poniedziałek, 22 lipca 2013

1356. pelikany pływają gęsiego, czyli z wizytą na stopniu wodnym

Z jednej strony ciągnie mnie do opisania w pierwszej kolejności wszystkich mostów, jakie widzieliśmy (a było ich ze sześć rodzajów), ale zostawimy to sobie na jutro, niech ochłonę. T z kolei wymyślił sprytny tytuł niniejszego posta, więc będzie o „tamie” nr 13 i o pelikanach.

Zacznę może od tego, że Mississippi jest rzeką niebywale leniwą. Taka Wisła płynie sobie nieco ponad 1000 km i na tej długości pokonuje w pionie ponad kilometr różnicy wysokości. Mississippi w porównaniu z tym wlecze się straszliwie – na prawie 3800 km różnica wysokości to ledwie 450 m.

Niemniej jednak nawet taka powoli płynąca rzeka wymaga regulacji po to, żeby mogły z niej korzystać barki – i po to właśnie nabudowano tam.

Poniższy wykres ilustrujący rozmieszczenie stopni wodnych Górnej Mississippi jest bardzo zębaty i można odnieść wrażenie, że spadek jest o wiele większy – ale jednak tak nie jest:

Źródło

Dorzecze Mississippi ma ogromne – od Appalachów po Góry Skaliste, mniej więcej trzy i pół Europy :)

Źródło
 
Tu zaznaczone są zlewiska głównych jej dopływów:
 
Źródło
 
Nasze oglądanie przypadło mniej więcej w strefie środkowej Górnej Mississippi – tu można zobaczyć, gdzie dokładnie znajduje się numerek trzynaście (do końca – do stopnia 28 jeszcze kaaawał drogi!)
 
Górna Mississippi - od źródeł
w Minnesocie do St. Louis

Cała rzeka (Źródło)
 
Mapnik już zamykamy – jeszcze tylko na koniec zdjęcie lotnicze dla lepszego wyobrażenia struktury:
 
 
Pierwszy raz w życiu oglądaliśmy tamę z bliższa, niż z oficjalnej platformy widokowej; drżałam nieco, wędrując po górnej krawędzi bramy śluzy, tym bardziej, że chodniczek nie jest z desek czy betonu, tylko z kratki, przez którą widać wodę i ta woda NA PEWNO jest głęboka. 
 


 
Nie weszliśmy na samą przegrodę, czyli jaz (patrz poprzedni wpis słówkowy), ale byliśmy bliziusieńko, tuż nad kłębiącymi się brązowożółto zwałami wody przepływającej pd wrotami. 
 
 
Strach – a jednak dzikie życie w postaci pelikanów i kormoranów nic sobie z tego nie robi. Siadają ptaszyska na falach pod samą tamą, ogonem w dół rzeki, i jadą sobie, wyławiając po drodze jedzonko. Inne egzemplarze zasiadają na pylonach i grzeją pióra.
 

Pelikany płyną gęsiego :)

Grupa pelikanów z jednym kormorankiem

Pelikan zaraz będzie szorował piętami po wodzie -
kapitalnie lądują, przez moment robiąc ślady na powierzchni
Kormorany ponoć nie mają „naoliwionych” piór, więc po pierwsze trudniej jest się im utrzymać na wodzie, a poza tym od czasu do czasu muszą lecieć się gdzieś wysuszyć. Przewodnik wspomniał też o anhingach – spokrewnionych z kormoranami ptaszyskach, które mieliśmy okazję oglądać właśnie w trakcie suszenia pierza na Florydzie.
 
 
Nie mamy zbyt wielu zdjęć samej struktury tamy, bo przewodnik sugerował, że nie należy takowych robić – to jeszcze pozostałości, choć raczej symboliczne, ograniczeń wprowadzonych po 11 września. Tam jest budynkiem rządowym i rząd może powiedzieć, że sięnie fotografuje. (Co mi przypomina dawne czasy w Polsce, kiedy na byle moście albo innej strukturze wisiały tabliczki „nie fotografować” :)

Z tamy zapamiętamy jeszcze bliskie spotkania z dzikim życiem w postaci jętek czyli jacicy. Było jej MNÓSTWO – zwały truchełek leżały we wszystkich kątach i pod ścianami, mimo że dzień wcześniej posprzątano poprzednią porcję. Nawet kiedy poszłam do ubikacji, nie obyło się bez strzepywania ich z odzieży.
 
"Nie ruszaj się chwilę, zrobię zdjęcie,
jak cię jętki oblazły."

Sterta jętek pod ścianą

Oficjalny portret (Źródło)
Spotkaliśmy się już z nimi w zeszłym roku i wczoraj po raz kolejny cieszyliśmy się, że nie gryzą, bo bycie obłażonym, łącznie z okularami i nosem, nie jest najprzyjemniejszym uczuciem. Z drugiej strony – co tam, biedaki żyją tylko jeden dzień, więc niech sobie robią, co chcą. Ich łacińska nazwa jest nawet odzwierciedleniem tego krótkiego życia – Ephemeroptera, z greckiego εφημερος, ephemeros = „krótko żyjący" (dosłownie „jeden dzień”) oraz, πτερον, pteron – skrzydło. (Stąd i inne piękne słowo – efemeryda.)

Jętki mają kilka ciekawych cech – na przykład to, że nie jedzą; aparaty gębowe są raczej szczątkowe, więc choćby chciały, to nie mają czym nas dziabnąć. Ograniczony czas życia wykorzystują na szybkie znalezienie partnera, złożenie jaj (w locie nad wodą, albo dotykając odwłokiem powierzchni wody, albo też zanurzając się) i to właściwie tyle, jeśli chodzi o harmonogram życia.

Mają też długaśne przednie nogi, na których nie stoją, tylko w chwilach spoczynku wystawiają je do przodu. No i jeszcze jedna ciekawa sprawa – jętki są wyjątkiem wśród innych owadów, bo ich nie-całkiem-ostateczna postać (subimago) ma już skrzydła i odlatuje na nich znad samej powierzchni wody nieco dalej, po czym następuje jeszcze jedno, ostateczne przekształcenie. Bywa to jednak bardzo krótki okres i te subimaga raczej nie latają zbyt wybitnie. U wszystkich innych owadów skrzydła nadające się do lotu występują tylko u postaci dorosłej.

Uff, tyle chyba wystarczy – na koniec jeszcze dwa zdjęcia: tama jako taka, już wcześniej na niniejszym blogasku prezentowana (tam właśnie podczas siarczystej zimy oglądaliśmy orły), oraz pływający żuraw rzeczny – do niedawna największy na świecie, teraz już zbudowano większy :)
 

1 komentarz:

Mrouh pisze...

Jętki są fascynujące, ale bym się chyba wściekła jakby mi na twarzy lądowały- permanentny dreszcz obrzydzenia, fuj!:-) Za to umiejętność niejedzenia i wyciagania nóg przy odpoczynku bardzo praktyczne są:-)