W niedzielę (czyli wczoraj) wybraliśmy się do Miasta na dzień otwartych drzwi. Ciężko było się zdecydować, gdzie tak dokładnie wsadzić nos, bo budynków na liście było z górą dwieście, ale w końcu postanowiliśmy pozostać w centrum i szwendać się na północ od stacji
niebieskiej kolejki, którą przybyliśmy od strony O'Hare.
Zrobiliśmy sobie plan obejmujący dwanaście miejsc - z nadzieją na dostanie się może do połowy z nich. W zeszłym roku były spore kolejki, nawet do godziny. Tym razem jednak mieliśmy więcej szczęścia, ogonów prawie że nie było i zaliczyliśmy aż dziewięć struktur! Ostrzyliśmy sobie jeszcze architektoniczne zęby na dziesiątą, ale spóźniliśmy się dosłownie kilka minut :)
Na pierwszy ogień poszedł Aon Building, wyróżniający się arcyprostym wyglądem: ot, jasno-ciemne linie od ziemi aż po samo niebo. Na poniższym zdjęciu widać go z prawej strony:
Kiedy oddawano go do użytku w 1973 roku, był najwyższym wieżowcem w Chicago i trzecim najwyższym na calusieńkiej planecie. Długo tego stanowiska nie utrzymał, bo już za rok pojawiła się Sears Tower - dziś nazywana oficjalnie Willis, ale żaden szanujący się mieszkaniec Chicagolandu tego określenia nie użyje. Sears i koniec.
Na początku swego istnienia Aon był też najwyższym budynkiem na świecie obłożonym marmurem, i to słynnym kararyjskim. (Na hasło "marmur z Carrary" przypomina mi się zawsze zwiedzanie katedry na Wawelu... zdaje się, że jest tam dość często używany.) Okazało się jednak, że to kiepski pomysł, bo użyto cienkich płyt i jeszcze podczas budowy w latach 70-tych zaczęły odpadać. Wzmocniono je stalowymi pasami, ale problem pozostał i dwie dekady później 43 tysiące płyt zdjęto i zastąpiono je granitowymi. Właściciele wieżowca nie przyznali się, ile kosztowała ta operacja, ale ocenia się, że pewnie z osiemdziesiąt milionów dolarów.
Do Aonu wchodzi się przez szklane atrium, któremu towarzyszą fontanny - jedna niby-że naturalna, druga geometryczna i z wodą malowaną na turkusowo. Oj.
Uradowaliśmy się, że nie było kolejki - zapisano nas w tabelce i wywieziono na puste obecnie piętro 71., z którego rozciąga się piękny widok na okolicę, całe 360 stopni.
Tu patrzymy na północ i widzimy kawałek Jeziora Michigan i charakterystyczny Hancock Building.
Spojrzenie na zachód (i Searsa czyli Willisa). Gdzieś tam daleko, na zamglonym horyzoncie, jest nasz domek.
Zatrzymujemy się na dłużej przy oknach południowych z pięknym widokiem na Millennium Park, powstały już za naszego pobytu w Stanach. Idąc od góry zdjęcia, widzimy
Buckingham Fountain, teraz już wyłączoną na sezon zimowy. Dalej jest Art Institute, w którym można spędzić cały dzień napawając się sztuką - wystarczy samych impresjonistów, żeby się zachwycić.
Poniżej zaś mamy kilka części parku:
Crown Fountain (sponsorowana przez rodzinę żydowską pochodzącą z Litwy),
Pritzker Pavilion (Żydzi z Ukrainy) oraz
wężowatą kładkę nad autostradą. Projektantem pawilonu czyli muszli koncertowej oraz węża jest Frank Gehry (którego rodzicami byli Żydzi z Polski :).
W prawym dolnym roku świeci jeszcze Fasolka czyli
Cloud Gate.
Trochę zaskakujące jest spoglądanie z góry na budynki, które z poziomu chodnika zdają się piąć aż do samego nieba, jak choćby słynne Kukurydze albo
Carbide & Carbon Building, który wedle legendy miejskiej ma przypominać zielonkawą butelkę szampana ze złocistym korkiem.
Po stronie wschodniej podziwiamy
Navy Pier oraz przypominamy sobie, że przepłynięcie z rzeki Chicago na Jezioro Michigan wymaga przeprawienia się przez śluzę.
Na koniec jeszcze odrobina bardziej szczegółowego podglądactwa, a mianowicie spostrzeżenie, że na dachu Aqua Tower (który będziemy zwiedzać w następnej kolejności) mają jakieś osobliwe tory i jeździdełko, które się po nich przemieszcza - ciekawe, jaki jest tego cel? Wyobraziłam sobie, że w ten sposób wciąga się do mieszkań fortepiany :)
Wiele budynków ma na dachach kręciołki związane zapewne z wymianą powietrza albo klimatyzacją. Sporo jest też basenów... zwykle bardziej stacjonarnych, ale czasem ktoś wrzuca i pompowane pluskadełko dla dzieci: