sobota, 20 września 2014

14:89. (4) Hej, łowiecki, łowiecki w łajoming, czyli z Bighorn do Bighorn (niedziela)

[poprzedni odcinek] [następny odcinek]

Namiot przeszedł nocą chrzest bojowy, bo spadł mały deszczyk, ale już widać, że jego struktura działa w takiej pogodzie lepiej, niż w pomarańczku. Do środka nie weszła ani kropelka wody i nie trzeba też było awaryjnie wciągać całego dobytku na materac.

Rankiem (6:40!) wyruszyliśmy z powrotem na wschód, na krętą drogę przez góry. Po zachodniej stronie znowu lało, ale i tak trafiła się atrakcja w postaci przelewającego się z jednej górki na drugą kierdla owiec i bacy. To właśnie stało się inspiracją do tytułu niniejszego odcinka.





Śnieg, trochę na bezczelnego wśród zielonej trawy.

Z kolei deszczowa pogoda natchnęła Tomka do stworzenia porannego poematu:

Nie ma widoków z tej góry,
Wszystko zasłaniają chmury.
Szerszeń się wspina odważnie...
Długo będzie ten deszcz? POWAŻNIE?

W miasteczku Dayton chcieliśmy kupić na stacj benzynowej kaffkę, ale niestety nie było. Przemyliśmy tylko pysoki w łazience, pobraliśmy stanową mapę drogową i popędziliśmy dalej. Z Bighorn Canyon przemieszczamy się do Little Bighorn National Battlefield w Montanie, mijając niekończące się trawiaste wzgórza, z rzadka upstrzone krowami czy końmi luzem. Bo właściwie cała okolica to jedno ogromne pastwisko, tylko autostrada (wróciliśmy na I-90) odgrodzona jest od niego drucianym płotem.


Brak komentarzy: