<<poprzedni odcinek>> || <<następny odcinek>>
Z Estes Park, omijając w miarę możliwości najbardziej uturystycznione części miasteczka w kotlinie u stóp Gór Skalistych, przemieściliśmy się do parku narodowego. Od razu włączyły się tu wspomnienia z pierwszej wyprawy całą dekadę temu. Zatrzymaliśmy się na moment przy visitor center, ale było jeszcze zamknięte (kto rano wstaje, ten dużo zwiedza, ale też i napotyka sporo zamkniętych drzwi).
Źródło |
W budce ze strażnikiem kupiliśmy park-paszport, czyli kartę za $80 uprawniającą do wstępu do wszystkich parków i pomników narodowych oraz dającą 50% zniżki na kampingach w ich obrębie. O dziwo – dostaliśmy plasticzek z obrazkiem z... Michigan, choć o wiele bardziej odpowiadałby nam jakiś wizerunek Zachodu. Trudno – sprawa losowa.
Źródło |
A potem było już tylko coraz wyżej i coraz zimniej. Nie minęło wiele czasu, a wydostaliśmy z czeluści bagażnika zimowe kurtki. Opatuleni, oglądaliśmy cud-widoki i trzęśliśmy się wraz z samochodem, telepiącym się w podmuchach wiatru.
A wiało tak, że znakomicie można było zaobserwować na tle gór cienie pędzących chmur:
Nasze dzielne autko |
Co to, jesień? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz