czwartek, 31 grudnia 2009
665. kartkowe wspomnienia
...Na początek seria karteczek francuskich, świąteczno-noworocznych. Rok był 1977, czyli ORETY ponad 30 lat temu... tato był tej zimy we Francji i przysłał nam chyba dwie z tych kartek, a resztę przywiózł, razem zresztą ze stertką widokówek. Do nich jeszcze dojdziemy.
Oto moja ulubiona kartka, choć kiedy dzisiaj na nią patrzę, zadziwia mnie zestawienie sarenki z bratkami. Hm.
Tu jeszcze cztery z tej samej serii...
A tu kolejna ulubiona, bo otwierała się w soczyste trójwymiarowe róże i nieustannie mnie w moim jednocyfrowym wieku zachwycała!
Zdjęłam wczoraj z mojej ściany w pracy kolekcję ateciaków, które wisiały tam chyba z rok i z pewnością się już opatrzyły. W dwa-tysiące-dziesiątym będzie co miesiąc nowa wystawka starych kartek! Przejrzałam wczoraj całe pudełko i od razu rzuciło się w oczy kilka tematów: polski folklor, zamki, pomniki (łącznie z niejakim Nowotką Marcelim), Kraków, góry, morze, ludzie w dziwnej odzieży (chodziło o budynki, ale załapali się przechodnie np. w dzwoniastych portkach), Wielkanoc, Francja sprzed 30 lat, kwiatysie nie-fotograficzne...a na luty planuję ni mniej, ni więcej, tylko ruskich aktorów, o takich na przykład :)
środa, 30 grudnia 2009
664. kartka z wycinanką
Oczywiście we wszystkim pomaga mi aktywnie Kitka Szmitka.
wtorek, 29 grudnia 2009
663. śnieżynkowo
Poszłam do internetu popatrzeć, jak się takie robi, i podczas poszukiwań natknęłam się na wzór afgana ze śnieżynkami właśnie!
Oczywiście musiałam natentychmiast zrobić próbkę – nawet dość wyszła. Przepis wyglądał na mocno skomplikowany, ale w praktyce trudny nie jest.
Jeszcze 58 takich segmentów i już mogę zszywać kocyk... A tak na poważnie - jeśli mi się nie odmieni, to podczas następnej długiej podróży chciałabym sobie zrobić takie coś na następną zimę.
Potrzeba na to prawie trzy kilometry włóczki :D Ale w Joann's wszystkie włóczki są akurat na promocji, a dodatkowo mam kupon na 10% zniżki...
poniedziałek, 28 grudnia 2009
662. myślami na wycieczkach
Zabrałam się również za planowanie wycieczki na Przylądek Canaveral. Plany są na razie ukryte po lewej stronie pod hasłem Key West, bo właśnie to miejsce, najostatniejsza wyspa w łańcuszku na końcu Florydy, byłoby najdalszym punktem.
Całość owinięta jest wokół wtorku i niedzieli: we wtorek ma startować rakieta typu Atlas, a w niedzielę nad ranem – prom Endeavour. Po niedługim grzebnięciu w ęternecie okazało się jednak, że to nie taka prosta sprawa. Po pierwsze – trzeba zdobyć bilety na ten prom, które ponoć wyprzedają się w ciągu kilku minut od otwarcia internetowej sprzedaży. Po drugie – trzeba tam zajechać około trzeciej nad ranem albo nawet wcześniej, ale to akurat mamy w miarę pod kontrolą w przeciwieństwie do faktu, że nawet na pięć minut przed planowanym odlotem mogą jeszcze ten start odwołać albo przesunąć. No i wtedy jesteśmy stówkę w plecy, chyba, że będzie się nam chciało pędzić drugi raz. (Bilet na prom jest przywiązany do danej misji, a nie do daty, więc jeśli odlot pięć razy przekładają, to bilet cały czas jest ważny.)
Po następne – na razie myślimy o lutym i Endeavour, ale jeśli będzie bida albo T będzie meganiezbędny na budowie, to trzeba będzie wyprawę przełożyć na jakiś późniejszy odlot.
No i trzeba też wziąć pod uwagę, że odlot ogląda się z odległości ok. 10 km, więc bez lornetki jest to po prostu jasna kula ulatująca w górę.
Póki co, jestem podekscytowana całością zagadnienia i innymi atrakcjami, jakie by wycieczka zawierała: namorzyny, snorklowanie, drzewa rosnące w wodzie, super mosty, Everglades, Savannah, krrrakadiły (wiem, że to tak naprawdę aligatory, ale w naszym domowym języku wszystko to są krrrakadiły, podobnie jak wszystkie ptaki stojące w wodzie to żurawele, wpływ ukraińskich współpracowników T.)
