niedziela, 28 września 2014

14:92. (5) Złociste wzgórza na smutno, czyli pole bitwy nad Little Bighorn (niedziela)

[poprzedni odcinek] [następny odcinek]

Bitwa nad rzeczką Little Bighorn według dzisiejszych standardów nie była zbyt wielka. Trwała niecałą godzinę, po jednej stronie walczyło kilka tysięcy Indian, po drugiej – kilkuset żołnierzy kawalerii pod wodzą kapitana George’a Armstronga Custera, bohatera wojny secesyjnej. Indian zginęło kilkudziesięciu; po stronie amerykańskiej nie przeżył nikt, więc wiele szczegółów pozostaje niewyjaśnionych.
 
Przywódcy z czasów bitwy - Siedzący Byk i prezydent Ulysses Grant.

W Visitor Center ogląda się dwudziestominutowy film, który wyjaśnia tło – trwające od jakiegoś czasu potyczki, a także starania ze strony rządu o przeniesienie wszystkich Indian do rezerwatów. Wspomina też o rządowych obietnicach, na przykład o tej, że Indianie będą mogli mieszkać na świętych dla nich Czarnych Wzgórzach (przez które jechaliśmy nie dalej jak wczoraj). Obietnice te nie były wiele warte, bo ze zmianą okoliczności łamano je, nie szanując podpisanych traktatów, nic więc dziwnego, że Indianie nie ufali przybyszom.

Trudno mi zrozmieć, dlaczego Custer zaatakował indiańską osadę mimo tak niewyrównanej liczby walczących. Za mało wiem o tej historii, więc mogę tylko wymyślać teorie. Czy uważał, że przeszkolone wojsko daje mu aż taką przewagę? Czy woda sodowa (wynikająca ze zdobytej wcześniej sławy) uderzyła mu do głowy? Czy nie zdawał sobie sprawy z realiów?


Choć Indianie tę bitwę wygrali, było to pyrrusowe zwycięstwo. Rozjuszeni przegraną Amerykanie skierowali w te tereny większą liczbę żołnierzy i w ciągu następnych kilku lat Indianie się poddali, tracąc ogromne tereny – nawet z tych, które rząd obiecał im jako obszar rezerwatu.


Dziś pole bitwy zwiedza się samochodem; w drogi widać liczne białe tablice przypominające nagrobki. Nie są to jednak miejsca pochówku, lecz znaczniki punktów, w których polegli amerykańscy żołnierze. Są też i tablice czerwone, wskazujące na zabitych Indian.





Najwięcej znaczników mieści się na wzgórzu tuż obok Visitor Center – to Custer’s Last Stand, co można by przetłumaczyć chyba jako ostatni przyczółek. To tu broniła się ostatnia grupka, wykorzystując zabite konie jako barykady. Jeden z Indian uczestniczących w bitwie powiedział, że widać było, iż ludzie ci zdawali sobie sprawę, że nie zobaczą już zachodu słońca.



Wyjeżdżam stamtąd nawet nie z mieszanymi uczuciami, tylko samymi smutnymi. Takie zaglądnięcie w życie istot ludzkich – wielu z nich bardzo młodych, wielu przybyłych z odległych krajów – które być może traktowały walkę z bohaterskim Custerem jako przywilej, może wyprawiły się na zachód w poszukiwaniu przygody – a w ciągu godziny to życie straciły, powoduje żal i pytanie czy „sprawa’ warta była takiego aż poświęcenia. Wymuszanie zmian na Indianach, łamanie traktatów nie stawia w dobrym świetle rządu nowego państwa, a to tylko drobny wgląd w skomplikowaną historię Dzikiego Zachodu, który i tak chłodzi zachwyt „cywilizacją” niesioną przez białego człowieka.




=|=|=|=|=

Z tego przystanku mamy i radośniejsze obserwacje. Po pierwsze - wszędobylskie koniki, luzem.




Ciekawostka językowa - dla mnie najbardziej oczywiste słowo na las to forest. A wygląda na to, że w tamtych okolicach (na obszarze kilku stanów tak właściwie) mówi się raczej timber. Nawet jakaś pani powiedziała w zdaniu coś o campsite in the timber, czy jakoś podobnie.


W Visitor Center nad Little Bighorn oprócz eksponatów ściśle wojskowych były też indiańskie sztuki.




Oznakowanie przed sklepem z indiańskimi pamiątkami... trudno się nie uśmiechnąć.


No i na koniec - montańska tablica rejestracyjna z jednym z przydomków tego stanu - Big Sky. Rzeczywiście, jadąc przez Montanę widzi się ogromne połacie nieba, ale tak po sprawiedliwości trzeba przyznać, że po przejechaniu granicy do Wyoming wielkie niebo oczywiście nie znika :)


Brak komentarzy: