na kartkach, ale na razie nie zdążyłam ich jeszcze nakleić.