sobota, 19 marca 2016

16:03. Wtręt przygotowaniowy:.

Przerywamy nadawanie pamiętniczka z Utah, by spisać słów kilka o nadchodzącej wyprawie do Kalifornii. Troszkę z wybojami to idzie, bo na przykład okazuje się, że od znajomych w Los Angeles nijak nie ma sensu jazda na północ i potem z powrotem na południe, bo to wszystko jest za daleko. Trzeba od razu sunąć w kierunku południowym, do San Diego.


Dalej odkrywam, że wymarzone przez T Zoo-Safari w San Diego wcale nie mieści się w San Diego, bliziutko kampingów (bo tam jest Zoo zwykłe), tylko w Escondido, dobrą godzinę od tego miejsca.

Potem wyjaśnia się, dlaczego Google Maps uparcie sugeruje przejazd z Mono do San Francisco z olbrzymim czubem na górze, prawie że pod Jezioro Tahoe: otóż droga na przestrzał, przez Yosemite, zamknięta jest aż do maja. W wyższych partiach pewnie leżą śniegi i i nie puszczają.


Z podobnej przyczyny odpada Devils Postpile National Park - tam drogi otwierają się dopiero na koniec czerwca.

Przypomina mi to przygodę podczas jednej z wczesnych wycieczek. Jechaliśmy przez piękną, zieloną dolinę, zatrzymaliśmy się nawet u jakichś mnichów i zakupiliśmy produkty rolnicze. Słońce, ciepełko. Na jednej z dróg stoi tablica, że za ileś tam mil nie ma przejazdu z powodu śniegu. Nie daliśmy temu znaku wiary; wszak otoczenie naprawdę nie współgrało z takim ostrzeżeniem.

W ten sposób nadłożyliśmy kilkadziesiąt mil, bo okazało się, że droga zasuwa w górę (a było to jeszcze przed smartfonami i GPSami, więc się na bieżąco nie dało zbytnio nic sprawdzić) i rzeczywiście jest zamknięta. Od tej pory wierzymy znakom.

Skoro zaś mowa o urządzeniach, to z wycieczki na wycieczkę wzrasta nam moc obliczeniowa, jak określił to zgrabnie T. Dawno przekroczyliśmy już zapewne możliwości sprzętu wykorzystywanego w pierwszych lotach kosmicznych.*

Zaczynaliśmy od dwóch głupiutkich komórek, a wszystkie informacje były na papierze. Kilka lat temu doszedł laptop, niedawno na zmianę z Kindlem, zależnie od środka transportu (do samolotu laptopa raczej się nie wlecze). No i GPS, nadzwyczaj przydatny, usuwający stres, szczególnie w gestej zabudowie. Nie wiem, czy przez wielkie metropolie na wschodnim wybrzeżu przebilibyśmy się z samym papierem.

Teraz będziemy mieć dodatkowo smartfon. Po raz pierwszy też - co dla mnie, mocno zorientowanej na celulozę, stanowi rewolucję - nie drukujemy też instrukcji, tylko wszystko będzie w PDFach na Kindlu. Przetestowałam tak i siak, działa to znakomicie - można napchać informacji właściwie bez ograniczenia, każdy dzień zamknąć w osobnym przewodniku - dokumencie ze wszystkimi ciekawymi obiektami po kolei. Kopiuję więc i wklejam kawalątka mapek, zdjęcia, informacje z wiki i innych stron. Dokumenty puchną, bo przybywa atrakcji, nawet takich, które po prostu siedzą przy drodze, nie trzeba wydłużać trasy.

Co więcej, na Kindlu świetnie działają też PDFowe mapy parków narodowych, które na wydruku zasiane sa arcydrobnym druczkiem, wnet niemożliwym do odczytania. A na moim tableciku mapki można sobie w dowolnym punkcie powiększać i oglądać wszyściusieńkie szczegóły!

Opisane plany będą teraz na stronie WYPRAWY (patrz lista po prawej stronie), każdy dzień podlinkowany osobno. Wydrukuje się jedynie rezerwacje i bilety.

Ponieważ mam nieco obaw, że Kindlowi może braknąć prądu (choć zabieramy mała samochodową elektrownię) albo że w ogóle się popsuje i będziemy ugotowani, wezmę też sobie wszystkie dokumenty na jakimś innym nośniku - karcie albo tzw. Ząbku.

Tym sposobem Kindelek po raz kolejny przerósł oczekiwania. Służy oczywiście do czytania książek i magazynów razem z robieniem notatek i zaznaczaniem fragmentów. Ponadto daje też możliwości notowania (klawiaturą i pismem odręcznym), przeglądania internetów (jeśli jest w okolicy wi-fi), szkicowania, robienia i obrabiania zdjęć (oraz wystawiania ich na FB :), a nawet gier, które wymieniam na samym końcu, ale przyznać się trzeba, że bywają w użyciu. Aha, i ostatnio udało mi się też przylutować doń WhatsAp, i nawet można za jego pośrednictwem wysyłać zdjęcia. I teraz jeszcze przewodnik na wycieczki.

*Okazuje się, że z tą mocą obliczeniową komputerów rzecz jest bardziej skomplikowana (jak większość spraw w życiu, gdy tylko skrobnie się głębiej niż po samej powierzchni). W tej chwili MOŻNA wysłać w kosmos pojazd zawierający komputer z ogromnymi możliwościami, ale się tego nie robi, bo nie jest to potrzebne - ważniejsze, by ustrojstwo przetrwało wyboje wynikające z grawitacji i promieniowania. 

Brak komentarzy: