poniedziałek, 25 stycznia 2010

marzeniowo

Po pierwsze - proszę maszerować zaraz na blogasek Cynki, która w fantastyczny sposób wzięła udział w naszym mącznym wyzwaniu! I to w sposób utrudniony, bo wykorzystała bardzo zwyczajną torebkę, bez obrazków, same literki - i oto co Cynkowa kreatywność stworzyła.

Po drugie - wczoraj nie zebrałam się do zrobienia zdjęć gromadziennika, ale dzisiaj – proszę bardzo. Okładka zrobiona jest z bardzo zielonego pudła, w którym przychodzą kwiaty zamawiane w jednej z firm internetowych. Tektura świeci obecnie napisami typu Happy Birthday, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, bo w trakcie podróży zalepi się to jakimiś zdjęciami, a kto wie, może i patyczek jakiś się przytwierdzi, albo inny eksponat.

Tutaj widać (do pewnego stopnia), że litery są pomazane przezroczystym klajstrem, który je trochę pogrubia i nabłyszcza.

Gromadziennik nieprzypadkowo spoczywa na mapie... Alaski. Otóż wczoraj wymyśliliśmy sobie alaskową wycieczkę, którą ludzie zwykle odbywają cruisem, czyli zorganizowaną wycieczką statkową (najlepiej na full-wypasionym statku-hotelu), ewentualnie wysiadają ze statku i są na chwilę wiezieni do parku narodowego Denali.

A my mamy całkiem inny pomysł :) Otóż leci się do Anchorage, wypożycza się pojazd w miarę terenowy i robi zapasy. Jedzie się na północ do Denali właśnie (gdzie znajduje się najwyższa góra na kontynencie północnoamerykańskim, Mt McKinley), do zielonej plamy po lewej stronie drogi między puntami A i B. W Denali się śpi na kampingu ( i jeździ się autobusem, bo prywatne pojazdy wpuszczane są tylko na kilkanaście mil w głąb terenu chronionego.) Dalej jedzie się do Fairbanks (B), gdzie zwiedza się ogród botaniczny (!). Potem zaczyna się hardcore, bo wsiada się na Dalton Highway, 400 mil żwirowej drogi wiodącej na północ, przez rzekę Yukon, przez koło polarne, yessss, dalej na północ, aż do Deadhorse, leżącego nad samym Morzem Arktycznym. Brrr. Dostęp do morza jest niestety utrudniony, bo cały teren zajęty jest przez kompanie wydobywające ropę, więc aby wsadzić palec do Bardzo Zimnej Wody, trzeba się zapisać na wycieczkę.

Potem wraca się do Anchorage i jeśli część północna nie zabierze więcej czasu, niż jakieś 5 dni, będzie jeszcze część południowa – Kenai Fjords National Park w okolicach Seward, na tym małym półwyspie poniżej Anchorage.
No i cóż, pomysł dość ambitny – ale wykonalny, jeśli tylko nazbiera się odpowiednią ilość kaski, mianowicie około $3500 za całość, z przelotem, wypożyczeniem auta itd. Jak mówią tubylcy, wybieraj się w gwiazdy, to dolecisz na Księżyc. Przygotowania byłyby bardziej skomplikowane, niż np. do Kolorado, bo jednak tam naprawdę nie ma niczego :) I kto by przypuszczał, że jednym z największych utrudnień życiowych są na takiej wycieczce... komary?? Wszyscy radzą, żeby sobie kupić siatki na dziób, bo sprej zwyczajnie nie wystarcza. Ale jestem przekonana, że widoki i cała przygoda warte są wszelkich trudów.

5 komentarzy:

Mrouh pisze...

Kasia, Ty jeszcze nie masz dość zimy, że na Alaskę Cię ciągnie?:-) A serio... gromadziennik będzie puchł, bo zapowiada się ciekawie!

kasia | szkieuka pisze...

ale my bysmy w lecie chcieli... to na zwyczajnym poziomie nie ma chyba sniegu, za to sa wspomniane komary :D

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

o tym samym co Mrouh pomyślałam - tylko te komary mnie zmyliły właśnie:)))
a u nas zawsze mówili, ze jak duże mrozy to i komarów mniej, a tam to chyba już jakieś zaprawione w mrozach:)))

no to niech się spełni marzenie!!!
i nich te siatki przeciwkomarowe Wam widoków nie przesłonią :)))

i dzięki za mączne wyzwanko:)

Mrouh pisze...

Dzis przyłapałam w tv jakaś mądra pania, a potem madrego lesnika chyba, bo w mundurku zielonkawym był, którzy twierdzili, że to bzdura, że od mrozów komary i wirusy giną. Podobno te wszystkie letnie plagi po prostu głębiej się zakupuja na zimę, pewnie dlatego tam tez komarzyska. Ja poproszę zdjęcie w tej masce antykomarowej obowiązkowo:)

kasia | szkieuka pisze...

ja to sie nawet zastanawiam, czy sobie siatkowego plaszczyka nie uszyc :D Bo komary mnie wyjatkowo lubia. Bedziemy wygladac jak pszczelarze :D
Kwestia jest do dalszego zbadania, bo i tak mnie dziwi, ze w zimie tam z minus piecdziesiat bywa i poza tym wieczna zmarzlina panuje, a moskity przetrwaja?