Tydzień temu byłyśmy z kraft-uczennicą na zakupach, a dwa tygodnie temu eksperymentowałyśmy z mgiełkami i maskami. Należało się spodziewać, że dwunastolatka, choć czasem zachowuje się jak całkiem dorosła osoba, w obliczu możliwości psikania nie poprzestanie na kilku delikatnych naciśnięciach, żeby było widać maskę. Będzie się bawiła, aż wszystkie przygotowane kartony i papiery zamokną, przemokną, będą ociekały i ciężko będzie je nawet przetransportować do samochodu, bo będzie na nich tyle farby.
Ponieważ zapsikanych papierów jest mnogość, jeden z nich wykorzystałam tło dla czerwono-złocistego żurnala.
Najważniejszy element dekoracyjny to serducho z pieczęcią, brrrrrokatem i mod-podgem.
Jest też i złota myśl Heleny Keller.
I nawet śladowe ilości maskowania.
A cała strona się złociście świeci, co fajnie wygląda, ale do sfotografowania jest ciężkie.
I to by było na tyle. Wracam do cyferek.
czwartek, 22 stycznia 2015
poniedziałek, 19 stycznia 2015
15:22. אַתָה מְדַבֵּר אַנגלִית? czyli załozyłam fundamenty...
...hebrajskich czasowników.
Ledaber - mówić (np. w obcym języku - ata medaber anglit?)
ani medaber (m)
ani medaberet (ż)
ata medaber
at medaberet
hu medaber
hi medaberet
anachnu medabrim (m)
anachnu medabrot (ż)
atem medabrim
aten medabrot
hem medabrim
hen medabrot
Zakułam najpierw zaimki osobowe, a następnie pierwszy czasownik w czasie teraźniejszym. Przy zaimkach nie obyło się bez małej mnemotechniki przy samym końcu - hem hen, uszyć kurę. Łatwiej mi jest zapamiętać dłuższe słowa, a takie króciutkie odcinki nie wchodzą, tym bardziej, że naprawdę z niczym się nie łączą.
Sądząc po czasownikach, jakie sobie wydrukowałam do tej pory, w czasie teraźniejszym wystarczy się nauczyć czterech form i odpowiednio je dystrubuować:
śpiewać - laszir - szar, szara, szarim, szarot (tu wykorzystałam fakt, że już znam słowo szir - pieśń - jak w Szir haSzirim, Pieśń nad Pieśniami oraz Szir HaMaalot - Pieśni Stopni, znane z Psalmów ; w chórze śpiewało się króciutki tekścik zaczynający się od aszir zaśpiewam i jeszcze był utwór z sziru - zaśpiewajcie. Czyli jest do czego przyczepić nowe słowo.)
kochać - le'ehow - ohew, ohewet, ohawim, ohawot. Tu przyczepiamy słowo do ahawa - miłość (i taki sklep z kosmetykami z Morza Martwego.)
robić - la'asot - ose, osa, osim, osot. Tu już związku z niczym nie mam, kujemy w dziewiczej skale.
powiedzieć, mówić - lomar - omer, omeret, omrim, omrot. Zdaje się, że widziałam to słowo niedawno w jakimś wersecie... ale to właściwie też całkiem nowa szufladka.
I to tylko początek. W pozostałych czasach form jest niestety cała gromada, każda osoba dostaje swoją. Mam jednak nadzieję, że jest to w miarę konsekwentne i jak przyswoję pierwszy, to z dalszymi pójdzie trochę łatwiej.
Koniecznie trzeba też przed wyprawą opanować kolory (to już w połowie zaliczone), zaimki dzierżawcze (wydrukowane, obejrzane kilkakrotnie), no i liczebniki.
Iiiiiii literki "pisane", bo niestety TAM wiele napisów jest właśnie takich, a nie bardziej znanym pismem "kwadratowym". Ale kiedyś już to w pewnym stopniu umiałam, więc może choć trochę się przypomni.
Ledaber - mówić (np. w obcym języku - ata medaber anglit?)
ani medaber (m)
ani medaberet (ż)
ata medaber
at medaberet
hu medaber
hi medaberet
anachnu medabrim (m)
anachnu medabrot (ż)
atem medabrim
aten medabrot
hem medabrim
hen medabrot
Zakułam najpierw zaimki osobowe, a następnie pierwszy czasownik w czasie teraźniejszym. Przy zaimkach nie obyło się bez małej mnemotechniki przy samym końcu - hem hen, uszyć kurę. Łatwiej mi jest zapamiętać dłuższe słowa, a takie króciutkie odcinki nie wchodzą, tym bardziej, że naprawdę z niczym się nie łączą.
Sądząc po czasownikach, jakie sobie wydrukowałam do tej pory, w czasie teraźniejszym wystarczy się nauczyć czterech form i odpowiednio je dystrubuować:
śpiewać - laszir - szar, szara, szarim, szarot (tu wykorzystałam fakt, że już znam słowo szir - pieśń - jak w Szir haSzirim, Pieśń nad Pieśniami oraz Szir HaMaalot - Pieśni Stopni, znane z Psalmów ; w chórze śpiewało się króciutki tekścik zaczynający się od aszir zaśpiewam i jeszcze był utwór z sziru - zaśpiewajcie. Czyli jest do czego przyczepić nowe słowo.)
kochać - le'ehow - ohew, ohewet, ohawim, ohawot. Tu przyczepiamy słowo do ahawa - miłość (i taki sklep z kosmetykami z Morza Martwego.)
robić - la'asot - ose, osa, osim, osot. Tu już związku z niczym nie mam, kujemy w dziewiczej skale.
powiedzieć, mówić - lomar - omer, omeret, omrim, omrot. Zdaje się, że widziałam to słowo niedawno w jakimś wersecie... ale to właściwie też całkiem nowa szufladka.
I to tylko początek. W pozostałych czasach form jest niestety cała gromada, każda osoba dostaje swoją. Mam jednak nadzieję, że jest to w miarę konsekwentne i jak przyswoję pierwszy, to z dalszymi pójdzie trochę łatwiej.
Koniecznie trzeba też przed wyprawą opanować kolory (to już w połowie zaliczone), zaimki dzierżawcze (wydrukowane, obejrzane kilkakrotnie), no i liczebniki.
Iiiiiii literki "pisane", bo niestety TAM wiele napisów jest właśnie takich, a nie bardziej znanym pismem "kwadratowym". Ale kiedyś już to w pewnym stopniu umiałam, więc może choć trochę się przypomni.
Źródło |
piątek, 16 stycznia 2015
15:21. koza
Wiadomość dnia jest taka, że w redakcji przeprowadziłam się do nowej dziupli. W sam raz nadałby się do tej sytuacji brodaty kawał o rabinie, który Żydowi narzekającemu na ciasnotę w domu doradził nabycie kozy, a następnie jej usunięcie.
Takoż i ja czuję się, jakby z mojego pracowego życia usunięto całe stadko kóz, i to nieustannie meczących i stukających kopytkami do drzwi. Różnica wynosi zaledwie kilka metrów, ale nie jestem już odpowiedzialna za otwieranie drzwi wszystkim dzwoniącym (nie jest ich wiele, ale z pół tuzina dziennie się trafia). Nie siedzę również tuż przy pokoju, gdzie co rano o dziewiątej odbywają się krótkie zebrania i prowadząca je osoba z jakiejś przyczyny odmawia zamykania drzwi. Zatem dzień zaczyna się od pół godziny gadaniny, z którą nie mam nic wspólnego.
I nie mam też koleżanki za ścianką, która jest fantastyczną osobą, ale dużo czasu spędza na urzędowym telefonie. A ścianka niecały metr ode mnie, więc słyszę wszystko jakby mi to wprost do ucha wkładano.
To znaczy SŁYSZAŁAM. Bo to już nie moja brocha :) Żal mi kobietki, z którą się zamieniłam dziuplami, ale nigdzie nie napisano, że jedna osoba musi być na wieki przywiązana do koszmarnej przegródki, na dodatek malutkiej i ze ścianami, które już niejeden gwóźdź widziały.
Wczoraj i dziś odwaliłam taką masę roboty, że aż sama się dziwię. I spokój taki, nawet na sporty się dziś wybrałam (przetestowałam, czy da się przy tym czytać kindelka - da się!) Nareszcie opuszcza mnie nieustające poczucie, że ze wszystkim jestem do tyłu.
Z innej całkiem beczki: robię swego rodzaju korektę czy też przegląd tłumaczenia tekstu o... no właśnie, nawet ciężko mi powiedzieć, o czym to jest. Pani krytyk literacki spiera się z drugim krytykiem o to, czy w krytyce należy się skupiać na kwestiach etycznych czy formalnych. Jakoś tak. Mam wrażenie, że wpakowała w to masę emocji i to, że pan drugi krytyk ośmielił się jej podejście skrytykować, dziabnęło ją niczym sztyletem w sam środek serca.
Świat to dla mnie nie do pojęcia. Może myślę po prostu płytko, powierzchownie... szkoda by mi było czasu na takie spory. Spory nawet nie o przysłowiowe "co autor chciał powiedzieć" w swojej powieści, tylko jeszcze warstwę głębiej, czy do tego rozważania o powiedzeniu podchodzić tak czy siak.
W ogóle od lat mam poczucie, że detaliczne rozkminki dzieł literackich nijak nie popychają świata do przodu. Same dzieła, owszem, mają taki potencjał. A rozkminki o rozkminkach dzieł - to już taka abstrakcja, że tylko autor w swojej wieży z kości słoniowej jest tym zainteresowany, i może ze trzy inne osoby. To jak lustra zawieszone naprzeciwko siebie, jedno się w drugim w nieskończoność odbija, ale to wszystko iluzja.
Przedziwna sprawa.
Takoż i ja czuję się, jakby z mojego pracowego życia usunięto całe stadko kóz, i to nieustannie meczących i stukających kopytkami do drzwi. Różnica wynosi zaledwie kilka metrów, ale nie jestem już odpowiedzialna za otwieranie drzwi wszystkim dzwoniącym (nie jest ich wiele, ale z pół tuzina dziennie się trafia). Nie siedzę również tuż przy pokoju, gdzie co rano o dziewiątej odbywają się krótkie zebrania i prowadząca je osoba z jakiejś przyczyny odmawia zamykania drzwi. Zatem dzień zaczyna się od pół godziny gadaniny, z którą nie mam nic wspólnego.
I nie mam też koleżanki za ścianką, która jest fantastyczną osobą, ale dużo czasu spędza na urzędowym telefonie. A ścianka niecały metr ode mnie, więc słyszę wszystko jakby mi to wprost do ucha wkładano.
To znaczy SŁYSZAŁAM. Bo to już nie moja brocha :) Żal mi kobietki, z którą się zamieniłam dziuplami, ale nigdzie nie napisano, że jedna osoba musi być na wieki przywiązana do koszmarnej przegródki, na dodatek malutkiej i ze ścianami, które już niejeden gwóźdź widziały.
Wczoraj i dziś odwaliłam taką masę roboty, że aż sama się dziwię. I spokój taki, nawet na sporty się dziś wybrałam (przetestowałam, czy da się przy tym czytać kindelka - da się!) Nareszcie opuszcza mnie nieustające poczucie, że ze wszystkim jestem do tyłu.
Z innej całkiem beczki: robię swego rodzaju korektę czy też przegląd tłumaczenia tekstu o... no właśnie, nawet ciężko mi powiedzieć, o czym to jest. Pani krytyk literacki spiera się z drugim krytykiem o to, czy w krytyce należy się skupiać na kwestiach etycznych czy formalnych. Jakoś tak. Mam wrażenie, że wpakowała w to masę emocji i to, że pan drugi krytyk ośmielił się jej podejście skrytykować, dziabnęło ją niczym sztyletem w sam środek serca.
Świat to dla mnie nie do pojęcia. Może myślę po prostu płytko, powierzchownie... szkoda by mi było czasu na takie spory. Spory nawet nie o przysłowiowe "co autor chciał powiedzieć" w swojej powieści, tylko jeszcze warstwę głębiej, czy do tego rozważania o powiedzeniu podchodzić tak czy siak.
W ogóle od lat mam poczucie, że detaliczne rozkminki dzieł literackich nijak nie popychają świata do przodu. Same dzieła, owszem, mają taki potencjał. A rozkminki o rozkminkach dzieł - to już taka abstrakcja, że tylko autor w swojej wieży z kości słoniowej jest tym zainteresowany, i może ze trzy inne osoby. To jak lustra zawieszone naprzeciwko siebie, jedno się w drugim w nieskończoność odbija, ale to wszystko iluzja.
Przedziwna sprawa.
poniedziałek, 12 stycznia 2015
15:20. בשלושה חודשים בירושלים
Największym wydarzeniem weekendu był niewątpliwie zakup biletów do Izraela i Jordanii - podjęliśmy decyzję, że dorzucamy te kilka dni, choć od razu pojawiają się czkawki, jak choćby taka: z Ammanu do Jerozolimy będziemy się przeprawiać w przedzień izraelskiego Święta Niepodległości, Jom Ha-Acmaut, w związku z czym trzeba się upewnić, jak działa przejście graniczne - czy przypadkiem nie zamyka się wcześniej, jako że 23 kwietnia zaczyna się tam już pod wieczór 22. Pamiętamy, co działo się w sabat w Jerozolimie, jak już w piątek koło czternastej nie szło niczego kupić (w naszym przypadku znaczków pocztowych... a była to najostatniejsza możliwość wysłania kartek!)
No i okazało się, że najbardziej upatrzonych biletów już nie ma, ale nie zmienia to zbytnio życia, bo w drodze powrotnej zamiast przekimywać noc na lotnisku w Ammanie, będzie się trzeba przytulić gdzieś w Tel Awiwie. I wygląda na to, że wykupiliśmy ostatnie lub jedne z ostatnich, jakie były dostępne... chyba że jakoś magicznie dorzucą miejsc.
Podoba mi się również to, że lecimy KRÓLEWSKIMI liniami lotniczymi :) Oraz to, że jedną z części podróży odbędziemy Embraerem, co się ma nijak do niczego, ale niesamowicie podoba mi się brzmienie słowa EMBRAER.
Z innej beczki: z Lili robiłysmy eksperymenty z mgiełkowaniem i pryskaniem. Zrobiłam stronę wzorcową:
Wykorzystałam miodową maskę od Mrouh, która aż prosi się o naszywanie, bo wyznacza piękne sześciokąty. Próbowałam też zrobić własną maskę jednorazową z dziurkacza.
Akurat napatoczył się w niedawnej korespondencji znaczek w skoordynowanych z tłem kolorach, więc poszedł jako dodatek. Pod nim jest białawy pasek demonstrujący spray lekko złocisty, ot tak, dla dodania poświaty.
Odkąd odkryłam brokat+Mod Podge, nie mogę się powstrzymać od dodawania go do każdej strony :) Ale tutaj widać też, że nawet delikatny Mod Podge rozmywa napsikanie Glimmer Mistami - może dlatego, że pod spodem jest gesso z akwarelami. Jak widać na zdjęciu całości, Gelato pociągnięte wodą (ten fioletowy obszar po lewej) powoduje właściwie całkowite zniknięcie wzoru.
A na koniec - dzisiejszy poranny widoczek z kuchni. Lubię, kiedy pojawia się taki skrawek światła, jakby niebo pękało.
I dobrze, że tyle się dzieje - przysypuje to wrażenia ze spotkań z ludzką głupotą tak oszałamiającą, że człowiek przez cały wieczór nie może wyjść z podziwu, że osoby w ogóle wpadają na takie pomysły, albo wierzą w tak przeraźliwie bzdurne teorie spiskowe. Olaboga.
No i okazało się, że najbardziej upatrzonych biletów już nie ma, ale nie zmienia to zbytnio życia, bo w drodze powrotnej zamiast przekimywać noc na lotnisku w Ammanie, będzie się trzeba przytulić gdzieś w Tel Awiwie. I wygląda na to, że wykupiliśmy ostatnie lub jedne z ostatnich, jakie były dostępne... chyba że jakoś magicznie dorzucą miejsc.
Podoba mi się również to, że lecimy KRÓLEWSKIMI liniami lotniczymi :) Oraz to, że jedną z części podróży odbędziemy Embraerem, co się ma nijak do niczego, ale niesamowicie podoba mi się brzmienie słowa EMBRAER.
Z innej beczki: z Lili robiłysmy eksperymenty z mgiełkowaniem i pryskaniem. Zrobiłam stronę wzorcową:
Wykorzystałam miodową maskę od Mrouh, która aż prosi się o naszywanie, bo wyznacza piękne sześciokąty. Próbowałam też zrobić własną maskę jednorazową z dziurkacza.
Akurat napatoczył się w niedawnej korespondencji znaczek w skoordynowanych z tłem kolorach, więc poszedł jako dodatek. Pod nim jest białawy pasek demonstrujący spray lekko złocisty, ot tak, dla dodania poświaty.
Odkąd odkryłam brokat+Mod Podge, nie mogę się powstrzymać od dodawania go do każdej strony :) Ale tutaj widać też, że nawet delikatny Mod Podge rozmywa napsikanie Glimmer Mistami - może dlatego, że pod spodem jest gesso z akwarelami. Jak widać na zdjęciu całości, Gelato pociągnięte wodą (ten fioletowy obszar po lewej) powoduje właściwie całkowite zniknięcie wzoru.
A na koniec - dzisiejszy poranny widoczek z kuchni. Lubię, kiedy pojawia się taki skrawek światła, jakby niebo pękało.
I dobrze, że tyle się dzieje - przysypuje to wrażenia ze spotkań z ludzką głupotą tak oszałamiającą, że człowiek przez cały wieczór nie może wyjść z podziwu, że osoby w ogóle wpadają na takie pomysły, albo wierzą w tak przeraźliwie bzdurne teorie spiskowe. Olaboga.
Labels:
art journal,
Izrael/Jordania 2015,
techniki,
turystycznie,
u nas na wsi,
zima
środa, 7 stycznia 2015
15:19: zieloność w art journalu
Wygrzebałam z dziury art journal - czasem człowiek ma po pracy zlasowany rozum i może zajmować się tylko obrazkami i mazidłami. Materiału nie brakuje - mam tackę pełną pomysłów i ścinków czekających soboe cichutko na realizację.
Tym razem, może trochę na przekór pogodzie, poszłam w zieloność:
Najsampierw zapodałam na karton ze starej teczki gesso i akwarele, a potem za pomocą akrylówki i wydziurkowanego brzegu dodałam koroneczki.
Na dole pojawiło się kilka koralików z pudełka z resztkowymi guzikami, ćwiekami itp. Na poniższym zdjęciu widać też zielony brokat zmieszany z Mod-Podgem - dopiero co się dowiedziałam, że tak można i jest to super sprawa! Nareszcie może wykorzystam nagromadzone składy błyszczydeł.
Przyczyną tej strony był właściwie eksperyment z błyszczącą folią - miałam nadzieję, że w cieple nagrzewnicy jakoś fajnie się stopi, a on wziął się tylko i zmarszczył. Na dodatek nie wiadomo, jak go przyczepić do podłoża; zdaje się, że Tacky klej takiego materiału nie utrzyma, więc najpierw dałam taśmę obustronnie lepną, a potem dla wzmocnienia przyszyłam.
A w ramach bonusa dokończyłam strony, które leżały na półce z pół roku, o ile nie dłużej.
I tak mi art journal rośnie - ponad siedemdziesiąt stron już posiada... ale nie dorobił się jeszcze okładek :) Co mi przypomina, że muszę naciachać (razem z tymi okładkami) kwadratów na dalsze działania z sobotnią Lilyanna, bo dziecię wyraziło chęć dalszego wypróbowywania rozmaitych technik w tym właśnie formacie. Dotychczasowe płyteczki podkleiłyśmy magnesem i poszły do szkoły, gdzie Lily przyczepiła je sobie do metalowej szafki i ponoć wzbudziła tym spore zainteresowanie wśród koleżanek. I dobrze, niechaj się raki ciekawią sztukami!
Tym razem, może trochę na przekór pogodzie, poszłam w zieloność:
Najsampierw zapodałam na karton ze starej teczki gesso i akwarele, a potem za pomocą akrylówki i wydziurkowanego brzegu dodałam koroneczki.
Na dole pojawiło się kilka koralików z pudełka z resztkowymi guzikami, ćwiekami itp. Na poniższym zdjęciu widać też zielony brokat zmieszany z Mod-Podgem - dopiero co się dowiedziałam, że tak można i jest to super sprawa! Nareszcie może wykorzystam nagromadzone składy błyszczydeł.
Przyczyną tej strony był właściwie eksperyment z błyszczącą folią - miałam nadzieję, że w cieple nagrzewnicy jakoś fajnie się stopi, a on wziął się tylko i zmarszczył. Na dodatek nie wiadomo, jak go przyczepić do podłoża; zdaje się, że Tacky klej takiego materiału nie utrzyma, więc najpierw dałam taśmę obustronnie lepną, a potem dla wzmocnienia przyszyłam.
A w ramach bonusa dokończyłam strony, które leżały na półce z pół roku, o ile nie dłużej.
I tak mi art journal rośnie - ponad siedemdziesiąt stron już posiada... ale nie dorobił się jeszcze okładek :) Co mi przypomina, że muszę naciachać (razem z tymi okładkami) kwadratów na dalsze działania z sobotnią Lilyanna, bo dziecię wyraziło chęć dalszego wypróbowywania rozmaitych technik w tym właśnie formacie. Dotychczasowe płyteczki podkleiłyśmy magnesem i poszły do szkoły, gdzie Lily przyczepiła je sobie do metalowej szafki i ponoć wzbudziła tym spore zainteresowanie wśród koleżanek. I dobrze, niechaj się raki ciekawią sztukami!
Subskrybuj:
Posty (Atom)