Zacznę dziś od weekendowej historyjki o bardzo niezwykłym pudle. Dostałam ci ja mianowicie pudło pełne kartek i kopert od pewnej osoby, cobym sobie przebrała, wzięła, co chcę, a resztę zawiozła na garage sale. Pudło było niezbyt wielkie, ale i nie malutkie - jakby dwa standardowe transportery na butelki ustawić jeden na drugim, a na bokach wypisano flamastrem ENVELOPES.
Spędziłam jeden wieczór przebierając ową donację - okazało się, niestety, że kartek tam niewiele, ot stosik na kilka cali, a i z kopertami marnie, bo pudło w piwnicy stojąc nabrało wilgoci i koperty się samoczynnie pozaklejały. Spakowałam je więc z powrotem do pudła, które się nimi zapełniło, i wytachaliśmy grata na śmietnik, zdaje się, że w czwartek.
Wrzuciliśmy je do kontenera na recykling, w którym niby jest reguła, że pudła trzeba spłaszczać, ale stwierdziliśmy, że skoro jest pełne papierów, to możemy tego nie czynić. Aliści - w piątek rano pudło objawiło się luzem, bez kopert, tuż obok kontenera!
Zdziwiłam się, ale nic. Przemyślałam jednak sprawę i wieczorem wrzuciliśmy je do kontenera zwykłego. Działo się to w piątek.
W sobotę wracam ja po południu z targów skrapowych i cóż widzę?? Ano - pudło po kopertach, stoi sobie znowu koło kontenera na recykling, tylko z innej strony, niż przedtem! Opowiedziałam T, który nie mógł w to uwierzyć, bo komu by przyszło do głowy drugi raz pudło wyciągać ze śmietnika?
W niedzielę rano wychodziliśmy razem i T wrzucił pudło do kontenera po raz TRZECI, zapchał je w najdalszy kąt najdalszego pojemnika. Już nawet mi się nie chciało patrzeć, bo przecież nie jest możliwe, żeby pudło trzeci raz wylazło z kontenera.
Niemniej jednak... wieczorem odwieźliśmy Alicję do rodziców, wracamy, oczywiście koło śmietnika, bo tędy najkrócej... i aż stanęłam jak wryta, pomimo padającego deszczu. "Ty, patrz, między murkiem a kontenerem!!!"
No i ciężko w to uwierzyć, ale pudło po raz trzeci opuściło pojemnik i ustawiło się luzem. T tym razem nie zdzierżył, zdeptał je na płask, upchał w recyklingu i przysypał.
I teraz jeśli jutro w drodze do pracy zobaczę przy śmietniku PUDŁO PO KOPERTACH, to się wyprowadzamy, bo albo jakieś siły nieczyste tu działają, albo mamy w okolicy skrajnie ekstremistyczne eko-nurki śmietnikowe.
I w sam raz napatoczyły się ilustracje kartek z motylami, bo motyle to też niehigieniczne stwory, lubią siadać na odchodach i się nimi pożywiać... tak, tak, te wspaniałe, kolorowe, migoczące w promieniach słońca motyle, które na dodatek nic nie zapylają, niczemu nie pomagają, tylko po prostu SĄ.
Od ostatniej wycieczki w Dymne Góry, kiedy dokonałam powyższego odkrycia, stwierdzenie, że ktoś jest jak motyl, nabrało zupełnie innego znaczenia.
3 komentarze:
Motyle zostały w takim razie stworzone, żeby nas zachwycać...
A Twoje kartki ozdobione nimi są piękne...
Pozdrawiam
Natka
Natka dobrze prawi, niech nam wystarczy ze ładne są, a papierowe nawet zwyczajów niehigiecznych nie mają:-) swoją drogą musiałam to przeczuwać, że one takie obłudnie sliczne są a obyczaje brudne, bo nie cierpię i brzydzę się żywych motyli z bliska- dopóki sobie latają daleko to ok, podziwiam, ale ode mnie metr się trzymać proszę, Emanuelu:-)
pudełko żywe jakieś, nóg dostało, albo jakas tajmnica zaklęta w nim była. Chyba dla zabawy wtyknęłabym je znów do pojemnika niezmiażdżone, zabawa w chowanego ze śmietkonurkiem mogłaby mnie co rano z łóżka zwlekać:-)
Uśmiałam się.
I teraz nie wiem co podoba mi się bardziej - opowieść czy kartki :D
Muszę sobie zostawić czas do namysłu :)
Prześlij komentarz