Piękny sen się miało ostatniego poranka... Pojechaliśmy z T na koncert symfoniczny gdzieś na północ w sensie Kanada, Alaska, tam, gdzie mapa jest „potargana” w mnóstwo jezior, półwyspów. Szliśmy na spacer drogą wzdłuż oceanu, po zachodniej stronie kontynentu. W morzu biegła droga na pomostach, ale akurat była oblodzona i co chwilę przewalały się nad nią zimne fale. Po drugiej stronie drogi były wzgórza ze schodkowatymi zabudowaniami. Zewsząd otaczał nas lśniący lód i śnieg, ale nie było nam zimno.
Okazało się potem, że my mamy również śpiewać w koncercie, w pięknej, złocistej sali... i znów szliśmy po bajkowej, zimowej krainie, aż do hotelu, gdzie podawano drinki z plastrami ananasa - żółtymi, naturalnymi, oraz barwionymi na pomarańczowo i na kolor ultramaryny.
Rano poskładałam do kupy wczorajszego ateciaka. A wieczorem oglądaliśmy Hitchcocki – na jednym z kanałów urządzono „7 wieczorów Hitchocka” i jest to bardzo przyjemne. Wczoraj były „Ptaki” oraz „Rope” – w życiu nie słyszałam, że taki film istnieje, a jest bardzo interesujący.
I jeszcze postęp w kwestii albumu.
2 komentarze:
Album zapowiada się iście interesująco :)
Obejrzalam "Vertigo", ale srednio mi sie podobalo. Nagralam kilka mniej znanych filmow "na pozniej", na jesienne wieczory jak znalazl.
Prześlij komentarz