czwartek, 29 października 2015

15:92. na bogato 3 - ekskluzywny dach (Open House Chicago 2015)

<<poprzedni odcinek>> || <<następny odcinek>>


Trzecim obiektem na naszej liście był Old Republic Building na słynnej Michigan Avenue. Wędrowaliśmy sobie do niego mniej oczywistą trasą, z której widać było za to na przykład, jak wielopoziomowe jest Miasto.


Fajnie jest też zajrzeć w zakątki, które pomija się przy oficjalnym zwiedzaniu, na przykład placyki schowane między wieżowcami, gdzie przy sprzyjającej pogodzie można pewnie przysiąść na lunch czy całkiem bez powodu.


Dotarliśmy wreszcie do Old Republic - tak prezentuje się on dzisiaj...


...a tak wyglądał na starej pocztówce:

Źródło

Były czasy, kiedy stał sobie niemal sam, górując nad resztą budynków (gdy powstawał, nie minęło jeszcze tak wiele czasu od wielkiego chicagowskiego pożaru). Dziś zatonął całkiem wśród wyższego rodzeństwa:

Źródło

Źródło

Drzwi do ORB nie da się nie zauważyć :)


Do głównej dzisiejszej atrakcji - Sky-Line Club - wjeżdża się windą, a potem jeszcze wdrapuje wąskimi schodkami.


Zwiedzamy bowiem ekskluzywny klub, który zbudowany został pierwotnie w Anglii, a następnie około sto lat temu rozmontowany, przewieziony do Chicago i ponownie złożony na dachu ORB.



Wychodzimy następnie na taras wokół klubu... i dziwne to bardzo, że z jednej strony ma się angielskie belki odrodzone po drugiej stronie Wielkiej Wody, a z drugiej - stado wieżowców, z zupełnie innego świata.


Z tarasu gapię się długo na pobliski Carbide & Carbon Building, jeden z moich ulubionych.


Lubię nawet przynależną mu legendę miejską mówiącą, że projektanci wymyślili taką właśnie kolorystykę wieży - zielony granit i złotą iglicę - żeby przypominała butelkę szampana.

Prawdą za to jest stwierdzenie, że liściopodobne motywy na zewnątrz mają nawiązywać do skamieniałości, węgla i kopalin w ogóle (patrz Carbon & Carbide). Ponoć takich ozdób jest więcej we wnętrzu, ale niestety nie jest ono dostępne dla zwykłych śmiertelników.

Cieszę za to oko bliskim spojrzeniem na granitowe ściany, bo nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja :)


wtorek, 27 października 2015

15:91. na bogato 2b - Aqua od środka (Open House Chicago 2015)

<<poprzedni odcinek>> || <<następny odcinek>>

O ile Aqua na zewnątrz jest chłodna, biało-niebieskawa, to w środku aż kapie od złota i lśni się ciepłym blaskiem. Kiedyś już tu wsadzaliśmy nos i pamiętam, że zrobiła na mnie wrażenie złocista plecionka odbijająca się w lustrze.


Tym poprzednim razem wpadliśmy tu z zimniska, chyba jakoś pierwszego stycznia, o ile mnie pamięć nie myli. Tam, gdzie teraz widać rząd świec, syczały gazowe płomieńki, coś jakby kominek, tylko bardzo szeroki. Obecnie gazu nie ma - i chyba nie będzie, bo wyglądało na to, że rurka została uciachana już na stałe.

Świece jednak to oczywiście nie prawdziwy wosk i nie prawdziwe płomyki. Spoczęliśmy na chwilę na hotelowych piernatach i zainteresowaliśmy się właśnie, co powoduje ruch płomyków, do złudzenia przypominający "żywe" światło.

Płomyki to kawalątka plastiku, kiwające się na cienkich drucikach, podświetlane od dołu - tylko nie udało nam się wywąchać, czy ruch następuje w rezultacie podgrzewania powietrza, czy każda świeca ma jeszcze jakiś mechanizm.

Niby drobiazg - i komu zależy na sposobie działania fejkowych świec, ale nas bardzo to odkrycie uradowało :)




W hotelu zajmującym kilka niższych pięter Aqua (na wyższych są apartamenty i kondominia, których wnętrza można sobie pooglądać TU) co kawałek można na czymś zawiesić oko, jak chociażby na gromadzie motyli przeszkadzającej w jawnym podglądaniu życia restauracyjnego.


Nie ma się co jednak wygłupiać i fotografować każdego kątka; szczególnie zaś toalet... ale jeśli zaobserwuje się w nich ciekawe zjawiska optyczne, to chyba jednak wolno :)



Na koniec zatrzymaliśmy się jeszcze w małej, właściwie jednopomieszczeniowej galerii sztuki. Najciekawszy był rzeźbo-obraz, gdzie na komponentach odstających od płaszczyzny ogrodzonej ramą oglądało się serię mniejszych malunków. Trochę ta kompozycja mąciła w głowie, bo część cieni bierze się z przestrzenności dzieła, a część jest domalowana na szaro :)




I nie obyło się bez selfika w tejże galerii :)


I bez zdjęcia inspirowanego tym, że mój sweterek znakomicie pasował do Dzieła Sztuki:


niedziela, 25 października 2015

15:90. na bogato 2a - Aqua na zewnątrz (Open House Chicago 2015)



Po wizycie w Aonie przebiegliśmy kawalątek do Aqua Building - już kiedyś wsadzaliśmy tam nos, ale tylko na dole, w lobby. Wygląda na to, że w tym roku (albo w tym sezonie?) w Chicago panuje moda na warzywnik w donicach, bo co kawałek natrafialiśmy na kapusty i jarmuże.


Wygląd Aqua ma nawiązywać do klifów nad Środkowym Zachodzie (pewnie takich, jak w Mississippi Palisades, tuż nad wielką rzeką); stąd jasne balkony, na każdym piętrze troszkę inne. No i przestrzenie bez balkonów, mające sprawiać wrażenie spływającej wody.


Główną atrakcją na zewnątrz jest ogród na dachu kilkupiętrowego garażu. To nie jakieś byle grządki, tylko najprawdziwsze drzewa, trawniki, grille, zakątki do siedzenia, ścieżka do joggingu, rabatki z kolorowym jeszcze kwieciem...



...oraz basen. Jak woda, to woda :)


A jakby jeszcze tej zieleni było mało, z tarasu rozciąga się widok na park; zza wieżowców niebieszczą się też skrawki Jeziora Michigan.

środa, 21 października 2015

15:89. "tobie będą dane klucze..."



Wspomagam kraftowo szkółkę niedzielną - trzy lekcje niejako w serii. Pierwszej nie zdążyłam nawet sfocić, bo zdarzyła się tak szybko... dzieciaki robiły koszyki na ryby i chleb, w związku z rozmnożeniem i nakarmieniem tłumów. Teraz odcinek drugi, który był troszkę wyzwaniem, bo właściwie nie dzieje się nic konkretnego:

(13) A gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał uczniów swoich, mówiąc: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? (14) A oni rzekli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. (15) On im mówi: A wy za kogo mnie uważacie? (16) A odpowiadając Szymon Piotr rzekł: Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego. (17) A Jezus odpowiadając, rzekł mu: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jonasza, bo nie ciało i krew objawiły ci to, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. (18) A ja ci powiadam, że ty jesteś Piotr, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go. (19) I dam ci klucze Królestwa Niebios; i cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie. (20) Wtedy przykazał uczniom swoim, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem.
Mat. 16:13-20

Wymyśliłam więc KLUCZ, z tym, że pierwsza wersja procesu poszła do kosza, bo sama sobie z nią nie mogłam poradzić, a co dopiero dzieci. Sklejałam bowiem najpierw tekturki, a potem owijałam i oklejałam sreberkiem.

Okazało się, że o wiele łatwiej jest a) pomalować tekturowe pierścionki (z tubek z papieru wszyscy wiemy jakiego) na srebrzysto, b) najpiekw wyowijać komponenty, a potem je sklejać.

Takoż i mamy tytułowy klucz i myślę, że sześcio-ośmiolatki sobie poradzą.



I może lepiej sobie poradzą niż ja ze zdjęciami, robionymi wieczorem, byle jak i na podłodze, głównie celem przekazania ich prowadzącej jako instrukcji.

Powstał już też prototyp namiotu - pracy ręcznej na następną szkółkę:

poniedziałek, 19 października 2015

15:88. na bogato 1 - Aon Center (Open House Chicago 2015)



W niedzielę (czyli wczoraj) wybraliśmy się do Miasta na dzień otwartych drzwi. Ciężko było się zdecydować, gdzie tak dokładnie wsadzić nos, bo budynków na liście było z górą dwieście, ale w końcu postanowiliśmy pozostać w centrum i szwendać się na północ od stacji niebieskiej kolejki, którą przybyliśmy od strony O'Hare.

Zrobiliśmy sobie plan obejmujący dwanaście miejsc - z nadzieją na dostanie się może do połowy z nich. W zeszłym roku były spore kolejki, nawet do godziny. Tym razem jednak mieliśmy więcej szczęścia, ogonów prawie że nie było i zaliczyliśmy aż dziewięć struktur! Ostrzyliśmy sobie jeszcze architektoniczne zęby na dziesiątą, ale spóźniliśmy się dosłownie kilka minut :)

Na pierwszy ogień poszedł Aon Building, wyróżniający się arcyprostym wyglądem: ot, jasno-ciemne linie od ziemi aż po samo niebo. Na poniższym zdjęciu widać go z prawej strony:

"Chicago-00" by Andrew Horne - Flickr: Chicago. Licensed under CC BY 2.0 via Commons

Kiedy oddawano go do użytku w 1973 roku, był najwyższym wieżowcem w Chicago i trzecim najwyższym na calusieńkiej planecie. Długo tego stanowiska nie utrzymał, bo już za rok pojawiła się Sears Tower - dziś nazywana oficjalnie Willis, ale żaden szanujący się mieszkaniec Chicagolandu tego określenia nie użyje. Sears i koniec.

"Tallest buildings in Chicago" by Ali Zifan - Own work. Licensed under CC BY-SA 4.0 via Commons

Na początku swego istnienia Aon był też najwyższym budynkiem na świecie obłożonym marmurem, i to słynnym kararyjskim. (Na hasło "marmur z Carrary" przypomina mi się zawsze zwiedzanie katedry na Wawelu... zdaje się, że jest tam dość często używany.) Okazało się jednak, że to kiepski pomysł, bo użyto cienkich płyt i jeszcze podczas budowy w latach 70-tych zaczęły odpadać. Wzmocniono je stalowymi pasami, ale problem pozostał i dwie dekady później 43 tysiące płyt zdjęto i zastąpiono je granitowymi. Właściciele wieżowca nie przyznali się, ile kosztowała ta operacja, ale ocenia się, że pewnie z osiemdziesiąt milionów dolarów.


Do Aonu wchodzi się przez szklane atrium, któremu towarzyszą fontanny - jedna niby-że naturalna, druga geometryczna i z wodą malowaną na turkusowo. Oj.




Uradowaliśmy się, że nie było kolejki - zapisano nas w tabelce i wywieziono na puste obecnie piętro 71., z którego rozciąga się piękny widok na okolicę, całe 360 stopni.


Tu patrzymy na północ i widzimy kawałek Jeziora Michigan i charakterystyczny Hancock Building.


Spojrzenie na zachód (i Searsa czyli Willisa). Gdzieś tam daleko, na zamglonym horyzoncie, jest nasz domek.


Zatrzymujemy się na dłużej przy oknach południowych z pięknym widokiem na Millennium Park, powstały już za naszego pobytu w Stanach. Idąc od góry zdjęcia, widzimy Buckingham Fountain, teraz już wyłączoną na sezon zimowy. Dalej jest Art Institute, w którym można spędzić cały dzień napawając się sztuką - wystarczy samych impresjonistów, żeby się zachwycić.

Poniżej zaś mamy kilka części parku: Crown Fountain (sponsorowana przez rodzinę żydowską pochodzącą z Litwy), Pritzker Pavilion (Żydzi z Ukrainy) oraz wężowatą kładkę nad autostradą. Projektantem pawilonu czyli muszli koncertowej oraz węża jest Frank Gehry (którego rodzicami byli Żydzi z Polski :).

W prawym dolnym roku świeci jeszcze Fasolka czyli Cloud Gate.


Trochę zaskakujące jest spoglądanie z góry na budynki, które z poziomu chodnika zdają się piąć aż do samego nieba, jak choćby słynne Kukurydze albo Carbide & Carbon Building, który wedle legendy miejskiej ma przypominać zielonkawą butelkę szampana ze złocistym korkiem.



Po stronie wschodniej podziwiamy Navy Pier oraz przypominamy sobie, że przepłynięcie z rzeki Chicago na Jezioro Michigan wymaga przeprawienia się przez śluzę.


Na koniec jeszcze odrobina bardziej szczegółowego podglądactwa, a mianowicie spostrzeżenie, że na dachu Aqua Tower (który będziemy zwiedzać w następnej kolejności) mają jakieś osobliwe tory i jeździdełko, które się po nich przemieszcza - ciekawe, jaki jest tego cel? Wyobraziłam sobie, że w ten sposób wciąga się do mieszkań fortepiany :)


Wiele budynków ma na dachach kręciołki związane zapewne z wymianą powietrza albo klimatyzacją. Sporo jest też basenów... zwykle bardziej stacjonarnych, ale czasem ktoś wrzuca i pompowane pluskadełko dla dzieci:


czwartek, 15 października 2015

15:87. (27b) W tubie, czyli Craters of the Moon National Monument, Idaho (piątek) (2)


Z braku czasu szlak o pozostałościach drzew w lawie (a właściwie ich odbitkach) opuściliśmy, bo widzieliśmy już je w Oregonie, kilka lat temu. Koniecznie chcieliśmy obejrzeć lava tubes czyli jaskinie utworzone przez strumienie gorącej lawy przepływające pod zastygłymi już skorupami.

To Hawaje - w Craters of the Moon ognia nie ma.


Pierwsza jaskinia, usytuowana najbliżej parkingu, była mało ciekawa, a zejście trudne. Druga za to warta była każdego koślawego kroku po kamulcach! Wędrowało się nią około dwieście metrów i nawet nie była potrzebna latarka (choć przyszliśmy przygotowani), bo co kawałek były w sklepieniu „okna” w miejscach, gdzie zastygła lawa się zapadła.

Światło to oczywisty plus, ale zapadliska utworzyły starty kamulców o ostrych brzegach, przez które nie do końca było wiadomo, jak się przeprawić. 




 Jakoś jednak się przeciągnęliśmy, a na końcu spotkała nas nagroda – wylezienie na powierzchnię przez cos w rodzaju skalnej beczki.



Potem wraca się na główną ścieżkę po lawie (całe szczęście, że głównie pahoehoe) wedle kijaszków ustawionych w kupkach z kamieni (cairns).



Tuba nazywa się Indiańska, bo w niedalekiej okolicy odkryto okręgi ułożone z odłamków lawy i założono, że ich autorami byli właśnie Indianie.


Co sił w nogach pomaszerowaliśmy do jeszcze jednej jaskini, a właściwie dwóch, ale napotkany pan (z którym zetknęliśmy się już przy plujkach) poinformował nas, że do pierwszej nie warto wchodzić, ale do drugiej trzeba koniecznie. I rzeczywiście – w tej drugiej panowały, co prawda, absolutne ciemności, ale w świetle latarki w mniejszej jamie na jej końcu cudnie błyszczały kropelki wody i chyba jakiś nalot, bo dotknąć nie miałam śmiałości.


Jeszcze pędem przelecieliśmy przez Diabli Sad ...



...i trzeba się już było zwijać, żeby zdążyć do Muzeum Ziemniaka, być może z krótkim przystankiem w pierwszej elektrowni atomowej.