Kiermasz szmiermasz. Bardzo przyjemnie spędziłam czas, gadając dużo z ludźmi, a przy tym klejąc zawieszki do prezentów, które jednocześnie stanowią wizytówki. Wpływy pieniążkowe również okazały się całkiem przyzwoite, a że kiermasz odbywał się w luterańskim kościele jakieś 15 minut od domu, to w ogóle nie ma na co narzekać. I jeszcze obsługa była bardzo miła - od razu raczyła nas ciasteczkami powitalnymi, rozdawała potem kawę, pogryzałki, a nawet chodziła i pytała, czy nie trzeba popilnować przez chwilę stanowiska, żeby pojedynczy wystawca mógł zaliczyć bathroom break.
Tak wyglądał mój stolik - rozkładając obrusy odkryłam, że zapomniałam je wyprasować! Zirytowałam się na siebie na jakieś pięć minut, ale szybko mi przeszło, bo i tak nie dało się z tym nic zrobić, więc nie ma się co złościć. Zresztą - prawie wszyscy są zmięci, co mnie dziwi, bo przecież ładnie odprasowana tkanina robi ze sto razy lepsze wrażenie.
Dopisuję więc do mojej kiermaszowej listy: PAMIĘTAĆ O WYPRASOWANIU.
Nie zapomniałam za to o skrzynce, która robi za babciowaty kuferek obwieszony firanką:
Duże zainteresowanie wzbudzały eksplodujące pudełka - konicznie muszę zrobić kilka nowych na za dwa tygodnie, bo zeszły wszystkie.
Przyniosłam sobie mini pracownię - naprawdę mini. Wystarczyło, pieczątki i tak były dekoracją, w ogóle nie zdążyłam z nich skorzystać.
No i danie główne - torebusie :)
Sprzedałam ich czterdzieści pięć, więc też trzeba będzie uruchomić na nowo linię produkcyjną na następny kiermasz. Na szczęście obłowiłam się niedawno w nowe papiery, bo te poprzednie (muszą być dość sztywne i dwustronne, więc nie każdy się nadaje) wykorzystałam już do znudzenia :)
2 komentarze:
45 sprzedanych torebek!!! Niezla produkcja... No i nie dziwę się, że zeszły, bo śliczne są naprawdę!
Pozdrawiam
Nic dziwnego, że kiermasz udany - takie śliczności :)
Prześlij komentarz