czwartek, 31 marca 2011
927. tłok na stole
środa, 30 marca 2011
926. pierwsze koty za płoty
Ayer no vi “El Triunfo de Amor”, pero vi las noticias en español y algunos partidos importantes de fútbol.
Nie oglądałam wczoraj "El Triunfo de Amor", ale oglądałam wiadomości po hiszpańsku i jakieś ważne mecze futbolowe.Czas przeszły nawet wykorzystałam, choć "vi" - oglądałam - to jedyna forma jaką znam, bo czasy i w ogóle czasowniki to wielki ocean, do którego jeszcze boję się wchodzić. Na razie pluskam się w płytkim baseniku, korzystając głównie ze słówek na zestawie płyt z biblioteki. W zestawie brakuje broszur z tekstem nagrań, więc postanowiłam sobie sama spisać, co tam jest, i przeleciałam wczoraj przez pierwsze osiemnaście lekcji. W taki sposób to się nawet człowiek więcej nauczy.
To niesamowite uczucie, jak się coś powie w całkiem nowym języku - kiedy uczyłam się angielskiego, rosyjskiego czy nawet francuskiego, był to obowiązek szkolny, a poza tym byłam za mała, żeby się głębiej zastanawiać nad procesem przyswajania "cegiełek i zaprawy", jak to wyjaśniam moim dzieciom z lekcji polskiego, a potem konstruowania ich z nowych budowli. Mój hiszpański to na razie parterowe budki, ale może uda się to rozbudować :)
W tym radosnym nastroju dorzucę wspomnieniowo i cokolwiek symbolicznie piękne płyteczkowe schody upolowane gdzieś w Meksyku:
wtorek, 29 marca 2011
925. najdłuższa kartka w życiu
Słoneczkowy motyw zrobiony jest embossingiem na gorąco wypełnionym metalicznymi farbkami Perfect Pearls i pociągniętym Glossy Accents, aby przypominał wiadomo co: witraż. Potem obłożyłam go połówkami kwadratów z dziurkacza. Potem sznureczki, tła, napis... i gotowe. Nie ma logicznego wyjaśnienia tego zwlekania.
Tło stanowi kolejne dziełko, powstające wieczorami, kiedy naprawdę nie mam już mózgu na żadne myślenie - jest to kocyk dla Rachel, dla synka, który ma przyjść na świat za kilka miesięcy. Włóczka jest cieńsza, niż zwykle, więc też idzie mi powoli, ale za to paluchy się cieszą, bo to specjalny produkt dziecięcy, mięciutkie włókno, przyjemnie jest sobie je dotykać. Nawet, jeśli oznacza to tysiące jednakowych oczek, bo lecę takim zwyklusieńkim ściegiem V - słupek, łańcuszek, słupek w to samo oczko, jedno oczko opuścić i na okragło to samo.
Za to strony artjournalowe tworzą się szybciutko - szczególnie w pracy, kiedy szkoda mi wyrzucić jakiś ładny obrazek. Staram się, żeby było optymistycznie, no i w miarę możliwości ciut pożytecznie, więc na fali nauki hiszpańskiego wmontowałam werset w dwóch językach. Przy jego okazji przyszło mi do głowy, że nie ma przymusu niekończącego się biedowania i umartwiania sie, bo skoro sam Apostoł pisze, że umie żyć w obfitości? Tylko pewnie trzeba z niej umieć korzystać i nie nie marudzić, jeśli przyjdą czasy "chude".
A co do hiszpańskiego, to oglądałam wczoraj conieco wiadomości (które zrozumieć łatwiej, bo mówią jakoś prościej, mniej potocznie) oraz kawałek mydlanego "Triunfo del Amor". Przyleciałam do pracy i pochwaliłam się Marii nabytą z tego ostatniego programu frazą "es sangre de mi sangre" - to krew z mojej krwi - no i się wpakowałam po uszy, Maria streściła mi dotychczasowe sto kilkadziesiąt odcinków i zdaje się, że będzie nowy temat do rozmów :D Ale jeśli przełoży się to na poszerzanie słownictwa, tym lepiej dla mnie i łatwiej, niż zakuwanie wyrazów z listy.
poniedziałek, 28 marca 2011
924. więcej światła
Lampa przybyła w pudle i T chyłkiem ciszkiem planował je wytachać na śmietnik, ale zdybałam go po drodze i nożem kuchennym wykroiłam kawałek, bo przecież miało TAKIE FAJNE OBRAZKI - i zapodałam sobie stronę w art journalu dla upamiętnienia świetlistego zakupu.
Do tego przeprowadziłam eksperyment z plastikowym koszyczkiem, w którym się kupuje truskawki. Ta balustradka przed lampą to właśnie jego fragment - pogessowany, pomalowany akrylówką i przylepiony Takim Klejem (Tacky Glue). I wygląda na to, że się trzyma - a nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei!
W art journalu jest jeszcze jedna strona, tym razem z serii Lunchtime Collage. Kłania się Chicago Tribune, gazeta codzienna - zdjęcia Wietrznego Miasta i Jane Eyre, z sukienkowego filmu, jaki właśnie się smaży i niebawem powinien wejść na ekrany. Myśl w podpisie - czy gdyby ludzie z tamtych czasów się teraz obudzili, to czy ogarnąłby ich tylko strach, czy również ciekawość?
I jeszcze prosta karteluszka, wiosenna, można rzec - wypróbowanie pieczątki ze Sklepu Drugiej Szansy oraz eksperymenty z Glossy Accents.
I tyle, zaczyna się turlać nowy tydzień.
piątek, 25 marca 2011
923, człowiek całe życie się uczy
Film zaczął się od jazdy drogą niespecjalnie ciekawą. Po kilku minutach - dalej na tejże drodze - wyszedł napis, że jesteśmy na Scenic Highway 64, bardzo malowniczej itd. Po jakichś dziesięciu minutach gapienia się głównie w asfalt zainteresowaliśmy się, cóż to za dvd takie mega ciekawe. Zaczynaliśmy już trochę dymić, że film dostanie zero gwiazdek w netflixie, bo przecież chyba się ktoś wygłupia z wysyłaniem czegoś takiego.
I wtedy przeczytaliśmy opis filmu na kopercie i doznaliśmy olśnienia: otóż jest to specjalne dvd, które ogląda się przy jechaniu stacjonarnym rowerem, coby nudno nie było, tylko sceneria się zmieniała :D Nasze oczekiwania nie-wiadomo-jakich atrakcji i o ogóle filmu dokumentalno-turystycznego były zupełnie nie na miejscu!
Cóż - następnym razem będziemy wiedzieć (jest tego cała seria, więc trzeba będzie uważać, co się zamawia :). Poszerzyliśmy sobie horyzonta, bo pojęcia nie mieliśmy, że istnieją takie dvd. Co do gwiazdek - jest tam ponoć opcja dość neutralna, że tego rodzaju filmy po prostu nas nie interesują.
Z innej beczki - kontynuacja tematu wiosennego, choć wczoraj spadł mały śnieżek. Wysklejało się w lunch stronkę z tego, co było pod ręką i napisało się nawet małą rymowankę:
A pot of daily happiness
When fields in springtime clothing dress;
A drawer full of thankful throughts
For trees and rivers, clouds and rocks.
A wiosna na pewno jest, bo przy pracowym oknie odwiedza nas codzień drozd Rudy Brzuszek, skoordynowany kolorystycznie z powyższą stronką:
poniedziałek, 21 marca 2011
922. z całą pewnością się zieleni
Zdumiał mnie też dzisiaj śpiew ptactwa w tymże rezerwaciku - oglądać na tym filmie nie ma czego, same chaszcze, ale te trele! Niesamowita sprawa. Namierzyłam też dwa nowe ptaszki, kardynała i epoletnika krasnoskrzydłego, ale niestety dały nogę (czy raczej skrzydło) zanim zdążyłam im pstryknąć sensowną fotkę.
Zmieniając temat - natworzyło się w ostatnich czasach stron albumowych. Mamy więc mądrość - w odniesieniu do drugiego rozdziału Przypowieści Salomona, jakie sobie rozważamy w naszym małym polskim kółku. Na pogessowanym kartonie jest czarna akrylówka, a na tym z kolei zawijasy z akrylówki perłowej zmieszanej z zieloną, odbijane piankowym stempelkiem ze Sklepu Drugiej Szansy.
Wczoraj z kolei porządkowałam papiery i powyłaziły takie różne ścinki. Miałam je w rękach już tyle razy, że wreszcie trzeba było coś z nimi począć. Takoż i jest szybka stronka...
...na której przy okazji wypróbowałam nowe nabytki z półki superwyprzedażowej: proszek Perfect Pearls oraz Glossy Accents:
I jeszcze jedna "mądrościowa" strona - zachwyciło mnie zdjęcie tego okna i w sam raz nadało się do przemyśleń z ostatnich dni o różnych ograniczeniach, jakie człowiek sobie narzuca w celu rozwoju duchowego, i na ile są one sensowne.
Tylko że... w ostatniej chwili spaćkałam sprawę, zapewne na skutek późnej pory nocnej: hasło miało być o KLUCZU do mądrości, bo w końcu po to ten zamek przylepiłam, a tu jakoś się "droga" wcisnęłą... może się to da jakoś naprawić, ale na razie jest, jak jest.
piątek, 18 marca 2011
921. palabras para hoy
Napawam się więc tym wszystkim i cieszę jak dziecko, kiedy uda mi się zmontować jakieś sensowne zdanie. Nie mam jeszcze odwagi zagadywać do Marii w jej języku, ale obiecuję sobie, że wkrótce się przełamię.
Wiem, że wymowę zapewne mam kanciastą; do tego słyszę, że Meksykanie akcentują zupełnie nieoczekiwane sylaby, więc pewnie i tu utykam. Pisanie jest w lesie, bo ostatnio nagrywają mi się na mózg słówka z płyty słuchanej w aucie. Piętrzą się całe masy przeszkód, ale pocieszam się, że mam przynajmniej jakie takie pojęcie o cegiełkach w tej ścianie. Mają przykładowo dwa (albo i trzy) słówka na „być”. Rodzaje mają się nijak do polskich. Słowa pytające jakoś podobne do siebie. Cyferki tradycyjnie nie wchodzą. Czasowniki się końcówkują. Na domiar złego nie ma gwarancji, że słowa, których słucham, będą w stu procentach meksykańskie, bo skonsultowałam się z Marią i przynajmniej dwa, które wydawały mi się na tym cedeczku podejrzane, wyszły na hiszpańskie z Hiszpanii, a w Meksyku wysoce formalne. Uff.
Z drugiej strony – frajda to wielka, kiedy słucham TV i nawet jeśli nie znam słów, to słyszę z grubsza, gdzie strumień dźwięków dzieli się na wyrazy, a nawet czasem wyłapię coś i skojarzę. No i w ogóle nauka czegokolwiek zapobiega zwapnieniu mózgu, więc może takie ćwiczenia w sam raz się przydadzą w roku okrągłych urodzin :)
czwartek, 17 marca 2011
920, gaik, steczka, mostek, rzeczka
Zdaje się, że to cytat z jakiegoś dziecięcego wierszyka – może koziołek Matołek? Takoż i ja z okazji wiosny przyszłam dziś do pracy na nogach, właśnie przez lasek, a właściwie rezerwacik preriowy, ścieżką, przez mostek nad niewielką rzeczką. Być może nie brzmi to jak sensacyjna wiadomość, ale w tym kraju praktycznie nikt nie chodzi do pracy na nogach, wszyscy wiozą szanowne cztery litery takim czy innym środkiem transportu. Jestem więc dumna z mojej odwagi :)
Mamy zatem ścieżynkę i mostek:
Na rzeczce jest tama, dzięki której powstało jeziorko. Na brzegu stoi poważna tablica wyjaśniająca ekosystem:
A po drodze udało mi się napotkać dzikie życie, choć nie ma się czym ekscytować, bo wszystkie trzy zwirze są na naszych terenach bardzo częste, żeby nie powiedzieć pospolite:
Teraz tylko trzymać kciuki, żeby mi starczyło samozaparcia na kontynuację :)