Cieszy mnie też możliwość, że dzięki spaniu w namiocie jest szansa na noclegi w ciekawych miejscach – na bagnach, na plaży, pod palmą, może na jednej z malutkich wysepek Florida Keys... nie wspominając o tym, że takowe spania znacznie obniżają koszt wyprawy :).
piątek, 25 grudnia 2009
661. serendipity, czyli aleśmy byli w miejscu!
Koło choinki jest szopka sponsorowana przez organizację "Keep Christ in Christmas", czyli ludzi przypominających wydarzenia, jakie świętujemy.
Tuż obok jest Chicago Temple - drapaczochmur-kościół, należący do metodystów.
Na jego ścianie jest seria witraży przedstawiających historię zboru metodystów w Chicago, łącznie na przykład z transportem przez rzekę kościoła z drugiego brzegu.
Na parterze jest główna sala kościoła z pięęęęknymi witrażami, które niestety nienajlepiej wyszły nam na zdjęciach. Za to zagadał do nas naczelny pastor (który zresztą mieszka na górnych piętrach tego wieżowca). Zapytałam, czy dałoby się dostać do Sky Chapel, do maleńkiej kapliczki na szczycie budynku, na co pan odrzekł, że bardzo chętnie, tylko musimy parę minut poczekać.
Zapakowaliśmy się razem z pastorem i jeszcze trójką innych zwiedzających (małżeństwo Amerykanów z Teksasu, którzy, o dziwo, byli kiedyś w Krakowie i bardzo im się podobało) do niewielkiej windy przypominającej konfesjonał :)
Nie był to jednak koniec jazdy, bo potem pastor przeprowadził nas przez chudy korytarz i wąskie schodki, należące już do jego prywatnych apartamentów, po czym zapakowaliśmy się do NAPRAWDĘ tyciej windy.
Ta winda wywiozła nas niemal do kapliczki - te okienka na samej górze, z małym ząbkiem, to właśnie to pomieszczenie. Jeszcze jeden korytarzyk, jeszcze jedne zakręcone schodki...
...i stanęliśmy w Sky Chapel, około 130 metrów nad poziomem ulicy. Miejsca tam jest na jakieś trzydzieści osób, jedyne dekoracje to Chrystus patrzący na Chicago (!) oraz seria witraży ukazujących najważniejsze wydarzenia z Biblii i historii kościoła metodystów.
Tu przykładowo mamy historie z czasów Mojżesza - płonący krzew, wodę, która wytrysnęła ze skały i złotego cielca ulany przez Izraelitów.
Dwa malutkie okienka się otwierają i widać z nich kramiki i choinkę z pierwszego zdjęcia :) (Za tym pinaklem mniej więcej na środku dolnej części.)
Byliśmy już pełni wrażeń, ale jeszcze zatrzymaliśmy się na Montrose Beach, gdzie Michigan wylewa się z brzegów (i zamiast bałwanów śniegowych w tę deszczystą pogodę napotkaliśmy bałwany faliste.)
I na koniec jeszcze był rzut oka na Czwarty Kościół Prezbiteriański z kolejnymi witrażami (choć już nie tak ciekawymi, jak poprzednie.)
Jednym słowem - serendipity, nieoczekiwane, a radosne odkrycie :)
czwartek, 24 grudnia 2009
środa, 23 grudnia 2009
659. na ludowo
W sumie zadowolona jestem z wyniku, jak na pierwszy raz to chyba nie najgorzej. Tylko troszkę się rozczarowałam, bo to niby SZTUKA ludowa, a tu można tak z buta zrobić całkiem podobne??
Ale te okrągłe, mandalowate, na pewno są trudniejsze.
Myślę, że te wzorki da się też wpisać w serce, coby walentynki wyszły.
wtorek, 22 grudnia 2009
658. domek przedświąteczny
W tej chwili druga asystentka pucuje szefowe biuro jakąś chemią – zdaje się, że usiłuje usunąć nawet najdrobniejsze ślady jego DNA. Jak zwykle przejawia nadgorliwość.
A dzisiaj na dzień dobry mam niezbyt miły email od klienta, który nie umie przysłać mi swojej maleńkiej reklamki (zrobił sobie ogłoszenie drobne, które nawet w postaci rara ma ponad 20 mega i nie chce przejść przez mail, a gość twierdzi, że nasze FTP jest popsute – a NIE jest). No i muszę do niego zadzwonić i pewnie wysłuchać jego brzęczenia.
Dla odstresowania od tego wszystkiego zrobiłam wczoraj domek dla Niki, która chciała domek mieć. Przynajmniej nad tym mam jaką taką kontrolę :)
niedziela, 20 grudnia 2009
657. luminaria
Tak się przedmiot prezentuje w świetle dziennym:
środa, 16 grudnia 2009
656. o przepiśniku
Nic nie mogę znaleźć, irytuje mnie wieczne przekopywanie i niechlujny wygląd zasobów. Nie mogłam się zdecydować na format... a dzisiaj odkryłam to i bardzo mi się podoba. Rozmiar – połowa tutejszego letter size, czyli trochę naciągając połowa A4. Metalowe kółka posiadam. Na okładki mam zakiszone pudełko z grubej tektury z owocowymi nadrukami i mam nadzieję, że uda mi się te okładki tak zmajstrować, żeby się odginały i tworzyły podstawkę czyli sztalugi. O.
Głowa pełna pomysłów, tylko trzeba by poprawić ich realizację :D
wtorek, 15 grudnia 2009
kosmiczne marzenie
Mianowicie pomysł jest taki, żeby się przyczaić kiedyś i popędzić na Przylądek Canaveral zobaczyć start Rakiety, przy czym "Rakieta" to może rzeczywiście być rakieta, albo wahadłowiec, albo cokolwiek w kosmos lecące. Wrażenie podobno jest nie do opowiedzenia, taki start czuje się we wszystkich komórkach swego jestestwa. Szefie mi dzisiaj mówił, bo kiedyś był.
Na przykład na początku lutego mają być dwa starty - Atlas taszczący gdzieś tam obserwatorium słoneczne, a potem zaraz Endeavour. Okoliczności naprawdę kuszące, bo taki podwójny start zwiększa prawdopodobieństwo, że rzeczywiście się coś zobaczy (starty bywają przekładane, bo pogoda nie pasi, albo śrubka się poluzuje czy coś.)
Należałoby wsiąść w autko, ziuuuu za jakieś 20 godzin przy dobrych układach jest się na miejscu. Ogląda się Rakietę, ewentualnie jeszcze coś, potem druga Rakieta, ziuuu do domu. Wycieczka na 4 dni może.
Nie wiadomo, czy to się uda, ale co tam - wpisze się na listę propozycji i może wyjdzie :) Cóż to jest, 2000 km w jedną stronę...
654. nowe nabytki
No, ale tym razem się nie powstrzymałam :) I mam maleńką foremkę do ciastkowych ludków, który widać było w zapierniczonej notce. Oprócz tego, ta-dam! Szkieuko czyli plastik – taki mały witrażyk świąteczny. Plastik, jak mówię, nie szkło, niestety, ale co tam. Na sezonowe wywieszanie w kuchennym oknie w sam raz się nada. Tylko sznurek muszę zainstalować.
Zakupiłam też coś, co nie do końca rozumiem. Jest to najzapewniej foremka do galaretek, do słynnego Jell-O, ale jest tycia – kilka centymetrów tylko! Kiedy przybyłam do tego kraju, odziedziczyłam stosik foremek, zdawało mi się, że to do pieczenia babeczek rozmaitych, a to były kształtki galaretkowe. Tu, tu i tu można sobie zobaczyć obrazki z podobnymi formami.
Moja będzie sobie wisiała na razie na ścianie, razem z choinkową zaparzaczką do herbaty.
niedziela, 13 grudnia 2009
653. zapierniczałam pół dnia
Namieszałam lukrów różnokolorowych - tak się przedstawiało pole bitwy pod koniec procesu. Lukier tym razem - w przeciwieństwie do zeszłorocznego, nazbyt rzadkiego - zastygał pięknie, niemal na pędzlach.
Kilka ciastek nosi kolory akhem niepowtarzalne, jak kiedyś pisano na włóczkach: "odcień barwy niepowtarzalny". Mieszałam sobie i eksperymentowałam w barwach zupełnie nieświątecznych.
Z klasycznych kolorków mamy żółte gwiazdki...
...kilka gatunków choinek leśnych i światełkowych...
... misie większe, z białym lukrem...
...misie mniejsze, z gębami...
...i bałwanki, takoż gębiaste.
Nie mogłam zapomnieć o specjalnych, pomarańczowych pierniczkach dla Pisklaka:
Na kratkowej tacy suszą się ludki - malowanie rameczek jest mocno pracochłonne, ale bez nich to po prostu nie to samo.
Tuż obok ludków leżą sobie żółte liście, których związek ze świętami dla mnie samej nie jest jasny, ale się zrobiły i są.
Ha! I zwonki jeszcze.
Wreszcie mój ulubiony dyzajn - świece.
Dzięki nim T mógł wnieść wieczorem następujący talerz i oświadczyć, że to jest REBUS:
Myślałam, myślałam i nie wymyśliłam... a to KOLACJA PRZY ŚWIECACH!
sobota, 12 grudnia 2009
652. clavo molido czyli przyprawami pachnie
(W kraftowni temperatura chyba bliska zera - może dlatego nic papierowego nie dziobię... a trzeba by, oj trzeba.)
Do piernika wyszły mi całe mielone goździki, więc udałam się dziś na poszukiwanie nowych. Zdumiałam się faktem, że w tym samym sklepie to małe pudełeczko po prawej kosztuje blisko 10 dolarów, natomiast to po lewej - 2.50. Przy czym pojemnik po lewej jest szeroki, więc goździków jest tam co najmniej cztery razy więcej, niż w małym.