piątek, 16 stycznia 2015

15:21. koza

Wiadomość dnia jest taka, że w redakcji przeprowadziłam się do nowej dziupli. W sam raz nadałby się do tej sytuacji brodaty kawał o rabinie, który Żydowi narzekającemu na ciasnotę w domu doradził nabycie kozy, a następnie jej usunięcie.

Takoż i ja czuję się, jakby z mojego pracowego życia usunięto całe stadko kóz, i to nieustannie meczących i stukających kopytkami do drzwi. Różnica wynosi zaledwie kilka metrów, ale nie jestem już odpowiedzialna za otwieranie drzwi wszystkim dzwoniącym (nie jest ich wiele, ale z pół tuzina dziennie się trafia). Nie siedzę również tuż przy pokoju, gdzie co rano o dziewiątej odbywają się krótkie zebrania i prowadząca je osoba z jakiejś przyczyny odmawia zamykania drzwi. Zatem dzień zaczyna się od pół godziny gadaniny, z którą nie mam nic wspólnego.

I nie mam też koleżanki za ścianką, która jest fantastyczną osobą, ale dużo czasu spędza na urzędowym telefonie. A ścianka niecały metr ode mnie, więc słyszę wszystko jakby mi to wprost do ucha wkładano.

To znaczy SŁYSZAŁAM. Bo to już nie moja brocha :) Żal mi kobietki, z którą się zamieniłam dziuplami, ale nigdzie nie napisano, że jedna osoba musi być na wieki przywiązana do koszmarnej przegródki, na dodatek malutkiej i ze ścianami, które już niejeden gwóźdź widziały.

Wczoraj i dziś odwaliłam taką masę roboty, że aż sama się dziwię. I spokój taki, nawet na sporty się dziś wybrałam (przetestowałam, czy da się przy tym czytać kindelka - da się!) Nareszcie opuszcza mnie nieustające poczucie, że ze wszystkim jestem do tyłu.

Z innej całkiem beczki: robię swego rodzaju korektę czy też przegląd tłumaczenia tekstu o... no właśnie, nawet ciężko mi powiedzieć, o czym to jest. Pani krytyk literacki spiera się z drugim krytykiem o to, czy w krytyce należy się skupiać na kwestiach etycznych czy formalnych. Jakoś tak. Mam wrażenie, że wpakowała w to masę emocji i to, że pan drugi krytyk ośmielił się jej podejście skrytykować, dziabnęło ją niczym sztyletem w sam środek serca.

Świat to dla mnie nie do pojęcia. Może myślę po prostu płytko, powierzchownie... szkoda by mi było czasu na takie spory. Spory nawet nie o przysłowiowe "co autor chciał powiedzieć" w swojej powieści, tylko jeszcze warstwę głębiej, czy do tego rozważania o powiedzeniu podchodzić tak czy siak.

W ogóle od lat mam poczucie, że detaliczne rozkminki dzieł literackich nijak nie popychają świata do przodu. Same dzieła, owszem, mają taki potencjał. A rozkminki o rozkminkach dzieł - to już taka abstrakcja, że tylko autor w swojej wieży z kości słoniowej jest tym zainteresowany, i może ze trzy inne osoby. To jak lustra zawieszone naprzeciwko siebie, jedno się w drugim w nieskończoność odbija, ale to wszystko iluzja.

Przedziwna sprawa.

Brak komentarzy: