>> poprzedni odcinek << || >> następny odcinek <<
Wracamy dziś do opowieści chicagowskich jeszcze z października, kiedy w ramach Dnia Otwartych Drzwi odwiedziliśmy kilka ciekawych budynków w Wietrznym Mieście. Jednym z nich był The Drake - hotel, którego nie sposób nie zauważyć, jeśli jedzie się nadjeziorną szosą Lake Shore Drive. Szczególnie prawdziwe jest to w nocy, kiedy czerwony Drake'owy neon zdaje się wisieć tuż nad drogą (która nieco wcześniej skręca i dlatego jest to możliwe :)
Drake należy do dzielnicy Gold Coast, jednego z najbogatszych obszarów miejskich w Stanach Zjednoczonych. W tej samej okolicy mieści się też polski konsulat (jeszcze nie odwiedzaliśmy) oraz Muzeum Chirurgii (też nie byliśmy i nie wiem, czy kiedykolwiek się odważymy...) Do Hotelu maszerowaliśmy po Magnificent Mile, wypasionej części Michigan Avenue, mijając szereg innych ciekawych budynków, na przykład kraciasty sklep Burberry:
Tak prezentuje się Drake od strony jeziora...
...a tak przy głównym wejściu.
W holu mieści się gablota z pamiątkami po Znanych Gościach:
Uwagę zwracają oczywiście piękne żyrandole...
... a nam spodobała się też bardzo zabytkowa skrzynka na listy. (Sam hotel też właściwie jest zabytkowy, ma prawie sto lat, co jak na amerykańskie warunki... wiadomo :)
Jedną z najciekawszych części hotelu jest sala balowa Gold Coast Room.
Ciekawie jest przyjrzeć się wszystkim tym ozdobnym fajansikom z bliska - co prawda, wyłażą też wtedy różne uszczerbki, ale i tak koniecznie trzeba docenić ilość pracy, jakiej wymagało pomalowanie tych wszystkich wzorków. Na złoto, w końcu to Gold Coast Room.
Przebiegliśmy jeszcze przez kilka mocno ozdobnych pomieszczeń...
...aż dostaliśmy się do restauracji Cape Cod, o wyraźnie morskim wystroju. Hotel to wszak nie tylko spanie, ale również jedzenie. Drake słynie też ze swoich popołudniowych herbatek, które odbywają się w całym białym Palm Court - my jednak znaleźliśmy się w przyciemnionej atmosferze baru, gdzie na ladzie swoje inicjały wyskrobali Marilyn Monroe i Joe DiMaggio...
...oraz gdzie w ramach dekoracji na jednej ze ścian zawieszono kolekcję butelek z czasów prohibicji.
Dużo tu szczegółów, post mógłby się ciągnąć w nieskończoność, ale my wychodzimy (Cape Cod wszak znacznie przewyższa możliwości naszej kieszeni...) i biegniemy do następnego hotelu, po drugiej stronie ulicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz