czwartek, 30 sierpnia 2012

1202. świątecznie, kwieciście

Cieplutko jeszcze, a tu myśli się o śniegu i christmasach...   eksperymentuję conieco z różnymi bombkami, na przykład z takim oto kiczykiem krajobrazowym; gwiazdki się złociście błyszczą, na górach leżą zwały brokatowego śniegu, a księżyc jest grrruby i złocisty od Glossy Accents... ale musicie mi uwierzyć na słowo, bo nic a nic tego nie widać :)


A oprócz tego nadrabiam jeszcze rodzinę kartek kwiecistych i niniejszym jestem na bieżąco - w dziale kartek, bo są jeszcze torebusie, których nie pokazywałam.






Co zaś się tyczy wycieczki - dokument podróżny jest skończony (patrz CONMUT po prawej), już nic więcej nie wymyślę; mapki wydrukowane, rezerwacja zrobiona - tylko jedna, na kamping w Great Sand Dunes w Kolorado. Niby mają tam miejsca bez rezerwacji, ale jeśli teraz, tydzień do przodu, z kilkudziesięciu miejsc "rezerwowalnych" wolnych jest tylko dziewięć, to chyba nie ma co liczyć na to, że jeśli się tam zjawimy wieczorem, to będą na nas czekać z otwartym poletkiem. Tym bardziej, że to będzie noc z piątku na sobotę, czyli początek weekendu.

Wycieczka jest dopakowana jak rzadko; aż się boję, jak my to wszystko ogarniemy, jak przejedziemy te tysiące kilometrów. A i tak, choć program już pęka w szwach, dopisałam jeszcze łapczywie kilka atrakcji opcjonalnych, gdyby się czas zwyższył (nie widze, jakim sposobem, chyba jeśli odwołamy spanie :D)

Czekam jednak z radością na góry, na czerwone skały, na piątą wizytę w Utah - Utah nadal siedzi na samym szczycie moich ulubionych stanów. Na pewno będą potem opowieści :)

Najbardziej cieszę się na radioteleskopy koło Socorro w Nowym Meksyku i na chude kaniony (slot canyons) w Utah - odkryliśmy, że jest ich cała seria i to za darmo. Oraz na czarny kanion rzeki Gunnison w Kolorado i na piachy również. I na serendipity, bo przecież jakieś musi się wydarzyć :)

środa, 29 sierpnia 2012

1202. świeżynki z pasmanteriami

Dziś kilka kartek dopiero co dokończonych i to chyba już ostatnie przed Wyprawą - choć mam jeszcze kilka starszych w zanadrzu do pokazania :) Teraz jednak skupiam się na kartkach do Gromadziennika i milionie innych, niekraftowych spraw.

Najsampierw więc kolory nietypowe jak dla mnie - prawie-że czarno-białe! Papiery mają ze dwa lata już, przyszły w pace od kol. Mrouh i, jak to często bywa z prezentami, tnę je baaaardzo, bardzo oszczędnie :)



A tu karteluszki zainspirowane tą szeroką, różową wstążką, którą dostałam od kogoś w pracy - używana jest, widać zagiętki tam, gdzie była związana, ale spokojnie dało się też wyciąć kawałki proste i niezużyte. A potem jeszcze wyciągnęłam koronki - i zrobiła się cała rodzina wedle tej samej mapki.




A w przygotowaniach na wycieczkę powstał był w poniedziałek mały stres, bo oto parki stanowe, które miałam upatrzone na noclegi, wymagają pobytu dwunocnego (albo nawet trzynocnego), jako że nadchodzący weekend będzie długi. A my przecież turlamy się dalej!

Impas trwał kilka godzin, aż wreszcie, po przekopaniu połowy internetu, udało mi się znaleźć alternatywy. Teraz więc tylko jeszcze trochę mapek trzeba wydrukować, skończyć "dokument podróżny" z godzinami otwarcia, adresami itd. - i w piątek wieczorem się jedzie!

Z nowości nadmienię jeszcze, że pierwszy raz dokument podróżny zawiera współrzędne, czyli cyferki dla GPS-u. W poprzednich wyprawach bywały problemy, bo zabipia, które czasem zwiedzamy, nawet jeśli są stanowe albo narodowe, nie mają ścisłego adresu, a co za tym idzie, w GPS się ich nie wrzuci. Teraz spisuję więc numerki i mam nadzieję, że będzie dobrze (a jak ta opcja nie wypali, to na wszelki wypadek będziemy też mieć mapki staroświecie, analogowe - na papierze :)

niedziela, 26 sierpnia 2012

1201. ile razy można wyrzucać pudło po kopertach?

Zacznę dziś od weekendowej historyjki o bardzo niezwykłym pudle. Dostałam ci ja mianowicie pudło pełne kartek i kopert od pewnej osoby, cobym sobie przebrała, wzięła, co chcę, a resztę zawiozła na garage sale. Pudło było niezbyt wielkie, ale i nie malutkie - jakby dwa standardowe transportery na butelki ustawić jeden na drugim, a na bokach wypisano flamastrem ENVELOPES.

Spędziłam jeden wieczór przebierając ową donację - okazało się, niestety, że kartek tam niewiele, ot stosik na kilka cali, a i z kopertami marnie, bo pudło w piwnicy stojąc nabrało wilgoci i koperty się samoczynnie pozaklejały. Spakowałam je więc z powrotem do pudła, które się nimi zapełniło, i wytachaliśmy grata na śmietnik, zdaje się, że w czwartek.

Wrzuciliśmy je do kontenera na recykling, w którym niby jest reguła, że pudła trzeba spłaszczać, ale stwierdziliśmy, że skoro jest pełne papierów, to możemy tego nie czynić. Aliści - w piątek rano pudło objawiło się luzem, bez kopert, tuż obok kontenera!

Zdziwiłam się, ale nic. Przemyślałam jednak sprawę i wieczorem wrzuciliśmy je do kontenera zwykłego. Działo się to w piątek.

W sobotę wracam ja po południu z targów skrapowych i cóż widzę?? Ano - pudło po kopertach, stoi sobie znowu koło kontenera na recykling, tylko z innej strony, niż przedtem! Opowiedziałam T, który nie mógł w to uwierzyć, bo komu by przyszło do głowy drugi raz pudło wyciągać ze śmietnika?

W niedzielę rano wychodziliśmy razem i T wrzucił pudło do kontenera po raz TRZECI, zapchał je w najdalszy kąt najdalszego pojemnika. Już nawet mi się nie chciało patrzeć, bo przecież nie jest możliwe, żeby pudło trzeci raz wylazło z kontenera.

Niemniej jednak... wieczorem odwieźliśmy Alicję do rodziców, wracamy, oczywiście koło śmietnika, bo tędy najkrócej... i aż stanęłam jak wryta, pomimo padającego deszczu. "Ty, patrz, między murkiem a kontenerem!!!"

No i ciężko w to uwierzyć, ale pudło po raz trzeci opuściło pojemnik i ustawiło się luzem. T tym razem nie zdzierżył, zdeptał je na płask, upchał w recyklingu i przysypał.

I teraz jeśli jutro w drodze do pracy zobaczę przy śmietniku PUDŁO PO KOPERTACH, to się wyprowadzamy, bo albo jakieś siły nieczyste tu działają, albo mamy w okolicy skrajnie ekstremistyczne eko-nurki śmietnikowe.

I w sam raz napatoczyły się ilustracje kartek z motylami, bo motyle to też niehigieniczne stwory, lubią siadać na odchodach i się nimi pożywiać... tak, tak, te wspaniałe, kolorowe, migoczące w promieniach słońca motyle, które na dodatek nic nie zapylają, niczemu nie pomagają, tylko po prostu SĄ.

Od ostatniej wycieczki w Dymne Góry, kiedy dokonałam powyższego odkrycia, stwierdzenie, że ktoś jest jak motyl, nabrało zupełnie innego znaczenia.






sobota, 25 sierpnia 2012

1200. siarczyste akwarele

Białe kwiecie gorącem naembossowane, tło malowane akwarelami.




piątek, 24 sierpnia 2012

1199. cukiernictwo raz jeszcze

A, bo tortów się natworzyło - znów jakoby hurtowo, jeszcze w zeszłym tygodniu. Kleję na potęgę, bo za niecały miesiąc jest kraftobazar, więc przydałoby się mieć co zaprezentować w koszykach na stoisku. Naciupałam, na przykład, 60 opakowań na torebusie - teraz "tylko" je owinąć wokół notesików, dołożyć rzepy, ozdobić i przylepić ucho. Razy sześćdziesiąt.

A najlepiej byłoby zacząć od posprzątania na stole.

Nic to, jedziemy z karteczkami:




A tu zamiast spędzić wieczór na ciachaniu i klejeniu, albo marynowaniu się w domu przy innym zajęciu, trzeba dziś jechać na koniec świata, a to celem odebrania auta od mechanika. Jakiś czas temu zaczęło mieć problemy z odpalaniem, a przy tym żarło paliwo ponad miarę, więc ewidentnie gdzieś coś było przedziurawione. Z poszukiwań wynikło, że najprawdopodobniej pompka paliwowa się rozlazła od upału (bez względu na to, jak dziwnie brzmi takie stwierdzenie) i - nawet był na to recall, czyli darmowa naprawa sponsorowana przez producenta.

Niestety - recall obowiązywał tylko... w stanach południowych, jako że plastikowe części pompki ulegają dezintegracji w tamtejszych upałach. A że u nas, właściwie na północy, dowaliło tego lata takich upałów, jak nigdy - to już się, o smutku, nie liczy. Dealer zaśpiewał taaaką cenę za diagnozę i naprawę, że nas wcisło w siedzenia i postanowiliśmy szukać dalej. Pewien mechanik, z którego usług korzystaliśmy w przeszłości (ku zadowoleniu obu stron) wykonuje tę naprawę za mniej więcej pół ceny. Tyle, że trzeba się do niego turlać z godzinę w jedną stronę. I to autostradami w remoncie i pełnymi ciężarówek wielkich jak domy.

Z naprawą wiąże się jeszcze to, że do pracy jeżdżę na rolkach i oprócz zwykłych przeszkód typu syczące dzikie gęsi czy Państwo Dziadkowie, których trzeba ominąć, dziś jeszcze musiałam się przeprawić przez zestaw wirujących zraszarek trawnika, które sikały również na chodnik :) Przypomniał mi się manewr Seana Connery'ego, wdzierającego się do Alcatraz w filmie The Rock, kiedy to musiał przesmyknąć się pod ogromnymi machinami, zdaje się, że nawet zionącymi ogniem, i każde przejście sobie wyliczał i MYK. Dziś rano było całkiem tak samo, tylko że bardziej woda niż ogień.

A na jutro już mam zaplanowane ze cztery misje do wykonania, więc cieszę się, że autko wraca :) W pracy pomagam przy zbieraniu gratów na garage sale, z której dochód pójdzie na pomoc staruszkom, potem trzeba zawieźć makulaturę do schroniska dla zwirzów, no a na koniec jest jeszcze w programie prezent dla mnie w postaci targów skrapowych :) I potem jeszcze kościółek, a w niedzielę zajmujemy się wnuczką. Coś mi się zdaje, że po tym weekendzie przydałby się dzień na odpoczynek :)

czwartek, 23 sierpnia 2012

1198. coeli enarrant gloriam Dei

Dla przerwy w  karteluchach zajrzymy dziś do art journala, na strony utworzone z miesiac temu, jak nie lepiej. Jakoś tak "mi schodzi"...

Strony są na temat nieba i Psalmu 19, który właśnie o tym powiada - "Niebiosa opowiadają chwałę Bożą, dzień dniowi podaje wiadomość" (cytuję z pamięci, więc może niedokładnie). Piękne słowa, a do tego budzą we mnie radość związaną z wyprawą zaczynającą się już za tydzień i troszkę! Zdecydowaliśmy bowiem, że nadkładamy drogi, kasujemy jedną albo dwie z zaplanowanych pierwotnie atrakcji i zasuwamy do Socorro w Nowym Meksyku, a potem jeszcze kawałek na zachód, do Very Large Array, gdzie zwiedza się pole ogromniastych radioteleskopów.

Miejsce dla nas niejako kultowe - aż gęsiej skórki dostaję na myśl, jak daleko tam zaglądają i chociaż nie mają nic do czynienia z poszukiwaniem przysłowiowych zielonych ludzików, to kwazary, czarne dziury i insze odległe galaktyki brzmią nawet wspanialej.


Ilustracja z teleskopem jest trochę niedokładna, bo miski w Very Large Array wyglądają przecież całkiem inaczej, ale idea jest podobna. A gwiazdeczki dostałam daaawno temu od koleżanki w PL i czekały na zastosowanie... aż wreszcie niedawno wysypały mi się na podłogę i mimo bardzo starannego zbierania znajdowałam je potem wszędzie, łącznie z parkingiem.



Wypisałam na stronach pierwsze cztery zwrotki dziewiętnastego Psalmu - poniżej dla ciekawskich jest cały tekst (swoją drogą ciekawe, że Kochanowski sobie "pojechał" dość luźno i wcale nie zaczął swojej wersji od niebios i chwały :) TUTAJ można posłuchać chóralnego nagrania tego psalmu (przekład właśnie Jana Kochanowskiego, z muzyką jego funfla Mikołaja Gomółki); lubię sobie wyobrażać, jak muzyka dopasowuje się do myśli wyrażonych w pierwszej zwrotce: zamieszanie w pierwszych wersach o szaleństwie i głupocie, potem wysoko, wysoko w górę na myśl o Bogu, pędem na dół, bo mowa o niezbyt wzniosłym, cielesnym oku - i wreszcie raz jeszcze w górę, w słowach o niebie - i to szyrokim, która to szerokość jest jakoby pędzlem namalowana w jednym słowie rozłożonym na całą wiązkę nutek.

Gdyby zaś ktoś miał pragnienie usłyszeć ów psalm w oryginale, to może sobie kliknąć TU.

Głupia mądrości, rozumie szalony,
Gdyś na umyśle tak jest zaślepiony,
Że Boga nie znasz, tym cielesnym okiem,
Pojźrzy przynamniej po niebie szerokiem!

Jest kto, krom Boga, o kim byś rozumiał,
Żeby albo mógł, albo więc i umiał
Ten sklep zawiesić nieustanowiony,
Złotymi zewsząd gwiazdami natkniony?

Dzień ustawicznie nocy naszladując,
Noc także dniowi wzajem ustępując
Opatrzność Pańską jawnie wyznawają;
Toż i porządne nieba powiadają,

Nie ludzkim głosem, który nie jest taki,
Aby go człowiek mógł słyszeć wszelaki,
Lecz sprawą swoją, ruchem jednostajnym,
Który wszytkiemu światu nie jest tajnym.

Stąd wdzięczne światło na wszytek świat daje
Ogień słoneczny, który kiedy wstaje,
Jako z łożnice nowy oblubieniec,
Niosąc na głowie świetny złoty wieniec.

A gdy w bieg jego pojźrzysz przyrodzony,
Nie jest tak prędki obrzym niewściągniony,
Kiedy do kresu przed wszytkimi bieży,
Gdzie dar zwycięzcy obiecany leży.

Od wschodnich granic wynika ku biegu,
A zostawa się na zachodnym brzegu;
Jako świat wielki, nie masz miejsca tego,
Gdzie by się schronić przed promieńmi jego.

Ale porządek i ozdoba rzeczy
Nie tak za sobą ciągną wzrok człowieczy,
Jako pobożny zakon Pański snadnie
Duszę nawraca i myślami władnie.

Jego świadectwa próżne obłudności
Dziateczkom małym dodają mądrości;
Serce weseli jego Pańskie zdanie,
Oczy rozświeca jasne przykazanie.

Święta rzecz bojaźń Pańska; póki świata,
Nie uszczerbią jej zazdrościwe lata.
Wyroki Pańskie wszytki są prawdziwe,
Wszytki stateczne, wszytki sprawiedliwe.

Miód nie tak słodki, złoto w takiej cenie
I perły nie są, i drogie kamienie;
Z nich Twoje wolą sługa Twój poznawa,
Pewien nagrody, gdy przy niej zostawa.

Kto grzechów swoich liczbę wiedzieć może?
Z tajemnej zmazy oczyść mię, mój Boże!
Pozbaw' mię pychy; tak oczyścion będę
I grzechu ze wszech brzydliwszego zbędę.

Daj, Boże, aby ust moich śpiewanie,
Także i serca mego rozmyślanie
G'myśli Twej było, o Pocieszycielu
I Twierdzo moja, o mój Zbawicielu!

środa, 22 sierpnia 2012

1197. sfora

Zgodnie z zapowiedzią, dziś horda psiuńciów, czyli działalność pod hasłem "ile wersji można wycisnąć z jednej pieczątki". No bo przecież nie można pod żadnym pozorem zrobić dwóch takich samych kartek.








wtorek, 21 sierpnia 2012

1196. french door, czyli otwieramy bramy

Dziś trzy kartki sporządzone wedle jednego schematu, otwierającego się symetrycznie na boki, co tubylcy nazwaliby właśnie francuskimi drzwiami. Myśląc "francuskie drzwi" widzę lato, rozwianą na wietrze białą firankę, promienie słońca wpadające przez nią do pokoju - i przez te właśnie otwarte na oścież drzwi wychodzimy najpierw na ceglane patio pełne donic z kwiatami, a potem zieloniusieńką łąkę.





Z francuskimi drzwiami i ogólnie otwieraniem, dosłownym i metaforycznym kojarzy mi się jeszcze taka piękna piosenka, też bardzo letnia:


A teraz proszę zapiąć pasy... na jutro przygotowana jest nowa paczka psiuńciów.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

1195. słitaśnie

Dawno nie było chwalenia się twórczością kartkową ani żadną inną... nie oznacza to jednak zastoju, a wręcz przeciwnie - praca wre, czego dowodem jest wiecznie zawalony kraftostół. Co posprzątam, jakaś bałaganiarska klątwa powoduje, że w godzinę jest całkiem podobnie, jak było.

Klei się zatem kartki, można rzec, że na potęgę; powstają torebusie (na wypadek jesiennych kraftbazarów), pierwsze komponenty do kartek świątecznych, a wczoraj zajęłam się też prototypem latarenki, która wpadła mi do głowy jako pomysł na świąteczne prezenty dla babek w pracy.

Tymczasem jednak przedstawiam pierwszą rodzinę kartek, zaczynając od wisienek. Niestety, miałam tylko jeden taki elemencik, więc kartka pozostanie unikatowa.


Wisienka jest też jedną z opcji na babeczkach - na pierwszych przykładach malowanych akwarelkami:




Na pozostałych trzech dołożyłam jeszcze Fran-tage - proszek do embossingu o zróżnicowanych gruzełkach, zawierający też drobinki brokatu:




Tyle na dziś... czekają serie motyle, psiuńciowe (boć przecie psiuńciów zabraknąć nie może), kwieciste, szerokowstążkowe... tylko trzeba trzymać kciuki za pogodę sprzyjającą fotografowaniu!

środa, 15 sierpnia 2012

1194. łucznik i włócznik, czyli mały spacer po chicago

W ramach przygotowań do wycieczki na początku września czyszczę twardy dysk w laptopie, bo pewnie przywleczemy kilka giga zdjęć i filmików. Przebieram więc intensywnie setki fotek, odsiewam, fotoszopuję, ładuję na Picasę - mam bowiem świadomość, że kiedy pliki osiągną stan archiwizacji na płytkach, mało prawdopodobne jest, że do nich w najbliższych latach wrócę. Tak przynajmniej wskazuje doświadczenie, więc koniecznie chcę sobie porobić te streszczenia, żeby od czasu do czasu przypomnieć sobie, co tam się gdzie widziało w tych dalekich stronach, a bliższych zresztą też. Stąd Projekt Fotka.

Ze skończonych albumów mamy więc pierwszą część Kanady z zeszłego października. Jechaliśmy tam do źródeł Mississippi, potem na zachód Północnej Dakoty do parku narodowego Theodora Roosevelta, a potem do centralnej części stanu. Pozostałe dwie części wymagają jeszcze opisów, więc nie zostały ujawnione :)

A dziś w ramach odgrzebywania staroci wracam do spaceru po Chicago z początku stycznia tego roku. Głównym celem był Wodny Budynek, o którym za chwilę, bo zaczniemy od nówki przyszanowanej, jeśli chodzi o wieżowce Wietrznego Miasta, czyli Trump International Hotel & Tower. Budynek skończony w 2008 roku, czyli powstały za naszej już tu obecności, stoi sobie nad rzeką Chicago i nawet ma na spodzie małą przystań, z czym wiąże się ciekawa historyjka.



Początkowo wieżowiec ten był planowany jako najwyższy budynek na świecie - miał sięgać aż 460 metrów (chodzą słuchy, że były nawet i plany 610 metrów - aż trudno sobie to wyobrazić, pół kilometra z grubym hakiem do góry?); po atakach 11 września Donald Trump postanowił jednak tę wysokość zredukować.

Nieraz oglądaliśmy zestawienia wieżowców, zastanawiając się, jak się je dokładnie mierzy, tzn. z antenami czy bez, z piwnicami czy bez... Kiedy skończono Trump Tower, wieżowiec przy swoich 415 metrach zajmował siódme miejsce w rankingu światowym, który liczono od poziomu wejścia do szpica wieży. Aliści niedługo potem Rada do Spraw Wysokich Budynków zmieniła kryteria i zamiast mierzyć od głównej bramy, nakazała liczenie od najniższego poziomu na otwartym powietrzu. Ponieważ Trump ma dodatkowe wejście 8 metrów poniżej głównej ulicy, z chodnika nad samą rzeką, doliczono tę wysokość - i w ten sposób bez żadnej przebudowy wieżowiec przeskoczył na szóste miejsce, bo okazał się o trzy metry wyższy od konkurencyjnego.

Teraz jednak znów zajmuje siódmą pozycję, odkąd w 2012 roku ukończono Burj Khalifa w Dubaju.

Drugi budynek, o bardzo charakterystycznym kształcie, to Lake Point Tower z 1968 roku - jedyny wieżowiec na wschód od Lake Shore Drive, autostrady biegnącej wzdłuż brzegu Jeziora Michigan. Pewnie długo tak jeszcze będzie, bo miasto wydało zakaz zapychania nadwodnych terenów, które przeznaczone są na parki i rekreacje. 


Niedaleko miał powstać kolejny ciekawy wieżowiec, Chicago Spire zaprojektowany przez Santiago Calatravę, ale niestety skończyło  się na wydłubaniu dziury w ziemi, bo potem nadszedł kryzys w budownictwie. A szkoda, bo napaliliśmy się już byli na oglądanie tej budowy i wyczailiśmy sprytne miejsce, skąd można to czynić.

Za to Aon Center (rocznik 1974) ma się całkiem dobrze - miał to być najwyższy na świecie budynek obłożony w całości marmurem, na co zużyto 43 000 płyt prosto z Carrary. Niestety, płyty owe (czyżby w ramach oszczędności?) były cieńsze, niż stosowane poprzednio, i jeszcze podczas budowy jedna z nich odpadła i uszkodziła sąsiedni biurowiec. W latach osiemdziesiątych inspekcja wykazała mnóstwo pęknięć i zagrożeń, co na początku próbowano naprawić stalowymi taśmami, ale skończyło się na tym, że w kolejnej dekadzie marmur zdjęto i zastąpiono go granitem, a z ułamka starej okładziny 25 niepełnosprawnych artystów wyrzeźbiło korporacyjne pamiątki.



No i wreszcie mamy Aqua Center, ale nie będę się tu nad nim rozwodzić, bo relacje z wizyty były już u Craftypantek, tu i tu. Na tych czterech przykładach widać jednak pięknie urozmaicenie wieżowcowych struktur.


No, a co z tym łucznikiem i włócznikiem w tytule notki? Otóż na Michigan Avenue są dwie blisko stuletnie statuy Indian na koniach - wyglądają, jakby powinni coś mieć w rękach, a nie mają. Jeden właśnie strzela z łuku, a drugi rzuca włócznią. I tyle, zagadka wyjaśniona :)

sobota, 11 sierpnia 2012

1193. laba, czyli palcem po mapie

W różnych krajach różnie się wakacje liczy, ale bez względu na lokację* każdy już chyba jest za połową... w związku z czym ogłosiłyśmy na Craftypantkowym blogu wyzwanie pod hasłem "No to Laba!", polegające na tym, że wykorzystujemy w pracach to, cośmy nawlokły z rozmaitych wakacyjnych wyjazdów. Przecież nie można pozwolić, żeby te wspaniałe bilety, mapki, foldery i inne cenności po prostu leżały gdzieś w kącie szuflady!

U mnie główną bohaterką dzieła jest mapa, bo map u nas jest zatrzęsienie, można powiedzieć; z każdego dalszego wyjazdu przybywają nowe, pobrane w różnych Visitor Center całkiem za darmo. Małe mapki idą do gromadziennika, a większe, stanowe, zachowujemy w specjalnym pudełku. Przydają się podczas kolejnych wypraw, bo atlas atlasem (i GPS GPSem), ale jednak dla pewności dobrze jest sprawdzić trasę na mapie zajmującej pół pokoju.



Wzór piramidki, wykorzystany już po raz n-ty, nie jest moim pomysłem - pochodzi z bloga Godelieve, która sama używa ten szablon w przeróżnych konfiguracjach. Oprócz mapy przyczepiłam też conieco guzików, oraz - ponownie nawiązując do wakacyjnych znalezisk - patyczki, brzozową korę i nawet kawałek muszelki. Te wszystkie eksponaty towarzyszą złotym myślom o podróżach.

Zapraszamy zatem na wyzwanie i zachęcamy do wykorzystania znalezisk, boć to prawie jakby jeszcze raz wybrać się w podróż!

*lokacja - słowo pojawiające się nagminnie w tutejszym polskim radiu, kalka z location - ale nie mogę się zdecydować, czy przypadkiem po prostu nie przyjąć go do słownika. Najczęstszy chyba kontekst to zdania typu Nasze biuro ma dwie lokacje, w Niles i w Chicago. Można by tu chyba powiedzieć filie, ale to słowo raczej mało używane... no i sama nie wiem, mam językową zagwózdkę :) O ile forma oraz insiura  drażnią mnie strasznie, bo przecież formularz i ubezpieczenie to żadna filozofia, tylko trochę dłuższe wyrazy, to z tą lokacją nie mogę dojść do ładu.