Nastały Dni Zielonej Mgiełki, kiedy na drzewach nie widać jeszcze konkretnych liści, ale gałęzie owinięte są zielonkawym kolorem - a liście zaraz będą! Trochę się spóźniłam ze zdjęciem, bo drzewo na pierwszym planie ma wyraźne listki, ale za to zagajnik w tle jest mgiełkowaty.
Zatrzymuję się na minutkę, gapię się na zielone - ale potem zasuwam dalej. Na przykład z kartką, bo dziś są urodziny dziouszki z sąsiedniej przegródki na zakładzie. To i brownies się na szybko wrzuciło do piekarnika przed samym wyjściem (okazuje się, że Amerykanie lubią takie ciepławe, rozłażące się ciasto, z lejącą się czekoladą, bo w środku były kawalątka - nie czekają, aż ostygnie, jak nakazuje przepis); i kartka powstała, różowo-fioletowa, bo Brittany tak właśnie lubi, i babeczka, bo Brittany piecze.
A posypka na babeczce to kuleczki do zdobienia paznokci, nabyte w dolarowcu i przylepione na Mod-Podge'u :)
piątek, 17 kwietnia 2015
środa, 15 kwietnia 2015
15:39. niespodzianka kolorystyczna
Z jednej strony, to trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze warunki na zakładzie do przebycia przedurlopowego tygodnia. Jesteśmy akurat między wydaniami, więc nie wpada mi na głowę zylion emaili. Szparag w Hiszpanii na targach, takoż i trzy piąte reklamowej drużyny. Pozostałe dwie piąte dzielą się między wizytę w Australii i Singapurze a pracę z domu z przyczyny zapalenia płuc. Cisza więc błoga, nikt nie zawraca głowy i nikt nie KASZLE, co w zeszłym tygodniu było sporym problemem. Mogę sobie ciupać zadane sprawy ciach ciach jedną po drugiej.
Z drugiej strony jednak ciężko o wszystkim pamiętać. Piętnaście zadań poszło dobrze, o szesnastym się zapomniało. Ale to nic, można nadrobić.
A czasem wpadają niespodzianki. Zakupiłam sobie ładny szal do wiązania w tej całej Jordanii na głowie. Kolorki znakomicie komponujące się z pustynnym ubarwieniem większości odzieży, jaką zabieram - bordo i łagodna żółć wpadająca w beż. Postanowiłam szmatkę wyprać,bo to ze Sklepu Drugiej Szansy. Całe szczęście, że nie wpadło mi do głowy wrzucenie jej do pralki z czymkolwiek innym!
Po zanurzeniu szala woda natychmiast przybiera kolor barszczu, nic, tylko uszka dorzucić. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam do czynienia z czymś tak wściekle farbującym - możliwe, że były to tanie chińskie podkoszulki z targowiska jeszcze przed wyjazdem z Polski, ze dwie dekady temu :) Pustynny brązik znikł, zastąpiony... różowinką. Tak, różowinką. Bordo oczywiście trzyma się znakomicie. Jeśli spadnie deszcz, to gotowe mi przeleźć na włosy.
Co więcej, w krótkiej chwili między praniem a płukaniem owo bordo zdołało zafarbować conieco owej różowości w sposób plamisty. Na szczęście trochę się wypłukało, a po pół godzinie na balkonie widzę, że plamy nie są jakieś bardzo widoczne. Szal i tak będzie w większości zwinięty i skręcony, więc nie sądzę, że będzie to miało znaczenie.
Kto jednak wyprodukował takiego siarczystego bubla? Amerykanie generalnie nie są przyzwyczajeni do tego, że coś może farbować, więc naprawdę może ich spotkać przykra niespodzianka...
Z drugiej strony jednak ciężko o wszystkim pamiętać. Piętnaście zadań poszło dobrze, o szesnastym się zapomniało. Ale to nic, można nadrobić.
A czasem wpadają niespodzianki. Zakupiłam sobie ładny szal do wiązania w tej całej Jordanii na głowie. Kolorki znakomicie komponujące się z pustynnym ubarwieniem większości odzieży, jaką zabieram - bordo i łagodna żółć wpadająca w beż. Postanowiłam szmatkę wyprać,bo to ze Sklepu Drugiej Szansy. Całe szczęście, że nie wpadło mi do głowy wrzucenie jej do pralki z czymkolwiek innym!
Po zanurzeniu szala woda natychmiast przybiera kolor barszczu, nic, tylko uszka dorzucić. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam do czynienia z czymś tak wściekle farbującym - możliwe, że były to tanie chińskie podkoszulki z targowiska jeszcze przed wyjazdem z Polski, ze dwie dekady temu :) Pustynny brązik znikł, zastąpiony... różowinką. Tak, różowinką. Bordo oczywiście trzyma się znakomicie. Jeśli spadnie deszcz, to gotowe mi przeleźć na włosy.
Co więcej, w krótkiej chwili między praniem a płukaniem owo bordo zdołało zafarbować conieco owej różowości w sposób plamisty. Na szczęście trochę się wypłukało, a po pół godzinie na balkonie widzę, że plamy nie są jakieś bardzo widoczne. Szal i tak będzie w większości zwinięty i skręcony, więc nie sądzę, że będzie to miało znaczenie.
Kto jednak wyprodukował takiego siarczystego bubla? Amerykanie generalnie nie są przyzwyczajeni do tego, że coś może farbować, więc naprawdę może ich spotkać przykra niespodzianka...
wtorek, 14 kwietnia 2015
15:38. zatrzymaj się na chwilę...
...i zrób kartki.
Po pierwsze dlatego, że odkryło się, iż wylot jest w sobotę wieczorem, a nie rano :) Czyli przybyło w życiorysie dwanaście cennych przedwyjazdowych godzin.
Po drugie dlatego, że dobrze jest wysłać kilka słów starszej znajomej, przebywającej dość niespodziewanie w szpitalu i pobierającej tam części zamienne do biodra.
Po trzecie, bo zaproszono nas na przyjemny obiad przedpodróżny, na opowieści o Izraelu i o ludziach, z którymi się tam spotkamy. Niezwykle przyjemnie jest być wkręconym w taką sieć znajomości, całkiem niekiedy zaskakujących. Za obiad wypada nowym sąsiadom podziękować (bo jak ktoś mieszka niecały kwadrans od nas, to się liczy za sąsiada.)
Po pierwsze dlatego, że odkryło się, iż wylot jest w sobotę wieczorem, a nie rano :) Czyli przybyło w życiorysie dwanaście cennych przedwyjazdowych godzin.
Po drugie dlatego, że dobrze jest wysłać kilka słów starszej znajomej, przebywającej dość niespodziewanie w szpitalu i pobierającej tam części zamienne do biodra.
Po trzecie, bo zaproszono nas na przyjemny obiad przedpodróżny, na opowieści o Izraelu i o ludziach, z którymi się tam spotkamy. Niezwykle przyjemnie jest być wkręconym w taką sieć znajomości, całkiem niekiedy zaskakujących. Za obiad wypada nowym sąsiadom podziękować (bo jak ktoś mieszka niecały kwadrans od nas, to się liczy za sąsiada.)
sobota, 11 kwietnia 2015
15:37. meteorefleksja
Wczorajszy dzień w pracy był trudny, a przynajmniej jego pierwsza część. Cieszę się jednak i doceniam, że mimo wszystko przebiegał rutynowo - wstałam, śniadanie, poczta, internet, nieco kurodomostwa, praca. Kilkadziesiąt kilometrów na zachód ludzie wstali i nie mają domów. Dzień wcześniej przeszło tornado i jedną wioskę - około dwustuosobową - całkiem zniszczyło, nie ostała się ani jedna struktura. W wielu innych miasteczkach poniszczyło część budynków. Straty w ludziach na szczęście nie były wielkie: na całej trasie tornada zginęły tylko dwie osoby, co oczywiście też jest ważne, ale dzięki temu, że istnieje system ostrzegania i ludzie wiedzą, co robić, zdołali się pochować i przeżyć.
Oglądam wiadomości z wioskowej restauracji, gdzie w piwnicy ukryło się dwanaście osób: właściciele, kilkoro gości i jeszcze kilka osób, które akurat przejeżdżały, a że to jedyny budynek w całej okolicy, to schowali się razem z pozostałymi. Z budynku pozostała ruina , ale nikomu nic się nie stało. O dziwo, przetrwały też wytłoczki z jajkami w spiżarni.
Czytam o małym ZOO, które też ucierpiało od tornada. Zginęły dwa zwierzaki, reszta żyje - a do ZOO zbiegły się setki wolontariuszy, żeby pomagać przy sprzątaniu, odbudowie płotów i innych struktur. Inni przywożą wodę, jedzenie dla pracujących, pożywienie dla zwierzów. Uruchomiono konto, gdzie można wpłacać datki - wczoraj wieczorem było 50 000 dolarów, około jednej czwartej kwoty, jaka będzie potrzebna na naprawy.
W innych miejscach również trwa sprzątanie i naprawa. Pracują, oczywiście, organizacje rządowe, ale też i masa zwykłych ludzi.
I takie wydarzenia podkreślają, że jest wiele dobra w człowieku. I że trzeba doceniać to, co się nie stało.
czwartek, 9 kwietnia 2015
15:36. wydarzenia
Właściwie wszystko kręci się tak szybko, że nie wiem nawet, co wybrać do utrwalenia. Chociaż może powinnam to stwierdzenie zmienić, bo niektóre sprawy wcale nie są szybkie. Może raczej gęste. W tej charakterystyce zmieściłoby się wiele spraw z pracy, które z wierzchu wyglądają na proste i krótkie, ale jak się zacznie je załatwiać, to okazują się całą matrioszką, z której wyłazi coraz to nowa warstwa zapytań i potrzeb.
Ale jakoś się to wszystko posuwa. Nauka hebrajskiego przyschła, ale zamówiłam sobie rozmówki, które na dniach winny dotrzeć - będę sobie czytać w samolocie (jedenaście i pół godziny, olaboga). Mam wyobrażenie i kolejność zwiedzania Jordanii. Wizyta u fryzjera zaliczona. Paczauki zamówione. Obuwie zakupione. Zdobyłam też linijkę z "plastikiem powiększającym" do ewentualnego czytania drobnego druczku na mapach, gdyby się okazało, że te moje testy okularowo-kontaktowe nie były jednak tak skuteczne, jak mi się natenczas wydaje.
T czeka jeszcze na statyw i kijaszek do aparatu (zdaje się, że pojedzie tylko kijaszek). Przećwiczyłam wiązanie chusty na głowie. Same chusty (oraz plecak codzienny) trzeba jeszcze wyprać, ale czekam na suchszy dzień, bo dziś na przykład leje i nawet przebąkują coś o zagrożeniu tornadowym.
I jeszcześmy na koncertach byli - na Pasji wg. św. Jana w Harris Theater w Mieście, jeszcze przed Wielkanocą. Potem, w zeszłą sobote całkiem spontanicznie popędziliśmy w środku nocy do Planetarium na oglądanie zaćmienia Księżyca. Bonusowo zobaczyliśmy też Saturna - cudna sprawa, naprawdę widać pierścienie! Ale się musiał zdziwić pierwszy człowiek, który sobie zdał z tego sprawę.
No i wczoraj jeszcze byliśmy na (głównie) niemieckich piosenkach z tak 20-tych i 30-stych. (Pasja też była po niemiecku... coś nam się proporcje obecności języków w życiu zamieszały ostatnio).
I jeszcze montowanie paczki, bo Pasierbiczka się przeprowadziła do Hiszpanii, a zarazem nadchodzą jej urodziny. I przygotowanie zmrzlin dla Pisklaka w ramach barteru opieka nad kotem = wyżywienie człowieka. Jest co robić :) I wstępne przygotowania do robienia dekoracji na imprezie dla panny młodej 17 maja. I jeszcze konwencja nadchodzi (ale to dopiero końcówka maja na szczęście) - krafty na szkółki się będzie robiło.
Dzięki temu wszystkiemu nie mam nawet przestrzeni w rozumie, żeby się głęboko zastanawiać nad tym, że są ludzie, którzy trochę ciągną mnie w dół. To dłuższe zagadnienie: na ile jest się odpowiedzialnym za innych? Pewnie, że można zupełnie machnąć ręką - szczególnie, jeśli ktoś jest starszy i skuli tego na logikę powinien być mądrzejszy - ale jeśli właśnie logiki tej czy innej osobie brakuje? I ściąga w dół bzdurnym gadaniem albo czynami, które trudno postawić sobie za wzór do naśladowania? Myślę whatever i zasuwam dalej. Bo nie da się wszystkiego upchnąć w życiu, więc wybieram sprawy pożyteczniejsze, przydatne dla większej ilości osób. I takie, które ciągną w górę. Tylko gdzieś tam czai się drobny wyrzut sumienia, mimo wszystko.
Ale jakoś się to wszystko posuwa. Nauka hebrajskiego przyschła, ale zamówiłam sobie rozmówki, które na dniach winny dotrzeć - będę sobie czytać w samolocie (jedenaście i pół godziny, olaboga). Mam wyobrażenie i kolejność zwiedzania Jordanii. Wizyta u fryzjera zaliczona. Paczauki zamówione. Obuwie zakupione. Zdobyłam też linijkę z "plastikiem powiększającym" do ewentualnego czytania drobnego druczku na mapach, gdyby się okazało, że te moje testy okularowo-kontaktowe nie były jednak tak skuteczne, jak mi się natenczas wydaje.
T czeka jeszcze na statyw i kijaszek do aparatu (zdaje się, że pojedzie tylko kijaszek). Przećwiczyłam wiązanie chusty na głowie. Same chusty (oraz plecak codzienny) trzeba jeszcze wyprać, ale czekam na suchszy dzień, bo dziś na przykład leje i nawet przebąkują coś o zagrożeniu tornadowym.
I jeszcześmy na koncertach byli - na Pasji wg. św. Jana w Harris Theater w Mieście, jeszcze przed Wielkanocą. Potem, w zeszłą sobote całkiem spontanicznie popędziliśmy w środku nocy do Planetarium na oglądanie zaćmienia Księżyca. Bonusowo zobaczyliśmy też Saturna - cudna sprawa, naprawdę widać pierścienie! Ale się musiał zdziwić pierwszy człowiek, który sobie zdał z tego sprawę.
No i wczoraj jeszcze byliśmy na (głównie) niemieckich piosenkach z tak 20-tych i 30-stych. (Pasja też była po niemiecku... coś nam się proporcje obecności języków w życiu zamieszały ostatnio).
I jeszcze montowanie paczki, bo Pasierbiczka się przeprowadziła do Hiszpanii, a zarazem nadchodzą jej urodziny. I przygotowanie zmrzlin dla Pisklaka w ramach barteru opieka nad kotem = wyżywienie człowieka. Jest co robić :) I wstępne przygotowania do robienia dekoracji na imprezie dla panny młodej 17 maja. I jeszcze konwencja nadchodzi (ale to dopiero końcówka maja na szczęście) - krafty na szkółki się będzie robiło.
Dzięki temu wszystkiemu nie mam nawet przestrzeni w rozumie, żeby się głęboko zastanawiać nad tym, że są ludzie, którzy trochę ciągną mnie w dół. To dłuższe zagadnienie: na ile jest się odpowiedzialnym za innych? Pewnie, że można zupełnie machnąć ręką - szczególnie, jeśli ktoś jest starszy i skuli tego na logikę powinien być mądrzejszy - ale jeśli właśnie logiki tej czy innej osobie brakuje? I ściąga w dół bzdurnym gadaniem albo czynami, które trudno postawić sobie za wzór do naśladowania? Myślę whatever i zasuwam dalej. Bo nie da się wszystkiego upchnąć w życiu, więc wybieram sprawy pożyteczniejsze, przydatne dla większej ilości osób. I takie, które ciągną w górę. Tylko gdzieś tam czai się drobny wyrzut sumienia, mimo wszystko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)