czwartek, 15 października 2015

15:87. (27b) W tubie, czyli Craters of the Moon National Monument, Idaho (piątek) (2)


Z braku czasu szlak o pozostałościach drzew w lawie (a właściwie ich odbitkach) opuściliśmy, bo widzieliśmy już je w Oregonie, kilka lat temu. Koniecznie chcieliśmy obejrzeć lava tubes czyli jaskinie utworzone przez strumienie gorącej lawy przepływające pod zastygłymi już skorupami.

To Hawaje - w Craters of the Moon ognia nie ma.


Pierwsza jaskinia, usytuowana najbliżej parkingu, była mało ciekawa, a zejście trudne. Druga za to warta była każdego koślawego kroku po kamulcach! Wędrowało się nią około dwieście metrów i nawet nie była potrzebna latarka (choć przyszliśmy przygotowani), bo co kawałek były w sklepieniu „okna” w miejscach, gdzie zastygła lawa się zapadła.

Światło to oczywisty plus, ale zapadliska utworzyły starty kamulców o ostrych brzegach, przez które nie do końca było wiadomo, jak się przeprawić. 




 Jakoś jednak się przeciągnęliśmy, a na końcu spotkała nas nagroda – wylezienie na powierzchnię przez cos w rodzaju skalnej beczki.



Potem wraca się na główną ścieżkę po lawie (całe szczęście, że głównie pahoehoe) wedle kijaszków ustawionych w kupkach z kamieni (cairns).



Tuba nazywa się Indiańska, bo w niedalekiej okolicy odkryto okręgi ułożone z odłamków lawy i założono, że ich autorami byli właśnie Indianie.


Co sił w nogach pomaszerowaliśmy do jeszcze jednej jaskini, a właściwie dwóch, ale napotkany pan (z którym zetknęliśmy się już przy plujkach) poinformował nas, że do pierwszej nie warto wchodzić, ale do drugiej trzeba koniecznie. I rzeczywiście – w tej drugiej panowały, co prawda, absolutne ciemności, ale w świetle latarki w mniejszej jamie na jej końcu cudnie błyszczały kropelki wody i chyba jakiś nalot, bo dotknąć nie miałam śmiałości.


Jeszcze pędem przelecieliśmy przez Diabli Sad ...



...i trzeba się już było zwijać, żeby zdążyć do Muzeum Ziemniaka, być może z krótkim przystankiem w pierwszej elektrowni atomowej.


Brak komentarzy: