Jeszcze tydzień na dokończenie Wielkiego Projektu... największego zadania tego rodzaju w całym moim żywocie. Bo słów mnóstwo, bo ścisły termin, bo sama muszę podejmować decyzje o przecinkach, pisowni liczebników, WIELKICH i małych literach, spolszczeniu (albo nie) tego czy tamtego. Ale już naprawdę widać koniec, a uporządkowane paragrafy czarnych znaczków w rozdziałach gotowych do ostatniego szybkiego przeczytania sprawiają mi sporą radość. Odczuwam zarazem niedowierzanie - jakże to, tyle aż naklepałam?
Pakuję te wszystkie elementy całkiem jak przed wyjazdem na jakąś wielką wyprawę (nawet mi się ostatniej nocy śniło zwiedzanie Londynu z moimi siostrami). Zrobiłam sobie listę - ba, żeby jedną! Ale jest jeden plik w Excelu, z kilkoma zakładkami, gdzie systematycznie odhaczam to, co zrobione. Dwadzieścia cztery mapki - są, jeszcze szybkie sprawdzenie. Lokalizacje map w tekście zaznaczone. Rozdziały - prawie że, zostało tylko ostatnie czytanie. Takoż dodatek z porównaniem ilości żołnierzy armii czynnej i rezerwowej, czołgów oraz samolotów bojowych (ale bez helikopterów). Przypisy przygotowane i sprawdzone - jak drzwi w samolocie (tak mówi zwykle kierowniczka pokładu). Spis treści - przekopiuje się z Excela do Worda. Podobnie spisy map, tabel i podrozdziałów.
Plik z poprawkami - niemal wszystkie to literówki. Jeden błąd rzeczowy - roczny przydział wody dla Jordanii podany był w centymetrach sześciennych! Tknęło mnie, bo przecie nikt przy zdrowych zmysłach nie używa takich jednostek. Okazało się, że prawdopodobnie mcm w jakichś danych źródłowych zostało zinterpretowane właśnie jako millions of cubic centimeters, zamiast millions of cubic meters. Bardzo niedużo tej wody wychodzi, jeśli się te centymetry przeliczy na litry.
I jeszcze o autorze, o jego organizacji i przedmowa - to do przetłumaczenia, od zera. I jeszcze okładka i kolofon (wczoraj właśnie odkryłam słowo kolofon, nie wiedząc, jak się nazywa ta strona z prawami autorskimi, informacjami katalogowymi, rokiem wydania itd. Trzeba będzie kuknąć, jak to się po polsku robi, bo wypada dodać linijkę o tytule w oryginale.
I na SAM KONIEC - pliczek z instrukcjami, który częściowo piszę już w trakcie tych wszystkich ostatnich kroków.
A potem - po pierwsze, śpię do ósmej, bo nie pamiętam ostatniego razu, kiedy się wyspałam. Pewnie gdzieś na wiosnę. Następnie kleję. Następnie czytam książkę niemilitarną - może być harlekin. Piszę teksty, które od miesięcy plączą mi się po rozumie i notatkach. Uczę się hebrajskiego. Sprzątam, piorę i gotuję. Tłumaczę coś, w czym nie będzie mowy o żadnych terrorystach, rakietach przeciwlotniczych, dywestycjach, ostrzale z moździerzy ani rezolucjach Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Zmęczona jestem bardzo... ale to już niedługo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz