środa, 15 sierpnia 2012

1194. łucznik i włócznik, czyli mały spacer po chicago

W ramach przygotowań do wycieczki na początku września czyszczę twardy dysk w laptopie, bo pewnie przywleczemy kilka giga zdjęć i filmików. Przebieram więc intensywnie setki fotek, odsiewam, fotoszopuję, ładuję na Picasę - mam bowiem świadomość, że kiedy pliki osiągną stan archiwizacji na płytkach, mało prawdopodobne jest, że do nich w najbliższych latach wrócę. Tak przynajmniej wskazuje doświadczenie, więc koniecznie chcę sobie porobić te streszczenia, żeby od czasu do czasu przypomnieć sobie, co tam się gdzie widziało w tych dalekich stronach, a bliższych zresztą też. Stąd Projekt Fotka.

Ze skończonych albumów mamy więc pierwszą część Kanady z zeszłego października. Jechaliśmy tam do źródeł Mississippi, potem na zachód Północnej Dakoty do parku narodowego Theodora Roosevelta, a potem do centralnej części stanu. Pozostałe dwie części wymagają jeszcze opisów, więc nie zostały ujawnione :)

A dziś w ramach odgrzebywania staroci wracam do spaceru po Chicago z początku stycznia tego roku. Głównym celem był Wodny Budynek, o którym za chwilę, bo zaczniemy od nówki przyszanowanej, jeśli chodzi o wieżowce Wietrznego Miasta, czyli Trump International Hotel & Tower. Budynek skończony w 2008 roku, czyli powstały za naszej już tu obecności, stoi sobie nad rzeką Chicago i nawet ma na spodzie małą przystań, z czym wiąże się ciekawa historyjka.



Początkowo wieżowiec ten był planowany jako najwyższy budynek na świecie - miał sięgać aż 460 metrów (chodzą słuchy, że były nawet i plany 610 metrów - aż trudno sobie to wyobrazić, pół kilometra z grubym hakiem do góry?); po atakach 11 września Donald Trump postanowił jednak tę wysokość zredukować.

Nieraz oglądaliśmy zestawienia wieżowców, zastanawiając się, jak się je dokładnie mierzy, tzn. z antenami czy bez, z piwnicami czy bez... Kiedy skończono Trump Tower, wieżowiec przy swoich 415 metrach zajmował siódme miejsce w rankingu światowym, który liczono od poziomu wejścia do szpica wieży. Aliści niedługo potem Rada do Spraw Wysokich Budynków zmieniła kryteria i zamiast mierzyć od głównej bramy, nakazała liczenie od najniższego poziomu na otwartym powietrzu. Ponieważ Trump ma dodatkowe wejście 8 metrów poniżej głównej ulicy, z chodnika nad samą rzeką, doliczono tę wysokość - i w ten sposób bez żadnej przebudowy wieżowiec przeskoczył na szóste miejsce, bo okazał się o trzy metry wyższy od konkurencyjnego.

Teraz jednak znów zajmuje siódmą pozycję, odkąd w 2012 roku ukończono Burj Khalifa w Dubaju.

Drugi budynek, o bardzo charakterystycznym kształcie, to Lake Point Tower z 1968 roku - jedyny wieżowiec na wschód od Lake Shore Drive, autostrady biegnącej wzdłuż brzegu Jeziora Michigan. Pewnie długo tak jeszcze będzie, bo miasto wydało zakaz zapychania nadwodnych terenów, które przeznaczone są na parki i rekreacje. 


Niedaleko miał powstać kolejny ciekawy wieżowiec, Chicago Spire zaprojektowany przez Santiago Calatravę, ale niestety skończyło  się na wydłubaniu dziury w ziemi, bo potem nadszedł kryzys w budownictwie. A szkoda, bo napaliliśmy się już byli na oglądanie tej budowy i wyczailiśmy sprytne miejsce, skąd można to czynić.

Za to Aon Center (rocznik 1974) ma się całkiem dobrze - miał to być najwyższy na świecie budynek obłożony w całości marmurem, na co zużyto 43 000 płyt prosto z Carrary. Niestety, płyty owe (czyżby w ramach oszczędności?) były cieńsze, niż stosowane poprzednio, i jeszcze podczas budowy jedna z nich odpadła i uszkodziła sąsiedni biurowiec. W latach osiemdziesiątych inspekcja wykazała mnóstwo pęknięć i zagrożeń, co na początku próbowano naprawić stalowymi taśmami, ale skończyło się na tym, że w kolejnej dekadzie marmur zdjęto i zastąpiono go granitem, a z ułamka starej okładziny 25 niepełnosprawnych artystów wyrzeźbiło korporacyjne pamiątki.



No i wreszcie mamy Aqua Center, ale nie będę się tu nad nim rozwodzić, bo relacje z wizyty były już u Craftypantek, tu i tu. Na tych czterech przykładach widać jednak pięknie urozmaicenie wieżowcowych struktur.


No, a co z tym łucznikiem i włócznikiem w tytule notki? Otóż na Michigan Avenue są dwie blisko stuletnie statuy Indian na koniach - wyglądają, jakby powinni coś mieć w rękach, a nie mają. Jeden właśnie strzela z łuku, a drugi rzuca włócznią. I tyle, zagadka wyjaśniona :)

Brak komentarzy: