poniedziałek, 6 lutego 2012

1102. dzień piątej dziurki...

...czyli nareszcie bardziej odczuwalne zmiany po intensywnych sportach na siłowni i niejedzeniu różnych rzeczy:  zapięłam rano pasek na czwartą dziurkę, po czym w połowie dnia musiałam przepiąć na piątą, bo mi portki niewygodnie się obsuwały :) Byle tak dalej, byle nie zrezygnować... Nie sądzę, że to pocienkowanie jest widoczne gołym okiem, ale dzięki liczeniu dziurek czuję się dziś bardzo podniesiona na duchu :)

Nie odmawiam sobie w stu procentach "niezdrowych" czy "tuczących" rzeczy - ale zamiast sterty czipsów zjadam pięć, policzone na sztuki; jeśli napatoczy się dobre ciasto, to też kawałek wchodzi, kostka czekolady, delicja, wafelek. Wszystko jednak pod kontrolą i zjadane świadomie, żeby się ucieszyć smakiem. W piątek szaleństwo - skrzydełka na ostro z KFC, zjadam trzy albo cztery, przedzielając porcjami zielska, delektuję się smażonością, a co. Kawy się nie słodzi, herbatę tylko ciut. Największa zmiana to chyba eliminacja większości pieczywa, która ku mojemu własnemu zdumieniu odbyła się jakoś naturalnie. T, który odpowiedzialny jest za polskie zakupy, w tym chleb, nie zorientował się w porę i w pewnym momencie nastąpiło zapchanie zamrażarki bochenkami :)

Zajadam się za to po komin (że zastosuję wyrażenie pożyczone od nieocenionej Mrouh) warzywami, owocami, owsem (czyli płatkami śniadaniowymi różnego rodzaju, bacząc jednak, żeby nie były magazynem cukru), jogurtami (sprawdzam, czy dany rodzaj nie jest bombą kaloryczną); sporo również serów, ziaren rozmaitych, wędliny, conieco mięsa, conieco ryb. Nabyłam w meksykańskim sklepie wiaderko różnych rodzajów fasolek i grochów (można niby kupować gotowce w puszkach, ale ugotowane w domu na pewno są zdrowsze, choć zabiera to więcej czasu).

Zaskoczenia - chyba to, że taki sposób odżywiania jest prawdopodobnie bardziej pracochłonny, niż poprzedni (ach, to ciupanie składników na sałatki...) oraz - wcale nie tańszy. Myślałam, że zmniejszenie zakupów mięsnych zredukuje płatności zakupowe, a tu wychodzi całkiem podobnie, o ile nawet nie trochę drożej.

Na dziś jednak pełna jestem entuzjazmu :)

2 komentarze:

zancia pisze...

zycze powodzenia no i wytrwałosci;)
mi tam sie jeszcze nigdy nie udało dotrwac do konca , czyli do upragnionego celu... ;(

kasia | szkieuka pisze...

Dzięki! Właśnie trudno powiedzieć, jaki jest cel - nawet go sobie nie określiłam, z wyjątkiem bardzo luźnego "fajnie byłoby pozbyć się kilku kilogramów do marcowej wycieczki". Tak naprawdę chciałoby się zrzucić o wiele więcej i w ogóle pozostać przy tym nowym trybie życia, bo choć bardziej pracochłonny, to na pewno jest zdrowszy i lepszy dla organizmu. Bałabym się jednak obiecywać...